„Daniela zostawiła mnie dla starego grzyba z grubym portfelem. Żyłem na targowisku próżności”
„Kiedy poprosiła mnie o pomoc, odmówiłem. Jej mąż odebrał mi ją na zawsze, a ja nie mogłem nic z tym zrobić”.
- Ryszard, 32 lata
Danielę kochałem, odkąd tylko pamiętam. Teraz wiem, że była to miłość bezkrytyczna i całkowicie ślepa. Dałem jej wszystko, co miałem – całego siebie. W zamian nie oczekiwałem nic. Wystarczyło, że moja ukochana była obok, że w chwilach uniesienia snuła przede mną mgliste wizje wspólnej przyszłości i od czasu do czasu mnie całowała.
Wszystkie moje marzenia runęły
Miałem ją za ideał. O tym, jaka jest naprawdę, dowiedziałem się pewnego wieczoru, gdy zbyt dużo wypiła. Mieliśmy wtedy po 24 lata i świętowaliśmy jej obronę. Marzyłem, że kiedy ja skończę studia, pobierzemy się. Daniela w zasadzie się na to zgodziła, w każdym razie nigdy nie powiedziała „Nie”. Jednak tamtego wieczoru wszystkie moje marzenia runęły jak zamek z piasku.
– Widzisz, kochanie, jestem jak ten czek na ogromną sumę, ale z określoną datą realizacji. Jestem piękna, jednak piękno nie trwa wiecznie. Muszę pomyśleć o swojej przyszłości. Żyjemy na targowisku próżności. Kto da więcej, ten będzie mnie miał.
– Ale ja nie mam pieniędzy – stwierdziłem. – Czy to znaczy, że...
– Ciebie będę kochała za miłość, którą mnie darzysz, a męża za jego pieniądze.
Daniela nie musiała długo czekać. Wybrała starannie. Gerard miał 75 lat, potężny majątek i pretensje do bycia playboyem. Przypuszczam, że pierwsze 10 milionów zdobył w niezbyt uczciwy sposób. Ale tak to już jest – bandyta dorabia się, obrasta tłuszczem, potem zakłada uczciwy biznes i żąda, żeby policja chroniła go przed nowymi bandziorami.
Mąż Danieli nawet w noc poślubną nie przekroczył progu jej sypialni. Była ozdobą, której mieli mu zazdrościć przyjaciele i znajomi – ludzie równie wiekowi jak on. Jeszcze przed ślubem moja była już dziewczyna przeprowadziła się do wspaniałej willi, która bardziej przypominała twierdzę niż podmiejską rezydencję. Wszędzie były kamery, czujniki i detektory. Jakby staruch otoczył się murem elektroniki, żeby uprzedziła go o nadchodzącej śmierci.
Nasze drogi się skrzyżowały
Początkowo byłem zrozpaczony, że Daniela zdecydowała się odejść do tego obleśnego starucha. W tym czasie kończyłem drugi stopień specjalizacji lekarskiej. Żeby zapomnieć i zagłuszyć ból po stracie ukochanej, rzuciłem się w wir nauki i niemal odciąłem się od świata zewnętrznego. Rok później rozpocząłem pracę w jednym z renomowanych szpitali w Warszawie na oddziale klinicznym kardiologii.
Kiedyś na moim dyżurze pojawił się Gerard W. Z silną arytmią serca trafił do nas w stanie przedzawałowym. Na szczęście jego lekarz w porę wykrył zbliżający się atak. Gerard od razu wynajął sobie prywatną salę. Obstawiono go całym sprzętem medycznym, jaki tylko mógł być mu potrzebny.
Trochę mnie zdziwiło, że Daniela nie przyjechała do szpitala ciężko chorym z mężem. Dwa dni później pojawiła się za to w pokoju lekarskim. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, jeden uśmiech, zapach – i dawna namiętność natychmiast wybuchła we mnie ze zdwojoną siłą.
– Kochasz mnie? – spytała cicho, gdy już przestaliśmy się całować.
– Niestety… – westchnąłem.
– Więc chyba mogę na ciebie liczyć? – otarła się o mnie całym ciałem.
Zamiast mózgu miałem pulsującą, rozdygotaną papkę. W tym stanie mogłem obiecać jej praktycznie wszystko.
– Oczywiście.
