Pamiętam tamten dzień doskonale. Nawet to, że miałam na sobie granatowy sweterek z białym kotkiem na piersi. Pani od plastyki zadała nam pracę domową: „Dom moich marzeń“. Koleżanki i koledzy prześcigali się w pomysłach – rysowali zjeżdżalnie biegnące z okien sypialni do basenów, stojące w kuchni maszyny do robienia waty cukrowej, wielkie trampoliny w ogrodzie i telewizory na całą ścianę.

Ja namalowałam salon z mojego prawdziwego mieszkania. Jedyne, co było moją fantazją, to rodzina przy stole. Siedziałam tam ja, mama i wysoki, postawny mężczyzna z rozwichrzoną czupryną, uśmiechający się od ucha do ucha. Tak wyobrażałam sobie tatę, którego nigdy nie miałam – gdy tylko dowiedział się o ciąży mamy, dał nogę i tyle go widzieli. 

Pani od plastyki popatrzyła na moją pracę i zaszkliły jej się oczy. Jako siedmiolatka pomyślałam, że nauczycielce chce się płakać, bo tak brzydko rysuję. Dopiero po wielu latach zrozumiałam, że nie potrafiła opanować wzruszenia – mój dom marzeń wyglądał tak, jak dla większości dzieci w klasie zwyczajne życie.

W wieku osiemnastu lat zaszłam w ciążę

Nie poznałam taty. Tak samo jak moja mama swojego. Z kolei babcia widziała ojca po raz ostatni jako dwulatka. Zawsze powtarzała, że ciąży nad nami fatum, że jakaś nasza przodkini musiała narozrabiać i teraz kolejne pokolenia odkupują jej winy. Nie wierzyłam w to, ale faktycznie kobiety w naszej rodzinie nie miały szczęścia w miłości. Mężczyźni zostawiali je jeszcze przed ślubem, a czasem po, skazując na samotne macierzyństwo.

Ja postanowiłam przekuć to dziedzictwo w swoją siłę. Po pierwsze: uważałam, że mam w genach moc przetrwania – choćby nie wiadomo co się będzie działo, dam sobie radę w każdej sytuacji. Po drugie: byłam przekonana, że ja przerwę złą passę i założę pełną, szczęśliwą rodzinę.

– Przecież człowiek jest kowalem swojego losu – mówiłam mamie.

– Kochanie, życzę ci tego z całego serca! – mówiła mama, tuląc mnie do siebie.

Zobacz także:

Sebastiana poznałam w technikum, był rok starszy, powtarzał klasę. Nie uczył się dobrze i dużo czasu spędzał z kumplami. Jednak głębokie orzechowe oczy i ciemne kręcone włosy wciąż rozwichrzone pomimo prób, aby je poskromić, sprawiały, że uznałam, że to ten jedyny. Miałam siedemnaście lat, pewność, że to miłość mojego życia i ogromne parcie, by szybko udowodnić wszystkim, a zwłaszcza sobie, że będę umiała stworzyć szczęśliwy związek.

– Kochanie, wiem, że się zakochałaś. Też byłam młoda. I właśnie dlatego posłuchaj mnie i nie strać głowy. To nie jest chłopak dla ciebie, znam ten typ – tłumaczyła mi mama. 

– To, że tobie nie wyszło, nie znaczy, że ma nie wyjść mnie! – odpowiadałam. 

– Tutaj nie chodzi o rywalizację, tylko o zdrowy rozsądek! – denerwowała się.

Nie rozumiałam, dlaczego mierzy Sebastiana swoją miarą. To że jej się trafił drań, nie znaczyło, że i mnie się trafi. On był inny. Czułam to. Dlatego poszłam z nim na całość. Oczywiście nie byłam na tyle lekkomyślna, żeby się nie zabezpieczyć. Nie miałam zamiaru zostać tak wcześnie mamą. 
Niestety, prezerwatywa nas zawiodła i w wieku osiemnastu lat zaszłam w ciążę. Sebastian przyjął to ze spokojem, ale bez radości, której po nim oczekiwałam. Pocieszałam się, że jest po prostu zaskoczony, tak jak ja, ale wszystko się dobrze ułoży.

– Zdążę zdać maturę, zanim urodzę. Sebastian pójdzie do pracy – mówiłam przyjaciółce Mariannie. – Najbardziej zależy mi w życiu na rodzinie. Reszta się ułoży.

Byłam pełna optymizmu. Nawet wtedy, kiedy mój ukochany oznajmił, że wyjeżdża do pracy do Anglii.

– Pojadę na pół roku. Wrócę na poród. Zarobię na wynajęcie mieszkania i rzeczy dla dziecka – tłumaczył mi, a ja byłam dumna z tego, jaki jest odpowiedzialny.

Nie wrócił na poród, na pierwsze urodziny synka ani na trzecie. Jedyne z czego się wywiązywał, to przesyłanie pieniędzy.

