Reklama

Myślałam, że jestem bezpieczna

Od lat przemierzam szybkim krokiem ulice mojego rejonu, ciągle się spiesząc. Bez wahania zapuszczam się w zakazane zaułki, bo chronią mnie pielęgniarski mundurek i lekarska torba na ramieniu. Jednak niedawno stało się coś, co dało mi do myślenia. Czy aby na pewno jestem nietykalna?

Reklama

Gdy młody W. wciągnął mnie do bramy, a potem powiedział, w czym rzecz, włosy stanęły mi dęba.

– Siostro! Siostra pozwoli na chwilę – chłopak ubrany w dziwnie opadające w kroku spodnie wyskoczył z bramy starej kamienicy i złapał mnie za łokieć.

Zabrałam mu rękę i przyjrzałam się uważnie. Młody W. Wydoroślał, kiedyś należał do kwiatu miejscowej młodzieży spędzającej pół dnia w bramie. Zwykle nie mówił do mnie tak elegancko, nazywał mnie pigułą albo jeszcze gorzej. Musiał mieć niecierpiący zwłoki interes, skoro raczył odezwać się jak człowiek.

– Mów, W., o co ci chodzi, bo nie mam czasu.

– Siostra mnie zna? – młody nie był zachwycony.

Pewnie, jakbym zajmowała się tym, co on, też wolałabym pozostać anonimowa.

Ja tu wszystkich znam, już ci to kiedyś mówiłam. Od dwudziestu lat odwiedzam ludzi, rozmawiam, dowiaduję się tego i owego. Słyszałam, że dostałeś wyrok w zawiasach, ale niczego cię to nie nauczyło.

W oczach W. dostrzegłam niepokojący błysk. Po co w ogóle z nim rozmawiam, przecież to człowiek, dla którego prawo nic nie znaczy.

– Nie siostry interes – nadal starał się być grzeczny, widocznie sprawa, którą do mnie miał, była ważniejsza niż uliczny honor.

– To żegnam – starałam się go wyminąć.

Potrzebna jest mi siostra, sprawa medyczna – pociągnął mnie do bramy.

– Ktoś jest chory? Zgłosił się do lekarza? – spytałam, ale plecy W. nie udzieliły mi odpowiedzi. – Mógłbyś się odezwać, jak pytam.

Spodziewałam się innego pacjenta

W. już otwierał drzwi mieszkania. O ile pamiętałam, zajmował wraz z rodziną dwa pokoje w kwaterunku. Zawahałam się przed wejściem, bracia W. od dzieciństwa byli postrachem dzielnicy, ojciec popijał, a matka… Tak zahukanej kobiety dawno nie widziałam.

– Siostra wchodzi – chłopak pomógł mi podjąć decyzję, lekko popychając.

– Gdzie jest chora? – spytałam.

Miałam na myśli biedną panią W., która naprawdę źle wyglądała, gdy ostatnio mijałam ją na ulicy.

– Tutaj – W. przeszedł przez zagracony pokój i otworzył drzwi drugiego, położonego w amfiladzie.

Na kanapie siedział dziwnie skurczony, znany mi z widzenia jego młodszy brat. Miał może 17 lat, nie więcej. Chciałam go obejrzeć, ale W. mnie powstrzymał.

– Ostrożnie, dostał w plecy, zrobiłem opatrunek i kazałem mu się nie ruszać. Jak siostra zerwie to świństwo, znowu zacznie krwawić.

Odsunęłam go i zajęłam się chłopakiem. Rana źle wyglądała.

– Jak masz na imię?

– Robert – odmruknął.

– Kto cię tak załatwił?

– Pobił się z kolegami o dziewczynę. Na szkolnej zabawie – podpowiedział ironicznie starszy W.

– Trzeba zawieźć Roberta do szpitala, zrobić badania, sprawdzić, czy organy wewnętrzne nie zostały naruszone, zaszyć ranę i podać antybiotyk.

– Tylko nie do szpitala, proszę, siostro… – do pokoju cicho wsunęła się pani W.

Składała modlitewnie ręce, wpatrując się we mnie błagalnie.

– Dlaczego nie? Tam mu pomogą.

– Zawiadomią policję, wsadzą go do więzienia, a on jeszcze dziecko – szeptała gorączkowo W. Broniła synalka, wiadomo. – Niech go siostra opatrzy.

– Nie mogę, nie mam odpowiednich lekarstw ani zestawu do szycia…

– Załatwisz to jakoś – odezwał się starszy.