– Wyjawię ci pewien sekret, żebyś był pewien, że ci ufam i że z tobą chcę związać swoje przyszłe życie – powiedziała nagle, a ja na te słowa aż zadrżałem z przejęcia. To był dla moich uszu śpiew anielski… Jednak resztka zdrowego rozsądku kazała mi powiedzieć:
– Kotku, o czym mówisz? – zapytałem trochę zmartwiony.
Wyjaśniła. Otóż Gerard W., prawdopodobnie chwaląc się, kim to on niegdyś był, pokazał jej zamkniętą w domowym sejfie brylantową kolię, która przed dziesięciu laty została ukradziona z domu jednego z najbogatszych Polaków. Właściciel oraz ubezpieczyciel wyznaczyli wysoką nagrodę dla tego, kto by wskazał miejsce ukrycia kolii.
– On ma fioła na punkcie diamentów oraz swoich portretów! – parsknęła Daniela. – Gapi się na mnie dosłownie z każdej ściany. Można się wyrzygać. Ale ta kolia...– rozmarzyła się. – Kiedy zapiął mi ją na szyi, poczułam się jak królowa. Oczywiście nie mogę jej nosić, bo to, że ją ma, to wielka tajemnica. Wiem, że codziennie przed snem ogląda ją i dotyka... Cóż, lepiej ją niż mnie – wzruszyła ramionami. – Ale jak widzisz, tak bardzo ci ufam, że zdradziłam ci tę tajemnicę. Gdyby policja odnalazła kolię w jego sejfie, natychmiast by go aresztowali...
Spojrzała mi w oczy. I nagle zrozumiałem, że ona z pewnością zdradziłaby policji sekret swojego męża, gdyby nie to, że wtedy straciłaby kolię. Brylanty zauroczyły nie tylko jej męża! Zrozumiałem także, że jednak miałem rację – Daniela albo miała zamiar namówić mnie, żebym pomógł jej mężowi odejść do lepszego ze światów, albo żebym pomógł jej ukraść tę kolię i zwiać. Nie wiem, czego chciała, ale gdy dostrzegła opór z mojej strony, natychmiast się wycofała.
Zaczynamy nowe życie
Kilka dni po tej dziwnej rozmowie, akurat gdy miałem dyżur, stary z przyczyn naturalnych dostał ataku serca i, mimo natychmiastowej pomocy, umarł. Nie przyczyniłem się do tego w najmniejszym stopniu, a jednak zaraz zadzwoniłem do Danieli, żeby przekazać jej wieści.
– No cóż. Stało się – usłyszałem w słuchawce jej zmysłowy głos. – Przyjedź do mnie jutro, pokażę ci te piękne diamenty.
Nie mogłem się doczekać. Następnego ranka, zaraz po dyżurze, wskoczyłem w samochód i mimo ślizgawicy pognałem za miasto do jej willi. Kiedy wszedłem do środka, zobaczyłem mnóstwo walizek i toreb, do których Daniela w pośpiechu pakowała kosztowności, ubrania, srebra, i wszystko, co wydawało jej się cenne. Teoretycznie miała do nich prawo, była żoną.
– Jesteś wreszcie – podbiegła i pocałowała mnie w pliczek. – Idź do gabinetu Gerarda, przeszperaj go i sprawdź, czy są tam jakieś cenne papiery. Weź wszystko, co wyda ci się przydatne. Wiem, że nie uwzględnił mnie w testamencie, więc chcę się zabezpieczyć, zanim horda prawników tu wkroczy i puści mnie z torbami.
Stałem jak wryty. Zachowywała się, bardzo metodycznie. Jakby wszystko miała przemyślane. I chyba miała. Może to, co mi kiedyś powiedziała o wspólnym życiu, było szczere?
– No ruszaj się! – powiedziała, patrząc na mnie z uśmiechem. – Za godzinę zaczynamy nasze nowe życie. Zostawimy te graty u ciebie, a potem pojedziemy na wakacje.
Rzeczywiście spakowaliśmy, co się dało. Z wakacjami poczekaliśmy do pogrzebu Gerarda, zresztą ja też musiałem zorganizować urlop w szpitalu. Prawdę mówiąc, do tej pory nie wiem, czy ona naprawdę wyszła za niego za mąż, żeby nas ustawić w życiu, czy to był absolutny przypadek. Gerard pomyślał o Danieli i zapisał jej kilka akcji na giełdzie i wspomnianą kolię, żeby nie została z niczym. W każdym razie jesteśmy bardzo szczęśliwi.