Potrzebowałam pomocy ciotki

Od dziecka uwielbiałam stare opowieści. Interesowały mnie różne zwyczaje i tradycje. To właśnie dlatego zdecydowałam się studiować kulturoznawstwo. Na drugim roku studiów mieliśmy przygotować pracę dotyczącą przesądów i wierzeń, które do dzisiaj są żywe. Miałam już prawie wszystkie materiały, jakie były mi potrzebne. 

Zwieńczeniem mojej pracy miała być relacja mojej ciotki, która mieszka w jednej z małych miejscowości w okolicy Łańcuta. Zadzwoniłam do niej na początku lutego i zapytałam, czy w przerwie między semestrami mogę ją odwiedzić. Naprawdę mocno się ucieszyła. Kiedy przyjechałam, gadałyśmy niemal non stop. Nie widziałyśmy się chyba ze dwa lata. Już drugiego dnia powiedziałam jej, po co tak naprawdę przyjechałam. 

– Ciociu, pamiętasz tą przerażającą historię, którą opowiadałaś mi i Jankowi, gdy byliśmy jeszcze mali? 

– O Jagusi, która miała dziecko z dziedzicem? – Ciocia od razu zrozumiała, o co mi chodzi.

– Tak, właśnie o tym mówię. Chciałabym ją spisać do swojej pracy. Mogłabyś mi ją dokładnie opowiedzieć? 

Kiedy wieczorem usiadłyśmy przy kominku, poczułam, jakby czas się cofnął. Przypominały mi się dawne chwile... Ciocia wyglądała z kolei tak, jakby odzyskała dawną młodość. Usiadła przy stole dokładnie tak, jak kiedyś. Kiedy zaczęła opowiadać, włączyłam dyktafon. Nie chciałabym, aby coś umknęło mi z jej opowieści. 

Zanim umarła, rzuciła klątwę

Jagusia umierała, a wraz z nią jej nienarodzone jeszcze dziecko. Przywiązana do słupa, otoczona przez mieszkańców wsi. Jeden z katów zerwał z jej pleców koszulę. Ktoś inny powiedział, że za konszachty z diabłem dziewczyna zostanie ukarana na widoku wszystkich mieszkańców. 

To, przez co przeszła było prawdziwym piekłem. Miała otrzymać pięćdziesiąt uderzeń batem. Wszystko wiedzieli, że już po trzydziestu skóra zaczyna odchodzić od kości, a po czterdziestu zdrowi mężczyźni tracą świadomość. A przecież to była kobieta w ciąży, którą przywiązali do słupa! Ludzie obserwowali tę scenę z przerażeniem, jednak nikt się nie odezwał. Nie mieli w zwyczaju sprzeciwiać się.

Każdy wiedział, że dziedziczka wybierała dla swojego syna najładniejsze dziewczyny, które dostrzegła na polu lub we wsi. Kiedy któraś z nich zaszła w ciążę, zmuszała ją do opuszczenia domu, dając tylko trzy złote monety na drogę. Ale Jagusia nie chciała odejść. Mówiła, że syn dziedziczki ją skrzywdził. To właśnie dlatego została oskarżona o czary i skazana na straszną karę. 

Już po szóstym uderzeniu, Jagusia ledwie żyła. Była cała we krwi. Ostatkiem sił wykrzyczała przekleństwo, którego nauczyła ją matka chrzestna. Kilka tygodni później na skrzyżowaniu, które leży niedaleko od naszego miasteczka, karoca z matką i synem wracającymi z Krakowa, napotkała na swojej drodze mroczną postać dziewczyny. Zjawa chwyciła za uzdy i zacisnęła na nich dłonie tak mocno, że przerażone zwierzęta nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Stangret, który siedział na bocznym siedzeniu, nagle zmienił się w kamień i z wielkim hukiem runął na ziemię.

– Nadszedł czas, aby was ukarać! – powiedziała zjawa, a jej głos brzmiał tak, jakby dochodził z otchłani piekieł. –  Koniec z waszymi niegodziwymi czynami!

Przerażona dziedziczka z synem próbowali uciec, ale nie mogli otworzyć drzwi powozu. Nie zauważyli, kiedy ziemia pod nimi rozstąpiła się. Zjawa, używając swoich silnych dłoni, pociągnęła konie wraz z karocą. Wszystko wydarzyło się w przeciągu chwili. Od tamtego wydarzenia przy modrzewiu stojącym na skrzyżowaniu dróg można usłyszeć jęki i prośby o przebaczenie. Dochodzą one z wnętrza ziemi. Miejsca tego lepiej unikać. Ci, którzy dopuścili się złych uczynków, spotykają tutaj zjawę, która – podobnie, jak dziedziczkę i jej syna –  porywa niegodziwców, skazując ich na wieczne potępienie. 

