Mój tata to naprawdę świetny człowiek. Zawsze tak o nim myślałam i nadal tak uważam, mimo wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w ostatnich latach. Przez dokładnie trzydzieści lat byłam jego ulubioną córeczką i wzorcem do naśladowania dla dwójki mojego rodzeństwa.

Starszy brat przez długi czas nie wydawał się być dobrym kandydatem na dziedzica rodzinnego majątki. W głowie była mu tylko zabawa i nowe panny, które podrywał w oddalonej o 50 km stolicy. Ciągle rozbijał się gdzieś samochodami, nie myśląc o tym, by w końcu się ustatkować. Młodszy brat był za to kimś, kogo ojciec uważał za wiecznego nieudacznika. Typowy samotnik, niechętnie wdający się w rozmowy. Nie potrafił odnaleźć się w życiu, nie był też dobrym uczniem. Całe dnie spędzał zamknięty w swoim pokoju i słuchał heavy metalu, czym doprowadzał ojca do białej gorączki.

W tamtym okresie to ja byłam wzorową uczennicą, a później najlepszą studentką na kierunku administracja i zarządzanie. Zawsze świetnie radziłam sobie z organizacją swoich spraw, unikałam hucznych imprez. Byłam rozważna i elokwentna. Na tyle, że mój ojciec zawsze chwalił się mną na spotkaniach z klientami, partnerami biznesowymi i lokalnymi politykami.

Rywale zostali przyjaciółmi

W naszym powiecie mój tata to ważna postać. Jest właścicielem fabryki opakowań z papieru i tektury, w której pracuje wielu ludzi, dzięki niemu sporo osób z kilku pobliskich wsi zarabia niemałe pieniądze. Nie mam wątpliwości, że byłby najważniejszą osobą w okolicy, gdyby nie drugi biznesmen, Maciej. On też ma fabrykę, która dodatkowo jest zlokalizowana sto metrów od naszej. On z kolei produkuje obicia tapicerskie do różnych modeli samochodów, nawet tych ekskluzywnych.

Ojciec zna się z nim od najmłodszych lat. W dodatku, są prawie w tym samym wieku, więc uczęszczali mniej więcej w tym samym czasie do miejscowej podstawówki. Zawsze ze sobą konkurowali. Na placu zabaw, na dyskotekach, a na koniec w biznesie. Kiedy Maciej rozpoczął budowę swojego przedsiębiorstwa, tata na początku się rozzłościł.

– Znowu wszystko komplikuje! – wrzeszczał.

Gdy jednak zdali sobie sprawę, że nie są dla siebie rywalami, wywiązała się między nimi prawdziwa przyjaźń. I to jaka przyjaźń! Panowie stali się najlepszymi kumplami. A skoro wujek Maciek, bo tak też zaczęłam go nazywać, miał syna, który był ode mnie o rok starszy, naturalnie zaczęto mówić, że w przyszłości może weźmiemy ślub, który połączy dwa największe majątki w powiecie. To było już przesądzone. Wtedy dopiero biznes się rozhula.

Początkowo mnie to bawiło. Potem zrozumiałam, że Paweł to sympatyczny i grzeczny chłopiec, zupełnie inny od miejscowych chłystków, którzy nieustannie kozakowali. Był jedynym dzieckiem Maćka, który pokładał w swoim synu wielkie nadzieje. I nie miał nic przeciwko temu, żebyśmy kiedyś stali się prawdziwą rodziną.

Nie chcieliśmy rozczarować rodziców

Muszę przyznać, że pasowaliśmy do siebie. Zarówno ja, jak i on, potrafiliśmy się odnaleźć w każdych okolicznościach, mieliśmy podobne poczucie humoru i świetnie się uczyliśmy. Mój ojciec często mówił, że szkoda, że nie jestem chłopcem, bo świetnie poradziłabym sobie z kierowaniem firmą po nim. Ale był starym konserwatystą i tylko mój starszy brat mógł zostać jego spadkobiercą. Ja miałam wyjść bogato za mąż. 

Bardzo lubiłam spędzać czas z Pawłem. Później razem przenieśliśmy się na studia do Warszawy. Byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Tak, mogę śmiało stwierdzić, że darzyliśmy się wzajemnym uczuciem, ale nie było w nim miejsca na namiętność.

Byliśmy grzeczni i dobrze wychowani. I na pewno nie chcieliśmy zrobić jakiejś przykrości naszym rodzicom. Moja mama, która uwielbiała tatę, zawsze się z nim zgadzała. Również w tym, że po studiach zostanę panią Szczepanową i dzięki mnie uda się w końcu zburzyć mur, który do tej pory dzielił dwie fabryki.

Ślub i wesele były naprawdę wystawne. Burmistrz, ksiądz, wszyscy znaczący urzędnicy, a nawet nasz lokalny poseł. Wszyscy czekali w kolejce, aby zatańczyć z panną młodą.

"Czuję się niesamowicie! Naprawdę, jestem bardzo, bardzo szczęśliwa!"  mówiłam to każdemu, kto był w pobliżu. Mój tata był tak wzruszony i dumny, że aż się czerwienił. Czułam radość, ale stała za nią przyjaźń a nie miłość. 

Dobrze graliśmy swoje role

Później nadeszła nasza noc poślubna. Przedtem nawet nie całowaliśmy się z Pawłem. Kiedy więc wyszłam do niego z łazienki prawie naga, odziana jedynie w kusą halkę, najpierw starał się zachować poważną minę, ale potem... oboje zaczęliśmy się śmiać. Seks? My dwoje? 

Pewnej nocy postanowiliśmy, że nie ma się, co spieszyć. Przecież to nie był żaden wyścig. Bez pośpiechu. Najpierw spędzimy miesiąc miodowy na jachcie mojego ojca na Morzu Egejskim, a potem zobaczymy, co będzie dalej. I to "zobaczymy" jakoś się ciągnęło, ciągnęło... bez konkretnego terminu końcowego.

Wszyscy myśleli, że tworzymy idealną parę. Zawsze uśmiechnięci, mili, chętni do wspólnych rozmów. Ale prawda była taka, że bliskość między nami ograniczała się do jedzenia razem śniadania i kolacji w przydomowej altanie. Między nami nie było miłości, ciepła czy namiętności. Naprawdę dobrze się czułam, gdy byłam z Pawłem, cieszyłam się naszym luksusowym domem, pięknym ogrodem. Uspokajałam się, wmawiając sobie, że seks jest przereklamowany. A poza tym, nie czułam, żeby czegoś mi brakowało.

Pracowałam w fabryce ojca

Spędzałam całe dni na obsłudze zamówień, dostaw, niemal bez przerwy trzymałam słuchawkę telefonu przy uchu. Mimo wszystko nadal nie czułam się szczęśliwa. Pewnego dnia Wanda, która czuwała tutaj nade mną na polecenie ojca, odesłała mnie po raz pierwszy do hali fabrycznej. Miałam dostarczyć pewien dokument do jednego z naszych inżynierów. Droga prowadziła przez magazyn. Był dużym, przestronnym miejscem, w którym pracownicy zajmowali się załadunkiem palet z opakowaniami do nadjeżdżających TIR-ów.

To był środek lata, panował straszny upał, więc wielu z nich pracowało bez koszulek. Przyglądając się im, widziałam albo obwisłe, pokaźne brzuchy, albo chude ramiona i wklęsłe klatki piersiowe. Poczułam się skrępowana i było mi strasznie niezręcznie.

Postanowiłam trochę przyspieszyć, żeby szybko uciec od ich zaciekawionych spojrzeń. To wtedy zobaczyłam go na końcu sali. Siedział na stercie pudeł, pod tablicą z napisem "Nie wolno palić" i jak gdyby nic… palił papierosa. Był opalony, miał umięśnioną klatkę piersiową i bicepsy, spojrzał na mnie z figlarnym uśmiechem.

Tylko nie mówi nic swojemu tacie! – powiedział tonem, w którym nie wyczułam nawet najmniejszego strachu.

– Skąd wiesz, kim jestem? – zapytałam. Nie byłam wcale tego ciekawa, ale chciałam jak najprędzej zatuszować swoje zakłopotanie. W jego obecności czułam się... dziwnie. Moje ciało było takie jakieś słodko ospałe, ale jednocześnie wrażliwe i drżące.

– Tutaj wszyscy wiedzą, kim jesteś – odpowiedział z uśmiechem. – W końcu jesteś piękną kobietą. Ale tylko ja miałem wystarczająco dużo odwagi, żeby uciec na chwilę z tego chaosu – machnął dłonią z papierosem, pokazując całe pomieszczenie – i zakraść się do twojego ogródka. W to miejsce, gdzie czasem opalasz się nago. 

Zaintrygował mnie inny mężczyzna

"Bezczelny zboczeniec! I ma jeszcze tupet, żeby przyznać się do czegoś takiego!" – wręcz kipiałam ze złości. "Ciekawe, czy nadal byłby taki pewny siebie, gdybym doniosła o nim tacie?" – pomyślałam z chęcią zemsty.

Jednak ostatecznie go nie wydałam. Nazywał się Bartek i od tego momentu spotykaliśmy się częściej. Wszystko zaczęło się od tego, że już następnego dnia, na parapecie mojego pokoju (mieliśmy z Pawłem oddzielne sypialnie) odkryłam mały bukiet polnych kwiatów i karteczkę z napisem "Przepraszam" z numerem jego telefonu.

