Reklama

Nie wierzyłam w te bzdury

Byłam zła, że dałam się namówić Jolce na tę całą chiromancję! Wróżenie z ręki to przecież głupota, jakiś blef. Tym bardziej że od razu mogłam dokładnie przewidzieć, co ta wróżka powie o mojej dłoni…

Reklama

– Ojej, pani zupełnie nie ma linii serca – stwierdziła kobieta, spojrzała na mnie współczująco,
a potem jeszcze raz na moją lewą rękę.

– No cóż, kiedy się urodziłam, pewnie ją miałam. Niestety, wydarzył się nieszczęśliwy wypadek… – nie dokończyłam, bo nie lubiłam o tym mówić; to było dla mnie bolesne wspomnienie.

Jako pięcioletnie dziecko, wiedziona ciekawością, całą dłonią dotknęłam rozgrzanego żelazka. Po prostu podniosłam je prawą ręką, a lewą z całej siły położyłam na gorącej stopie.
Ze skutkiem wiadomym. Moja babcia, która się wtedy mną opiekowała, natychmiast włożyła mi tę oparzoną dłoń pod zimną wodę, a potem zaprowadziła mnie do przychodni, gdzie mi rękę opatrzono. Niestety, mimo troski babci moja delikatna dziecięca skóra została spalona i goiła się długo i boleśnie. Moja dłoń już nigdy nie wyglądała tak, jak przedtem. Biegnące przez nią linie papilarne zatarły się, poszarpały, a linia serca zniknęła w ogóle pod ściągniętą, grubszą, zbliznowaconą nową skórą.

Nie byłam w życiu szczęśliwa

Najpierw na całej linii (nomen omen!) zawiedli mnie rodzice – rozwiedli się, kiedy skończyłam siedem lat i każde z nich bardzo szybko założyło drugą rodzinę. Prawie wtedy zapomnieli o mnie. Początkowo po ich rozstaniu miałam zamieszkać z mamą, ale jej nowy mąż nie chciał nawet o tym słyszeć.

Był wojskowym, bardzo oschłym i niemiłym mężczyzną, bardzo się go bałam. Krzyczał na mnie, musztrował jak chłopaka, a kiedy mama urodziła mu syna, uznał, że nie jestem im do niczego potrzebna. Mama nie chciała mu się sprzeciwiać, zamieszkałam więc u taty, który początkowo nie mógł się doczekać ze swoją drugą żoną żadnych dzieci.

Nawet dogadywałam się z Weroniką, przynajmniej na początku. Jednak potem zaczęłam dojrzewać, w moim organizmie rozpoczęła się burza hormonów i trudno było ze mną wytrzymać. Weronika straciła dla mnie sympatię i oświadczyła ojcu, że nie zamierza się ze mną dłużej męczyć. Tym bardziej że wreszcie zaszła w ciążę.

– Chcę mieć spokój we własnym domu! Dosyć mam tych awantur i tych jej ciągłych pretensji – wykrzyczała tacie i zagroziła odejściem razem z ich wspólnym, nienarodzonym jeszcze dzieckiem.

Tata ustąpił i tak wylądowałam u babci. Tej samej, u której miałam tamten wypadek z żelazkiem, i która czuła się winna, że tak zostałam okaleczona.

Nie byłam zbyt rozsądna

Kochała mnie bardzo, tego byłam pewna. Niestety, jej miłość nie była w stanie uchronić mnie przed robieniem głupstw. Tak bardzo chciałam być szybko dorosła, że jako siedemnastolatka związałam się z dużo starszym i nieodpowiednim dla mnie facetem. Ten związek bardzo szybko potem się rozpadł. Zamknęłam się w sobie i przez kilka lat nie chciałam nawet słyszeć o tym, że mogłabym spotkać na swojej drodze miłość.

Miałam niewielu przyjaciół i żadnego chłopaka, wolny czas spędzałam, czytając książki. Przenosiły mnie w krainę ułudy i karmiłam się obrazami opisanej w nich idealnej, szczęśliwej miłości. Doskonale jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że w codziennym życiu takiej nie spotkam. Dopóki na mojej drodze nie pojawił się Łukasz…

Był moim nowym sąsiadem. Po śmierci babci zostałam w jej mieszkaniu, a ponieważ był to blok, w którym żyło wielu starszych ludzi i oni pomału odchodzili, na ich miejsce do niewielkich mieszkanek wprowadzały się najczęściej młode osoby. I nagle nasza klatka zaczęła tętnić życiem, pojawiły się nawet małe dzieci. Coraz trudniej mi było zachować dystans i samotność, bo nowi sąsiedzi chcieli się zaprzyjaźnić, więc zaczęto mnie zapraszać na rozmaite imprezy.

