Ciężko było mi to zrozumieć

Ja wszystko rozumiem – żałoba, niemożność odnalezienia się w nowej sytuacji… Ale żeby być przekonanym, jak pani Ola, że jej zmarły rok wcześniej Marian wciąż do niej mówi, co więcej – żąda spełnienia swoich próśb?! A jak się wkrótce okazało, nie tylko ona wpadła w jakąś obsesję rozmawiania ze zmarłymi. Pani Anna, moja pacjentka po wylewie, też twierdziła, że widuje Mariana …

– Siostra do starszej pani O.? Nie martwiłabym się o nią, teraz źle to wygląda, ale mój Marian powiedział, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Nie zdziwiłabym się, gdyby pani Anna nas wszystkich przeżyła.

Kobieta uśmiechnęła się, otworzyła torebkę i zaczęła ją nerwowo przetrząsać.

– Znowu gdzieś zapodziałam klucze, Marian zawsze mówił, że niedługo głowę zgubię. Mam!

Triumfalnie wyciągnęła pęk kluczy i włożyła jeden z nich do zamka. W tym momencie otworzyła mi drzwi pani O., synowa mojej pacjentki, starszej osoby po wylewie.

– Widzę, że już poznała siostra Olę, moją sąsiadkę – uśmiechnęła się krzywo.

– Porozmawiałyśmy chwilę – przyznałam ostrożnie.

– Co tam słychać u Mariana? – O. uśmiechnęła się nieco szerzej. – Nadal trzyma rękę na pulsie wydarzeń? Ostatnio ma dużo do powiedzenia, zna przeszłość i przyszłość. Jak tego słucham, nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

– Wścibscy sąsiedzi bywają kłopotliwi – przyznałam.

– Szczególnie jeśli od roku nie żyją.

Czasem myślę, że nic już mnie nie zdziwi, ale pacjenci i ich rodziny wciąż potrafią zaskoczyć. 

– Nie wiedziała siostra? Marian, mąż Oli, zginął w wypadku. Jakiś kretyn wyjeżdżał z podporządkowanej i wbił się w bok auta Mariana, od strony kierowcy. Straszne. Ola o mało nie oszalała, nie mogła zrozumieć, dlaczego jej to zrobił. Tak to ujęła, nie żałowała, że stracił życie, tylko wypłakiwała oczy, bo ją zostawił. Dziwne, prawda? Ale z drugiej strony ona zawsze na nim polegała, to było małżeństwo w starym stylu, mąż opiekował się żoną. Może dlatego, że nie mieli dzieci? Kochali się, aż zazdrość brała.

– Ale Ola powiedziała…

– Od roku przy każdej okazji mówi o mężu. Marian powiedział, spytam Mariana, Marian zabronił, zupełnie jakby zmartwychwstał. Aż dreszcze po krzyżu latają, jak się tego słucha. Szkoda kobiety, ledwie pięćdziesiąt lat, niestara jeszcze, a sfiksowała, jak nie przymierzając moja teściowa.

– Niekoniecznie, prawdopodobnie poradziła sobie z żałobą, wskrzeszając męża w wyobraźni. Woli myśleć o nim jak o człowieku, który żyje. Nie widać go, nie słychać, ale nadal się nią opiekuje, ciągle może z nim rozmawiać.

– Problem w tym, że on jej odpowiada i ma całkiem dużo do powiedzenia. Na każdy temat – odparła kwaśno O. – Ola potrzebuje lekarza i tabletek, które wyciszą głos Mariana w jej głowie, jeśli siostra pytałaby mnie o zdanie.

Chyba jej się pogorszyło!

Weszłyśmy do pokoju pacjentki. Pani Anna siedziała w fotelu, szklanym wzrokiem patrząc w okno. Zaniepokoiłam się jej bezruchem. Kiedy ją widziałam ostatnio, wyglądała dużo lepiej. Wylew sparaliżował lewą stronę ciała i uszkodził ośrodek mowy, ale pacjentka potrafiła się porozumiewać i dzielnie walczyła o powrót do formy.

– Kiedy nastąpiło pogorszenie?

O. się zdziwiła.

– Jeszcze przed chwilą była w znacznie lepszym stanie. Nie wiem, co się z nią stało.
Czyżby nastąpił drugi wylew? To bardzo możliwe.

– Wzywam pogotowie – zdecydowałam, wyjmując telefon.

Pani Anna poruszyła się i powstrzymała mnie prawą, sprawną ręką.

– Nie trz…eba, nic mi nie jest.

Mówiła niewyraźnie, właściwie bełkotała, ale coś tam udało mi się zrozumieć.

– To dlaczego nas pani straszy? Zamyśliła się pani?

– Roz…mawiałam z… nim. Będzie dobrze, poprawi mi się.

Pacjentka nagle wpadła w dobry humor, uśmiechała się, oczy jej błyszczały. Wcale mi się to nie spodobało, jeszcze przed chwilą siedziała jak sparaliżowana, teraz śmiała się połową twarzy i kręciła w fotelu, jakby przed chwilą dostała dobrą wiadomość.

– Od dawna pani Anna ma takie wahania nastroju? – spytałam na boku jej synową.

– Od minuty – odparła lekko zgryźliwie – ale to nic dziwnego, moim zdaniem coś jej się w głowie poprzestawiało, bo czasem mówi od rzeczy, zupełnie jak Ola.

– Co takiego?

– Nie zrozumiałam dokładnie, pewnie to nic ważnego – wykręciła się O.

