„Myślałem, że znajdę miłość w necie. Panienki szukały bogatego naiwniaka, który szybko kopnie w kalendarz”
„Ucieszyło mnie, że parę kobiet, w dodatku sporo młodszych ode mnie, wysłało do mnie wiadomości. Zdecydowałem się pójść z nimi na randkę. Ale to było jak cios prosto w twarz! Może i mam swoje lata, ale nie jestem ślepy i wiem, co te kobiety knuły”.
- Listy do redakcji
Po odejściu mojej ukochanej żony Helenki miałem problem z poukładaniem sobie życia na nowo. Starałem się jak mogłem wypełniać czas pracą, biorąc dodatkowe godziny, zastępując współpracowników i dyżurując nawet w dni świąteczne. Wszystko to robiłem, by uniknąć przebywania samemu w domu, który stał się bez niej taki pusty. Zdecydowałem się nawet przejść szkolenie i zdobyć uprawnienia przewodnika wycieczek, byleby tylko nie musieć zmagać się z samotnością w czterech ścianach mojego mieszkania.
Zająłem się nowym hobby
Gdy w końcu nadszedł czas, aby przejść na zasłużoną emeryturę, wiedziałem, że muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, które pozwoli mi oderwać się od smutnych myśli i sensownie zagospodarować wolne chwile. Poświęciłem się więc pielęgnacji ogródka, który był prawdziwą pasją Helenki i którym tak bardzo się cieszyła.
Te cudowne kwiaty, dorodne winogrona i drzewa uginające się od owoców przyciągały roje pracowitych pszczół, zupełnie jak za jej życia. Wpadłem na pomysł, żeby zacząć hodować pszczoły. Przez parę lat zgłębiałem wiedzę o tych stworzonkach, ustawiłem na podwórku kilka uli i delektowałem się zebranym miodem.
Czasami wybierałem się na spacery po górzystych terenach w pobliżu mojej miejscowości. Czas leciał, powolutku oswoiłem się z myślą, że mojej małżonki już nie ma obok, choć nie było takiego dnia, żebym o niej nie rozmyślał.
Czułem się samotny
Nasz syn wyprowadził się hen daleko, gdzie miał pracę, dom i rodzinę, więc nasze spotkania należały do rzadkości. Mogłem co najwyżej pokładać nadzieję w wizytach starych kumpli, którzy chętnie do mnie zaglądali, by skosztować miodowego trunku, w przyrządzaniu którego zdążyłem nabrać wprawy.
– Ten twój półtorak jest naprawdę wyśmienity – skomplementował mój dobry kumpel Witek.
– Jedyne, czego żałuję, to tego, że nie mam towarzystwa do delektowania się nim – poskarżyłem się, myśląc o Helence. Witek jednak mylnie zinterpretował to, co powiedziałem.
– Poszukaj sobie drugiej połówki, masz przed sobą jeszcze sporo czasu i nie ma potrzeby, żebyś był samotny.
– Ze mnie już taki stary grzyb, która babka by mnie zechciała? – powiedziałem żartobliwie, chociaż właściwie już od jakiegoś czasu o tym myślałem. Fajnie jest mieć przy sobie drugą osobę.
– Posłuchaj kumpla i zarejestruj się na jakiejś randkowej stronie – zasugerował.
– Eee tam, to raczej dla smarkaczy albo sfrustrowanych seniorek – byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu.
– Kiedyś miałem identyczne zdanie. Ale wiesz co? Dzięki temu spotkałem moją Zosię.
Kolega chciał mi pomóc
Zosia jest niesamowitą dziewczyną, przyjaźni się z Witkiem od dłuższego czasu, ale nigdy nie wypytywałem o okoliczności ich pierwszego spotkania.
Skoro jemu się poszczęściło, to może i ja powinienem zaryzykować?
– Wybierz chwytliwą nazwę użytkownika, coś, co przykuje uwagę, będzie oryginalne albo po prostu śmieszne – doradził kolega. – A kiedy tylko ktoś się odezwie, od razu proponuj randkę. Nie ma sensu zwlekać.
Postąpiłem zgodnie z jego wskazówkami. Stworzyłem konto i opublikowałem następujące ogłoszenie: „Szukam damy w podobnym wieku – jestem niezależnym, ustatkowanym seniorem, posiadaczem sadu i uli, a także miłośnikiem i organizatorem pieszych wędrówek”.
Podałem swój wiek, miejsce zamieszkania oraz zapewniłem o dobrej kondycji fizycznej. Tuż przed wysłaniem ogłoszenia przyszło mi do głowy, że Helenka na pewno zrozumiałaby moją potrzebę znalezienia osoby, która wypełni pustkę w moim życiu po jej odejściu. Przez cały czas była cierpliwa i dobrotliwa. Nie miałem zamiaru szukać nikogo na zastępstwo, ale doskwierało mi osamotnienie i beznadziejność. Liczyłem, że uda mi się poznać kogoś o zbliżonych cechach.
