Gdy Przemek pojawił się w moim życiu, pomyślałam, że w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Tyle przeszłam z poprzednim chłopakiem, który latami robił mnie w konia, a na koniec i tak zostawił dla innej. Byłam przekonana, że nic dobrego mnie już nie czeka. Straciłam zaufanie do facetów i ciągle mówiłam, że wszyscy są tacy sami, niewarci złamanego grosza. Pogodziłam się z myślą, że resztę życia spędzę w samotności, choć gdzieś tam w środku tliła się iskierka nadziei, że może jednak istnieje ktoś, kto pokocha mnie z całego serca. I nagle moja siostra zapoznała mnie ze swoim znajomym.

– Facet po rozwodzie, ma dwójkę dzieci, ale jak masz tyle lat na karku, to tylko takich kolesi można spotkać - albo po przejściach, albo kawalerowie. Jak się ma wybierać między młotem a kowadłem, to chyba ci po ślubie są znośniejsi. Przynajmniej wiedzą co to życie - rzuciła.

Gdybym nie była świadoma jej ciętego dowcipu, to zapewne śmiertelnie bym się na nią pogniewała, ale w głębi serca wiedziałam, że ma rację. Skończyłam już czterdzieści pięć wiosen. Nie ma co okłamywać samej siebie!

Czemu jesteś rozwiedziony? – spytałam, zachęcona jego prosolinijnością.

– Z formalnego punktu widzenia? Rozbieżność charakterów! Tak jak w przypadku dziewięćdziesięciu procent rozwodów. Ten żałosny zapis jest niczym potwierdzenie, że było się ślepcem, stając na ślubnym kobiercu.

– A nieoficjalnie?

– Poświęcałem zbyt wiele czasu pracy, a za mało rodzinie. Sądziłem, że rolą ojca jest zapewnienie bytu, ale to nie wystarczyło. Zaczęliśmy mieć problemy z komunikacją. Jakbyśmy pochodzili z dwóch różnych planet. Z początku wierzyłem, że uda nam się to posklejać, ale potem, sam nie wiem, straciłem motywację. To nie miało sensu. Najbardziej szkoda mi dzieciaków. Ciężko im zaakceptować fakt, że rodzice już nie darzą się uczuciem.

Słuchałam go z zainteresowaniem. Ciężko było mi pojąć, że ktoś tak szczery i serdeczny mógł przejść przez takie trudności!

Miło by było umówić się na kawę i pogadać

Na początku widywaliśmy się sporadycznie, traktując siebie nawzajem jak dobrych znajomych. Dzieliliśmy się swoimi troskami i opowiadaliśmy o marzeniach. Stopniowo nasze drogi zaczęły się coraz mocniej przeplatać. Któregoś dnia wybraliśmy się na kilkudniowy wypad w góry i od tamtej pory tworzyliśmy już parę. Cieszyłam się, że wreszcie odnalazłam osobę, z którą łączy mnie silna więź i na której wsparcie zawsze mogę liczyć.

Byłam świadoma, że czas na macierzyństwo już minął, ale sama jego obecność wystarczała, abym czuła radość i satysfakcję. Po ponad rocznej znajomości zdecydowaliśmy się na ślub. Wszystko układałoby się doskonale, gdyby nie jedna przeszkoda. Ogromnie zależało mi na tym, aby poznać jego pociechy. Marzyłam, by mnie polubiły i zaakceptowały jako istotną postać w życiu swojego ojca. Odnosiłam jednak wrażenie, że mój małżonek przekłada naszą wizytę na później.

– Przemek, to już trzeci raz z rzędu, kiedy niespodziewanie musisz odwołać nasze spotkanie, dokładnie w momencie, gdy planujesz przedstawić mnie swoim dzieciom. Chyba nie jest to zbieg okoliczności, zgadza się? Wytłumacz mi, o co chodzi! – zareagowałam dosyć gwałtownie, ponieważ przeszłe doświadczenia z poprzedniego związku sprawiły, że stałam się wyjątkowo wyczulona na jakiekolwiek próby odwlekania pewnych spraw.

Przemek odetchnął z wyraźnym zrezygnowaniem.

– Wiesz, Sylwia nie życzy sobie, abyś poznała dzieci – powiedział.

– Że co? Ale jaki ma do tego powód?

– Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami. – Dziwna sprawa. Zupełnie jakby ją zżerała zazdrość.

– Nic z tego nie łapię. Przecież wzięliście rozwód, zanim my zaczęliśmy się spotykać. Jest zazdrosna o ciebie? Coś nadal jest pomiędzy wami?

– Nie, tylko dzieci nas łączą. Próbowałem z nią pogadać, ale postawiła sprawę jasno. Jest mi naprawdę przykro. Wolałem ci o tym nie wspominać i stąd moje ostatnie zachowanie – dodał.

Byłam zaskoczona całą sytuacją

Kompletnie tego nie ogarniałam. Czułam się jak dziecko, które dostaje karę za przewinienie, którego nie popełniło. Sądziłam, że Sylwia nie będzie miała do mnie pretensji, bo przecież to, co było między nią a Przemkiem, to zamknięty rozdział. Kompletnie na odwrót! Głupio myślałam, że ucieszy się, widząc jak jej były mąż na nowo układa sobie życie. Byłam przekonana, że doceni to, jak pomagam w opiece nad ich dziećmi, a może nawet się zaprzyjaźnimy. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna - ona nawet nie chciała mnie poznać. Zrozpaczona poszłam do siostry, żeby wyżalić się przy kawie, a ona tylko popatrzyła na mnie zdziwiona.

– Serio sądziłaś, że cię polubi?

– No a dlaczego miałoby być inaczej? Przecież nic jej nie zrobiłam.

– Zniszczyłaś jej plany na szczęśliwe życie u boku byłego męża.

– Przecież ona się z nim rozstała!

Tak, bo on nie dawał jej tego, co daje tobie: swojej obecności, zainteresowania, uczucia. Może już go nie kocha, ale szaleje z zazdrości, że facet, który sprawiał wrażenie niezdolnego do stałego związku, jest zakochany po uszy.

Wydałam z siebie głębokie westchnienie. Słowa Asi trafiły w sedno. Czemu wcześniej sama na to nie wpadłam? Z jednej strony poczułam się przybita, a z drugiej zaczęłam intensywnie nad tym główkować. Nie powinnam oczekiwać, że nasze relacje z dnia na dzień staną się przyjacielskie, a przecież bardzo mi na tym zależało. Miałam nadzieję, że uda nam się zbudować naprawdę dobrą więź, a poza tym chciałam być ważną osobą także dla dzieciaków Przemka.

Nie chodziło mi o to, żeby zastąpić im mamę, ale raczej zostać fajną ciotką, na którą zawsze będą mogły liczyć. Zdecydowałam, że sama zrobię pierwszy krok. Poprosiłam Przemka o numer do Sylwii i zadzwoniłam do niej. Kiedy słuchałam sygnału oczekiwania na połączenie, czułam jak serce podchodzi mi do gardła. Odczuwałam strach, choć tak naprawdę sama nie byłam pewna, czego się obawiam.

– Witam, pani Sylwio. Nazywam się Martyna. Jestem partnerką Przemka…

– O co pani chodzi? – weszła mi w słowo.

– Chciałabym z panią porozmawiać. Może okazałoby się, że mamy ze sobą sporo wspólnego, gdybyśmy się bliżej poznały – wykrztusiłam z siebie, od razu mając wrażenie, że zabrzmiało to niezręcznie.

– Według pani co takiego nas łączy? – rzuciła. – Przemek?! – zaśmiała się ironicznie.

– Zgadza się, Przemek bardzo troszczy się o dzieci i darzy panią ogromnym respektem – potwierdziłam. – Uważam, że spotkanie i szczera rozmowa wyszłyby nam wszystkim na dobre. Moje zamiary są szczere – zaznaczyłam, a po drugiej stronie zapadła cisza.

Milczenie przeciągało się, aż w końcu dobiegł mnie jej głos wyrażający aprobatę.

– W porządku. Skoro pani tak na tym zależy… Ale proszę nie oczekiwać zbyt wiele – podkreśliła.

To mnie satysfakcjonowało

Byłam mega podekscytowana tym, że moje przeświadczenie, że da się znaleźć wspólny język z dosłownie każdym, o ile tylko pogada się szczerze i normalnie jak równy z równym, po raz kolejny się potwierdziło.