Nie naciskałam, widziałam, że nie była zadowolona z obowiązku opieki nad teściową, który spadł na nią znienacka. Robiła, co do niej należało, i nic ponadto. Nie zamierzała się zastanawiać, co starsza pani miała na myśli, szczególnie że trudno było ją zrozumieć.
Ola, wdowa po Marianie musiała nasłuchiwać moich kroków, bo kiedy wychodziłam od pacjentki, otworzyła szeroko drzwi.

– Marian kazał, żebym dała siostrze swój numer telefonu – wyciągnęła do mnie rękę z karteczką, na której zapisała cyfry.

Ledwie usłyszałam, co mówiła, bo w jej mieszkaniu nagle ryknął rozregulowany telewizor. Ola odwróciła głowę, chwilę nasłuchiwała głosu dziennikarza prowadzącego serwis informacyjny i schowała karteczkę za siebie.

– Marian mówi, żeby pani wpisała mnie do komórki i podała swój numer. Na wszelki wypadek.

Bezczelny ten Marian, pomyślałam.

– On się zawsze o mnie martwi, mówi, że samotnej kobiecie różne rzeczy mogą się przydarzyć.

W dodatku tradycjonalista niewierzący w siłę kobiet, nieżyczliwie uzupełniłam charakterystykę Mariana, po czym przypomniałam sobie, że facet nie żyje, i zrobiło mi się głupio. Miałam nadzieję, że nie usłyszał moich myśli. Otumaniona niejasnymi wyrzutami sumienia w stosunku do zmarłego pozwoliłam się omotać wdowie i wpisałam jej numer na listę kontaktów, po czym wysłałam jej wizytówkę.

– Dziękuję – ucieszyła się. – Mąż będzie zadowolony!

Zaczęłam się o nią martwić

Resztę drogi po schodach odbyłam, rozmyślając o tym, że powinnam porozmawiać z Olą o leczeniu psychiatrycznym. Omamy wydawały się wykraczać poza granicę wyobraźni i przybierać niepokojącą formę. Mąż nie tylko jej nie odstępował, ale podejmował decyzje i naciskał na spełnienie jego woli. Prawdopodobnie postępował tak za życia i Ola odtwarzała znany scenariusz. Dopóki to robiła, czuła się zaopiekowana i bezpieczna. Kryzys nastąpi, gdy rozsądek weźmie górę i Ola zrozumie, że Marian nigdy już nie wróci.

Wypytywałam o nią Ostrowską, ale nie miała nic ciekawego do powiedzenia, bo jakoś ostatnio nie spotykały się na schodach. Nie składało się. Stopniowo moja ciekawość słabła, prawie zapomniałam o wdowie po Marianie.

Telefon zadzwonił późnym wieczorem, wyciągając mnie spod prysznica. Nabrałam złych przeczuć, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu nazwisko Oli.

– Halo?

W tle ryczał głosem spikera telewizor, ale nikt się nie odzywał, a po chwili połączenie zostało przerwane. Od razu wybrałam numer Oli i nie zdziwiłam się, kiedy nikt nie odebrał. Nie wierzę w duchy, miałam własne podejrzenia. Nie zważając na późną porę, połączyłam się z O. i usłyszałam niezadowolony głos pani domu. Poprosiłam ją, by poszła zobaczyć, co się dzieje z sąsiadką, i pozostała na linii, informując mnie o wszystkim.

– Nie otwiera drzwi – zameldowała O.

– Jeżeli mam słuszność, zostawiła je otwarte. To taki schemat – ostatni telefon, otwarta droga dla ratowników. Tak postępują ludzie, którzy próbują targnąć się na życie w chwili słabości, ale tak naprawdę nie chcą umierać.

– A to nie jest sprzeczność? – spytała zgryźliwie O. i dodała ze zdumieniem: – Ma siostra rację, drzwi są zamknięte tylko na klamkę. Mam wejść?

– I to szybko!

Przecież na wszystko jest wyjaśnienie

Ola leżała na kanapie i wyglądała jakby spała, zostawiła jednak na stoliku puste opakowanie po lekach uspokajających jako wskazówkę dla tych, którzy ją znajdą. W mieszkaniu wciąż dudnił telewizor. Pogotowie przyjechało na czas. Ola po płukaniu żołądka prędko doszła do siebie, dostała też pomoc psychiatryczną i rozpoczęła dzienną terapię w szpitalu.

Pani Anna do tego stopnia przejęła się tragedią sąsiadki, że już zupełnie nie można było zrozumieć, co chce powiedzieć. Dawała jednak do zrozumienia, że musi się skomunikować.

– Marian tu przychodzi – zrozumiałam po wielu staraniach i dla pewności powtórzyłam.
Pacjentka z ulgą skinęła głową. Tak, to właśnie chciała powiedzieć.

Znowu pojawił się Marian! Opadły mi ręce. Pani Anna była chora i podatna na sugestie, a dużo ostatnio słyszała o nieżyjącym sąsiedzie, który nawet przepowiedział jej powrót do zdrowia. Każda pociecha w jej sytuacji była na wagę złota, ale nie należy przekraczać granic.

– Pani Anno – powiedziałam łagodnie – wszystko można wyjaśnić racjonalnie. Głuchy telefon od Oli, otwarte drzwi, nawet głośno grający telewizor, który obudziłby umarłego. Nie ma w tym nic nadprzyrodzonego – zapewniłam ją.

Nadstawiłam ucha, bo w tej chwili za ścianą, w pustym chwilowo mieszkaniu Oli i Mariana, znów na cały głos ryknął telewizor. Prawy kącik ust pacjentki uniósł się, a pani Anna patrzyła mi prosto w oczy i uśmiechała się kpiąco.