Przez cały wieczór męczyło mnie poczucie, że coś przeoczyłam. To szalenie frustrujące. Wiesz, że coś istotnego ci umknęło, ale nie możesz sobie przypomnieć, co to było. Zdania nie ułatwiał mi fakt, że mąż z dzieciakami szykowali się do wyjazdu na wycieczkę i było spore zamieszanie. Dopiero kiedy zamknęłam za nimi drzwi, znalazłam chwilę dla siebie, ale… nadal nie mogłam odkryć przyczyny dręczącego mnie dyskomfortu. Postanowiłam położyć się wcześniej i odpocząć.

Nic z tego. Leżąc w łóżku, mimo zmęczenia, nie mogłam zasnąć. Zaczęłam odtwarzać w pamięci cały miniony dzień, aby wyjaśnić źródło tego dziwnego napięcia. Praca? Raczej nie. Przygotowałam wszystkie dokumenty, wyłączyłam komputer, zamknęłam drzwi. Nie, to nie to, uznałam z ulgą, bo nie chciałabym podpaść szefowi. Po pracy robiłam zakupy w centrum handlowym. Tam raczej też nic się nie wydarzyło, doszłam do wniosku. Kupiłam wszystko, co zamierzałam, a nawet trochę więcej.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie szala, który sobie dzisiaj zafundowałam. Kolorowy i mięciutki, cudny… Miałam wyrzuty sumienia z powodu niepotrzebnego wydatku. Może wydane na zbytki pieniądze mnie męczą? Nie, już bez przesady, nie byłam aż tak święta ani oszczędna, żeby taki drobiazg nie pozwalał mi zmrużyć oka. Uczucie, które mnie dręczyło, było bliższe zaskoczeniu, niepokojowi, jakiemuś wewnętrznemu drżeniu wywołanemu przez… No właśnie.

Analizowałam dalej

Po zakupach wracałam tramwajem do domu i… Wtedy mnie tknęło. Tramwaj! Dopiero kiedy wysiadłam z wagonu, zaczęłam odczuwać ten dziwny stan – ni to podniecenia, ni zdumienia czy obawy. Ale przecież w tramwaju nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, myślałam, wspominając kolejne etapy podróży. Był tłok, wagon się chybotał, ludzie się przepychali – wizualizowałam sobie poszczególne obrazy – i nagle, olśnienie, zobaczyłam tę scenę.

Tramwaj gwałtownie zahamował, wielu pasażerów straciło równowagę, a jeden z nich, starszy mężczyzna stojący nieopodal, wyciągnął rękę, aby złapać się umieszczonego na drążku uchwytu. Rękaw płaszcza mu się zsunął i na gołym nadgarstku zauważyłam znamię. Bardzo charakterystyczne, w kształcie gwiazdy. Wtedy, zmęczona, ledwie to zarejestrowałam. Prześlizgnęłam się po nim bezwiednie wzrokiem. Ale teraz zrozumiałam, że właśnie to znamię było przyczyną mojego emocjonalnego dyskomfortu. Dokładnie takie samo znamię miał mój tata. Widziałam je wiele razy, gdy trzymał kierownicę mojego rowerku albo kiedy poprawiał mi błędy w zadaniach domowych. Widywałam je kiedyś codziennie. Ale przecież tata nie żył od czterdziestu lat…

Mój ojciec był kierowcą i zginął w wypadku. Pamiętam dokładnie ten dzień, w którym do naszych drzwi zapukał milicjant. Otworzyłam i przestraszyłam się. Niedawno skończyłam dziewięć lat i już wiedziałam, że wizyta milicji w domu nie wróży niczego dobrego. Ale ten pan był nawet miły. Zapytał mnie tylko, czy jest ktoś dorosły w domu. Zawołałam mamę, która kazała mi iść do swojego pokoju, ale przystanęłam za szafą i wszystko słyszałam. Był napad na samochód, którym przewożono utarg z geesów. Odnaleziono rozbite, porzucone auto i ślady krwi. Pieniądze, konwojent i kierowca zniknęli.

– Śledztwo trwa, nikt na razie nie jest podejrzany, ale gdyby ojciec pojawił się w domu, trzeba natychmiast zawiadomić milicję – poinformował mamę mundurowy.

Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Tata nie wrócił, milicja wiele razy wzywała mamę na przesłuchania. W miasteczku huczało od plotek. Zrabowana suma z każdym dniem rosła, a ludzie coraz podejrzliwiej popatrywali na nas. W szkole dzieciaki odsunęły się ode mnie.

