Myślałam, że mi pomoże

Kiedy ojciec zasnął, brat zapukał do drzwi mojego pokoju i wyznał skruszony, że właśnie oświadczył się swojej dziewczynie. Ucieszyłam się, przecież życzyłam mu jak najlepiej; poza tym nasz duży dom pomieściłyby nie jedną, a trzy pełne rodziny… W głębi duszy liczyłam też na to, że im będzie nas więcej, tym łatwiej podzielimy się opieką nad schorowanym tatą.
Tymczasem w czasie swojego wesela podchmielony Michał powiedział do mnie: 

– Od jutra zamieszkamy z rodzicami Lilki. A później w mieszkaniu, do którego dołożą się nam teściowie. Może powinniśmy pomyśleć o sprzedaży domu? Zamieszkałabyś z tatą w czymś mniejszym…

– Ja z tatą? A dlaczego ty z nim nie zamieszkasz?! – natychmiast straciłam dobry humor.

– Ja mam rodzinę – rzucił i uciekł do gości.

„A ja jestem kim? Darmową opiekunką? Ja nie mam prawda do swojego życia? Przecież też jestem młoda, nie muszę spędzać swoich najlepszych lat przy schorowanym ojcu!” – chciałam wołać za bratem, lecz zamiast tego milczałam, zaskoczona jego egoizmem.

Upiłam się i wcześniej wróciłam do domu, pragnąc jedynie wypłakać się w poduszkę.

– Jesteś! – krzyknął tata, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.

Stojąc w chłodnym, ciemnym korytarzu, poczułam, jak ogrania mnie wściekłość na brata, na ojca, na cały męski świat, w którym mnie przypisano rolę służącej. Miałam ochotę wygarnąć ojcu, co o myślę o nim i jego ukochanym synu, a potem spakować się i uciec jak najdalej, a jeśli trzeba – zmienić tożsamość, żeby nikt mnie nie odnalazł. Zamiast tego jak zwykle milczałam, bojąc się nawet poruszyć i zdradzić jakimkolwiek gestem.

Mama wychowywała mnie na ich służącą

Milczenie było jedyną – aczkolwiek zupełnie nieskuteczną – bronią kobiet w mojej rodzinie. Niemy sprzeciw i zduszona furia, bo przecież kobietom złościć się nie wypada, podobnie jak bronić swojego zdania. Milczały więc moja babcia i matka, a teraz ja. 

Milczał także ojciec unieruchomiony w pokoju na końcu korytarza, czekając zapewne, aż przejdzie mi ten nieoczekiwany „foch”, jak mawiał, i wreszcie do niego przyjdę. Milczałam, choć powinnam była zadzwonić do brata i powiedzieć mu, że oboje ponosimy odpowiedzialność za opiekę nad rodzicami. Że przecież obiecał. Dał słowo!

– Jolka, przyjdziesz tu czy nie?! – bardziej rozkazał niż zapytał ojciec.

„Nie! Nigdy więcej już nie będę na twoje zawołanie!” – krzyczało we mnie wszystko. Odkąd pamiętam, ja byłam od usługiwania. Brat z tatą oglądali telewizję, siedząc wygodnie na kanapie, a to ja byłam wzywana do pomocy przez mamę. Cokolwiek bym robiła, musiałam przerwać swoje zajęcie i wykonać jej polecenie. Nakryć do stołu przed śniadaniem, obiadem czy kolacją. Pamiętać, z której strony leży nóż, a z której widelec, żeby tata nie ośmieszył mnie przed wszystkimi; włożyć chleb do koszyczka, sprawdzić, czy w maselniczce jest odpowiednia ilość masła… Nieważne, ile miałam lat – musiałam wiedzieć takie rzeczy, być zapobiegliwa i rozsądna, no i dobrze zorganizowana.

To ja dostawałam burę za bałagan w moim pokoju, nieodłożone do kosza brudne rzeczy. Brat słyszał jedynie westchnienia mamy na temat męskich nawyków. Rodzice pouczali mnie, że muszę umieć dzielić czas między przyjemności a obowiązki, czyli między naukę, zabawę na podwórku i pomaganie mamie w domu. To mnie uczono wyszywać, robić na drutach, piec, gotować, polerować i zmywać, podczas gdy mój starszy o cztery lata brat albo grał w gry komputerowe, albo kopał piłkę. Nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę na te wszystkie „babskie” zajęcia, czy to mnie interesuje.

– Dodatkowe lekcje z rysunku? Na co ci rysunek? Męża przez to nie złapiesz – drwił ojciec, gdy oznajmiłam rodzicom, że chciałabym zdawać do liceum plastycznego.

Musiałam być pilna, grzeczna i dobrze się uczyć, choć nie wiem po co, skoro moja edukacja miała się skończyć tuż po szkole średniej. Rodzicom nie w smak było, że od porządnego technikum gastronomicznego wolałam liceum (ogólnokształcące, kiedy odrzucili pomysł z plastycznym). A mój brat mógł się rozwijać, szukać swojej drogi, jak teraz przy żonie.

