Niech pani poczeka – usłyszałam za plecami męski głos. Był na tyle donośny, że przebił się przez pisk alarmu w bramce przy wyjściu z supermarketu. Stanowczość mężczyzny sprawiła, że mimowolnie się odwróciłam. Szedł prosto na mnie. Był w wieku mojego ojca. Ze swoimi siwymi, krzaczastymi brwiami i perkatym nosem sprawiał wrażenie poczciwego. Jednak gdy wyprężył pierś w czarnym uniformie pracownika ochrony, od razu poczułam się nieswojo.

Zerknęłam w prawo i w lewo. Ludzie wchodzący do supermarketu odprowadzali mnie wzrokiem. Czyli to ja wywołałam alarm. Ochroniarz skinął głową, jakby wejrzał w moje myśli i potwierdzał, że jestem złodziejką.

– Ale ja niczego nie brałam – jęknęłam, gdy stanął przede mną. – Ja tylko sprawdzałam, czy jest książka...

Alarm ucichł. Ochroniarz milczał, jakby pozwalał mi oswoić się z sytuacją. Widział, że rozglądam się nerwowo, chowam głowę w ramionach przed karcącym wzrokiem klientów.
Próbowałam ustalić, co się stało. Miałam ze sobą tylko torebkę. Wprawdzie przepastną i wypchaną masą babskich drobiazgów oraz kosmetykami i ciuchami, bo noc spędziłam u Magdy. Jednak nie kupiłam w tym sklepie nawet zapałki. Niczego nie wzięłam do ręki, tym bardziej niczego nie próbowałam wynieść. Jakim więc cudem…? Wtedy mnie olśniło.

– No tak... – powiedziałam zmieszana. Ochroniarz zamienił się w słuch. – Moje ulubione gumy do żucia pikają czasem przy przechodzeniu przez bramkę. Tam jest taki srebrny pasek… – wyjaśniałam, grzebiąc nerwowo w torebce.

– Sprawdźmy to – powiedział wesoło ochroniarz.

– Tak, tak… Gdzie się podziały te gumy? O, proszę!

Zobacz także:

Wyciągnęłam różową paczkę i triumfalnym gestem wręczyłam mężczyźnie. Uśmiechnął się i już nie wyglądał tak groźnie. Odetchnęłam z ulgą. Współpracowałam, więc mi zaufał. Byłam pewna, że zaraz pozwoli mi odejść. Zamachał paczką między stojakami bramki. Nic. Cisza. Zamarłam. Ochroniarz spojrzał na mnie, ale na szczęście wciąż był spokojny.

– To nie gumy – powiedział i oddał mi paczkę.

Zajrzałam do torebki i w jednej chwili doznałam kolejnego olśnienia.

– Rany! Przecież ja mam przy sobie furę kosmetyków. Alarm równie dobrze mógł zareagować na krem czy tusz do rzęs.

Ochroniarz zdębiał.

– Furę kosmetyków? – spytał. Nagle spojrzał w dal, przycisnął do ucha zestaw słuchawkowy i zbliżył do ust maleńki mikrofon. – Tak, właśnie z nią rozmawiam. Nie, nie. To nic takiego.

Nic takiego. Uff. Niemniej zestaw do makijażu i pielęgnacji w torebce kobiety, która twierdzi, że niczego nie kupowała, może wzbudzać podejrzenia.

– Bo wie pan – pospieszyłam z wyjaśnieniami, wydobywając z torby krem, tusz, podkład i inne cuda – spałam wczoraj u koleżanki, rano poszłam prosto do pracy, a teraz chciałam tylko sprawdzić, czy jest książka…

Podawałam ochroniarzowi kolejne kosmetyki, przeklinając w duchu pomysł, by sprawdzić promocję na książkę ulubionej autorki. Ochroniarz przekładał przez bramkę produkt za produktem. Żaden nie wydał dźwięku. „Cholera! Co mnie podkusiło? Stoję tutaj, wybebeszam przed obcym facetem torebkę, a ludzie się na mnie gapią jak na złodziejkę” – wyrzucałam sobie w myślach. Ale pretensje mogłam mieć tylko do siebie. W domu przewalały się tony nieprzeczytanych książek, a ja przyszłam po więcej.

W takiej sytuacji byłam po raz pierwszy w życiu

W ogóle najchętniej siedziałabym zamknięta w czterech ścianach z książką. Jestem chorobliwie nieśmiała. Mąż namawia mnie, bym wychodziła do świata, próbowała nowych rzeczy. Uważa, że powinnam zapisać się na jakiś kurs, poznać ludzi, otworzyć się, nabrać pewności siebie, zacząć walczyć o swoje. Męczy mnie, żebym wymusiła na szefie podwyżkę. „Należy ci się jak psu miska” – powtarza.

– Proszę pani… – ochroniarz przerwał moje wewnętrzne połajanki.

– Chyba nie zażąda pan, żebym pokazała wczorajsze rajstopy!

Zamarł. Mnie również zszokował mój własny wybuch. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. No ale sytuacja normalna nie była.

– Nie – uśmiechnął się przyjaźnie. 

– Wierzę pani, tylko… Proszę zrozumieć, mój szef jest strasznym służbistą. Proszę pójść ze mną do pokoju ochrony, wszystko mu wyjaśnimy i oboje będziemy mieli święty spokój.

Powiedział to błagalnym tonem i zrobił taką minę, jakby przepraszał. Oddał mi kosmetyki. Z trudem wcisnęłam je z powrotem do torebki, tak mi ręce dygotały.

– Jasne – rzekłam pogodnie, czym zadziwiłam samą siebie. – Miejmy to wreszcie z głowy.