Nic się nie zmienili

Za późno zrozumiałam, że W., którego pamiętałam jako chłopca, dawno dorósł i jest postawnym mężczyzną, uwikłanym w ciemne interesy.

– Snujesz się po naszej dzielni, odkąd pamiętam. I co? Zrobił ci tu ktoś krzywdę? Pobił, zajumał lekarską torbę albo płaszczyk? Postraszył? Pogonił, żebyś obcasy pogubiła? Nie? To się może zmienić.

Przecież mnie znacie, jestem wam potrzebna – powiedziałam.

– Że niby taka jesteś niezastąpiona? Nie pochlebiaj sobie. Wyznaczą inną pigułę i też będzie git, twoi wdzięczni pacjenci nawet tego nie zauważą.

– Czego ty ode mnie chcesz? Nie mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności, nie mam odpowiednich kwalifikacji. Potrzebny jest doktor, a on na pewno zawiadomi policję i skieruje Roberta do szpitala. Albo wezwie karetkę.

– O matko – W. zaczęła zawodzić jak zawodowa płaczka.

– Cicho, matka – rzucił w jej stronę syn. W. posłusznie zamilkła. Bała się własnego dziecka, choćby i dorosłego?

– Jak chcesz bezpiecznie chodzić po mieście, zrobisz tak, żeby było dobrze. Za donos urządzę ci jesień średniowiecza – powiedział spokojnie młody bandyta. – Szoruj, siostro, po doktora i sprzedaj mu dobry kit. Pamiętaj, nieznani sprawcy. Żeby ci nie przyszło do głowy rozwodzić się nad przypuszczeniami, czego też Robert nie robił. Doktor może sobie zawiadamiać kogo chce, młody chętnie złoży obszerne zeznania. „Nikogo nie widziałem, w bramie ciemno było”. A ty je potwierdzisz.

– Przecież nie było mnie przy tym.

– Tobie uwierzą, sama mówiłaś, że wiesz o wszystkim, co tutaj się dzieje. Znają cię od tej strony. Zrobisz, jak mówię, albo będziesz tego żałować do końca życia.

Przecież nie mogę tego przemilczeć

Dobrze wiedziałam, że nie żartuje. Wahałam się, co zrobić.

Niech siostra nie krzywdzi mojego synka – odezwała się z kąta W. – Jak go zamkną, to już nic z niego nie będzie. Wyjdzie jeszcze gorszy łobuz, już go tam starzy więźniowie wyszkolą.

Przysunęłam się do strapionej matki.

– W co Robert się wplątał? – spytałam cicho.

– W nic, to kochane dziecko.

Najważniejsza jest teraz szybka pomoc dla Roberta – powiedziałam, odwlekając decyzję, co powiem policji. – Wezwać karetkę czy pójdziesz sam?

– Dam radę – chłopak zacisnął zęby, wstał z kanapy, zrobił dwa kroki i osunął się na podłogę.

Zadzwoniłam po pogotowie i zaczęłam cucić nieprzytomnego. Z dobrym skutkiem, bo Robert szybko otworzył oczy.

– Co teraz? – W. ścisnął boleśnie moje ramię, patrząc, jak ratownicy wyprowadzają słaniającego się brata.

– Pojedziesz do szpitala i zajmiesz się wszystkim.

– Matka pojedzie, ja się wolę tam nie pokazywać. Później do niego zajrzę. Pytałem, co z donosem.

Ta praca jest niebezpieczna

Mogłam mu nie mówić, ale co by to dało? Poza tym wcale nie czułam się z nim bezpiecznie. Prysnął złudny spokój, że jestem nietykalna w tej dzielnicy.

Chciałabym napisać, że zlekceważyłam groźby. Niestety, nie jestem bohaterką. Pamiętałam, że będę musiała poruszać się po rejonie, odwiedzać pacjentów, wchodzić do bram starych kamienic. Byłam łatwym celem, gdyby ktoś chciał mnie skrzywdzić, miałby ku temu wiele okazji.

Reklama

Podałam policji korzystną dla Roberta wersję wypadków i taką, która byłaby dla mnie najbezpieczniejsza w kontekście prawnym. Moje zeznanie miało dużą wagę, jestem przecież uznawana za osobę społecznego zaufania. Młody W. wyszedł ze szpitala i zniknął z dzielnicy. Myślę, że brat zadbał o jego bezpieczeństwo, i wcale nie chodziło o policję. Po dawnemu zapuszczam się w najbardziej zakazane ulice rejonu i nikt mnie nie zaczepia. Tylko że teraz już wiem dlaczego.

Reklama
Reklama
Reklama