Niezbyt liczyłem na odzew po zamieszczeniu anonsu, jednak kolejnego dnia i tak sprawdziłem swoje konto. Ucieszyło mnie, że parę kobiet, w dodatku sporo młodszych ode mnie, wysłało do mnie wiadomości.
Posłuchałem rady kumpla i zdecydowałem się pójść z nimi na randkę. Ale się zdziwiłem, to było jak cios prosto w twarz! Może i mam swoje lata, ale nie jestem ślepy i wiem, co te kobiety knuły.
Byłem rozczarowany
Niby od niechcenia, ale wszystkie próbowały ze mnie wyciągnąć, jak duży mam dom, ogródek, ile kasy dostaję na emeryturze, czy mam dużo dzieci i jakim jeżdżę autem. Liczyły, czy mam dość szmalu, żeby im się opłacało czekać, aż kopnę w kalendarz i zostać po mnie wdowami.
– Kurczę, co ja narobiłem – narzekałem Witkowi po kolejnym nieudanym spotkaniu. – Mam wrażenie, jakbym był jakimś produktem na półce w sklepie.
– Nie rezygnuj tak szybko – pocieszał mnie kumpel. – Przecież nie każda kobieta to jakaś drapieżniczka.
– No niby tak, ale żeby znaleźć inną, musiałbym chyba odmłodnieć o jakieś 20 lat – westchnąłem ponuro. Postanowiłem skasować konto na portalu randkowym.
Tego wieczoru postanowiłem usunąć swój anons. Kiedy już się zalogowałem, zauważyłem wiadomość od osoby, która różniła się od wszystkich pozostałych. „Cześć, mam na imię Wiola, mam 30 lat i szukam faceta takiego jak Ty”.
Chciałem usunąć konto
Starając się zachować jak największą kulturę, odpisałem: „Miło mi to słyszeć, ale różnica wieku między nami jest zbyt duża. Zależy mi na kimś zbliżonym wiekiem do mnie”. Nie miałem pewności, czy postąpiłem słusznie.
Kto wie, a może to nie żadna naciągaczka, która się łakomi na spadek, tylko po prostu sympatyczna dziewczyna, z którą może dałoby się złapać nić porozumienia? Aż sam siebie ofuknąłem w myślach – na przyjaciółkę od serca też jest zbyt młodziutka. Po tych przemyśleniach poszedłem spać. Nazajutrz, zżerany ciekawością, postanowiłem rzucić okiem na moje konto w sieci.
Odebrałem informację od Wioli: „Również rozglądam się za osobami w podobnym wieku co ja. Ale poszukuję też fascynujących osobowości. Pszczelarz-podróżnik-pilot wycieczek brzmi ekscytująco”.
Ta kobieta mnie zaciekawiła
Zdecydowałem, że muszę ją poznać. Uznałem, że to będzie moja ostatnia szansa na pokonanie samotności. Nie pożre mnie przecież. Z takim podejściem ruszyłem na finałową w moim życiu „schadzkę”.
Wiola to młoda, pełna życia i aktywna fizycznie kobieta. Jej miejsce pracy to ośrodek Promyk, który zajmuje się opieką nas dziećmi z problemami wzroku. Potrzebowała osoby, która będzie wyrozumiała, dysponuje sporą ilością czasu i pomoże jej w przygotowywaniu wyjazdów dla podopiecznych placówki.
Niespodziewanie natrafiła na mój profil i uznała, że świetnie pasuję do jej planów, ponieważ posiadam uprawnienia przewodnika turystycznego. Chciała więc, abym został organizatorem wypadów dla dzieciaków, którymi się opiekuje.
– Do tego pszczoły cię nie kąsają – oznajmiła ni stąd, ni zowąd. Nie za bardzo łapałem, o co jej chodzi, więc wytłumaczyła mi to w kilku słowach:
– Mój dziadek hodował pszczoły. Żadna go nigdy nie ukąsiła, bo był niesamowicie cierpliwy i ostrożny. A nasze maluchy potrzebują dokładnie takich ludzi.
Przyznam szczerze, że los potrafi zaskakiwać. Nie sądziłem, że rozwiązanie mojego problemu samotności nadejdzie w tak nieoczekiwany sposób.
Wiola obdarzyła mnie zaufaniem, a ja za żadne skarby nie chciałem go nadszarpnąć. Zaplanowałem naszą pierwszą wyprawę – prostą trasę, mało wymagającą, wiodącą bezpiecznymi ścieżkami. Na koniec czekał na nas komfortowy nocleg w schronisku, które miało dodatkowy atut – ośrodek, w którym leczono chore dzikie zwierzęta.
Lekarz weterynarii snuł opowieści o skomplikowanych historiach swych podopiecznych, którzy po kuracji wracali do swojego naturalnego środowiska. Niektóre zwierzęta postanowiły jednak osiąść tu na dobre.
To była wspaniała wycieczka
Podopieczni z fascynacją muskali dłońmi kulawą sarenkę, lisa pozbawionego wzroku i sowę z uszkodzonym skrzydłem. Kiedy autokarem zmierzaliśmy z powrotem do domów, małoletni wycieczkowicze dopytywali mnie, dokąd zabiorę ich podczas kolejnej wyprawy. Wiola była szczęśliwa, że udało mi się podołać wyzwaniu.
