Od lat śniłem ten sam sen. Mam osiem, może dziewięć lat i przerażony biegnę przez skute lodem jezioro. Śnieg topi się na moich rozgrzanych do czerwoności policzkach, mroźne powietrze podrażnia gardło, ale ja czuję jedynie strach przed czymś lub przed kimś, kto podąża za mną. Jestem przekonany, że ten ktoś lub coś wyrządzi mi krzywdę, więc biegnę, ile sił w nogach. Krztuszę się, potykam, ale nie przestaję mknąć przed siebie.

Nagle tracę grunt pod nogami i wpadam w wyrąbany przez rybaków przerębel. Jeszcze widzę czyjś cień pochylający się nade mną, jeszcze próbuję krzyczeć, ale doznające szoku termicznego ciało już nieruchomieje… 

Mijały lata, skończyłem studia, założyłem rodzinę, zmieniłem pracę, zdążyłem się rozwieść, a sen wciąż rozgrywał się według tego samego scenariusza. Za każdym razem budziłem się przerażony i zlany potem. Mojego strachu nie łagodził upływ czasu ani świadomość, że nocna mara ma się nijak do życia, które wiodę. Od dzieciństwa lubiłem pływać, wcześnie zrobiłem patent sternika i nie wyobrażałem sobie wakacji z dala od Mazur. Różnej maści senniki również nie dawały jasnej odpowiedzi, więc zniechęcony uznałem w końcu, że taka już moja uroda i przestałem się zadręczać. Jedynie moje kolejne dziewczyny ze zgrozą opowiadały mi o moim rozpaczliwym krzyku, który wyrywał je ze snu. 

Tracę grunt pod nogami i wpadam w przerębel

Daria była kobietą, o jakiej zawsze marzyłem – śliczna, szczera, a przede wszystkim dobra. U największego zbira potrafiła znaleźć pozytywne cechy i nigdy nikomu nie życzyła źle. W przeciwieństwie od mojej pierwszej, chorobliwie wręcz ambitnej żony, na pierwszym miejscu stawiała rodzinę. 

Nie mogłem życzyć sobie lepszej partnerki. Nie przeszkadzały jej nawet moje nocne przywidzenia, które zresztą przestały mnie tak często nawiedzać.

Od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem, byłem przekonany, że jest tą jedyną, więc nie czekając aż ktoś sprzątnie mi ją sprzed nosa, oświadczyłem się po kilku miesiącach znajomości.

– Może poczekaj, aż poznasz moją rodzinę? – żartowała po pełnym euforii „tak”.

Zobacz także:

– Są tak groźni? – odpowiedziałem, przytulając ją do siebie.

Zamruczała, że przeciwnie, są kochani, co nie zmieniło faktu, że denerwowałem się przed pierwszym spotkaniem z przyszłymi teściami. Obawiałem się zwłaszcza pytań o poprzedni związek. Bardzo przeżyłem swój rozwód i nie chciałem sprawiać wrażenia lekkoducha, który zmienia żony jak rękawiczki. „Co mam im powiedzieć? Że zostałem oszukany, bo ukochana dopiero po ślubie powiedziała mi o swoich planach na przyszłość, w których nie było miejsca na dzieci i mimo moich próśb postanowiła się zabezpieczać? Czy to nie zabrzmi zbyt infantylnie dla ludzi, którzy są ze sobą od trzydziestu lat?” – zastanawiałem się w drodze do rodzinnej miejscowości Darii. Szczęśliwie moje obawy okazały się płonne. Rodzice narzeczonej okazali się równie serdeczni i dobroduszni, jak ona sama. Ze zrozumieniem przyjęli moje wyjaśnienia na temat stanu cywilnego.

Odetchnęli z ulgą słysząc, że z poprzednią żoną nie wziąłem ślubu kościelnego. Po kilkugodzinnym spotkaniu mogłem szczerze przyznać, że przyjęli mnie do rodziny z otwartymi ramionami.

– Musisz jeszcze zyskać błogosławieństwo babci Darii i możesz bez obaw kroczyć z naszą córką do ołtarza – jej tata puścił do mnie oko.

Mówił o mamie mamy Darii, która, jak się okazało, rządziła całą rodziną, a dla ukochanej wnusi była wyrocznią. Zdziwiłem się, że nigdy wcześniej o niej nie wspominała, ani tym bardziej nie zaplanowała wizyty u babci, choć ta mieszkała w sąsiedniej miejscowości, ale przemilczałem ten fakt. Dopiero w drodze powrotnej wróciłem do sprawy tajemniczej nestorki.

