Przestało nam się układać

Beznamiętnym wzrokiem patrzyłem, jak moja żona zbiera swoje rzeczy. Moje spojrzenie ślizgało się z Marty na otwarte okno, za którym rosły wysokie topole. Zapadał zmierzch, ale z zewnątrz dobiegały głosy dzieci, które się tam bawiły. Były wakacje, więc nie musiały wcześnie wracać do domu. W mojej głowie panowała natomiast całkowita pustka. Ja, główny strateg w międzynarodowej korporacji, w sytuacjach kryzysowych zawsze byłem w stanie znaleźć jakieś wyjście. Ale teraz nie...

Czyżby to wynikało z faktu, że ta sytuacja wcale nie była taka niespodziewana? Przecież zdawałem sobie sprawę, że pewnego dnia Marta się wyprowadzi... Już parę lat temu wyczułem zbliżający się koniec, kiedy powiedziałem jej, że nie jestem gotowy na dziecko. Mieliśmy na karku spory dług do spłacenia. Jeśli żona przestałaby zarabiać, nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić. Przynajmniej tak wówczas myślałem.

A potem były moje ciągłe pretensje o otwartą pokrywę kosza na śmieci, o szczotkę zostawioną na stole, o różne rzeczy rozrzucone po sypialni... To wszystko tylko przyspieszyło nieuchronny finał. A jak na ironię, to właśnie ja, rok temu, kupiłem Marcie walizkę, kiedy planowaliśmy podróż do Tajlandii. Jest tak duża, że mogłaby pomieścić nawet słonia.

Pojawiały się w naszym życiu różne problemy, ale i tak byłem pewny, że zostaniemy razem aż do ostatnich dni. Przecież moja żona mnie naprawdę kochała. Nawet pisała dla mnie wiersze! „Kiedy zasypiasz, cały świat zastyga, wiatr milknie ze strachu, nawet gwiazdy tracą swoje światło...”. Tworzyła dla mnie składanki muzyczne, które włączała po moim powrocie z pracy! Każdego dnia, poprzez głos Norah Jones czy Diany Krall, wyrażała swoją miłość do mnie...

Była w łóżku dzika i pełna namiętności. Niecierpliwie czekała na każdy mój dotyk i nigdy nie była nasycona. Każdy mężczyzna chciałby takiej partnerki. Nie udawała – nie mogłaby tego robić przez siedem długich lat.

Nie chciałem jej ranić, ale to zrobiłem

Ależ jestem głupi! W końcu rok temu zaczęła mnie otwarcie unikać. Dotąd kochaliśmy się codziennie, potem był to już tylko raz na tydzień, a później nawet rzadziej. To mnie smuciło, aczkolwiek nie na tyle, żeby z nią o tym porozmawiać. Miałem pełne ręce roboty, na głowie kolejne problemy, a dodatkowo... pojawił się ktoś nowy. Urocza Paulina. Wielu kolegów z biura do niej wzdychało. Ale miała męża, dwoje dzieci i utrzymywała bezpieczny dystans.

Nigdy bym nie przypuszczał, że między nami coś się wydarzy. Jednak pewnego dnia, kiedy zostaliśmy dłużej w biurze, zaproponowałem jej masaż karku. Chciałem tylko pomóc – skarżyła się na ból. Nie miałem w głowie żadnych niegrzecznych myśli, nie pragnąłem niczego więcej, ale z czasem poczułem, że coś się między nami zmieniło. Spoglądała w moją stronę podczas spotkań. Zawsze zostawała dłużej w kuchni, kiedy szedłem po kawę.

Kiedyś podwiozłem ją z biura do domu, zapytała mnie wtedy, czy miałbym ochotę zobaczyć, jak wygląda jej mieszkanie. Jej męża i dzieci nie było, a ja nie pytałem, gdzie byli. Spacerowałem po przestronnym mieszkaniu, które było pełne obrazów, suszonych roślin i pocztówek z odległych podróży włożonych za ramy lusterek. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że za chwilę zdradzę Martę. A mimo to, zrobiłem to...

Nawet jeśli żona wiedziała o moim sekrecie, to raczej nie miało dla niej większego znaczenia. W końcu ja i Paulina spotykaliśmy się rzadko i jedynie dla kilku intymnych chwil. Ani ona, ani ja nie mieliśmy zamiaru przewracać swojego życia do góry nogami – porzucić męża, rozstać się z żoną... To był tylko zwyczajny, czysto cielesny romans. Nic więcej.

Czyżby Marta wiedziała o Paulinie?

Marta zapełniła swoimi rzeczami większą część walizki. Wolna przestrzeń się kurczyła. Czasu także miałem coraz mniej. Zbierała jedynie ubrania, nie patrzyła nawet na żadne z naszych wspólnych przedmiotów. To dawało mi iskrę nadziei, że jeszcze wróci. W dłoniach trzymała swoją długą, lekką, białą sukienkę. Pamiętam, jak ją założyła po raz pierwszy. To było sześć lat temu... podczas naszych pierwszych wakacji jako małżeństwo. Ten moment był dla mnie wyjątkowy, ponieważ nigdy wcześniej, ani później, nie doświadczyłem takiego szczęścia.