Na spotkanie wybrałyśmy centrum miasta. Przyjechałam nieco wcześniej, żeby nie kazać jej na siebie czekać, bo obawiałam się, że może zmienić zdanie. Gdy tylko przekroczyła próg kawiarni, z trudem rozpoznałam w niej tę samą osobę. Na ślubnych fotografiach prezentowała się jako promienna, młoda kobieta, a w internecie też wyglądała na pełną energii. Teraz miałam przed sobą wycieńczoną, zmęczoną samotną matkę, która nie potrafi wygospodarować chwili dla siebie.

– Cześć, to ja – podeszłam bliżej i wyciągnęłam dłoń na powitanie.

Obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów, a ja zdałam sobie sprawę, że za bardzo się odstawiłam. Pragnęłam zrobić pozytywne wrażenie, a wyszłam na damulkę, która próbuje zaimponować.

– Nie mam pojęcia, po kiego tu przylazłam – odparła. – To nie ma sensu…

– Sylwia, proszę cię. Daj mi szansę. Nie chcę, abyś widziała we mnie przeciwniczkę. Nie planuję też ingerować w twoje sprawy, a tym bardziej udawać macochy przed twoimi dziećmi. Ja po prostu wiem, że Przemkowi strasznie brakuje Michałka i Ani. Chciałby, żeby czasem z nami przebywali. Daję ci słowo, że nie będę wywierać presji. Decyzja należy do ciebie. Ale może dobrze by ci zrobiło trochę wytchnienia.

– Masz dzieci?

– Nie mam.

– No to skąd ci się biorą takie opinie na ten temat?

– Bo wiesz, moja siostra jest mamą. Szaleje za swoimi dzieciakami, ale one dają jej nieźle popalić. Dobrze, że przynajmniej może liczyć na pomoc swojego faceta i jego rodziców.

Sylwia zerknęła na mnie takim wzrokiem, jakby rozważała, czy dalej drążyć temat i atakować, czy może lepiej dać sobie spokój.

– Zastanowię się nad tą propozycją – oznajmiła, po czym chwyciła swoją torbę, przerzuciła ją przez ramię i opuściła lokal. Nawet nie miałyśmy okazji złożyć zamówienia na kawę. W głębi duszy czułam, że to spotkanie okazało się absolutną klapą. Będąc w drodze powrotnej do mieszkania, wykonałam telefon do Aśki.

– Raczej nic z tego nie wyjdzie – oceniłam przebieg naszej rozmowy.

– Daj jej trochę czasu – stwierdziła przyjaciółka. – Twoja życzliwość ją zaskoczyła. Sądzę, że to rozważy i w końcu ustąpi – zapewniała.

Gdy przekroczyłam próg mieszkania, powiedziałam Przemkowi, że spotkanie nie poszło najlepiej.

– Nie poszło najlepiej? – Przemek spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach. – A co to takiego? – Przysunął mi pod nos swój telefon, na którego ekranie widniała wiadomość wysłana do Sylwii.

„Masz szczęście, że spotykasz na swojej drodze tak wspaniałe kobiety! Możecie odebrać dzieciaki w sobotę" – odczytałam na głos treść SMS-a.

Wprost nie do wiary!

Finalnie przystała na tę propozycję... Moje starania przyniosły rezultat! Inauguracyjna wizyta z dziećmi nie trwała długo. Zależało mi na nieinwazyjności. Pragnęłam jedynie zaprezentować się i chwilę porozmawiać, po czym zostawić je sam na sam z ojcem. Okazało się to słusznym posunięciem, gdyż już podczas kolejnego razu, kiedy po nie pojechał, same spytały o moją obecność. Od momentu zapoznania Sylwii i maluchów minął już rok i śmiało stwierdzam, że nasz zamysł ziścił się prawie w całości.

Pomagamy sobie nawzajem, gadamy ze sobą i nieraz we własnym gronie organizujemy harmonogram wizyt. Chociaż nie stałyśmy się od razu najbliższymi psiapsiółkami, to mamy do siebie zaufanie i jesteśmy dla siebie oparciem, a to naprawdę dużo znaczy. Dzieciaki bardzo mnie polubiły i są świadome, że ciocia Martynka zawsze jest gotowa im pomóc, gdy tylko będą tego potrzebować!

Martyna, 35 lat