W końcu ich zaszczuto. Musieli się wyprowadzić 

Ojca pochowano jak bohatera. Mówiono o nim z szacunkiem, a mnie i mamie przyznano nawet niewielką rentę. Jednak po jakimś czasie mama postanowiła, że my też się przeprowadzimy, do miasta, w którym mieszkała jej rodzina.

– Mam złe wspomnienia – tłumaczyła, gdy płakałam, że nie chcę porzucać szkoły i przyjaciół. – Zobaczysz, tam będzie nam lepiej. Przywykniesz, z dziadkami i wujostwem będzie nam raźniej. A grób taty będziemy odwiedzać.

Miała rację. Szybko polubiłam nowe miejsce, znalazłam nowe koleżanki, a koszmar, który nam się przytrafił przybladł. Żyłyśmy skromnie, ale jakimś cudem mama zawsze potrafiła znaleźć pieniądze na ważne wydatki. Nie miałam wprawdzie co roku nowego płaszcza, ale bez specjalnego nagabywania płaciła za dodatkowe lekcje angielskiego czy wyjazd na wakacje.

Kiedy podrosłam, zorientowałam się, że mama regularnie raz w miesiącu zostawia mnie pod opieką ciocia i wujka, a sama wyjeżdża na parę dni. Mówiła, że służbowo, ale ja podejrzewałam, że kogoś poznała. Widziałam, jak starannie się przygotowuje do tych wyjazdów. Fryzjer, najlepsze sukienki, staranny makijaż. Na początku trochę śmieszyła mnie ta konspiracja, a potem coraz bardziej martwiła. Co będzie, jak mama zechce drugi raz wyjść za mąż? Nie chcę obcego mężczyzny w naszym domu i życiu! Burzyłam się wewnętrznie, bo w moich oczach nikt nie był w stanie dorównać tacie, najlepszemu człowiekowi pod słońcem.

Obserwowałam mamę i z niepokojem zauważałam coraz więcej zmian. Dotychczasową surową czerń wdowich ubrań zaczęła przełamywać perłową szarością i bielą, a potem kolorowymi dodatkami. Poweselała też, parę razy słyszałam, jak nuciła pod nosem.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam ją wprost, czy myśli o ponownym zamążpójściu.

– Ależ córciu! Skąd takie pytanie? – zaskoczenie w jej oczach wyglądało na autentyczne. – Co też ci przychodzi do głowy? Przecież twój ojciec… – urwała. – Twój tata jest nie do zastąpienia – powiedziała i uroczyście dodała: – Jestem wdową i, uwierz mi, tak już zostanie.

Uwierzyłam

Pięć razy do roku jeździłyśmy na grób ojca. Zawsze z piękną wiązanką – z okazji jego urodzin, imienin, ważnych świąt i zaduszek. 
Te wizyty wiele nas kosztowały, mama w trakcie drogi powrotnej zawsze popłakiwała w pociągu. A potem, już w domu, wyciągała album z naszymi rodzinnymi zdjęciami i długo snułyśmy wspominki. Fakt, że zapaliła papierosa, mówił więcej niż słowa…

Lata mijały. Skończyłam szkołę, potem studia. Wyszłam za mąż, przeprowadziłam się do Wrocławia, planowałam ściągnięcie do nas mamy. Okazało się, że po śmierci dziadków otrzymała w spadku pewną sumkę, którą trzymała na czarną godzinę, a która teraz pozwoliła jej na kupno niewielkiego mieszkanka. W związku z tym mogłyśmy się widywać niemal codziennie, zarazem zachowując pełną niezależność. Dużo mi pomogła, kiedy urodziły się dzieci. W tym też czasie zarzuciła zwyczaj tych swoich comiesięcznych wyjazdów. Wszystko wydawało się takie normalne, ustabilizowane i szczęśliwe. Aż do dzisiaj…

Zegar w salonie wybijał kolejne godziny, a ja wciąż się wierciłam w łóżku. Dziwne kołatanie serca i nadmierna potliwość nie pozwalały mi zapaść w głęboki sen. Odczuwałam coraz silniejszy niepokój, którego źródła nie mogłam ustalić. Dopiero nad ranem udało mi się zdrzemnąć. Nazajutrz w pracy byłam rozkojarzona. Przeczuwałam, że coś zakłóci mój dotychczasowy spokój. Zadzwoniłam do mamy.

– Hej, mamuśka. Mogę wpaść dziś do ciebie po pracy?

– Hej, Karolcia. Oczywiście, że możesz. A stało się coś?