Daria długo milczała, nim zdobyła się na odpowiedź

– Tata miał rację – zaczęła. – Jesteśmy z babcią Janiną bardzo ze sobą zżyte. Jej opinia wiele dla mnie znaczy… – zawahała się. 

– Chyba mnie nie pożre – zażartowałem, żeby rozluźnić atmosferę. 

– Nie… Ale… Widzisz, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, moja babcia ma dar. Widzi aurę otaczającą człowieka. Inaczej mówiąc, wystarczy jej jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, czy ktoś jest dobry czy zły, pogubiony czy szczęśliwy, uczciwy czy wiarołomny. I jeśli zajdzie taka potrzeba, potrafi chronić bliskich niczym wilczyca swoje stado.

Chcesz powiedzieć, że dotąd przepędzała wszystkich twoich adoratorów? – zachichotałem, ale jedno spojrzenie pobladłej Darii wystarczyło, żeby uśmiech zniknął z mojej twarzy. 

– Proszę cię tylko o jedno… Postaraj się – powiedziała, uciekając przed moim spojrzeniem. 

Nie powiem, żeby w ogóle nie zaniepokoiły mnie jej słowa, ale postanowiłem nie poruszać tego tematu, dopóki Daria sama do niego nie wróci. Cieszyłem się każdą wspólnie spędzoną z nią chwilą i gorliwie uczestniczyłem w przygotowaniach do ceremonii, angażując się bez reszty w przydzielone mi obowiązki. W końcu jednak nadszedł moment, gdy moja ukochana postanowiła przedstawić mnie babci. 

Wydawało mi się, że przyjąłem tę informację ze spokojem, ale tej samej nocy nie tylko znowu zacząłem śnić o swojej śmierci, ale i poznałem więcej zatrważających szczegółów. Zobaczyłem cień człowieka schodzącego po starych, drewnianych schodach. 

Wyraźnie zmęczony czymś mężczyzna trzymał w dłoniach siekierę. W bladym świetle żarówki przymocowanej pod sufitem obskurnego korytarza, gdzie schowałem się przed nim, zobaczyłem na ostrzu siekiery brunatną plamę. Krzyknąłem z przerażenia, mężczyzna spojrzał na mnie, a ja nie czekając aż zada cios, rzuciłem się do drzwi wejściowych. Reszta potoczyła się według znanego mi już scenariusza… Obudziłem się przerażony, mimo upalnej nocy dygotałem z zimna. Zasnąłem dopiero przed świtem i o mało nie zaspałem na spotkanie z panią Janiną. Daria tę noc spędzała u siebie, więc musiała długo dzwonić, nim wreszcie odebrałem telefon. 

Brzęk tłuczonej porcelany zagłuszył słowa Darii…

Przez całą drogę niewiele rozmawialiśmy, nim wysiedliśmy z samochodu, ukochana mocno ścisnęła moją dłoń.

– Będzie dobrze, zobaczysz. Twoja babcia nie zobaczy we mnie złego człowieka – pocieszyłem ją.

Czułem jednak, że serce wali jej jak młotem, kiedy przyciskała dzwonek przy drzwiach frontowych. Usłyszałem jakiś niewyraźny głos po drugiej stronie i Daria ostrożnie nacisnęła klamkę. Drzwi uchyliły się, jakby właścicielka specjalnie zostawiała je otwarte. Spodziewałem się wnętrza pachnącego starością, pełnego niepotrzebnych bibelotów i magicznych atrybutów, a zobaczyłem całkiem modnie, wręcz ascetycznie urządzony dom.

„Babcia niedawno robiła remont” – podkreśliła z dumą Daria. 

– Wchodźcie – zakrzyknęła z głębi mieszkania. – Zaraz podam przystawkę.

„Nie taki wilk straszny” – pomyślałem, zmierzając do gościnnego, skąpanego w słońcu, pokoju. Przypatrując się rozwieszonym na ścianach obrazom, nie zauważyłem wejścia pani Janiny. 

Chyba się pogniewam na ciebie kochanie, że tak długo skrywałaś przede mną narzeczonego – usłyszałem za plecami jej przyjazny głos i odwróciłem się.