– Miałam przeczucie, że mogę na ciebie liczyć – powiedziała, gdy rodzice zabrali swoje maluchy do domu.
– Doprawdy? Skąd to wiedziałaś? – byłem w doskonałym nastroju, więc chciałem trochę się z nią podroczyć.
– Już na pierwszy rzut oka skojarzył mi się pan z moim dziadkiem. Emanował z niego taki spokój i opanowanie – mówiła ze łzami w oczach. – Ja i babcia okropnie za nim tęsknimy.
Rozstaliśmy się, Wiola weszła do swojego auta, natomiast ja ruszyłem w kierunku przystanku autobusowego. Nie dotarłem na miejsce, gdyż Wiola zdecydowała się po mnie wrócić i zaproponowała, że zawiezie mnie do babci na ciasto.
– Teraz już nie wypada składać wizyt – zdziwiony jej spontaniczną propozycją usiłowałem protestować.
– Będzie przeszczęśliwa, przekonasz się – rozwiała moje wątpliwości. – W dodatku babcia idzie spać dopiero około północy.
– Dokładnie tak samo jak ja – wypaliłem instynktownie.
Pani Grażyna to drobna, siwa kobieta w podeszłym wieku, która powitała nas z szerokim, sympatycznym uśmiechem na twarzy. Pomimo że odwiedziliśmy ją o dość późnej godzinie, przyjęła nas bardzo ciepło. Nieczęsto zdarza mi się, że już podczas pierwszego spotkania z kimś czuję się tak bardzo zrelaksowany i swobodny, jak w jej towarzystwie.
Dawno nie byłem tak szczęśliwy
Ciasto smakowało wprost cudownie. Gawędziliśmy bez chwili przerwy, a wątków do omówienia było co niemiara: jaki rodzaj miodu jest najbardziej wartościowy, w jaki sposób poznałem moją żonę, czy doczekałem się już wnuków, jakie zioła najlepiej uprawiać w przydomowym ogródku, gdzie warto wybrać się na wycieczkę jesienną porą…
Zanim dotarłem z powrotem do mieszkania, zyskałem nową koleżankę. Nie interesowało jej to, jaki mam majątek, lecz to, jakim jestem człowiekiem. Kogoś takiego właśnie szukałem: osoby bezinteresownej, autentycznej, otwartej i pogodnej.
Wracając z powrotem do swojego domu, byłem zdecydowany skasować konto w serwisie dla singli. Było mi już zbędne. Kiedy jednak zasiadłem przed komputerem, przyszło mi do głowy, że bez rejestracji nigdy nie poznałbym Wioli, a przede wszystkim pani Grażyny. Dzieciaki z ośrodka nie miałyby okazji pojechać na kolejną wycieczkę, która zapowiadała się naprawdę interesująco.
Uważam, że warto chwytać wszystkie okazje, jakie daje los. W Promyku poznałem też innych fascynujących ludzi. Pośród nich jest alpinista, z zamiłowaniem dzielący się historiami o górskich eskapadach. Oprócz niego poznałem też fotografa z czasopisma o przyrodzie, który pasjonuje się uwiecznianiem na zdjęciach zwierząt, oraz szefa kuchni z pobliskiego hotelu, wprost zakochanego w moich miodowych trunkach.
Zaangażowałem się
Średnio raz na miesiąc organizuję dla dzieciaków z ośrodka jakąś fajną wycieczkę, podczas której czeka na nie sporo niespodzianek.
Samotność stała się dla mnie obcym pojęciem, za to jestem przygotowany na wszelkie niespodzianki, które niesie ze sobą życie. Witek ma pewność, że w moim życiu pojawiła się jakaś kobieta. Ostatnio wpadł do mnie z wizytą.
– Wyglądasz jak po uszy zakochany i w ogóle nie masz czasu dla swojego starego druha – rzucił z lekkim wyrzutem w głosie.
Jego słowa były prawdą, rzeczywiście go zaniedbywałem. Każdą możliwą minutę próbowałem spędzać w towarzystwie pani Grażyny. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów, które uwielbialiśmy poruszać, siedząc u niej w salonie i zajadając się przepysznym ciastem albo relaksując się w moim ogrodzie przy lampce miodówki.
– Wybacz mi, przyjacielu – zacząłem wyjaśniać. – Winna jest Wiola.
– Umawiasz się z Wiolą, a ja nie mam o niczym pojęcia?
– Chodzi o Grażynę, a nie o Wiolę – wyjaśniłem.
– Nie wiedziałem, że masz takie skłonności – zaniemówił. – Wygląda na to, że stworzyłem potwora – rzucił żartem.
Kiedy już poprawił mu się nastrój i sączyliśmy jego ukochany miód pitny, zacząłem snuć całą historię od deski do deski. Musiałem przecież wtajemniczyć go w detale, bo w końcu to on odmienił mój los.
Henryk, 67 lat