Malownicza wioska nad brzegiem morza, z dala od zgiełku turystycznych miejscowości, pełna spokoju i uroku... Wzdłuż żwirowej drogi rozrzuconych kilka domów. Noclegiem był pokój z meblościanką i zdjęciami kolorowanymi ręcznie. Gospodyni robiła nam na śniadanie kanapki z miodem. Spacerowaliśmy plażą godzinami, nie spotykając na swojej drodze nikogo. Cały czas trzymałem Martę za rękę.

– Moje myśli są takie jasne... – wyznałem jej pewnej nocy, kiedy sen był nieosiągalny.

Nawet łagodny szum morza nie był w stanie ukołysać mojego niespokojnego serca.

– Co masz na myśli? – rzuciła, na wpół śpiąc.

Zasypiała tu ze spokojem małego dziecka.

– Są takie czyste i niczym nieskażone… Mają biały kolor, jak twoja sukienka – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi na myśl, a ona się roześmiała, a potem twardo zasnęła.

Wyglądała w tym stroju jak cherubin. Gdy spacerowała wzdłuż brzegu, fale delikatnie dotykały jej łydek, a sukienka przylegała do nich. To szczegół, który utkwił mi w pamięci.

Powinienem to przewidzieć

W tym roku wakacje nam nie wyszły. Byłem zapracowany, nie udało mi się wyrwać. Chciałem jakoś wynagrodzić to Marcie, ale nic nie zrobiłem. Jakby sama myśl, że chciałem to zrobić, była wystarczająca. Teraz, kiedy na nią patrzyłem, czułem, jak łzy zaczynają wypełniać moje oczy. Poczułem się tak przytłoczony, jakby coś mnie zgniatało od wewnątrz. „Stop, przecież nie zamierzam płakać!” – upomniałem się w swojej głowie.

– Marta... – odezwałem się po raz pierwszy, odkąd wróciłem i zobaczyłem, co się dzieje.

Powoli wracałem do normalności. Niezbyt często zdarza się, że po powrocie z pracy dostrzegasz swoją ukochaną, która siedzi nieruchomo w sypialni. Obok niej na łożku leżała wówczas jeszcze pusta walizka. Przez długi czas stałem i tylko patrzyłem, zanim Marta mi cokolwiek wyjaśniła.

– Krzysztofie, nie chciałam robić tego w ten sposób... Ale nie umiem inaczej. Muszę zabrać swoje rzeczy i odejść. Odejść na zawsze...

Nie byłem pewien, co mam powiedzieć. Usiadłem, a ona wstała i zaczęła wyjmować swoje rzeczy z szafy. Pomyślałem, że być może w jej życiu pojawiła się nowa osoba. Marta była bardzo otwarta na innych, miała setki przyjaciół. Bez względu na to, dokąd szła, zawsze spotykała nowych ludzi. Na spotkaniach towarzyskich musiałem dosłownie czekać w kolejce, aby z nią porozmawiać.

Czy kiedykolwiek ktoś inny był dla niej ważniejszy? Byłem zbyt skupiony na sobie, aby dostrzec jakiekolwiek oznaki. Wychowywano mnie w przekonaniu, że jestem najwspanialszy na świecie. Jak można się domyśleć, wychowywała mnie mama. Ale to nie była jej wina, że Marta zdecydowała się odejść. Byłem żenujący. Dopiero teraz to dostrzegałem.

Moja żona stała ze swetrem złożonym w precyzyjny kwadrat. Zawsze dbała o porządek w swoich rzeczach.

– Marta… – westchnąłem ciężko, ale w głowie nadal miałem pustkę.

Wpatrywała się w półki pełne koszulek i sweterków. Z całą pewnością nie uda się wszystkiego zmieścić w jednej walizce. Być może w pięciu... W myślach zacząłem szybko organizować ubrania – sukienki, obuwie, płaszcze. Dziesięć bagaży tylko na garderobę. Czy to odpowiedni moment, żeby powiedzieć jej: „Marta, jesteś miłością mojego życia”? Dawno jej tego nie mówiłem. A może nigdy? „Jesteś moją miłością” – powiedziałem, ale tylko w głowie, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z moich uczuć. Nie musiałem ich głośno wyrażać. Nie odpowiedziała. Wygląda na to, że jednak nie była w stanie odczytać moich myśli.