Ruszyłam z nim przez sklep. Dotarliśmy do drzwi otwieranych na kartę. Uchylił je przede mną i wskazał drogę.

– Proszę tu poczekać – pokazał mi krzesło, a sam wszedł do oddzielonego szybą pokoju. 

Mój mąż miał rację, jak zwykle!

Czułam się nieswojo. Nigdy nie miałam do czynienia z ochroną, nikt nie prowadził mnie na zaplecze. Co powinnam zrobić? Żałowałam, że nie ma przy mnie męża. Świetnie radził sobie w tego typu sytuacjach. Wiedział, jakie prawa komu przysługują. Podziwiałam jego opanowanie. Ja trzęsłam się jak osika. Wybrałam jego numer. Potrzebowałam wsparcia.

– Coś mi piknęło na bramce. Nie wiem co – tłumaczyłam. – Siedzę tu i czekam. Misiu, co powinnam zrobić?

– Halo – usłyszałam stanowczy głos mojego męża.

Pan w uniformie wrócił z pokoju ochrony i już nie wyglądał na miłego ani poczciwego. Odsunęłam komórkę od ucha.

– Tak?

– Czy była pani tutaj w ubiegłym tygodniu?

Oblał mnie zimny pot.

– Nie – jęknęłam. – Zazwyczaj robię zakupy pod blokiem. Przyszłam tylko sprawdzić promocję na książkę. Już panu tłumaczyłam.

Przez moją głowę przelatywały setki myśli. Pot lał się ze mnie strumieniami. Skuliłam ramiona. To się nie dzieje naprawdę!

– Mamy panią na nagraniu. Te same włosy, ten sam żakiet. Zginęła spora ilość kosmetyków.

– Co takiego?!

Zalała mnie fala gorąca, serce tłukło się w piersi jak szalone.

– Co on ci powiedział?! – z komórki dobiegał głos mojego męża. – Kochanie, co on powiedział?!

Przyłożyłam telefon do ucha, ignorując przestępującego z nogi na nogę ochroniarza.

– Pan twierdzi, że byłam tu w zeszłym tygodniu – wyjaśniłam mężowi gorączkowo. – Mówi, że coś ukradłam. Misiu, co ja mam zrobić?! Jestem tu pierwszy raz w życiu!

– Przekaż mu słuchawkę – zażądał mój mąż. – Kochanie, daj mi tego pana do telefonu.

Zrobiłam, jak kazał. Wyjęłam z torebki chusteczki higieniczne. Otarłam pot z czoła, a potem łzy, które same cisnęły mi się do oczu. Ochroniarz słuchał, co mój mąż ma do powiedzenia. Po chwili zaczął nerwowo potakiwać.

– Tak, oczywiście. Przepraszam za nieporozumienie.

Słyszałam głos męża, choć nie rozpoznawałam słów. Przemawiał spokojnie. Wyjaśniał fakty. Po chwili ochroniarz przekazał mi słuchawkę.

– Teraz pan cię przeprosi i odprowadzi do wyjścia. Zadzwoń, gdy będzie po wszystkim.

Rozłączyłam się i spojrzałam na ochroniarza. Teraz on wyglądał na zdenerwowanego. Skłonił się i ujął moją dłoń, w której ściskałam przesiąkniętą łzami chusteczkę.

– Przepraszam. Zachowałem się nadgorliwie – pocałował mnie w rękę. – Odprowadzę panią.

Niczego więcej nie powiedział. Przy wyjściu pożegnał się i odszedł szybkim krokiem.

Byłam wolna. Nareszcie! Ucieszyłam się jak więzień zwolniony z odsiadki. Jednak po chwili w mojej głowie pojawiła się refleksja: „Tego rodzaju historia nie powinna była się wydarzyć. Ktoś tu nadużył władzy”. Mąż potwierdził moją obserwację.

– Ochroniarz, zwłaszcza taki bez oficjalnej licencji, nie miał prawa cię zatrzymać ani tym bardziej zaglądać do twojej torebki. Taka osoba może zrobić to, co zwykły obywatel: zatrzymać osobę łamiącą prawo na gorącym uczynku i przekazać policji. Na gorącym uczynku, powtarzam.

– A jeśli ten pan miałby licencję?

– Nawet gdyby miał licencję, mógłby cię co najwyżej wylegitymować i w razie uzasadnionego podejrzenia wezwać policję. Co więcej, zatrzymanie musi być uzasadnione, a argument do zatrzymania stanowi nagranie z monitoringu, na którym widać, że dana osoba wsadza coś do torebki czy pod kurtkę. A nie pikanie urządzenia, które reaguje nazbyt czujnie. Wyjaśniłem zatem panu, że złamał parę przepisów.

– Misiu… – zaczęłam słabym głosem.

Wiedziałam, że to moja wina. Gdyby nie brakowało mi odwagi, gdybym umiała walczyć o swoje, nie pozwoliłabym zrobić z siebie przestępczyni.

– Nie martw się, kochanie. Potraktuj to jak lekcję.

Miał rację. Jak zwykle. Rozłączyłam się i przyspieszyłam kroku. Poczucie porażki mijało z każdym kolejnym, mocnym stuknięciem obcasa. Ani się zorientowałam, jak przewędrowałam dwa kilometry. Przystanęłam. Jakoś straciłam ochotę na ciepły fotel i książkę, na moją typową izolację. Przeszłam na drugą stronę ulicy. Stanęłam przed jednym z biurowców. Podniosłam głowę. Spojrzałam na napis nad drzwiami: „Buenos dias!”. Zawsze chciałam nauczyć się hiszpańskiego. Weszłam do środka i zapisałam się na kurs. Na jutro zaplanowałam rozmowę z szefem na temat podwyżki.