– Mamusiu, musisz iść? – aż podskoczyłam, słysząc głos mojej małej Julci.

Stałam ubrana w błyszczącą różową sukienkę, buty na wysokim obcasie i platynową perukę na włosach, kiedy zaspana córeczka wyjrzała ze swojego pokoju.

– Kochanie, wiesz, że muszę pracować. Tatuś chodzi do pracy w dzień, a mama w nocy, bo jest barmanką – wzięłam Juleczkę na ręce i zaniosłam ją do łóżeczka.

Może inne są młodsze i zgrabniejsze

Jeszcze chwilę przekomarzała się ze mną, zanim zasnęła. Zarzuciłam płaszcz i wyszłam z mieszkania. Dopiero wtedy poczułam, jak drżę ze zdenerwowania. Długo nie mogłam się uspokoić. W taksówce próbowałam skupić się na mijanych po drodze ulicach i muzyce płynącej z głośników, lecz nijak mi się nie udawało.

– Co tam, Ramona? Jesteś dzisiaj jakaś nie do życia, może kieliszeczek? – zaproponował klient, chcąc mnie rozruszać.

Zgodziłam się. Alkohol i prostytucja często idą w parze, czasem dochodzą do tego narkotyki. Miękkie – i twarde, gdy te pierwsze przestają działać. Ja szczęśliwie miałam słabość tylko do wódki... Wychyliłam duszkiem pięćdziesiątkę. Na ustach poczułam znajome pieczenie, w głowie lekko mi zaszumiało. Po drugim kieliszku było już dobrze...

– No, Jureczku... – uśmiechnęłam się, klękając przed niskawym, lekko łysiejącym klientem i zaczęłam rozpinać mu rozporek.

Tym razem zostałam u niego dłużej. Dokończyliśmy butelkę, zaliczając w tym czasie jeszcze dwa szybkie numerki. Nie żeby klient był aż taki sprawny, raczej to ja podeszłam do tematu profesjonalnie i udawałam orgazm za orgazmem, co go zachęciło.

Z satysfakcją schowałam przy nim w biustonoszu właśnie zarobione pięćset złotych i pozwoliłam się klepnąć w tyłeczek. „Może inne są młodsze i zgrabniejsze, ale plastikowe, jak te panny z teledysków” – pomyślałam z dumą, wsiadając do taksówki.

Kierowca bez słowa wziął ode mnie należną mu dolę. Resztę podzieliłam między siebie i alfonsa, który odpalał mi robótki na mieście, żebym nie musiała przychodzić do klubu. Dogadaliśmy to, kiedy pewnej nocy natknęłam się w „pracy” na ojca przyjaciółki Julki z przedszkola. Bawił właśnie na wieczorze kawalerskim jednego z kolegów.

Na szczęście nie poznał mnie w przebraniu i zabójczo wysokich obcasach, ale wystarczyło, żebym się wystraszyła. Mnie mogli opluwać, pętać, bić  i wodzić za mną znaczącym wzrokiem, ale wara im od mojej córeczki! Mój aniołeczek niczemu nie był winien, a ten człowiek mógł się przecież wygadać i zniszczyć dziecku życie.

Szef okazał się ludzkim człowiekiem. Wysyłał mnie tylko do sprawdzonych wcześniej klientów. Żadnych nowych i nieprzyjemnych sytuacji – taki postawiłam warunek i, o dziwo, przystał na to. Może dlatego, że przynosiłam mu spore dochody?

Mieliśmy z mężem cichą umowę

Wróciłam do domu o świcie. Córeczka jeszcze spała, podobnie jak mąż. Tylko nasz kot, Bazyli, obdarzył mnie niechętnym spojrzeniem. Nie zwracając na niego uwagi, poszłam prosto do łazienki, zrzuciłam ubranie, perukę i, nie zmywając makijażu, weszłam pod prysznic.

Wiedziałam, że szum wody obudzi mojego męża, lecz od dawna na temat mojej profesji łączył nas niepisany, cichy układ – on udawał, że wierzy w pracę barmanki, ja starałam się jak najmniej mu rzucać w oczy.