Z czasem zaczęłam wierzyć, że byłam skazana na klęskę, tylko nie chciałam tego zaakceptować. Niepotrzebnie się łudziłam, że może być inaczej. Tak jak moje poprzedniczki, byłam zdana na siebie. I tak jak one dawałam sobie świetnie radę. Z pomocą mamy skończyłam szkołę i zaocznie studium marketingu. Dostałam dobrą pracę, wyprowadziłam się na swoje. Patryk był grzecznym chłopcem, świetnie się uczył, nie sprawiał problemów. Jednak bolało mnie, że wychowuje się bez taty. Tak jak ja. Próbowałam znaleźć faceta przez internet, umówiłam się nawet kilka razy na randkę, ale wszystkie kończyły się fiaskiem i potwierdzały, że będę już sama. 

Na tamten wernisaż wyciągnęła mnie Marianna. Jej brat Maciek był malarzem, nie wypadało jej się nie pokazać, a nie chciała iść sama. Była świeżo po zerwaniu z wieloletnim partnerem… 

– Chodź ze mną – zaproponowała. – Popatrzymy na obrazy i napijemy się winka. 

Nie miałam nic innego do roboty w piątkowy wieczór, Patryk nocował u kolegi. Pomyślałam, czemu się nie rozerwać. Okazało się, że dzieła brata Marianny są całkiem tradycyjne. Oglądałam jej z przyjemnością, a nawet wdałam się w dyskusję na temat jednego z pejzaży z jakimś przystojniakiem, który długo wpatrywał się w ten sam obraz co ja. Wieczór był udany, a wino wyjątkowo smaczne. Kiedy Marianna powiedziała, że przenosimy się do restauracji, ochoczo przystałam na tę propozycję.

W lokalu panował miły półmrok. Marianna pogrążyła się w konwersacji ze swoim bratem i jakąś dziewczyną. Po mojej prawej stronie usiadł przystojniak, z którym wcześnie rozmawiałam. Byłam pewna, że rozmawiał ze mną tylko z grzeczności, więc nie zaczepiałam go, tylko zagaiłam dziewczynę po lewej. Okazała się przemiłą fryzjerką i cały wieczór przegadałyśmy o najnowszych trendach. Nawet zapisałam się do niej na farbowanie. 

Czekałam na to spotkanie z coraz większą niecierpliwością

Impreza była naprawdę udana, choć nie przypuszczałam, że aż tak bardzo. Nazajutrz zadzwoniła do mnie Marianna.

– Krzesimir poprosił o numer do ciebie! – powiedziała zaaferowana.

– Jaki znowu Krzesimir? – nie miałam pojęcia, o czym ona mówi.

– To przyjaciel mojego brata, podobno z nim rozmawiałaś. Jest tobą zauroczony.

– Gadałam przez chwilę z nieziemsko przystojnym mężczyzną. To na pewno jakaś pomyłka.

– Tak, to on! Jest od dwóch lat rozwiedziony. Nie ma dzieci. To co? Mogę mu dać twój numer?

– Marianka, ty go widziałaś? Przecież to niemożliwe, że mu się spodobałam. Jak mnie zobaczy w innym świetle, to ucieknie. Lepiej się nie oszukiwać i nie robić sobie nadziei – odparłam.

Przyjaciółka się poddała. A przynajmniej tak wtedy myślałam. Potem trochę żałowałam, że byłam tak asekuracyjna. Ale z drugiej strony, lubiłam moje życie takim, jakie było. Uwielbiałam swoją pracę, miałam oddaną przyjaciółkę, cudowną mamę, syna, którego kochałam ponad wszystko. A że nie jestem dowodem na to, że można żyć w parze długo i szczęśliwie? Trudno.

W poniedziałek Marianna zadzwoniła znowu.

– Zmądrzałaś już? – zapytała krótko.

– Przestań być złośliwa.

– Słuchaj, Sebastian był po prostu strasznym dupkiem. Przestraszył się odpowiedzialności i nawiał. Ot i cała historia. Dobrze o tym wiesz. 

– Wiem. Masz rację. Ale ja nie chcę…

– Chcesz! Ja zostanę z Patrykiem. Jeżeli randka będzie do kitu, po prostu zapomnimy o niej jak o kilku innych, które w życiu miałaś, i nic się nie stanie. I jeszcze jedno. Dałam mu już twój numer. To pa! – rozłączyła się.

Odłożyłam komórkę i mimowolnie uśmiechnęłam się. 

Krzesimir zadzwonił wieczorem i umówiliśmy się na następny piątek. Czekałam na to spotkanie z coraz większą niecierpliwością. I okazało się, że było na co. Kolacja przebiegła wspaniale, rozumieliśmy się w lot. Rozmawialiśmy o wszystkim do czasu, aż kelner dyskretnie dał nam do zrozumienia, że chcieliby już zamknąć lokal. Wtedy dostrzegliśmy, że jesteśmy ostatnimi klientami. 

Od tamtej pory minął już prawie rok. Właśnie podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Patryk bardzo się cieszy na przeprowadzkę do domu z ogródkiem i psem, a także… tatą. Bo tak powoli zaczyna traktować Krzesimira. Udowodniłam wszystkim, a zwłaszcza sobie, że nie jestem skazana na bycie samotną matką i mogę być szczęśliwa w miłości. A że zajęło mi to aż dziesięć lat? Co z tego!