Uporałam się właśnie ze sprzątaniem, nadszedł więc czas na chwilę odpoczynku przy kawie. Zeszłam do kuchni i pierwsze, co zobaczyłam, to otwarte drzwi lodówki i stojącego przed nią Mateusza.

– A co ty tu robisz? – spytałam zdziwiona. – Przecież miałeś się szykować, tata za chwilę po ciebie przyjedzie.

– Ale ja głodny jestem – westchnął chłopak, po czym wyciągnął słoik konfitur i zaczął mocować się z wieczkiem.

– Nie powinieneś objadać się przed basenem – pokręciłam głową. 

– Niech pani nic nie mówi mamie, bo znowu będę mieć karę.

– Mati, zjadłeś dwa jabłka i sporo śliwek, to musi ci wystarczyć – oznajmiłam stanowczo. – A jak mama się dowie, że pozwalam ci wyjadać z lodówki, to zwolni mnie z pracy, więc oddaj mi ten słoik, proszę – wyciągnęłam do chłopca rękę.

On jest osamotniony

W tej samej chwili usłyszeliśmy zajeżdżający na podjazd samochód ojca Mateusza. Chłopak spojrzał na mnie wystraszonym wzrokiem, szybkim ruchem oddał mi konfitury i pobiegł do pokoju. Chociaż „pobiegł” to chyba niewłaściwe słowo. Poruszał się niezgrabnie, jak mały niedźwiadek.

Pracowałam w domu jego rodziców od kilku miesięcy, ale zdążyłam już poznać tę rodzinę. Ojca prawie nigdy nie było w domu, wiecznie zapracowany, pojawiał się dopiero późnym wieczorem. Jego żona, chyba starsza od niego, miała już dobrze po czterdziestce. Ale starała się, aby ta różnica wieku była jak najmniej widoczna. Dbała o siebie bardzo, wciąż stosowała jakieś diety, biegała do kosmetyczki, na zajęcia fitness i siłownię. Była na punkcie własnego wyglądu naprawdę nieźle zakręcona.

Pierwsze pytanie, jakie zadała, przyjmując mnie do pracy, dotyczyło mojej umiejętności gotowania. A konkretnie, czy potrafię to robić tak, żeby jedzenie zawierało dużo witamin i mało kalorii. Sama jestem zwolenniczką zdrowego odżywiania się, więc spełniłam jej oczekiwania.
Nie rozumiałam tylko jednego. Dlaczego ich syn, dwunastoletni Mateusz, był tak zaniedbanym dzieckiem. Skoro mama tak dba o siebie, to czemu nie umie sobie poradzić z dzieckiem? 

No tak, jego rodziców całymi dniami nie ma w domu, a chłopak wraca ze szkoły, odrabia lekcje i natychmiast siada przed telewizorem albo komputerem, z miską czipsów lub orzeszków. Dopiero jakiś miesiąc temu matka zabrała się za chłopca. Po kolejnej awanturze z mężem, którą przypadkiem usłyszałam ze swojego pokoju. Pani Renata zarzucała mu, że za mało czasu poświęca synowi. I powinien czasem pograć z nim w piłkę albo zabrać go na rower.

– A niby kiedy mam na to znaleźć czas?! – głos jej męża był ostry, gniewny. – Przecież haruję jak wół od rana do nocy, żeby to wszystko jakoś utrzymać!

– Sądzisz, że ja mam czas? – pani Renata nie pozostawała mu dłużna. – Też pracuję, a chłopak potrzebuje ojca, ja z nim w piłkę grać nie będę… 

–  Kobietą przecież jesteś i matką, nie? O siebie umiesz zadbać, to o dzieciaka też mogłabyś.

Coś tam jeszcze do siebie krzyczeli, ale włączyłam radio, żeby ich zagłuszyć. Wolałam nic więcej nie wiedzieć. Zastanawiałam się tylko, czy dziecko słyszy tę awanturę i co sobie myśli. Biedny chłopak… Słodycze po prostu rekompensują mu brak rodzicielskiej miłości.
Jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, otrzymałam dość restrykcyjne wytyczne odnośnie posiłków chłopca.