Ubrania chowałam głęboko w koszu na pranie. Kiedy miałam za dużo klientów i wiedziałam, że wrócę rano, przebierałam się w taksówce, aby nikt (sąsiedzi czy rodzina) nie zobaczył mnie w stroju roboczym.

Być może niektórzy się domyślali albo nawet widzieli mnie przemykającą nocą przez osiedle, jednak nikt nic nie powiedział. Każdy stara się wiązać koniec z końcem najlepiej, jak potrafi, a ja umiałam tylko tak.

Długo zmywałam z siebie tę noc. Pod lodowatym strumieniem alkohol szybko ze mnie wyparował. Pozostał smutek na myśl o nocnym spotkaniu z własnym dzieckiem.

Doszedłszy nieco do siebie, wślizgnęłam się do sypialni, ułożyłam z dala od odwróconego plecami męża i zasnęłam snem kobiety udręczonej wyrzutami sumienia.

Nie słyszałam, jak mąż wstaje i robi kanapki Julci, pilnuje, żeby zjadła śniadanie i odwozi ją do przedszkola. Często omijały mnie ich wspólne poranki. Czułam, że tak jest lepiej dla nas wszystkich.

Po południu byłam już sobą. Marzeną, spokojną, przyzwoitą kobietą, oddaną żoną i mamą odbierającą z przedszkola córeczkę. Tylko poranków nie mogłam znieść. Tych powrotów do domu, do ich normalnego życia, za które płaciłam własnym ciałem.

Mąż nigdy nie poruszał ze mną tematu moich klientów czy zarobków. Nie pytał, ile i za co dostaję. Nie wnikał w szczegóły. Nawet długo nie chciał korzystać z tych pieniędzy. Przełamał się, kiedy zepsuł się nasz samochód, a na nowy nie było nas stać.

Wcześniej w ogóle na nic nie było nas stać. Po ślubie zamieszkaliśmy u teściów, łudząc się, że wkrótce staniemy na nogi, ale mijały lata, pojawiło się dziecko, a my wciąż nie mieliśmy własnego kąta. Żaden bank nie chciał nam udzielić kredytu, rodzicom też nie śpieszyło się z pomocą, a my przy małym dziecku nie mieliśmy z czego odłożyć.

To nic strasznego

Wkrótce zamknęli mój sklep i zwolnili mnie z pracy, zasiłek szybko się kończył, a mąż, kierowca autobusów, nie miał co liczyć na podwyżkę i cieszył się, że przy tylu zwolnieniach wciąż ma etat. Wszędzie szukałam pracy, bezskutecznie. Byłam bliska załamania. I właśnie wtedy trafiłam na Ewę, dawną koleżankę z podstawówki.

Wyglądała jak milion dolarów. Elegancka, zadbana, uśmiechnięta – wprost kłuła w oczy pieniędzmi. Widząc moją desperację, zabrała mnie na obiad do dobrej restauracji i opowiedziała mi o swojej pracy.

– To nic strasznego, przyzwyczaisz się, a niektórzy klienci są nawet mili. Zresztą nie wszyscy chcą seksu – uśmiechnęła się. – Czasem pragną tylko porozmawiać... Czy ty rozmawiasz ze swoim mężem?

– O czym? – zapytałam pochylona nad przepysznym drugim daniem.

– Widzisz! Tak to jest… Ale się nauczysz i jeszcze oboje na tym skorzystacie.

– Nie mogłabym... Mam rodzinę. Mieszkamy u teściów... Co ludzie powiedzą?

– Ludzie wiedzą tyle, ile chcesz, żeby wiedzieli, a pieniądze potrafią zdziałać cuda. Pomyśl, tutaj masz mój numer – zapisała mi na kartce ciąg cyfr i wyszła, opłacając mi po drodze ciasteczka na wynos dla córki.

Uległam szybciej, niż sądziłam. Po kolejnej awanturze z teściową. Zarzuciła mi, że przez moją nieudolność Julcia ma kolki i płacze, co teściową wyprowadza z równowagi.