Byłam przekonana, że to nie Lilka wpadła na pomysł zamieszkania z dala od nas, tylko Michał wykorzystał nadarzającą się okazję, żeby wyzwolić się z obowiązków. Przecież wystarczająco się już napracował! Cztery lata… Cztery długie lata zajmowałam się ojcem po śmierci mamy, a przecież to nie ja wymyśliłam przeprowadzkę.

Nie chciałam takiego życia

Po studiach, na które ojciec nie chciał mi dać złamanego grosza, nie wróciłam w rodzinne strony. Zdeterminowana znalazłam pracę jeszcze w czasie nauki, najpierw zwyczajną jako kelnerka, później z przyszłością, biurową. Awansowałam po obronie licencjatu, mój tytuł magistra szef nagrodził podwyżką i stanowiskiem menedżera zespołu. Wzięłam kredyt na mieszkanie, kupiłam samochód.

– A masz kogoś? – pytała mama, gdy pojawiałam się czasem w rodzinnym domu.

Nie miałam. Owszem, zdarzały mi się porywy serca, ale raczej nie takie, o jakich chcieliby usłyszeć rodzice. 

– Trzeba coś postanowić – powiedział brat, gdy po śmierci mamy tata dostał wylewu.

Powinnam była wtedy odpowiedzieć, że skoro jest na miejscu, to może się nim opiekować, a ja będę przesyłać pieniądze potrzebne na dodatkową pomoc i rehabilitację. Powinnam była się bronić, od razu zrozumieć, ku czemu zmierza jego propozycja wspólnej opieki nad ojcem, ale podporządkowałam się starszemu bratu –  i przegrałam całe swoje życie.

– Jolka, ty jesteś zdolna, z takimi umiejętnościami wszędzie znajdziesz pracę, a ja niekoniecznie. W ogóle wy, kobiety, jesteście lepsze… Silniejsze – przekonywał mnie.
„Jak woły robocze” – pomyślałam wtedy, ale się nie odezwałam.

– Jola, muszę do łazienki! – zażądał ojciec, przerywając moje rozmyślania.

– Zaraz! – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby, choć jednocześnie posłusznie zdjęłam buty i powiesiłam płaszcz.

Nie padło żadne „proszę” ani „dziękuję”, kiedy ledwie trzymając się na nogach, przenosiłam go z łóżka na wózek. Nie zdążyłam. Tata popuścił, co jeszcze bardziej go rozzłościło.

– Gdybyś się tak nie guzdrała, nie wyglądałabym teraz jak łajza! – zrugał mnie.

– Mogłam wcale nie wracać…

– Mogłaś! – warknął. – Przynieś mi świeże gacie! Nie stój tak, rusz się, ile mam siedzieć w tym smrodzie? I jeszcze wózek trzeba będzie wytrzeć, cholera… – rozpędzał się.

Omal nie poślizgnęłam się na podłodze mokrej od moczu. Posłusznie poszłam do pokoju ojca, odsunęłam szufladę, żeby wziąć z niej potrzebne ubrania – i nagle, patrząc na poskładane przeze mnie równo rzeczy, uświadomiłam sobie, że wcale nie muszę tego robić.
„Ja też mogę być wolna! – przebiegło mi przez głowę. – Nie jestem jedynaczką, niech Michał zajmie się ojcem! Mieliśmy dzielić się opieką, a tak naprawdę wszystko spadło na moją głowę. Nawet karmienie i mycie taty, bo Michał brzydzi się niepełnosprawności i starych ciał, a przecież to ja powinnam być zawstydzona nagością własnego ojca, nie jego syn!”.

W tym momencie zrozumiałam

Coś we mnie pękło. Nie zważając na pokrzykiwania zniecierpliwionego ojca, poszłam do siebie, wrzuciłam do podręcznej walizki kilka ubrań i wyszłam z domu.

– Co ty robisz, na miłość boską?! – usłyszałam jeszcze jego przerażony krzyk.

Poszłam prosto na dworzec autobusowy. Kupiłam bilet do miejsca, w którym zaledwie cztery lata temu czułam się szczęśliwa, i przysiadłam na ławce na peronie. O tej porze oprócz mnie nie było tutaj nikogo. Zmęczona, przymknęłam powieki, chcąc w spokoju zebrać myśli. Zapomniałam o rozpadającej się weselnej fryzurze, nieświeżym wyglądzie i pomiętej, a jeszcze tak niedawno eleganckiej sukience, do której nijak nie pasowały włożone w pośpiechu kozaki.

– Jola, co tutaj robisz? Pokłóciłaś się z bratem? Czemu nie zostajesz na poprawinach? – dobiegł mnie czyjś rozbawiony głos.

Z trudem otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że nie tylko właściciel tego głosu uważnie mi się przygląda. Perony zapełniły się już pierwszymi podróżnymi. „Zaspałam! Spóźniłam się na swój autobus!” – przebiegło mi przez myśl, nim rozsadził mi czaszkę potworny ból.