Brzęk tłuczonej porcelany zagłuszył słowa Darii. Sosjerka, którą jeszcze przed chwilą pani Janina trzymała w dłoniach, zamieniła się w setki ociekających czymś brunatnym kawałeczków. Wszyscy troje zaniemówiliśmy, ale o ile my z Darią milczeliśmy zakłopotani sytuacją, gotowi wysprzątać perski dywan, o tyle pani Janina sprawiała wrażenie, jakby całe zdarzenie niewiele ją obeszło. Stała na wprost, nie spuszczając ze mnie wzroku i bezgłośnie poruszała ustami, próbując zapewne coś powiedzieć.

Mogłem tylko wyobrazić sobie, co oznacza jej zachowanie dla Darii, więc postanowiłem działać. Chrząknąłem, ukłoniłem się i grzecznie przedstawiłem z imienia i nazwiska.

– Adrian… – Daria weszła mi w słowo.

– Nie kochanie, chcę wiedzieć, co niby takiego złego widzi we mnie twoja babcia! – przerwałem jej, gotowy do starcia z panią Janiną.

Ta jednak bez słowa odwróciła się i uciekła do swojej sypialni. „Co to za przedstawienie? Chcesz kobieto zrobić ze mnie jakieś zło wcielone?!” – wkurzyłem się. Starałem się nie patrzeć na Darię, ale i tak wyczuwałem jej przerażenie. „Za trzy tygodnie ślub. Zwlekała do ostatniej chwili, dobrze wiedząc, jak zachowa się babcia. Ta kobieta jest gorsza od każdego zazdrosnego o swoją córcię ojca. W co ona pogrywa?” – tłukło mi się w głowie, kiedy pani Janina z powrotem wyrosła przede mną. Z zaróżowionymi od płaczu oczami i lekko zaczerwienionym nosem wyszeptała:

– Przepraszam Krystianie…

– Mam na imię Adrian – poprawiłem ją.

Starałem się zachować spokój, ale czułem, że jestem u kresu wytrzymałości. Niewiele brakowało, żebym powiedział tej zazdrosnej staruszce, co o niej myślę. 

– Tak, oczywiście… Adrian… Ładne imię, godne prawego mężczyzny. Siadajcie do stołu dzieci. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale nie chciałam was wystraszyć – pani Janina zdobyła się na niewyraźny uśmiech i jednocześnie poczułem, jak z Darii schodzi napięcie.

Dalsza część spotkania przebiegła już w przyjaznej atmosferze. Babcia Darii wypytała mnie dokładnie o pochodzenie, wykształcenie, zainteresowania i rodzinę, po czym nie przestając się uśmiechać, pogratulowała wnuczce wyboru. Oboje odetchnęliśmy z ulgą, słysząc jej pochlebną opinię.

Przy pożegnaniu znowu przejęzyczyła się, nazywając mnie Krystianem.

– Nie wiem, skąd wziął się u babci ten Krystian – zastanawiała się w drodze powrotnej Daria. – Nie znam nikogo o takim imieniu… W rodzinie też nie mam żadnego Krystiana. Dziwne… Może kogoś jej przypominasz? 

Zbyt długo śnię tę historię, żeby ją tak zostawić!

W odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami, gotów wybaczyć staruszce tę drobną niezręczność. Najważniejsze, że okazałem się godny jej wnuczki, reszta nie miała dla mnie znaczenia. Pozornie, bo podczas kolejnych nocy mój sen zaczął przybierać na sile. Za każdym razem stawał się jeszcze bardziej mroczny. Teraz słyszałem już nie tylko krzyki dochodzące z piętra mieszkania, ale doskonale wiedziałem, że należą do mamy i mojej siostry bliźniaczki. Dziewczynka rozpaczliwie wzywała pomocy, nim uciszyło ją głuche uderzenie. „Tato, nie!” – błagałem w myślach oprawcę, chowając się za ścianą kuchni. 

Jakiś tydzień przed ślubem, w moim śnie role się odwróciły. Tym razem to ja byłem ojcem. To ja, ogarnięty szałem i wizją opętania moich dzieci przez szatana. To ja, schodząc po schodach, wściekły...