Wiedziałam, gdzie to jest

– Pamiętam, jak mówiłaś nam, aby nigdy nie chodzić w to miejsce, kiedy noc jest ciemna – przypomniałam cioci, gdy przestała mówić. – Tak bardzo się baliśmy, że nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby tam chodzić. 

– Przypominam ci o tym. Już jest ciemno, na niebie jedynie cienka poświata, a jutro księżyc będzie niewidoczny. Najlepiej nawet nie patrzeć w tę stronę, tylko odmówić modlitwę i dokładnie zasłonić okna. Musisz wiedzieć, że zjawa tej dziewczyny czasami spaceruje drogą pod lasem. Najlepiej nie zwracać na siebie jej uwagi. Przecież każdy ma coś na sumieniu, prawda?

Myślałam, że ciotka do mnie mrugnie. Nie rozmawiała z dzieckiem, ale z dorosłą kobietą. Miała naprawdę poważny wyraz twarzy. I wtedy poczułam chęć zbuntowania się. Uznałam, że nocą wyjdę z domu, pójdę pod modrzew i zerwę z niego gałązkę, którą następnie przyniosę ciotce. Chciałam jej udowodnić, że nie ma żadnych zjaw. Tymczasem ona spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek. Wyglądała tak, jakby chciała zapytać o to, co wymyśliłam

Gdy przyszła noc, cicho wstałam z łóżka, ubrałam się i na palcach wyszłam z domu. Było naprawdę ciemno. Na szczęście, doskonale znałam drogę. Wystarczyło przejść przez bramkę i skręcić w lewo. Nieco dalej, na końcu wsi znajdowało się rozdroże, przy którym rósł stary modrzew. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy naprawdę miał kilkaset lat, ale co mi tam, każdy ma prawo wierzyć, w co chce.

We wsi panowała cisza, nawet psy schowały się do bud. Moja ciotka z pewnością stwierdziłaby, że robią to ze strachu przed duchami. Ja uważałam jednak, że po prostu było zimno. Niedługo potem dotarłam do modrzewia. Wyraźnie odcinał się na tle lasu, robiąc naprawdę niesamowite wrażenie. W takich warunkach naprawdę łatwo uwierzyć w istnienie duchów, które przychodzą po to, aby ukarać nas za nasze ziemskie grzechy. Myśląc o tym, już sięgałam po gałąź, gdy nagle się potknęłam i upadłam. Uderzyłam głową o jakiś korzeń, co na chwilę mnie ogłuszyło.

Obudził mnie głośny śpiew ptaków i dźwięk kół zbliżającego się pojazdu. Kiedy podniosłam głowę, zauważyłam wóz, którym powoziło jakieś dziwne stworzenie. Mężczyzna miał w dłoni butelkę, nucił wulgarną piosenkę. Kiedy wstałam, krzyknęłam do niego, aby był ciszej, bo wszystkich obudzi. Wtedy mnie zauważył. Chwilę później wyrzucił butelkę, przeraźliwie krzyknął, przeżegnał się i smagnął konia batem. Zwierzę ruszyło pędem w kierunku wsi. 

Do domu wróciłam naprawdę cicho. Kolejnego dnia nic nie powiedziałam o mojej przygodzie. Pomyślałam, że w sumie nie ma co dyskutować z ciocią o tym, że duchy nie istnieją. Lepiej zatrzymać w pamięci dawne dziecięce wspomnienia, pełne emocji i nielogicznych lęków. Po kilku dniach wróciłam do swojego domu. Przerwa na uczelni się skończyła, musiałam zająć się moją roczną pracą Kilka tygodni po moim powrocie do domu dostałam list od ciotki.

Kochana Martusiu, chciałam ci opowiedzieć o jednym z przypadków, który będzie dowodem na to, że moja opowieść nie jest wymyślona. Otóż w niedzielę proboszcz z ambony powiedział wszystkim o nawróceniu L., którego wszyscy mieliśmy za pijaka i obiboka. Był naszą wioskową zakałą. Nie dawał spokoju sąsiadom, żonie i dwójce dzieci, które miały z nim krzyż pański… L. wracał z sąsiedniej wioski, gdzie spotkał się z kolegami na wódce. Jak przejeżdżał koło modrzewia, ukazała mu się jakaś zjawa. Następnego dnia przybiegł do proboszcza i zapewniał, że to była Straszna Panienka. Potem na niego krzyknęła, że jak się nie poprawi, to zaciągnie go na męki. Błagał, żeby proboszcz poświęcił go wodą święconą. Wyobraź sobie, że podczas mszy L. wyszedł z tłumu, podszedł do ołtarza i na oczach wszystkich złożył przyrzeczenie, że więcej alkoholu do ust nie weźmie… Jest jeszcze jeden powód tego listu. Jesteś już dorosłą i widziałam, że nie wierzysz w moje historie. Teraz jestem pewna, że ten list ostatecznie przekona cię do historii o Strasznej Panience.