– Naprawdę nie masz kogo zaprosić? – moja przyjaciółka była zdumiona, kiedy powiedziałam jej, że z powodu braku partnera nie zamierzam jechać na wesele swojej kuzynki. 

– A nie możesz pojechać sama? 

Żeby ciotki mnie zjadły? – wzdrygnęłam się. – Będą się dopytywać, dlaczego nie mam narzeczonego i cmokać, że już najwyższa pora, bo jak będę wybredna, to zostanę sama.

– Poczekaj jeszcze tydzień albo dwa z tym odmawianiem, może kogoś znajdziemy – poprosiła mnie Jola.

Byłam pewna, że Jolka niczego nie wymyśli

– Nie wiem, gdzie – mruknęłam. 

– Gdybym wiedziała, gdzie spotkać fajnego faceta, już od dawna bym tam koczowała.

– Słuchaj, mój sąsiad ma kolegę, który powiedział, że chętnie z tobą pojedzie na to wesele. Znam go od kilku lat, kiedyś bawiliśmy się razem na sylwestra. To naprawdę świetny facet i całkiem przystojny. Mogę was umówić.

Łukasz faktycznie okazał się całkiem do rzeczy. Zrobił na mnie spore wrażenie. Był sympatyczny, inteligentny, dobrze ubrany…

– Garnitur, oczywiście, mam – powiedział mi, chociaż wcale go o to nie pytałam. – Jak mi powiesz, w jakim kolorze będziesz miała sukienkę, to dobiorę odpowiedni krawat.

– Sukienkę będę miała niebieską – powiedziałam z uśmiechem.

– To fajnie, pod kolor twoich oczu – stwierdził, czym mnie naprawdę ujął. 

Mój poprzedni chłopak przez dłuższy czas nie potrafił zapamiętać, jakiego koloru mam oczy.

O nie! Jak my teraz dotrzemy na ślub?

Im bliżej było wesela, tym większe czułam podniecenie. Ustaliliśmy z Łukaszem, że do mojego rodzinnego miasteczka, gdzie miał się odbyć ślub, pojedziemy jego samochodem. Chciałam pięknie wyglądać, więc rano umówiłam się do fryzjerki, a potem chyba przez dwie godziny robiłam sobie staranny makijaż.

– Jest całkiem nieźle – oceniłam, oglądając się w lustrze.

I wtedy zadzwoniła moja komórka. Wyświetlił się numer Łukasza. 

„Już po mnie podjechał?” – zdziwiłam się i lekko spanikowałam. Nie byłam jeszcze gotowa!

On jednak nie miał dobrych wieści. 

– Coś stało się z autem. Nie chce odpalić – powiedział. 

– I co teraz? – zdenerwowałam się nie na żarty. – Czym dojedziemy na ślub? Przecież to sto pięćdziesiąt kilometrów stąd. Mam szukać autobusu? Pociągu? Nie pojedziemy taksówką, bo to będzie kosztowało majątek! 

– Coś wymyślę. Obiecuję – powiedział jednak Łukasz. – Spokojnie się szykuj, zadzwonię, jak będę jechał.

Spokojnie się szykuj… Łatwo mu było powiedzieć! Dobrze, że przynajmniej wcześniej zrobiłam makijaż, bo teraz okropnie trzęsły mi się ręce! Na szczęście Łukasz szybko ogarnął sprawę. Zadzwonił po kwadransie. 

– Pożyczyłem od kolegi jego służbowy samochód. Cudo to nie jest, ale jeździ i na pewno na czas dowiezie nas na miejsce – zapewnił mnie.

Jest nadzieja

Włożyłam pantofle, musnęłam usta błyszczykiem i zjechałam windą na parter. Stanęłam przed blokiem i zaczęłam wypatrywać Łukasza.
Niedaleko mnie przy krawężniku zaparkował mały samochód dostawczy. Nie zwróciłam na niego uwagi do chwili, gdy… 

– Beata! Wsiadasz? – obok dostawczaka wyrósł nagle Łukasz.

Jeszcze miałam nadzieję, że zaparkował za tym samochodem, ale on szarmanckim gestem otworzył przede mną drzwi dostawczaka!
Zatkało mnie. Musiałam mieć niewyraźną minę, bo chociaż nic nie powiedziałam, to Łukasz zaczął się tłumaczyć, że naprawdę tak na szybko nie mógł niczego innego wymyślić. 

– To auto jest całkiem wygodne… 

– Wyobrażasz sobie, co będzie, jak zaparkujemy nim pod kościołem?  – spojrzałam na niego, on na mnie i oboje zaczęliśmy się śmiać.

– Możemy stanąć dwie przecznice dalej – powiedział, odpalając silnik. 

Mam lepszy pomysł. Zadzwonię do moich rodziców, niech na nas poczekają. Zaparkujemy na ich podwórku i pojedziemy do kościoła ich samochodem – zaproponowałam.

Na weselu kuzynki wybawiłam się setnie, a mój partner okazał się świetnym kompanem. Kiedy wróciłam do domu, byłam mocno zauroczona Łukaszem. Na szczęście z wzajemnością. Mógłby po mnie podjechać nawet zdezelowaną nysą, a i tak bym do niej wsiadła. Kto wie, może z tej znajomości coś będzie? Jest nadzieja