– Krystian! – moje wołanie zlało się z okrzykiem rozpaczy chłopca, który wypadł przez frontowe drzwi i rzucił się pędem przez skute lodem jezioro. 
Ruszyłem za nim, ale woda okazała się szybsza od mojej siekiery. Gdy utonął, nie pozostawało mi nic innego, jak odebrać sobie życie. Powiesiłem się tuż za domem, ale odchodząc zrozpaczony pomyślałem o jeszcze jednej istocie, której nie uratuję przed szatanem – kilka lat młodszej od bliźniąt córce, oddanej na wychowanie przyjaciółce żony. „Janinka, ciebie już nie odnajdę…” wyszeptałem, nim moje oczy zaszły mgłą. – Janina! – krzyknąłem, szarpany przez przerażoną Darię. 

– Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałeś – opowiadała mi, gdy oboje próbowaliśmy się uspokoić. – Ryczałeś niczym wściekły zwierz. Mówiłeś o jakiejś karze boskiej, sprawiedliwości i wcieleniu szatana. Kim jest Krystian i Janina? – zapytała i w tej samej chwili oboje spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni swoim odkryciem.

– Jedziemy! Ta sprawa nie może czekać! Zbyt długo śnię tę historię, żeby ją tak zostawić – oznajmiłem narzeczonej. – Tylko co moja babcia ma z tym wspólnego? – zdziwiła się, w pośpiechu narzucając na siebie ubranie.

Nie wiem, ale jestem przekonany, że dziś nam powie, dlaczego nazwała mnie Krystianem. 

Kilka godzin później siedzieliśmy już w pokoju pani Janiny, a ja relacjonowałem swój sen. 

– Kim jest Krystian? – zapytałem, gotów wyrwać jej z gardła odpowiedź na moje pytania. – Dlaczego w tej mrocznej projekcji słyszałem pani imię? Dlaczego od najmłodszych lat śnię o jakimś strasznym mordzie? Co się dzieje do cholery?! Pani musi coś wiedzieć! Pani pierwsza nazwała mnie Krystianem i sprawiła, że we śnie poznałem…

Kobieta potarła czoło wyraźnie zakłopotana, po czym swoim zwyczajem wstała bez słowa i poszła do sypialni, skąd przyniosła niewielkich rozmiarów drewniane pudełeczko. Wyjęła z niego zniszczone zdjęcie i podała mi je. Aż odskoczyłem, zobaczywszy siebie w wieku dziewięciu lat. Włosy, oczy, blizna nad prawą brwią, nawet obrażona mina – wszystko się zgadzało! Taki sam portret zrobiono mi po komunii. Tyle że na tej fotografii podobnemu do mnie chłopcu ubranemu w albę towarzyszyła rodzina z koszmaru – siostra bliźniaczka, matka, która trzymała w ramionach trzyletnią dziewczynkę oraz nasz oprawca.

– Co to ma znaczyć? Co to za sztuczki? W ten sposób próbuje pani się mnie pozbyć! – czułem, jak moje ciało zaczyna opanowywać znajome drżenie.

Atakowałem kobietę, choć w rzeczywistości byłem przerażony. 

To twoje poprzednie życie, Adrianie – wyszeptała pani Janina. – Tak mi się wydaje… – dodała ostrożnie, jakby chciała wysondować, ile wytrzymam.

– Nie musisz mi wierzyć, ja sama byłam zaskoczona odkryciem, że jesteś moim starszym bratem… To znaczy twoje poprzednie wcielenie nim było, a twój sen dobitnie o tym świadczy. To zdjęcie… – pogładziła delikatnie fotografię – to jedyna pamiątka z dzieciństwa. 

– Dzieciństwa? Przecież byłaś jedynaczką i miałaś wspaniałych, kochających rodziców? – zdziwiła się Daria.

Pani Janina zwiesiła głowę.

Widziałem jak łzy spływają jej na brodę i skapują na zaciśnięte dłonie

Zrobiło mi się jej żal. Nagle mój gniew prysnął niczym bańka mydlana, w mojej rozmówczyni zobaczyłem bezradną, nieszczęśliwą kobietę i dotknąłem jej dłoni, żeby ją pogłaskać. W odpowiedzi pani Janina rzuciła mi się w ramiona, szlochając: „Wróciłeś Krystianie, wróciłeś!”. Jeszcze niedawno uznałbym, że zwariowała, ale dręczące mnie koszmary wskazywały, że w moim życiu od dawna dzieje się coś dziwnego, więc poczekałem aż się uspokoi i będzie w stanie opowiedzieć nam o swoim tajemniczym dzieciństwie. 