Długie palce przesuwały wieszaki z odzieżą. Właśnie te palce skradły moje serce. Siedem lat wcześniej, siedząc za biurkiem, byłem jak zwykle zajęty. Niespodziewanie usłyszałem pukanie, ktoś oznajmił, że przyniósł dla mnie raport. Następnie zobaczyłem długie palce z zadbanymi paznokciami, które trzymały teczkę. Było w nich coś... intrygującego. Podniosłem głowę. Marta nosiła wówczas krótką grzywkę i rozpuszczone włosy. Wyglądała niewinnie. Zostawiła raport na moim biurku, a ja wiedziałem, że to będzie najszybciej przeczytany raport na świecie i na pewno jeszcze dziś będziemy rozmawiać na jego temat.

Nie rozmawiałem z nią przez siedem lat...

Zaledwie miesiąc później zostaliśmy parą. Chcieliśmy zrobić to jeszcze szybciej, ale świadomie czekaliśmy, aż Marta zakończy swój staż u nas i rozpocznie pracę w innej firmie. W końcu nie jest w dobrym tonie, aby dyrektor i stażystka dojeżdżali do biura tym samym autem. Tak uznała Marta i zgodziłem się z nią. Nikt inny nie rozumiał mnie tak dobrze jak ona.

Szybko zdecydowaliśmy się na małżeństwo, z myślą, że nasze szczęście potrwa aż do ostatnich dni naszego życia... Klapa śmietnika, której nie zamykała, zaczęła irytować mnie dopiero kilka lat później. A także jej potrzeba analizowania każdej naszej kłótni. Nasz pierwszy konflikt wybuchł właśnie z tego powodu, po roku spędzonym w zupełnej harmonii.

Zaplanowane wyjście do kina musieliśmy przełożyć, bo tuż przed wyjściem z biura otrzymałem ważny telefon. Musiałem przejrzeć sporą ilość dokumentów i od razu skontaktować się z naszym oddziałem we Frankfurcie. Kiedy w końcu dotarłem do mieszkania, Marty nie było. Do domu wróciła bardzo późno. Nie pytałem o szczegóły, bo w naszym związku docenialiśmy to, że mówimy tylko tyle, ile chcemy, i że nikt nie oczekuje od drugiej strony szczegółowego raportu z tego, co robił. Jednak w nocy Marta mnie odpychała, a rano była strasznie rozdrażniona. Pomyślałem, że ma trudne dni. Tego wieczoru jednak zrobiła mi scenę, ponieważ nie poszliśmy do kina.

– Czy o to jesteś tak bardzo zła? – zapytałem zdumiony. – Musiałem po prostu zostać dłużej w biurze.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym przez telefon? Żebym nie musiała bez sensu siedzieć i czekać na ciebie?

– Byłem pewny, że się domyślisz, że skoro mnie nie ma, to musiałem zająć się czymś ważnym – odparłem, mówiąc prawdę.

– Nie da się przecież wszystkiego przewidzieć. Jeżeli nie będziemy ze sobą rozmawiać, to kiedyś gorzko pożałujemy – oznajmiła.

Mówienie przychodziło Marcie z łatwością – ja nie byłem tak rozmowny jak ona. W moim domu unikaliśmy ważnych tematów. Część odpowiedzialności za to spada na mnie. Mama chciała znać każdy szczegół mojego życia, czułem się tym przytłoczony i po wielu rozmowach zdołałem wywalczyć swoją autonomię. Przestała dopytywać się o moje towarzystwo, moje zajęcia. Poznała Martę dopiero tydzień przed naszym małżeństwem. Byliśmy u niej na kolacji, rozmowa nie kleiła się. Marta próbowała nawiązać dyskusję na różne tematy, pytała o moje dzieciństwo, o rodzinę, ale ani ja, ani moja mama nie mieliśmy ochoty na rozmowę.

– To jest przerażające – skomentowała Marta później. – Wyglądacie jak dwie nieznajome osoby.

– Ponieważ nie rozmawiamy ze sobą – odparłem z niewzruszonymi ramionami. – Sądzisz, że tylko to łączy ludzi? Konwersacja, wypowiadane słowa? Co z uczuciami?

– Jeśli mój syn przestałby ze mną rozmawiać, nawet jeśli czułabym, że bardzo mnie kocha, uznałabym go za strasznego egoistę...

 

Zaczynam rozumieć, co chciała mi przekazać. Kiedy się pakowała, miałem szansę ją powstrzymać jedynie za pomocą słów. Ale moja głowa była całkowicie pusta... Nie rozmawiałem z Martą przez siedem lat i teraz tego odczuwałem skutki.

– Co mam powiedzieć, by cię zatrzymać?

Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia. Patrzyła na mnie z żalem.

– Nie ma żadnego magicznego zaklęcia – odpowiedziała, gryząc dolną wargę.

Zdjęła walizkę z łóżka. Nawet się nie ruszyłem, żeby jej w tym pomóc. Stałem bez ruchu, patrząc, jak opuszcza nasz wspólny pokój. Po chwili drzwi z trzaskiem się zamknęły.

Potrzebowałem trochę czasu

Następne dni i tygodnie płynęły tak, jakby nic się nie zmieniło. Byłem nadal aktywny zawodowo, spotykałem się z przyjaciółmi. