„Ciężko przeżyłam jej śmierć, bo była dla mnie jak członek rodziny. To dzięki niej zmieniłam swoje życie”
„Każdy, kto kiedykolwiek miał psa i musiał go pożegnać, wie, że takie słowa ogłuszają skuteczniej niż cios w skroń. A pomimo oszołomienia trzeba podjąć decyzję: pozwolić ukochanemu przyjacielowi zasnąć w spokoju, czy zmuszać weterynarza do nadaremnej walki”.
- Małgorzata, 56 lat
Byłam z nią bardzo związana
– Jaka to rasa? – pytały czasami dzieci na widok Ariki, a ja zawsze odpowiadałam wtedy, że każda po trochu, za wyjątkiem jamnika.
Najbardziej przypominała labradora, lecz jej mocno kręcona sierść na ogonie sugerowała obecność wśród przodków pudla, a zwisające uszy – spaniela. Ale przede wszystkim moja sunia była Ariką – jedyną, niepowtarzalną, najukochańszą na świecie. Była…
– Przykro mi – powiedziała pani weterynarz, kiedy tamtego okropnego dnia razem z moją sąsiadką przyniosłyśmy do niej zakrwawioną Arikę. – Obrażenia są zbyt poważne, obawiam się, że musimy pomyśleć o tym, jak pomóc jej komfortowo odejść…
Każdy, kto kiedykolwiek miał psa i musiał go pożegnać, wie, że takie słowa ogłuszają skuteczniej niż cios w skroń. A pomimo oszołomienia trzeba podjąć decyzję: pozwolić ukochanemu przyjacielowi zasnąć w spokoju, czy zmuszać weterynarza do nadaremnej walki.
Pozwoliłam odejść Arice. Byłam przy niej, kiedy zamykała swoje czarne, mądre oczy, w których nie było ani krzty wyrzutu, a tylko czyste oddanie i miłość. Głaskałam jej miękkie, jasne futro, kiedy ustał jej świszczący oddech. A potem wyszłam i strasznie, strasznie płakałam.
To był wyjątkowy pies
Arika uwielbiała biegać i potrzebowała dużo ruchu, więc wychodziłam z nią daleko od osiedla i spuszczałam ze smyczy w niewielkim lasku, jak wiele osób z psami. Znałam nawet część z nich i ich czworonogi też. Ale tamtego mordercy nie. Był to pies w typie rottweilera, wychudzony, bez obroży. Wypadł z lasu i zaatakował bawiące się psy. Arika właśnie ganiała się ze sznaucerem miniaturką i dwoma yorkami. Była największa i może dlatego – tak to sobie tłumaczę – rzuciła się do obrony tamtych. A może po prostu żądny krwi rottweiler ją sobie wybrał na ofiarę…
W każdym razie nie przeżyła tej walki. Zdziczały pies poturbował ją tak, że jedynym wyjściem było pozwolić jej odejść. Wszyscy mówili mi, że jak najszybciej powinnam wziąć kolejnego psa.
– Oczywiście, nie zastąpi ci Ariki, ale na pewno będzie wiernym towarzyszem – mówiły koleżanki, namawiała córka.
Ale ja nie mogłam nawet myśleć o nowym czworonogu. Kiedy ktoś mówił o psie, przed oczami stawała mi nie tylko ukochana sunia, ale też ten potwór, który ją zagryzł. Przypuszczałam, że uciekł z pobliskiej wsi, tam ludzie trzymają psy na łańcuchach. Może się zerwał i pognał do lasu. W sumie trudno się dziwić takiemu zwierzęciu, że zaatakowało pierwszy ruchomy cel na swojej drodze. To przecież nie była wina tego psa, tylko człowieka, który zrobił z niego bestię.
„Na świecie jest tyle zła! – myślałam z gniewem. – Ludzie są podli dla zwierząt, a niektóre z nich potem wyrządzają krzywdę kolejnym! Co za cholerny świat!”.
– Nie chcę mieć już psa – oznajmiłam w końcu rodzinie i znajomym. – Nie przeżyłabym kolejnej straty…
Ciągle nie mogłam się pozbierać
Minęło kilka miesięcy i nie zmieniłam zdania. Patrzyłam na właścicieli psów z lekką tęsknotą, ale też poczuciem, że dobrze wybrałam. Może i traciłam coś cennego, ale chroniłam się przed kolejnym cierpieniem. Tylko że Arika wciąż śniła mi się nocami. Ciągle tak strasznie mi jej brakowało…
Któregoś dnia wracałam skądś samochodem, była noc, jechałam przez las. Zwolniłam, bo bałam się, że na drogę wypadnie sarna albo zając… I nagle coś wyskoczyło z prawej strony, zahamowałam gwałtownie. Jakieś zwierzę, nieduże, na pewno nie sarna, stało na poboczu i patrzyło na mnie.
„Wilk? – pomyślałam niepewnie, oceniając gabaryty zwierzęcia. – Lis?”. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to pies. Ale nie jakiś pies… Arika!