– Przemek z dziećmi wyjechał na kilka dni, więc jestem wolna. Kupiłabym ciasto, pogadałybyśmy…

– Pewnie, pewnie, wpadaj, ale nic nie kupuj. Wczoraj upiekłam szarlotkę. Obiadek też się dla ciebie znajdzie – głos mamy brzmiał zwyczajnie, więc pomyślałam, że chyba jestem przeczulona.

Jednak kiedy zbliżałam się do jej bloku, niepokój odezwał się ze zdwojoną siłą.

– Mamo, musimy pogadać – rzuciłam od progu.

Nie zapytała o czym.

– Dobrze, ale po jedzeniu.

Tym razem wyśmienite mielone z trudem przechodziły mi przez gardło, choć starałam się jeść szybko, aby wreszcie wyjaśnić dręczącą mnie sprawę. Gdy odniosłam talerz do kuchni, a mama postawiła na stole dzbanek z herbatą oraz paterę z ciastem, powiedziałam po prostu:

– Mamo, widziałam tatę.

Podświadomie oczekiwałam zdziwienia, podejrzeń o gorączkę, pytań o stres i przemęczenie, słowem totalnego zaprzeczenia takiej możliwości. Ale zamiast tego mama pobladła, gwałtownie wstała z krzesła i wyszła do przedpokoju, z którego wróciła z papierosem. Już sam fakt, że zapaliła, mówił więcej niż słowa. Mój niepokój nie był bezpodstawny.

– Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie… – powiedziała nieswoim głosem. – Prosiłam go, żeby się tu nie sprowadzał, a potem, żeby się wyniósł i nie kusił losu. Ale nie wierzył, by ktoś go rozpoznał po tylu latach, nazywał mnie panikarą, chciał być w pobliżu ciebie i wnucząt…

– Wiedziałaś, że on żyje?! – zdumienie na moment odebrało mi głos, ale zaraz zalała mnie fala złości. – Jak mogliście to przede mną ukrywać?! Cały czas za nim tęskniłam, brakowało mi go, wciąż myślałam, jakby było, gdyby żył! Jesteś bez serca!

– Nie osądzaj mnie – szepnęła.

– Nie znasz całej prawdy. Pytasz, jak mogłam? Mogłam, bo cię chroniłam.

– Nie rozumiem… – popatrzyłam na nią bezradnie. – Przecież rozpoznałaś zwłoki… – wyszeptałam.

– A co miałam zrobić?! – wyszlochała. – Wydać go? 

Kiedy sięgała po kubek z herbatą, drżały jej ręce. Po kilku łykach uspokoiła się na tyle, żeby kontynuować.

– Kiedy się spotkaliśmy, wyznał mi prawdę. Skusiła go ta przewożona forsa. Miał długi, o których nie wiedziałam. Celowo wjechał w las i rozbił samochód. Kiedy sprawa ucichła i milicja przestała się interesować zbiegłym kierowcą, spotykaliśmy się to tu, to tam. Zawsze pytał o ciebie, kilkukrotnie nawet cię widział z daleka, informowałam go, gdzie jedziemy na wakacje, żeby mógł zobaczyć, jak wyglądasz. Dawał nam pieniądze. Myślisz, że z urzędniczej pensji byłoby mnie stać na twoje dodatkowe zajęcia i studia? A to mieszkanie? Znałaś dziadków, u nich nigdy się nie przelewało, więc skąd niby ten spadek? Nie zostawili mi złotówki. Twój tata mi je kupił… – patrzyła na mnie błagalnie. 

Podjąć właściwą decyzję jest tak cholernie trudno

– Mamo, ja… – zastanawiam się, co powiedzieć. I co mnie boli.

Brak ojca przez tyle lat? Okłamywanie przez matkę? Fakt, że mój tata wcale nie był ani bohaterem, ani najwspanialszym człowiekiem pod słońcem? Uświadomienie sobie, że spłodził mnie złodziej? Na dokładkę oszust, który zwalił swoją winę na kogoś innego? A mama tyle lat to oszustwo podtrzymywała…

Może to dziwne, ale ze wszystkich grzechów ten wydał mi się najgorszy.

– Jak mogliście pozwolić, żeby cierpiała niewinna rodzina?

– Tak, wiem, dobrze wiem – odpowiedziała.

Wstałam i objęłam ją. Widziałam, jaka jest roztrzęsiona, pełna skruchy. Boże drogi i co ja powinnam teraz zrobić z tą wiedzą, której wcale nie chciałam? Czasem naprawdę lepiej żyć w nieświadomości. Miałam chaos w głowie, który musiałam sobie poukładać. Milczałam.
Łatwo jest osądzać cudze uczynki. Ale podjąć właściwą decyzję jest tak cholernie trudno.