Ciekawe. Zamiast się zirytować, że ten zwykły pracownik ma tupet tu się kręcić i jeszcze oczekiwać, że jako pierwsza do niego zadzwonię, aż się ucieszyłam. A potem, przez następne trzy dni, prowadziłam sama ze sobą niesprawiedliwą batalię.

W ciągu dnia chodziłam jak we śnie, a w nocy śnił mi się jego nagi, spocony tors. Z całego serca chciałam go znowu zobaczyć. Mimo to, wciąż byłam grzeczną dziewczynką z przyzwoitej rodziny, córką tatusia, posłusznym dzieckiem. W końcu  sięgnęłam po telefon.

Miałam romans

Przyszedł do mnie następnego wieczoru, a ja wpuściłam go do pokoju przez okno. Szybko złapał mój podbródek dwoma palcami, przyciągnął i mocno pocałował. A potem, jednym ruchem, rozerwał moją cienką koszulę nocną.

– Trochę delikatniej, bo...

Nagle przerwał mi, mocno przyciągając do siebie. Uciszył mnie następnym pocałunkiem, a potem złapał za biust. To bolało. Ale to, co zatopiło mnie w falach pragnienia, było silniejsze niż ból. Położył mnie na łóżku i chwilę później  bez żadnej wstępnej zabawy, miłych słów, szampana, kwiatów i delikatnych pocałunków – daliśmy ponieść się szalonej namiętności.

Był zdecydowany, może nawet nieco zbyt agresywny. Nie okazywał uczuć. Był pełen pożądania, taki męski i triumfujący. Cóż mogę na to poradzić, że tak mi się to bardzo podobało?

Po kilku takich spotkaniach kompletnie przepadłam. Zakochałam się w Bartku i to na tyle mocno, że opowiedziałam o wszystkim Pawłowi. Przecież był moim przyjacielem, zawsze się dobrze dogadywaliśmy... Ale nie tym razem.

Uciekłam z kochankiem

Mój mąż nagle się rozpłakał i poszedł poskarżyć się do taty. Nie czekałam na ich powrót, bo... Cóż, co mogli mi zrobić? Zatrzymać mnie w wieży? Wysłać do klasztoru? Te czasy już minęły! Mimo to, postanowiłam uciec. Zabrałam najważniejsze dokumenty, trochę pieniędzy, ciuchów i uciekłam przez to samo okno, przez które wpuszczałam Bartka.

Był zaskoczony, kiedy do niego zadzwoniłam. Mimo to, przyjechał na miejsce, w którym stałam pośrodku nocy i zabrał mnie do siebie. Czy to jest prawdziwa miłość? Czy to jest jej triumf nad nudną codziennością? Tak właśnie wtedy myślałam.

Byłam tak naiwna, mimo że miałam już trzydzieści lat! Bartek oczywiście już nie pracował w fabryce mojego ojca, więc ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Mieszkał w pobliskim miasteczku, w małym mieszkanku, które odziedziczył po babci. Było naprawdę maleńkie! Ciasne, brudne i zaniedbane. Mimo wszystko, na kilka tygodni stało się naszym kącikiem miłości. Albo raczej, miejscem coraz bardziej wyszukanych doznań seksualnych.

Wcale mnie nie kochał

Teraz już wiem, że to nie była miłość. Bartkowi podobało się tylko to, że dzieli łóżko z "królewną" powiatu, a ja pozwoliłam sobie na odkrywanie swojej seksualności. Próbowaliśmy różnych pozycji, zachłystywaliśmy się sobą, aż w końcu, pod koniec lata, odkryliśmy dwie rzeczy.

Pierwszą sprawą było to, że musimy mieć, za co zjeść. Nie posiadaliśmy jednak żadnej gotówki. Drugą kwestią była moja ciąża. Ta nowina bardzo go zaniepokoiła. Otwarcie stwierdził, że nie zamierza zajmować się dzieckiem, jeśli mój "ojciec" nie zaoferuje wsparcia finansowego.

Nie chciałam tego robić, ale kiedy na początku roku na świat przyszła moja śliczna córeczka, zdecydowałam się pójść do taty. Nie raczył nawet wyjść do mnie z domu... Wysłał mojego młodszego brata, aby przekazał mi, że już nie ma córki i nie chce, żebym tu więcej przychodziła.

Całkowicie załamana i zapłakana poszłam do Bartka, szukając pocieszenia. Zawsze był skryty, ale liczyłam na to, że przynajmniej mnie przytuli, pokaże wsparcie, powie, że wszystko się ułoży. Nie spełnił moich oczekiwań. Uderzył mnie, a potem się obraził.

Od tamtej chwili minęły już dwa lata. Zuzia podrosła, mówi już bardzo ładnie i często się uśmiecha. Nawet pomimo tego, że przez prawie półtora roku przeszła przez prawdziwe piekło. Na szczęście, pół roku temu, z wielkim trudem, udało mi się od niego uciec.