Mieszkanie było przepiękne

Mieszkanie było naprawdę przepiękne! Stare budownictwo, ale po generalnym remoncie, dębowe posadzki, wysokie okna, za nimi park. Dwa wygodne pokoje i obszerna kuchnia – w cenie, którą znajomi płacili za kawalerkę w bloku z wielkiej płyty.

– Pieniądze nie są najważniejsze – oznajmiła właścicielka przy ustalaniu szczegółów najmu. – Wyjeżdżam do córki, której się świetnie powodzi. Zależy mi jednak, by o mieszkanie dbał ktoś odpowiedzialny, a pana poleciła Ewa, której ufam.

Byłem bardzo wdzięczny naszej księgowej Ewie, która mieszkała piętro wyżej i zaręczyła za mnie sąsiadce. Zaprosiłem ją na kawę, kiedy tylko sprawiłem sobie stół.

– Wszystko porządnie odnowione, a glazura w łazience wygląda jak robiona na zamówienie – chwaliłem nowe lokum. 

– Właścicielka dostała je w spadku i szykowała dla siebie. Było mocno zdewastowane, bo ciotka dziwaczka od dobrych dwudziestu lat nie wychodziła z domu, a nawet ścian nie pozwoliła pomalować. Jak umarła, wyniesiono stąd cały kontener śmieci – wyjaśniła Ewa. – Nie wiem, co się właścicielce nie spodobało, ale pomieszkała tu tylko pół roku i nagle postanowiła wyjechać do córki…

– No cóż, może ma zmienny charakter – uśmiechnąłem się. – Ja w każdym razie czuję, że będzie mi tu dobrze.

Po latach włóczęgi stałem się domatorem

W ciągu następnych dwóch miesięcy stałem się wręcz domatorem. Często wolałem spędzić wieczór we własnym przytulnym saloniku niż tkwić na barowym stołku w pubie. Rozkoszowałem się sypialnią z małym balkonem, na szerokich parapetach okiennych rozstawiłem swoją hodowlę orchidei. Moja fascynacja pięknym mieszkaniem nie zdziwi żadnego weterana akademików i sublokatorskich pokoi.

Nawet krótki urlop, jaki wymusiłem na szefie w okresie Wszystkich Świętych, postanowiłem spędzić w domowych pieleszach. Właśnie podczas jednego z wolnych dni po raz pierwszy zauważyłem coś dziwnego. Obudziłem się w doskonałym humorze, później niż zwykle. Przeciągnąłem się i usiadłem w pościeli, by z zaskoczeniem stwierdzić, że na kołdrze leży różowo-biały kwiat Doritaenopsis, którego wieczorem z całą pewnością tu nie było! Jak trafił na moje łóżko z doniczki?!

Obejrzałem dokładnie łodyżkę, wyglądała na celowo oderwaną. „Czyżbym miał zaniki pamięci, podczas których bezwiednie okładam się kwiatkami?” – pomyślałem zdumiony. Wreszcie wysnułem teorię, że nagły podmuch wiatru oberwał i cisnął roślinkę tych kilka metrów dalej. Wprawdzie okno na noc zamknąłem, w obawie przed mrozem, ale nic lepszego do głowy mi nie przyszło. „Muszę lepiej chronić te delikatne kwiaty przed przeciągami” – zmitygowałem się, postanawiając uszczelnić okna.

Zapomniałem o sprawie na kilka dni, do chwili, gdy na zaparowanym lustrze w łazience ujrzałem serce wyrysowane czyimś palcem. Brałem wtedy prysznic. Muszę przyznać, że gdy wyszedłem z kabiny, ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Ktoś obcy musiał być w łazience, gdy ja, bezbronny i nieświadomy, spokojnie szorowałem plecy! Owinięty ręcznikiem ruszyłem szukać sprawcy lub jego śladów w mieszkaniu. I nic! 

Drzwi wejściowe były zamknięte od wewnątrz, okna i balkon zbyt wysoko, by wdrapać się, a potem zeskoczyć. Wszystko na swoim miejscu, żadnych strat. Musiałem wszakże coś wymyślić, by nie zwariować. Uznałem więc, że to robota któregoś z moich kolegów zaproszonych dwa tygodnie wcześniej na brydża. Najpewniej posmarował lustro czymś, co ujawniło się po dłuższym czasie – taki żarcik, i tyle. Usilnie się starałem więcej nad tym nie zastanawiać.

Może miałem omamy

Pewnego wieczoru siedziałem z książką w saloniku. Otulała mnie ciepła cisza z tykaniem zegara w tle, ruda lampa sączyła nastrojowy blask. Byłem zatopiony w lekturze, więc nie od razu dotarł do mnie nowy, niegłośny dźwięk, dobiegający zza uchylonych drzwi sypialni. Zdrętwiałem w fotelu, gdy uświadomiłem sobie, z czym mi się kojarzy. Brzmiał tak, jakby ktoś w sąsiednim pokoju czesał długie, gęste włosy… Szmer grzebienia i leciutkie trzaski naelektryzowanych pasm… Z góry na dół, z góry na dół.