Na potwierdzenie swoich słów, kobieta odsunęła się ode mnie mówiąc, że ona również do pewnego momentu śniła o koszmarze, którego nie rozumiała. Miała dziesięć lat, kiedy mama, słysząc, że przychodzi do niej w nocy pan z siekierą, postanowiła powiedzieć jej prawdę. 

Wspólnie z tatą oznajmili mi, że jestem córką najlepszej przyjaciółki mamy. Powierzyła mnie jej ze strachu przed chorym psychicznie mężem. Mój prawdziwy ojciec od lat leczył się psychiatrycznie, ale nie było efektów. Mama łudziła się, że zmienią go moje narodziny i nowe obowiązki, ale on coraz bardziej izolował się od bliskich, popadając w obłęd. Słyszał głosy coraz silniej żądające krwawej ofiary. Moja prawdziwa mama chciała zgłosić sprawę na milicję, ale oszalały mąż ją ubiegł i stalo się to, o czym śniłam w koszmarach… 

Koszmar zakończył się tej samej nocy i już nie powrócił

Nowi rodzice nie chcieli, żeby Janina żyła z piętnem dziecka przestępcy i tuż po pogrzebie wyjechali na drugi koniec Polski. Dostali dobrą pracę, przydziałowe mieszkanie i zaczęli nowe życie wierząc, że już nigdy nie dopadną ich cienie przeszłości. Ale ta wróciła w postaci krwawych snów, więc postanowili rozprawić się z ojcem Janiny tam, gdzie doszło do tragedii. 

– Zabrali mnie w rodzinne strony, pokazali groby moich bliskich, dom nad jeziorem, obok którego przy zapalonych świecach odmówiliśmy modlitwę za dusze zmarłych. Od mojej prawdziwej babci, bo ona jedna przyjęła nas u siebie, dostałam różaniec i tę fotografię. Mówiła, że do końca swoich dni będzie się modlić o moje szczęście. Po tej wizycie koszmary przestały mnie prześladować. Uwierz mi, znając swoją przeszłość, każdego wieczora dziękowałam Bogu, że nikt w mojej rodzinie nie cierpi na chorobę. Nikomu o niej nie opowiadałam, bo nie było po co, a teraz pojawiłeś się ty… Pomyślałam, że to znak, widzę wokół ciebie dobrą aurę, więc mój ojciec nie ma nad tobą władzy… 

– Dlaczego, więc śnię o tym mordzie? Jestem dla pani obcym człowiekiem, nic mnie nie łączy z waszą rodziną, oprócz Darii – próbowałem jakoś wszystko sobie poukładać.

– To nie sen Adrianie, lecz poprzednie życie twojej duszy, która zaprowadziła cię z powrotem do nas – mówiła babcia Janina.  – Najwyraźniej Krystian bardzo cię potrzebuje, potrzebuje twojej modlitwy i bliskości z nami – jej twarz wreszcie się rozjaśniła. – Jakbyś tego nie tłumaczył, to nie ty wybrałeś Darię, lecz on ci ją wskazał i do nas przyprowadził. Mam propozycję, po prostu odmów ze mną modlitwę za dusze tych biednych zmarłych dzieci, a wierzę, że wszystko dobrze się skończy. Za kilka dni zostaniesz mężem mojej ukochanej wnuczki i będziesz szczęśliwy, jak dawno temu powinien być Krystian.

Nie do końca rozumiałem sens jej wypowiedzi, a wątek o wędrówce dusz w ogóle nie mieścił mi się w głowie, ale z drugiej strony… Skoro przez tyle lat prześladował mnie dziwny sen, czemu miałem nie zaryzykować i jedną, zwyczajną modlitwą nie uwolnić się od koszmaru? Trudno było też polemizować z fotografią chłopca do złudzenia przypominającego mnie, więc zgodziłem się na propozycję pani Janiny i wspólnie z nią oraz Darią odmówiłem przy zapalonych świecach, pokropionych uprzednio święconą wodą, modlitwę za dusze bliźniąt. 

Koszmar zakończył się jeszcze tej samej nocy i nigdy więcej nie powrócił. Do ślubu szedłem wypoczęty i szczęśliwy, że los, albo moje poprzednie wcielenie, zesłali mi tak wspaniałą żonę.