Oto nasze wspólne zdjęcie: ta mniejsza, skulona postać na drugim planie to ja. Zziębnięta, walcząca z mdłościami, z twarzą zakrytą kapturem ohydnego, śliskiego sztormiaka. A ten zwycięsko uśmiechnięty facet, zajmujący większą część fotografii, to mój narzeczony. Nie znosiłam tego zdjęcia, chociaż Jasiek upierał się, żeby oprawić je w ramki i trzymać w widocznym miejscu.

– To był wspaniały rejs – wspominał. – To nic, że pogoda była fatalna, ważne, że mieliśmy tyle przygód!

Ja zapamiętałam nieustannie wilgotne śpiwory i brudne toalety na przystaniach. Mogłam żeglować, gdy woda była spokojna, niebo bezchmurne, a temperatura wyższa niż 20 stopni. Jednak porywisty wiatr, strugi deszczu i fale rzucające łodzią doprowadzały mnie do rozpaczy. Gdy wreszcie zarzuciliśmy kotwicę, poczułam taką ulgę, że aż się przestraszyłam. Bo czyż kochająca kobieta nie powinna dzielić pasji swojego mężczyzny?

Gdy już oboje do tego dorośniemy

Nie chciałam, by Jasiek spędzał urlopy beze mnie, a porzucenie żeglarstwa nie wchodziło w grę – pływał od dziecka i nie zamierzał przestać do późnej starości. Najgorsze, że w ogóle nie zauważał, jak bardzo się męczę na pokładzie.

– Znowu ci niedobrze? – pytał bez niepokoju. – W końcu się przyzwyczaisz. No i masz aviomarin. Lepiej popatrz, jak pięknie wygląda jezioro po deszczu…

Przed Jaśkiem miałam kilka romansów, ale dopiero jego pokochałam naprawdę. Oboje uznaliśmy, że nasze uczucie nie potrzebuje banalnej oprawy w postaci ślubu, wesela i wspólnoty majątkowej. O dzieciach wcale nie myślałam, wciąż byłam taka młoda! Jakże przyjemnie było mieć zawsze czas, gdy  koleżanki ganiały po pieluchy i odżywki, a potem od przedszkola do przychodni. Jaki fajny był biały dywan i marokańskie stoliczki zastawione bibelotami (przy maluchach nie do przyjęcia). I nasze namiętne noce, nieprzerywane dziecięcym płaczem zza ściany. „Kiedyś przyjdzie pora na życiowe decyzje. Gdy już oboje do tego dorośniemy” – myślałam beztrosko.

Niestety, z biegiem czasu w naszym związku mnożyły się problemy. Życie składa się z drobiazgów, ale gdy człowiek nie ma ważnych celów, błahostki przesłaniają świat. Coś podobnego stało się z nami: włosy w umywalce, podniesiona klapa w toalecie, obsychający ser w lodówce, mokre ślady na podłodze dawały pretekst do kłótni, a potem długich godzin nieprzyjemnego milczenia. Codzienne utarczki przeniosły się na szerszy grunt. Jeśli Jaśkowi coś się spodobało, niemal odruchowo szukałam w tym wady. On zaś krzywił się na moje pomysły.

Zobacz także:

W końcowym okresie związku ja wyniosłam się do salonu na kanapę, a Jaś został w sypialni, sam w podwójnym łożu. Czuliśmy, że to nie ma sensu, choć bywały jeszcze słodkie chwile. Godziliśmy się na krótko, by po tygodniu znów rozjątrzać najgłupszą różnicę zdań. Ostatnia awantura zaczęła się od tego, że ja chciałam oglądać komedię romantyczną, a on relację z australijskich regat.

– Bo dla ciebie jakaś cholerna żaglówka więcej znaczy niż kobieta, z którą żyjesz! – wykrzykiwałam histerycznie. – Przyznaj, że nudzisz się ze mną, i tyle! Czemu nic nie mówisz? Trafiłam w sedno, tak? Ależ droga wolna, idź, znajdź sobie jakąś wymokłą żeglarkę i narób jej dzieciaków z płetwami zamiast nóg!

