„Od męża z wypchanym portfelem, wolałam biedaka bez zaskórniaków. Przez swoją nienawiść zostałam z niczym”
„Władek pracuje w hurtowni. Zarabia na miesiąc tyle, co mój mąż w jeden dzień. Jerzy żyje dla interesów. Jego domem oraz prawdziwą miłością jest firma. I nie ma znaczenia, że zarobił tyle, że do końca życia mógłby już nie pracować. On to kocha ponad wszystko”.
- Alina, 35 lat
Nienawidziłam swojego męża
Patrząc na tę przyjazną, zadowoloną z życia, a jednocześnie znienawidzoną gębę, pomyślałam, że dłużej tego nie zniosę. Wolę umrzeć, niż nadal tak żyć. Ta myśl była jak impuls – sygnał wysłany z najbardziej mrocznego zakamarka mózgu, który zelektryzował całe ciało, aż po końcówki paznokci i cebulki włosów na głowie. Nie zniosę więcej tego naszego niby udanego życia, wypełnionego obłudą, zakłamaniem i pozorami szczęścia. Nie wytrzymam z nim ani chwili dłużej. To uczucie przemknęło i zniknęło, ale tylko pozornie.
Jednak dziś wiem, że już wtedy zapadła decyzja, że to był początek nieodwracalnej zmiany w moim życiu. Wtedy jeszcze tego sobie nie uświadamiałam.
– Smakuje ci, kochanie? – zapytałam.
– Wspaniałe, uwielbiam twoją kuchnię! – nieomal zakrzyknął w zachwycie, a ja uśmiechnęłam się zadowolona. Bo zawsze miło usłyszeć takie słowa, nawet od niego.
Wstał, pocałował mnie w policzek, a ja znowu rozciągnęłam usta się w sztucznym grymasie, który od biedy można nazwać uśmiechem. Gdyby mi się uważnie przyjrzał… Jednak on się nie przyglądał. Od kilku lat zachwycał się moją dobrą kuchnią, porządkiem w domu i właściwie niczym więcej. Ja zachwycałam się obecnie jedynie wysokim stanem jego konta oraz możliwością opróżniania go na zakupach. Inaczej mówiąc, nasze małżeństwo umierało.
– Wychodzę do firmy, mogę wrócić późno. Mamy pilne wysyłki. – Ostatnie zdanie podkreślił huk zamykanych drzwi. A potem zapadła cisza. Przez ostatnie lata nauczyłam się żyć w ciszy. Zawsze były jakieś pilne wysyłki, inwentaryzacje, negocjacje. A ja wiecznie czekałam i wierzyłam, że nasz los się zmieni, że łączy nas nie tylko wspomnienie kilku pięknych miesięcy sprzed lat, ale coś więcej. Wierzyłam długo, jednak dziś już nie wierzę.
On był tym jedynym
Po kilku minutach zabrzmiał dzwonek domofonu. Władek? Już? Tak szybko! Boże, jak ja wyglądam? W popłochu poprawiałam fryzurę i ściągnęłam kuchenny fartuch. Po chwili otworzyłam drzwi, a on wpadł przez nie jak burza.
– Tak się stęskniłem, że już nie mogłem dłużej czekać!
Wręczył mi bukiet, a uwolnione od kwiatów ręce natychmiast wsadził tam, gdzie obcy mężczyzna powinien mieć wstęp wzbroniony. Szczególnie u mężatki. On jednak nie miał. Mój kochany Władek był tym, który uratował mi życie, dzięki któremu odżyłam i rozkwitłam.
Objęci rzuciliśmy się na kanapę w salonie, kwiaty upadły na podłogę. Usta szukały ust. Pozbywaliśmy się kolejnych części garderoby. Było wspaniale. Zresztą jak zawsze od kilkunastu tygodni. Potem leżeliśmy ciało przy ciele, wyczerpani miłością. To też dobre chwile, jednak nie tak wspaniałe jak przed seksem. Po chwilach rozkoszy przychodzą dziwne myśli, wyrzuty sumienia, obawy.
– Rzuć go, wyjedziemy razem – odezwał się naraz Władek. – Przecież nic cię tu nie trzyma. Dzieci nie macie, nawet ślub tylko cywilny wzięliście. Jesteś prawie wolna. Pozew, rozwód i w drogę!
Widać było, że jemu też ta sytuacja przeszkadzała. Nie czuł się dobrze w cudzym domu, przy kobiecie oficjalnie należącej do innego. Co by było, gdyby mój mąż niespodziewanie wrócił albo ktoś inny by tu teraz zajrzał? Teściowa na przykład. Miałabym schować Władka w szafie?