– Na śniadanie musli z mlekiem, do szkoły żadnych kanapek, tylko owoce – powiedziała moja pracodawczyni. – Zup też proszę już nie gotować, zresztą i tak poza Mateuszem nikt tego nie jadł, a na drugie żadnych pierogów czy naleśników, tylko chude duszone mięso i surówki, rozumie pani? – popatrzyła na mnie surowo.

– Rozumiem, oczywiście – odparłam pojednawczo.

– Poza dietą syn będzie chodził na siłownię i basen, ojciec go będzie woził. I bardzo proszę się dostosować do moich poleceń i nie ulegać jego kaprysom. Żadnych słodyczy ani czipsów, czy to jasne?

Skinęłam tylko głową, bo co miałam powiedzieć?

Wiedziałam jednak, że ograniczenie jedzenia nic nie da, bo źródło problemu leży głębiej… Ciągłe podjadanie Mateusza, moim zdaniem, było wynikiem jego wielkiego osamotnienia. Zastępowało mu wszystkie przyjemności, jakie mieli inni chłopcy w jego wieku. Przejażdżki na rowerze i kopanie piłki z ojcem na boisku, spędzanie czasu z rodzicami, kontakty z rówieśnikami. A on najwyraźniej nie miał żadnych kolegów. Bo jakoś nie widziałam, żeby Mateusz z kimkolwiek się przyjaźnił. Nigdy nie zauważyłam, żeby ktoś przychodził do niego do domu, chociaż pracowałam tu już jakiś czas. Z bólem serca patrzyłam, jak chłopak grzebie ze smutkiem w talerzu z płatkami i tęsknie spogląda w stronę lodówki.

Pomimo tego, że pani Renata zastosowała tę radykalną zmianę w odżywianiu syna, w jego pokoju nadal znajdowałam przy sprzątaniu opakowania po słodyczach. Były upchnięte gdzieś pod książkami, w różnych zakamarkach, pewnie po to, żebym ich nie widziała.

– Mateusz, co to jest? – zapytałam go któregoś dnia, wyciągając zza regału torebkę po czipsach. – Przecież wiesz dobrze, że ci tego nie wolno jeść.

Chłopiec się nie odezwał, spuścił ze skruchą wzrok.

– A może byś poszedł na dwór? – zaproponowałam. – Jest tak ładnie.

– Nie chce mi się – odparł. – Zresztą, po co i tak nikt nie chce ze mną gadać…

Westchnęłam ciężko. I co mam odpowiedzieć dziecku na takie stwierdzenie?

– Obiecaj mi przynajmniej, że nie będziesz już przynosił do domu czipsów i batonów, bo naprawdę będę musiała powiedzieć mamie 
– poprosiłam.

– Obiecuję.

Pomyślałam sobie, że dobrze by było pogadać z jego matką albo ojcem i uświadomić im, jaki problem ma dziecko. Ale pani Renata była taka wyniosła, niedostępna, a znowu jej mąż zagoniony. Nie miałam śmiałości do nich zagadać. Kimże ja byłam w tym domu? Gosposią.
Kilka dni po mojej rozmowie z Mateuszem, zauważyłam, że mały zaczął wychodzić z domu. Znikał popołudniami na godzinę albo dwie. Ucieszyłam się nawet, bo sądziłam, że jednak znalazł jakiegoś kolegę, zwłaszcza, że jak twierdził, szedł do parku. I jakby trochę weselszy się zrobił, zaczął się częściej uśmiechać, rozmawiał przez komórkę nawet, z kimś się umawiał.

Moja radość nie trwała jednak długo, bo przyćmił ją problem, jakiego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Któregoś wieczoru pani Renata przyszła do mnie do kuchni i po jej minie od razu się zorientowałam, że coś się stało.