– To sen – wyszeptałam do siebie, odkręcając szybę i wychylając się przez okno.
Ale to była ona. Moja sunia. Te niepowtarzalne uszy i ogon trochę jak u pudla, nie mogło być mowy o pomyłce!
– Arika? – wysiadłam z auta i jak w transie zaczęłam podchodzić do zwierzęcia.
Wiedziałam, że to niemożliwe, może przywidzenie, ale i tak szłam z wyciągniętą ręką, wpatrzona w błyszczące w mroku oczy mojej zmarłej suni. Już miałam jej dotknąć, niemal poczułam pod palcami jedwabistą sierść, kiedy suczka odwróciła się i pobiegła w stronę drzew. Zaraz jednak zatrzymała się i obejrzała na mnie. Zrobiłam kilka niepewnych kroków, zbliżyłam się do niej na jakiś metr i sytuacja się powtórzyła.
– Arika, zaczekaj – miałam w oczach łzy. – Czy ty mnie dokądś prowadzisz, piesku? – szepnęłam, a stworzenie pomachało ogonem jakby na znak radości, że wreszcie zrozumiałam, o co mu chodzi.
Ona mnie tam zaprowadziła
Podeszłam jeszcze kilkanaście metrów w głąb lasu… I wtedy zobaczyłam. To był pies. Uwiązany do drzewa, wychudzony, leżący niemal bez sił. Kiedy mnie wyczuł, zaczął cichutko popiskiwać i chwiejnie podniósł łeb. Podbiegłam do nieszczęsnego stworzenia, żeby uwolnić je z więzów. Dopiero w tym momencie dostrzegłam, że pies nie jest sam. To była suczka, obok niej leżały cztery maleńkie, jeszcze ślepe szczeniątka.
Boże kochany, ktoś przyprowadził tu swoją szczenną sukę i przywiązał ją do drzewa, skazując na długą i bolesną śmierć ją i jej potomstwo! Naprawdę czasami wstydzę się, że jestem człowiekiem! Kiedy dowiozłam tę biedną, ledwie żywą suczkę i jej szczenięta do weterynarza, rozpłakałam się przy lekarzu.
– Spokojnie… – młody mężczyzna chyba źle mnie zrozumiał. – Suczka dostanie kroplówkę nawadniającą i odżywkę, a maluchom nawet nic nie trzeba, możemy zostawić je na noc przy matce. Najpóźniej pojutrze będzie pani mogła je odebrać.
Zdziwił się, bo kiedy skończył mówić, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Tym razem z ulgi i szczęścia.
Kilka dni później w moim domu zamieszkała Malta i czwórka jej dzieci. Nie miałam wątpliwości, że zatrzymam suczkę, która tyle przeszła. Starałam się tylko znaleźć domy dla szczeniaków.
– Weźmiemy jednego – powiedziała moja córka, która od roku mieszka na swoim. – Od dawna myślimy z Pawłem o psie.
– Znam miłe małżeństwo, które chętnie adoptuje pieska – oznajmiła kilka dni później moja fryzjerka.
– Wkrótce wybierałem się do schroniska po psa, ale widzę, że los był szybszy i już mi go znalazł – uśmiechnął się sąsiad, kucając przy Malcie i jej ostatnich dwóch szczeniakach, kiedy wyprowadzałam je na spacer.
Tylko ostatni piesek, suczka, której dałam na imię Sisi, jakoś nie mogła znaleźć nowego domu. Skończyła osiem, potem dwanaście tygodni, w końcu stała się energicznym, półrocznym psem i nadal mieszkała ze mną i swoją mamą. Któregoś dnia postanowiłam przestać dalej szukać. Uznałam, że dwa psy to podwójna radość, i Sisi została ze mną i Maltą na zawsze.
Śniłam albo miałam przywidzenia
Do dzisiaj nie wiem, co naprawdę wydarzyło się w tamtym lesie. Czy istnieją duchy psów? Nigdy o tym nie słyszałam, ale też nigdy nie widziałam, żeby jakiś pies tak bardzo przypominał moją Arikę, ona naprawdę była wyjątkowa. Córka mówi, że pewnie pies był po prostu do niej podobny, a ciemność i moja wyobraźnia dopisały resztę. Tak czy inaczej, wiem, że tamtej nocy w jakiś cudowny sposób pozwoliłam Arice odejść. Przestałam tak strasznie tęsknić i przeniosłam swoje uczucia na inne zwierzęta.
Malta i Sisi to dwa najwierniejsze stworzenia, o jakich może marzyć człowiek. Chcę wierzyć w to, że moja Arika nie tylko przyprowadziła mnie do nich tamtej nocy, ale też wybrała je dla mnie, żebym nie czuła się samotna po jej odejściu. A w przyszłym tygodniu zaczynam pracę w Straży dla Zwierząt. Razem z innymi wolontariuszami będziemy patrolować lasy położone niedaleko wsi i szukać psów przywiązanych do drzew. Mam głębokie przekonanie, że jeśli coś przeoczymy, Arika mi pomoże i wskaże drogę.