– To nie jest takie proste. To mógłby być dla niego zbyt silny szok. Muszę przygotować grunt. – zawsze tłumaczyłam się tak samo i przez jakiś czas sama w to wierzyłam. Czemu nie potrafię jasno postawić sprawy – albo jeden albo drugi?
Imponował mi swoim życiem
Pamiętam pierwsze spotkanie z Jerzym, prawie dziewięć lat temu. Byłam zachwycona. Wspaniały facet! Ma własną firmę, jeździ luksusowym kabrioletem, nurkuje w Morzu Karaibskim… W pamięci zostało niewiele więcej. Co takiego mnie w nim pociągało? Wyszłam za mąż dla pieniędzy? Zwracałam uwagę tylko na to, co ma? Nie, wcale nie. Był miły, szarmancki, hojny, i dlatego za niego wyszłam. Dziś nadal jest miły, szarmancki i hojny, a ja nie chcę z nim być. Co się zmieniło? Może jednak zakochałam się w jego kasie, a nie w nim?
Niestety nie miałam wiele na swoją obronę, motyw pieniędzy ciągle się pojawiał w moich myślach. Na przykład taki Władek. Jest cudowny, wspaniały, najukochańszy, czuły i… niestety biedny. Pracuje w tej, pożal się Boże, hurtowni. Zarabia na miesiąc tyle, co mój mąż w jeden dzień. Gdyby ich można było połączyć. Bogaty i kochany w jednym – byłoby cudownie.
Jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Władek nie ma głowy do interesów, umie pięknie mówić, jest dobry, serdeczny i nawet muchy by nie skrzywdził – kompletnie nie nadaje się do walki w dżungli biznesu. Natomiast Jerzy żyje dla interesów. Jego domem oraz prawdziwą miłością jest firma. I nie ma znaczenia, że zarobił tyle, że do końca życia mógłby już nie pracować. On to kocha ponad wszystko. I nikomu nie odda. Firma i dom są jego. Gdybyśmy się rozstali, zostałabym z niczym. Nawet moje rzeczy osobiste kupuję za jego pieniądze. Zadbał o sformalizowanie tego układu u notariusza.
– Ech, w życiu nie ma się wszystkiego – westchnęłam.
– Ty jesteś dla mnie wszystkim – zapewnił mnie Władek i przytulił.
– Chcesz obiad? – wróciłam na ziemię.
Władek skinął głową. Również uwielbiał moje potrawy i często zaglądał do kuchni, by sprawdzić, co pysznego upichciłam. Władek jadł, a ja patrzyłam, jak kolejny dziś mężczyzna pałaszuje moje dzieło, aż mu się uszy trzęsą. Gdyby tak udało mi się zachować to, co teraz mam, ale z Władkiem u boku… Byłoby cudownie. I wtedy naszła mnie znowu ta mroczna myśl, która pojawiła się już wcześniej i wydawało się, że przepadła bez echa. Jednak ona krążyła, czekała na swój czas, zatruwała każdą chwilę swoim czarnym cieniem. Gdyby tak można było…
To było jedyne rozwiązanie
Minęło kilka tygodni, a ja coraz bardziej pragnęłam zmienić swoją sytuację. Ta niepewność i rozdwojenie stawały się nie do zniesienia. Wciąż walczyłam ze straszną ideą, która zaświtała mi przed kilkoma tygodniami i każdego dnia odnosiła nade mną małe, częściowe zwycięstwo. Aż nadszedł ten moment. Decyzja zapadła. Dziś to się stanie. Upiekłam dla Jurka ciasto, w którym jednym ze składników są orzechy. On jest na nie uczulony. Kiedy dopadną go skutki ataku alergii, mnie akurat nie będzie przy nim.
Wszystko musiało pójść perfekcyjnie. Tymczasem trzeba się spieszyć, zanim wróci. Dzwonek u drzwi. Dlaczego dziś tak szybko? Otworzyłam. Władek.
– Kochanie! Tak tęskniłem, że nie mogłem już wytrzymać w tej głupiej hurtowni! – wpadł do domu. Zaczął mnie rozbierać jeszcze w korytarzu.
– Władek, nie dziś. Później! – próbowałam stawiać opór, ale jakoś bez przekonania. Sama byłam tak podniecona całą sytuacją, że szybki seks jak najbardziej mi odpowiadał. W końcu go odepchnęłam i powiedziałam z udawaną naganą.
– Dobrze, ale nie tak. Poczekaj sekundę.