Przywołałem cały rozsądek i zimną krew, by wstać i sprawdzić… Sypialnia była pusta, żadnego grzebienia, ani jednego włoska! „Muszę iść do psychiatry” – pomyślałem ponuro. Tej nocy prawie nie spałem, kotłując się w lepkiej malignie. Nie jestem więc pewien, czy naprawdę ktoś, kogo nie mogłem dostrzec, usiadł w nogach łóżka, czy też mi się przyśniło skrzypnięcie sprężyn i uginający się materac. Rano byłem ledwo żywy, ale że urlop mi się skończył, musiałem powlec się do pracy. Na przystanku spotkałem Ewę z góry. Poskarżyłem się, że nie mogę spać  i mam nieprzyjemne omamy.

– A wiesz, teraz sobie przypominam, że właścicielka też wspominała o męczącej ją bezsenności – przyznała. – Za to jej ciotka, która mieszkała tu całe życie, nigdy na nic nie narzekała. To była samotna stara panna, w młodości słynna piękność. Ponoć za długo przebierała w kawalerach i w rezultacie dostała fioła. Na starość zdawało jej się, że znów jest dwudziestolatką! Godzinami przesiadywała na balkonie w wydekoltowanych kieckach, kokietując przechodzących mężczyzn rozpuszczonymi włosami. Fakt, że do końca miała je bardzo gęste i długie…

Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, więc pospiesznie zmieniłem temat. Po pracy od razu wróciłem do domu i zająłem się zwykłą krzątaniną. Postanowiłem za wszelką cenę ignorować kolejne zjawiska, jeśli się pojawią. Choć należę do zdeklarowanych racjonalistów, mógłbym ewentualnie przyjąć, że istnieją miejsca z jakąś specjalną energią, manifestującą się w nieoczekiwany sposób. Ale właściwie co komu szkodzą kwiatki na pościeli czy serduszka na lustrach? Mnie na pewno nie.

Duch nie polubił Moniki

Przez tydzień nic się nie działo, potem z zagranicznego stypendium przyjechała na święta Monika, moja dziewczyna. Był 24 grudnia, o 18 przywiozłem ją z lotniska do swojego wypieszczonego gniazdka. Wieczerzę wigilijną planowaliśmy spędzić tylko we dwoje, dopiero potem wybieraliśmy się do rodzinnych domów. Kuchenny stół zastawiłem potrawami zamówionymi w zaprzyjaźnionej knajpie.

– Super się urządziłeś – nie kryła podziwu Monika. – Szczęściarz z ciebie, misiu…

– A ty nie byłabyś tu szczęśliwa ze mną? – rzuciłem impulsywnie.

– Może kiedyś – odparła z przekornym uśmiechem. – Siadajmy do wieczerzy, już dawno zaświeciła pierwsza gwiaz… – nie zdążyła skończyć, bo ciężkie drzwi kuchenne z impetem uderzyły ją w plecy.

„O rany, skąd ten przeciąg?!” – myślałem chaotycznie, pomagając jej wstać z podłogi.

– Co to było? – spytała oszołomiona. 

– Jakby ktoś pchnął drzwi z całej siły.

Coś tam nabredziłem o „kominach powietrznych” w starych kamienicach, przytuliłem ją, rozmasowałem plecy, po czym zająłem się otwieraniem butelki z wodą, o którą poprosiła moja dziewczyna. Monika krążyła po kuchni. Gdy stanęła tuż przed kredensem, zainteresowana wzorem na jego szybkach, rozległ się metaliczny chrzęst.

Strach pomyśleć, jak mogłoby się to skończyć 

Nie zdążyłem zareagować, gdy na jej głowę osunęła się szafa. Monika krzyknęła przeraźliwie i osunęła się na kolana, zasłaniając twarz dłońmi. Na moment mnie zamurowało, a potem rzuciłem się na ratunek. Szczęśliwie oczy miała całe, tylko skórę na czole dość głęboko rozciętą i skaleczone ucho. Zawiozłem ją na pogotowie.

– Ja niczego nie dotknęłam, nie wiem, jak to się stało – powtarzała wciąż w szoku.

„Ja też nie mam pojęcia… Ale wcale nie chcę wiedzieć, kto strącił Monice na głowę te cholerne noże!” – pomyślałem.

Tego samego wieczoru wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do moich rodziców. Po świętach wróciłem do nawiedzonego mieszkania tylko po to, by się spakować. Część rzeczy trafiła do magazynu, resztę upchnąłem w walizkach. Klucze zostawiłem u Ewy z góry. Dziwne, ale nawet nie zapytała, czemu nagle opuszczam takie świetne mieszkanie. Przygarnął mnie kolega – do czasu, aż znajdę sobie jakąś zwykłą kawalerkę w bloku z wielkiej płyty.