– Przykro mi, ale będziemy musiały się rozstać – powiedziała ostrym tonem.

– Dlaczego? Nie rozumiem… – potrząsnęłam głową, autentycznie zdumiona. – Wydawało mi się, że jest pani zadowolona z mojej pracy.

– Z pracy tak, ale… – zawahała się. – Nie mogę tolerować takiej sytuacji. Pani doskonale wie, o czym mówię.

Trochę się speszyłam i zaczęłam zastanawiać, co zrobiłam nie tak. Czyżby wyszło na jaw, że Mateusz podjada słodycze, a ja o tym wiedziałam i jej nie doniosłam? Jednak mojej chlebodawczyni chodziło o coś zupełnie innego.

– Od jakiegoś czasu giną mi pieniądze z portfela – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Niezbyt wielkie kwoty, po kilkadziesiąt złotych, ale zawsze…

Zrobiło mi się gorąco, moja twarz oblała się rumieńcem. Nie żebym czuła się winna, ale dlatego, że tej kobiecie w ogóle mogło przyjść do głowy takie podejrzenie wobec mnie.

Przyznam, poczułam się głęboko urażona

– Ale przecież to nie ja – wyjąkałam.

– Tu nie ma nikogo innego – stwierdziła. 

– Nikt tu nie przychodzi, Mateusz dostaje spore kieszonkowe, a trudno podejrzewać mojego męża, więc…

– Ja nie kradnę, proszę pani – przerwałam jej, nie mogąc dalej tego słuchać.

– Na razie nie zgłoszę tego nigdzie, ale jeżeli sytuacja się powtórzy, będę musiała podjąć odpowiednie kroki – popatrzyła na mnie z góry. – Zwolnię panią i potrącę wszelkie straty z pani wynagrodzenia, proszę być na to przygotowaną.

Gdy wyszła z kuchni, zrobiłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i zaczęłam myśleć. Mam swoją godność i po czymś takim powinnam się obrazić i sama złożyć wymówienie. Przecież ta kobieta potraktowała mnie jak złodziejkę! Ale z drugiej strony… pieniądze nie rosną na drzewach, a ja musiałam z czegoś żyć. W dzisiejszych czasach o pracę trudno, a tutaj w gruncie rzeczy warunki miałam nie najgorsze. No i żal mi było zostawiać Mateusza. Jeśli odejdę, nie będzie miał nawet do kogo buzi otworzyć. Pieniądze rzeczywiście musiały ginąć, bo pani Renata nie była z tych, co kombinują. Jej mąż na pewno nie kradł, chyba że chciał rzucić podejrzenie na mnie.

Ale przecież nie miał żadnego powodu! Chyba nawet darzył mnie sympatią, bo zawsze był miły i uprzejmy. Ja nie podbierałam pieniędzy, o tym dobrze wiedziałam, pozostawał więc tylko Mateusz. Ale przecież dostawał naprawdę duże kieszonkowe, jak na takie dziecko, a nie musiał na nic wydawać…

Zaraz, zaraz, a jeśli…

A jeśli jego wychodzenie z domu, zadowolona mina i rozmowy przez komórkę miały z tym jakiś związek? Musiałam wybadać, co tu jest grane, bo coraz mniej mi się to wszystko podobało. I nie chodziło tu tylko o zrzucenie z siebie podejrzenia o kradzież. Miałam dziwne wrażenie, że Mateusz się troszkę pogubił i trzeba mu pewne rzeczy dobitnie uświadomić.

Kiedy tamtego popołudnia, jak to miał od niedawna w zwyczaju, wyszedł niby do parku, podreptałam za nim. Tak jak myślałam, z naszej uliczki, skręcił w stronę zupełnie przeciwną do terenów rekreacyjnych i po kilkuset metrach zatrzymał się przed barem z fast foodami.
Ukryta za filarem obserwowałam, jak chłopiec składa przy ladzie jakieś długie zamówienie.