– Czworo dzieci wychowałam i nigdy w domu nie było takich cyrków – wysyczała, ze złości biorąc się pod boki.

Spojrzałam na męża, a on jak zwykle rozłożył bezradnie ręce. To wystarczyło, żebym zdecydowała się zaryzykować.

Nie powiem – mąż jest dobrym, uczciwym człowiekiem, domatorem, który nigdy nie uchylał się od opieki nad Julcią, ale też jest całkowicie uzależniony od matki. Nigdy w sporach między mną a nią nie stanął po mojej stronie. Postanowiłam więc przeciąć łączącą ich pępowinę i iść „na swoje”, a drogą do wolności miała być nowa praca.

Zawzięłam się. Potrzebowaliśmy własnego kąta jak powietrza

Chce mi się śmiać, kiedy myślę o moim pierwszym razie. Przyjechałam do klubu w zwykłej, bawełnianej sukience z (jak mi się wydawało) kuszącym dekoltem i w zniszczonych butach na słupku, bo innych nie miałam. Usiadłam w kącie, przyglądając się z przerażeniem, ale i cieniem zazdrości ładnym, zgrabnym dziewczynom.

– Ty jesteś Marzena? – podszedł do mnie mężczyzna koło czterdziestki, a kiedy potwierdziłam, dodał. – Coś da się z tobą zrobić. Marcelina! Daj jej jakiś, ciuch, umaluj i niech do mnie przyjdzie. Zobaczymy, jak się rusza i czy w ogóle ma ochotę pracować.

Sukienka Marceliny, szpilki od innej dziewczyny, mocny makijaż i odpowiednie oświetlenie, w którym każda wygląda młodo i powabnie, uczyniły cuda. Po raz pierwszy od dnia ślubu poczułam się atrakcyjna. To nic, że niewiele potrafiłam i miałam minę zahukanego dziewczątka z prowincji. Najważniejsze, że podobałam się klientom.

Pierwszej nocy obsłużyłam dwóch. Byli wyrozumiali, choć sowicie mnie wynagrodzili.

– Czułem się, jakbym był z dziewicą – powiedział starszy z nich, władając mi za majtki stówkę plus sowity napiwek.

Dopóki nie wyszłam z klubu i nie wsiadłam do taksówki, nie czułam żadnych wyrzutów sumienia. Jakbym przebywała w innym świecie, z innymi regułami gry.

Oczywiście mąż znał wersję oficjalną o pracy barmanki. Został na noc z córeczką, choć teściowa prychała, że to nie jest praca dla uczciwej kobiety. Gdy wróciłam i położyłam przed nim napiwek, zaniemówił. On na takie pieniądze musiał tyrać cały tydzień, a ja miałam je po jednej nocy.

– Kupimy mieszkanie – oznajmiłam mu, chowając pieniądze do portfela.

Dopiero po kilku miesiącach zaczął coś podejrzewać. Zaproponował nawet, że dla mojego bezpieczeństwa będzie mnie podwoził do pracy, lecz kiedy zaprotestowałam, tylko przyjrzał mi się uważnie i więcej nie wracał do tematu. Musiał zauważać siniaki na moich rękach czy nogach, ślady wiązania, musiał czuć alkohol, a jednak milczał. Chciałam mu nawet powiedzieć, co robię, lecz zaprotestował tak stanowczo, że się wycofałam. Wolał schować się w swoją skorupę i wierzyć, że kupiłam nasze mieszkanie za napiwki z pracy barmanki.

Choć teściowa dziwiła się czasem, że wróciłam jej zdaniem zbyt późno lub zbyt chwiejnym krokiem – nigdy niczego wprost mi nie zarzuciła. Podobnie jak mój mąż wyznawała zasadę, że własne brudy pierze się w czterech ścianach, a mnie było to na rękę.