Od razu wpadł mi w oko

Na jednej z nich poznałam Łukasza.

– To twój nowy sąsiad przez ścianę – przedstawiła mi go koleżanka.

Łukasz był magicznie przystojny, stanowił ucieleśnienie bohatera, kochanka z moich powieści. I chociaż powtarzałam sobie ze wszystkich sił, że takie historie zdarzają się tylko w romansach, to jednak popłynęłam… Zakochałam się w nim chyba od pierwszego wejrzenia, bo po naszym spotkaniu nie mogłam przestać o nim myśleć.

Kiedy zaprosił mnie na randkę, byłam w siódmym niebie, a jego komplementy sprawiały, że traciłam głowę. Nie mogłam wprost uwierzyć w to, że zostaliśmy parą, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Po roku wzięliśmy ślub, na którym czułam się jak królewna z bajki. Wszystko było takie idealne! Połączyliśmy nasze mieszkania, burząc między nimi ścianę i moje życie zaczęło przypominać piękny film.

Niestety, wkrótce się zorientowałam, że Łukasz prowadzi bujne życie towarzyskie. Bardzo bujne. Miał więcej kochanek niż jesienią spadało liści z klonu, który zaglądał do naszej sypialni. Sypialni, w której mój mąż gościł coraz rzadziej, bardziej zainteresowany wszystkimi swoimi przyjaciółkami niż mną, ślubną żoną.

– Po co się ze mną ożeniłeś, skoro zdradzałeś mnie bezustannie, przed ślubem i po ślubie? – byłam zdruzgotana i chciałam chociaż znać prawdę.

Był szczery. Usłyszałam, że taka nieatrakcyjna osoba jak ja nie powinna mieć nic przeciwko temu, aby robił, co zechce. Byleby tylko zachować go przy sobie. Myślał, że będę sprzątała i gotowała swojemu księciu. Pełna obsługa!

– Przecież nikt inny się tobą nie interesował – powiedział zdumiony, że zamiast skakać z radości, że w ogóle mam męża, żywię do niego jakieś pretensje i jeszcze żądam rozwodu.

To, co powiedział, zabolało mnie do żywego. Moje życie po raz drugi legło w gruzach, swój własny rozwód przeżyłam równie mocno jak rozstanie rodziców. I jeszcze ten remont, bo przecież nasze wspólne mieszkanie trzeba było znowu podzielić na dwa…

Kiedy murarze stawiali na powrót ścianę, czułam się jak zamurowywana żywcem. Nie byłam pewna, czy zdołam się kiedykolwiek przyzwyczaić do tego, że mężczyzna za tą nową przegrodą jest dla mnie znowu obcym człowiekiem; czy nie będę się stale zastanawiała, co on tam teraz robi i z kim.

Na szczęście Łukasz miał na tyle przyzwoitości, że wystawił swoje mieszanie na sprzedaż. Kilka miesięcy po naszym rozwodzie wyprowadził się, znikając z mojego życia na zawsze.
Znowu zostałam sama, głodna miłości. Miałam depresję, w której leczeniu nie pomogła mi ta wróżka…

Nie widziałam szansy na miłość

Wiem, że Beata chciała dobrze, proponując mi wizytę u niej.

– Ona jest naprawdę dobra, bardzo mi pomogła po rozpadzie mojego ostatniego związku – namawiała mnie. – Jest lepsza niż psycholog, przekonasz się.

Sądziłam, idąc do niej, że będzie mi stawiała karty tarota, a tymczasem ona okazała się chiromantką. I kiedy podałam jej prawą dłoń, poprosiła o lewą. Tę z brzydko zabliźnioną skórą…

– Nie ma pani w ogóle linii serca – usłyszałam; w jej ustach to stwierdzenie faktu zabrzmiało jak wyrok.

Zrozumiałam, że jestem niezdolna do prawdziwej miłości, zresztą każde dobre uczucie mnie w życiu omija. I już nic na to nie poradzę, bo przecież skóra we wnętrzu mojej dłoni się nie zmieni.

Pamiętam jak przez mgłę, że wróżka, chyba chcąc zatrzeć to pierwsze złe wrażenie, zaczęła mi coś mówić o tym, że z powodu uszkodzenia skóry los człowieka się nie zmienia. Ale ja wiedziałam swoje – jeśli chodzi o związki, stałam na przegranej pozycji. Samotność to mój los. Naprawdę nie liczyłam na to, że jeszcze coś dobrego mi się przydarzy. Status rozwódki chronił mnie przed uszczypliwymi uwagami koleżanek i wszelkich ciotek. A moi bliscy, czyli rodzice i przyrodnie rodzeństwo, byli za bardzo pochłonięci własnymi sprawami, żeby się mną przejmować.