I rzeczywiście, po chwili do baru wkroczyło dwóch chłopców w wieku Mateusza. Podeszli do jego stolika i jeden z nich poklepał małego po ramieniu, chyba dość mocno, bo chłopak się skrzywił. Zaraz potem jednak na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Koledzy rozsiedli się i zabrali za jedzenie. Mówili coś przy tym do siebie, śmiali się. Czasem Mati wtrącił się do rozmowy, ale nawet z daleka widziałam, że tamci traktowali go z góry, lekceważąco, chyba nawet w swych odzywkach kpili sobie z niego. Mimo to Mateuszek wydawał się być bardzo zadowolony z ich towarzystwa.

Odsunęłam się za róg budynku i oparłam o ścianę. A więc tak wyglądały wyjścia Mateusza „do parku”, jego spotkania z kolegami. Kupował sobie ich towarzystwo na kilka chwil, fundując im obfity posiłek i przy okazji sobie. To musiało sporo kosztować. Zwłaszcza że zdarzało się codziennie od paru ładnych tygodni. Wiedziałam już, dlaczego jego matce znikały pieniądze z portfela. Postanowiłam, że zanim powiem o wszystkim pani Renacie, sama porozmawiam z chłopcem. I zaraz, gdy tylko wrócił do domu, zaniosłam mu do pokoju sporą salaterkę z sałatką owocową.

– Po spacerze jesteś pewnie głodny jak wilk, co? – uśmiechnęłam się, stawiając mu obok tapczanu owoce.

– Nie, raczej nie, nie będę jadł – pokręcił głową z wyraźnym obrzydzeniem.

– No pewnie, po takiej porcji frytek i coli, do tego dwa hamburgery – pokiwałam głową. – Ci twoi kumple też chyba nie mogli narzekać
Poderwał głowę do góry i popatrzył na mnie spłoszonym wzrokiem.

– Skąd pani wie? – wyjąkał.

– Widziałam was – odparłam łagodnie. – Nie bój się, chcę tylko o tym pogadać… I o pieniądzach, które giną mamie – zawiesiłam głos 
i patrzyłam na chłopca wyczekująco.

Uśmiechnęłam się sama do siebie

Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza. A potem zobaczyłam, jak po pucołowatej twarzy chłopca płyną łzy.

– Pani nie wie, jak to jest – chlipnął. – Nikt się ze mną nie chce kolegować.

– Powiedz rodzicom wszystko to, co teraz mówisz mnie – poradziłam małemu, podając mu chusteczki. – Oni się pewnie nawet nie domyślają, że ty się tak czujesz, że jesteś taki osamotniony

– Ale mama z tatą nigdy nie mają czasu, żeby ze mną porozmawiać – pokręcił głową. – Taty ciągle nie ma w domu, tylko mnie na basen wozi, ale w samochodzie rozmawia przez komórkę… A mama spieszy się zawsze i daje mi kary, jak coś zrobię źle… – popatrzył na mnie smutnymi oczami. – Ona się mnie wstydzi, słyszałem jak do kogoś mówiła przez telefon. Czy mama mnie nie kocha?

– Rodzice bardzo cię kochają – przytuliłam do siebie to biedne, zapłakane dziecko. – Tylko chyba o tym zapomnieli… – ucałowałam go w mokre policzki. – Ale wiesz co, pójdziemy do mamy razem, powiesz jej o tych pieniądzach z jej torebki, ja ci pomogę, dobrze?

Skinął głową kilka razy, a potem pociągnął głośno nosem i powiedział:

– Pani jest fajna, nie taka jak mama.

Nie zawsze byłam taka fajna dla własnych dzieci, ja też popełniałam błędy przy ich wychowaniu. Ale życie czegoś mnie nauczyło, przede wszystkim wrażliwości na te małe, dziecięce nieszczęścia. Dla nas, dorosłych, często niezauważalne, dla nich były niekiedy wielką tragedią.