Z coraz większą trudnością odnajdywałam się w szarej codzienności bez klientów i całej tej atmosfery nocnego życia. Tam nie byłam zwyczajną, nudną Marzeną, tylko pełną seksapilu Ramoną, która miała swoich stałych „adoratorów”. Coraz trudniej też przychodziło mi żyć bez alkoholu.

Wódka stała się moim chlebem powszednim. Mąż czasem z troską zwracał mi uwagę, że za dużo piję, ale jego słowa nic dla mnie nie znaczyły. Dopiero gdy opiekunka w przedszkolu, odbierając ode mnie rano Julcię, zadała mi to pytanie, pomyślałam, że coś jest nie tak.

– Dziwnie pani pachnie. Potrzebuje pani pomocy? – spytała, tłumacząc, że jej tata był alkoholikiem, stąd to wyczulenie.

Ofuknęłam ją, ale tamtego dnia nigdzie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wiedziałam, że jeśli ona zauważyła mój problem, to jest większy, niż sądziłam. Nie musiała straszyć mnie swoim ojcem. Mój też nadużywał alkoholu i chociaż nigdy nie podniósł na nas ręki, to pamiętam, jak się go wstydziłam, kiedy podpity wracał z pracy.

„Pewnie Julcia czuje to samo” – pomyślałam, kładąc ją do snu. Tej nocy nie pojechałam do pracy. Dopiero następnego wieczoru stawiłam się w klubie z mocnym postanowieniem, że już nie sięgnę po alkohol. Tyle że bez niego moje zajęcie straciło na uroku.

Brakowało mi dawnego życia

Długo się wahałam, nim podjęłam decyzję, że odchodzę. Szef mnie nie zatrzymywał. Rozumiał, że mam swoje powody. Za to mąż bardzo się ucieszył. Wyściskał mnie, obiecując, że znajdzie dodatkową robotę, bylebym nie wracała do pracy „barmanki”.

Przez cały następny tydzień adorował mnie, jakbym była księżniczką, ale dodatkowej pracy nie znalazł, a moje zarobki na kasie w markecie nie ratowały naszego budżetu. Dobijała mnie wizja samotnej Julci czekającej na nasz powrót do domu, no i poniżanie mnie przez menadżera. Nieraz ledwie wytrzymywałam za kasą, długo prosząc, żeby szef puścił mnie wcześniej. Puchły mi nogi, bolały kolana, ręce i kręgosłup, bo po pracy przychodziło nam jeszcze ciągać ciężkie palety z towarem.

Ale i tak najgorsze były dni wolne. Te krótkie chwile, kiedy siedziałam sama w domu, bo Julka była w przedszkolu, a mąż w pracy. Nigdzie wtedy nie mogłam znaleźć sobie miejsca.

Brakowało mi dawnego życia. Blichtru, kokieteri – i seksu innego niż małżeński. Wstydziłam się zaproponować mężowi coś nowego, bojąc się, że zaraz coś powie szyderczo, skąd te pomysły. On także o nic nie prosił, więc w naszej sypialni wiało nudą.

Po pół roku miałam dość. Pojechałam do klubu, niby sprawdzić, co słychać u dziewczyn. Otoczyły mnie wianuszkiem, nie komentując sińców pod oczami, ani włosów z odrostami. Słuchając ich opowieści i żartów, poczułam się jak u siebie. Z nikim w markecie nie łączyła mnie taka więź.

Odeszłam z pracy. Nie zapytałam męża o zdanie, a on w żaden sposób nie skomentował mojej decyzji. A kiedy rok później zapłaciłam kilkadziesiąt tysięcy za nasz nowy samochód, już całkiem zamilkł.

I tak żyjemy od tamtej pory, tyle że teraz zamiast klubu odwiedzam klientów w domach, żeby mnie nikt nie rozpoznał.

Czy przeszkadza mi, że obcy mężczyźni robią ze mną, co tylko chcą? Czasem tak. Czasem brzydzę się siebie, jednak nie umiem przestać. Mam tylko nadzieję, że Julcia nigdy nie dowie się prawdy o mojej profesji. Bo kiedyś przecież z tym skończę.