– Kac? – uśmiechnął się ten ktoś i podał mi butelkę z wodą. – Spokojnie, jeszcze z niej nie piłem – powiedział i przysiadł się.

Wiele bym dała, żeby zamilkł, ale mężczyzna wyraźnie miał ochotę na rozmowę.

– Dokąd ty właściwie jedziesz? – zapytał i wtedy wreszcie udało mi się połączyć obraz oraz dźwięk z osobą.

Obok mnie siedział Maciek, nasz bardzo daleki kuzyn. Przyjechał na wesele Michała, zostawiając w domu swoją żonę z zagrożoną ciążą. Przez całą noc dzielił uwagę między rodzinę a wyświetlacz telefonu. Zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć, kiedy podjechał autobus. Maciek poderwał się, pośpiesznie pożegnał i ruszył do drzwi wejściowych. Postawił nogę na stopniu i dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę.

– Trzymaj się! – pomachał mi z uśmiechem.

Gdyby wtedy kazał mi pozdrowić tatę albo choćby zapytał, czy wsiadam, pewnie poszłabym za nim, lecz on tylko mnie pozdrowił… W tej samej chwili przypomniałam sobie o biednym ojcu siedzącym na wózku we własnym moczu, więc niewiele myśląc, pobiegłam do domu. Zdyszana łajałam się w duszy za swoje karygodne zachowanie, snując przerażające wizje z ojcem w roli głównej. W jednej chwili zapomniałam o kacu, bólu głowy, przesuszonym gardle i opuchniętych nogach. Pozostały jedynie ciężkie jak głaz wyrzuty sumienia, o wiele cięższe od walizki, którą przyszło mi ciągnąć. Ze spuszczoną głową mijałam ludzi idących na poranną mszę, wstydząc się tego, co sobie o mnie pomyślą…

– Jesteś! No, nareszcie, Jolka…! – krzyknął brat, widząc mnie w domu.

Ojciec nawet na mnie nie spojrzał. Zresztą ja też unikałam jego wzroku.

– Co ty wyrabiasz? Odbiło ci? Jak mogłaś zostawić tatę w tym stanie?! Co by zrobił, gdybym nie przyjechał do niego z weselnym tortem i kwiatami? – zaatakował mnie brat.

– A ty? Ty nie zwariowałeś?! Umawialiśmy się, że pomożesz mi przy tacie, a zostawiasz mnie z tym wszystkim samą! Jak możesz?! To także twój ojciec! – wypaliłam, nie zważając na przysłuchującego się nam tatę.

Liczyłam, że coś się zmieni

Zaskoczony moim wybuchem brat natychmiast zajął się ojcem. Milczeliśmy, myjąc go i przebierając w świeżą piżamę. Brat bez słowa wytarł z moczu podłogę i wózek.

– Masz rację, będziemy ci z Lilą pomagać. Przepraszam za moje zachowanie – powiedział, gdy ojciec leżał bezpieczny w łóżku.

Brat wrócił do swojej żony, a ja, przygotowując tacie śniadanie, pomyślałam z nadzieją, że odtąd zmieni się moje życie. I tata, i brat wiedzą już, że jestem u kresu, więc będą inaczej się do mnie odnosić… I tak było, przynajmniej przez pierwszy miesiąc – później Michała pochłonęły obowiązki męża, z czasem i przyszłego ojca, a tata wrócił do dawnego nawyku wydawania mi rozkazów. I znów zostałam sama z pracą, domem i chorym ojcem. Teraz już nawet nie mogłam prosić o pomoc, bo Lilka źle znosiła ciążę, więc Michał musiał towarzyszyć jej we wszystkim.

– Ty jesteś silna, a ona… – wzdychał, gdy próbowałam poruszyć temat naszej umowy.

Niedawno głośno było w mediach o sprawie córki, która zostawiła chorą matkę w domu i wyjechała odpocząć na dwa tygodnie. Jej mama zmarła z głodu i wycieńczenia. Zachowanie córki wywołało falę oburzenia, ale wierzcie mi – nikt tak dobrze jak ja nie rozumie tej kobiety. Ja, choć mam brata, też bardzo często czuję się samotna i bezradna. Nie jestem silna, nie jestem nadczłowiekiem, nie urodziłam się po to, żeby resztę życia spędzić przy ojcu, ale co miałabym z nim zrobić?

Tata ma zbyt niską emeryturę, żeby przyjął go jakikolwiek dom opieki, a mnie z jednej pensji nie stać, żeby dołożyć do jego utrzymania. Brata – tym bardziej, bo przecież ma rodzinę. Tak dużego domu nikt nie chce kupić. Zresztą kto miałaby zająć się sprzedażą, założeniem sprawy i podziałem majątku? Ja?

Zdesperowana chciałam nawet opłacić dodatkową osobę do pomocy. Podobno mamy bezrobocie, ale ktokolwiek do nas przychodził – widząc stan ojca, od razu wycofywał się rakiem.

– Za duży obowiązek – tłumaczyli. 

Jak widać nie za duży dla mnie, dwudziestoośmioletniej dziewczyny.