Zniknęłam w łazience, żeby się nieco odświeżyć. Po kilku minutach wylądowałam w jego ramionach. Było genialnie. Gdy opadły emocje, Władek zerwał się i oświadczył, że musi wracać do pracy, bo za nieusprawiedliwione nieobecności można wylecieć. Wciągnął koszulę, spodnie, pocałował mnie na pożegnanie.
– A to ciasto w kuchni doskonałe. Jesteś mistrzynią świata! – oświadczył i wybiegł, zaś do mnie przez kilka sekund nie docierało, co tak naprawdę powiedział. Po chwili zrozumiałam: podjadł orzechowca, kiedy się myłam. Rany boskie! Władek też miał uczulenie na orzechy!
O mały włos...
Przez chwilę chciałam za nim popędzić. Jednak zaraz potem opadły mnie wątpliwości. Może nic mu nie będzie. Może nie zjadł tego za dużo. Sprawdziłam… Niestety, wyglądało na to, że zdążył spałaszować dość sporo. Żarłok! Chodziłam z kąta w kąt i biłam się z myślami. Co robić? Co robić? Po około godzinie przyszło otrzeźwienie. Ratuj go, idiotko! Przecież im później się dowie, tym gorzej. Za chwilę może zacząć się dusić! Chwyciłam kurtkę i wybiegłam z domu.
Wyciągnęłam Władka z pracy, tłumacząc mętnie, co się stało. Początkowo uznał, że żartuję, jednak po kilku minutach przekonywania przestraszył się nie na żarty. Wylądował na ostrym dyżurze, rozpoczęto podawanie mu w kroplówkach leków antyhistaminowych. Władek potulnie poddawał się tym zabiegom i cały czas rzucał na mnie dziwne spojrzenia. Miałam wrażenie, że zachodziła w nim jakaś przemiana. Nie wiedziałam jaka, ale czułam, że nic nie będzie już jak dawniej.
Po kilku godzinach przy jego łóżku i na szpitalnym korytarzu nagle przypomniałam sobie, że zostawiłam w kuchni blachę z zabójczym ciastem. Przecież Jerzy mógł już wrócić! Nie byłam psychicznie gotowa, aby przywieźć na SOR kolejnego otrutego przez siebie człowieka. Nawet niekochanego. Pobiegłam co tchu do domu. Jerzy już był.
– Ciasto jadłeś?! – wrzasnęłam od progu. Odwrócił się i spojrzał na mnie wręcz wrogo.
– Nie, dziś nie mam nastroju na twoje pyszne deserki – odburknął dziwnym tonem.
Zostałam z niczym
Nie zważając na nic, pobiegłam do kuchni. Chwyciłam blachę i całą zawartość wyrzuciłam do kosza. Mąż patrzył zdumiony na moją bieganinę. Po wszystkim opadłam wyczerpana na kanapę, odetchnęłam z ulgą. Wszyscy jeszcze żyją.
– Wiem, że mnie zdradzasz. I to nie od dziś. Mam dowody – oświadczył nagle. Nie umiałam wytrzymać tego spojrzenia. Skinęłam głową. – Mój prawnik zacznie jutro przygotowania do rozwodu.
– Ale… – głos uwiązł mi w gardle.
Widziałam, że mówi poważnie. I już powziął decyzję. Jak to on, męską, kategoryczną i nieodwołalną. Nie było o czym rozmawiać ani czego tłumaczyć. Wstałam, ubrałam się i pojechałam do szpitala. Lekarz na pytanie o Władka mruknął tylko, że wyjdzie z tego bez szwanku. Odmówił jakichkolwiek dalszych komentarzy, gdyż nie jestem jego rodziną. Patrzył przy tym na mnie w taki sposób… Może coś wie? Czyżby Władek powiedział, jak się zatruł?
Nie, nie wydał mnie. Przekazał wymyśloną historyjkę o swojej głupocie i niepamięci o swoich alergiach. Nikt się specjalnie nie zdziwił. Takich przypadków zdarzało się tu kilka rocznie. Po trzech dniach go zwolnili. Nie zaczęliśmy wspólnego życia. Wyznał, że się mnie boi i nic na to nie poradzi. Boi się, co będzie, gdy nam się nie uda… Jego miłość gdzieś uleciała. Nie wytrzymała takiej próby. Jednak nie kochał mnie ponad wszystko i nie był dla mnie gotowy na każdy krok.
Skończyły się namiętne spotkania. Mąż podczas sprawy zobowiązał się wypłacać mi comiesięczne alimenty, mniej więcej tyle, ile zarabia pracownik hurtowni. A ja wiedziałam, że i tak mam szczęście. Mogłam skończyć na bruku.