– Rozum ci odjęło? – rozzłościł się Jasiek. – Ty byś chciała, żebym przestał pływać i zaczął jeździć z tobą na wczasy. Czy nie rozumiesz, że byłbym wtedy kimś innym? Wcale nie wiadomo, czy bym ci się podobał. I jeszcze specjalnie nazywasz pełnomorski jacht żaglówką, bo wiesz, że mnie to drażni!

Strasznie mi było żal

Padło wtedy wiele przykrych słów i długo nie mogliśmy się pogodzić. Cierpieliśmy oboje, bo uczucie nie całkiem w nas wygasło, przyduszone grubą warstwą wzajemnych pretensji. Jednak nie protestowałam, gdy Jaś pewnego dnia spakował walizki i wyniósł się do rodziców. Przyjęli jedynaka z radością, choć niby współczuli mu z powodu naszego rozstania. Wiedziałam, że moja niedoszła teściowa od dawna wyglądała wnuków. Teraz pewnie wróciła jej nadzieja, że w jakimś nowym związku synek dorobi się potomstwa.

Zostałam sama w dwupokojowym mieszkaniu, nawet bez kota czy kanarka. Czasem chodziłam na randki z kolegami z pracy, nie odmawiałam udziału w towarzyskich spotkaniach. Zauważyłam jednak, że w oczach zamężnych koleżanek taka samotna i atrakcyjna kobieta jak ja jest niebezpieczna. Zaproszeń było coraz mniej. Stwierdziłam ponadto, że mężczyźni, którzy się mną interesowali, mieli jasno określony cel. A mnie nie bawił ani romans z żonatym, ani jednorazowe pocieszanie rozwodnika.

Niestety, kawalerowie w moim wieku uganiali się za panienkami o dekadę młodszymi ode mnie. Tłumaczyłam sobie, że na pewno poznam jeszcze jakiegoś fajnego faceta, ale dziwny niepokój mnie nie opuszczał.

Aż pewnego dnia grzebiąc w szafie, natrafiłam na to okropne zdjęcie z rejsu i rozpłakałam się jak głupia. Zrozumiałam, co mnie dręczy – po prostu tęskniłam za Jaśkiem! Strasznie mi było żal, że nasz związek tak idiotycznie się skończył. „Dlaczego wcześniej nie wiedziałam, że Jasiek jest miłością mojego życia? Po co było skupiać się na głupotach?” – filozofowałam przez łzy. „Tak bym chciała cofnąć czas… Już bym nawet zniosła te fale, i aviomarin, i mokre śpiwory!”. Jednak ambicja nie pozwalała mi odezwać się do byłego narzeczonego. Nie miałam pewności, czy nadal mnie kocha.

Tymczasem pewnego sobotniego popołudnia niespodziewanie odezwała się moja niedoszła teściowa.

– Oni obaj z ojcem żeglują po Zalewie, a ja skręciłam nogę i zostałam w domu – zaczęła jakby nigdy nic. – Jasiek strasznie by się na mnie obraził, gdyby wiedział, że do ciebie dzwonię. Ale nie mogę patrzeć, jak on się męczy. Wyobraź sobie, że płakał nad waszym zdjęciem z jakiegoś rejsu! Wiem jednak, że jest uparty jak osioł. Jeśli tobie jeszcze na nim zależy, powinnaś być mądrzejsza. Małe ustępstwa nikomu nie zaszkodzą, zwłaszcza w miłości. I zwrócą się z nawiązką…

Nazajutrz z samego rana ubrałam się sportowo, przygotowałam wałówkę i zapas aviomarinu, po czym udałam się nad Zalew Zegrzyński. Jasiek już tam był. Poprawiał coś w takielunku swojej łodzi i zauważył mnie dopiero po chwili. Z przyjemnością obserwowałam, jak blednie i czerwienieje na przemian. A potem jednym skokiem znalazł się na brzegu i chwycił mnie w ramiona.
 
– Już straciłem nadzieję – szeptał wzruszony. – Jeśli chcesz, sprzedam łódź, tylko niech będzie jak dawniej!

– Wtedy byłoby całkiem inaczej, a ty byłbyś innym facetem – odparłam. – Kocham cię takim, jakim jesteś.

– I będziesz ze mną żeglować, choć tego nienawidzisz? – dociekał Jasiek.

– Tylko w ładną pogodę, brzydkie weekendy spędzimy po mojemu, zgoda?

– Zgoda! – rzucił bez namysłu, tuląc mnie mocno.