– Na pewno jeszcze kogoś poznasz – stwierdziła tylko kiedyś zdawkowo mama.

– A może ja wcale nie chcę? Może już nie chcę być nieszczęśliwa? Miłość w moim wypadku oznacza zawsze cierpienie – zaoponowałam, ale zauważyłam, że wcale mnie nie słucha.

Znowu więc zamknęłam się w sobie i wróciłam do książek. Niektóre potrafiły mnie wciągnąć tak, że nie mogłam się od nich oderwać. Chodziłam więc po mieszkaniu zaczytana, z książką w ręce, nie odrywając wzroku od liter, robiłam sobie kawę, nawet kanapki. No i wreszcie, pewnego dnia, stłukłam szklany blat stolika, na który wpadłam. „A tak go lubiłam!” – pomyślałam zmartwiona, wyrzucając szkło.

– Przecież to żaden problem, po prostu trzeba go na nowo oszklić – powiedziała kilka dni później Beata, zawsze bardziej racjonalna ode mnie. – Obok mojej pracy jest dobry szklarz, mogę go zapytać, ile to będzie kosztowało.

– Dziękuję, jesteś kochana!

Wkrótce nowy blat do stolika był do odbioru. Kiedy otworzyłam drzwi do warsztatu, wychodził z niego właśnie jakiś inny klient z lustrem w rękach. Przepuściłam go w drzwiach i do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, ale to lustro nagle zaczęło mu z tych rąk wypadać…

– Uwaga! Ostrożnie! – krzyknął szklarz i rzucił się na ratunek, ale ja byłam bliżej i złapałam je pierwsza.

– Uff… bo rozbite lustro to siedem lat nieszczęścia! – odetchnął rzemieślnik.

Klient podziękował, złapał lustro mocniej i wymaszerował na ulicę.

Wypadek sprawił, że go poznałam

Dopiero po chwili zauważyłam, że z mojej lewej dłoni kapie krew.

– Matko, co się pani stało?! – zdenerwował się szklarz.

Cóż, chyba coś z tym lustrem musiało być nie tak, pewnie przejechałam ręką po ostrej krawędzi, bo teraz skóra w jej wnętrzu była rozcięta. Przez kilka minut próbowaliśmy zatamować krew, ale się nie udawało.

– Nie ma rady, trzeba na pogotowie. Na szczęście to dwie ulice dalej – stwierdził szklarz. – Odprowadzę panią.

– Nie trzeba, dam sobie radę sama – podziękowałam.

Już w połowie drogi poczułam się cokolwiek dziwnie – jak po długim biegu, i to pod górkę. No a ledwo doszłam do izby przyjęć, straciłam przytomność.

– Jest pani bardzo osłabiona – usłyszałam męski głos, kiedy ocknęłam się na szpitalnej kozetce. – A dłoń paskudnie rozcięta, trzeba szyć, lecz na pewno zostanie blizna – spojrzałam na lekarza mówiącego te słowa i napotkałam jego spokojne spojrzenie. Uderzyło mnie, jakie ma przejrzyste, intensywnie zielone tęczówki. „Jak dwa jeziora” – pomyślałam.
Kompletnie w nich utonęłam.

Nie chciałam tej miłości, a i tak do mnie przyszła. Zakochałam się w Tomku właśnie tam, leżąc na kozetce na ostrym dyżurze, w jaskrawym świetle jarzeniówek. Nie było w tym otoczeniu nic romantycznego, w tle nie grała piękna muzyka i nie zachodziło słońce. A jednak nagle zrobiło się wokoło bardzo romantycznie, kiedy tak z troską ściskał moją rękę i przejmował się tym, że będzie na niej blizna.

Ja jednak wcale się tym nie przejęłam, bo ze zdumieniem zauważyłam, że rana układa się w półkolistą linię biegnącą od małego palca do wskazującego. I tak oto odzyskałam swoją linię serca na dłoni, którą doktor Tomek pięknie mi pozszywał. A przy okazji, jakby zaszył ranę w moim sercu, która również się szybko zabliźniła. Zapomniałam o Łukaszu, o wszystkich złych chwilach.

Reklama

Od pięciu lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, mamy synka, a ja uwierzyłam ponownie, że jestem godna miłości. Przecież kocham i jestem kochana.

Reklama
Reklama
Reklama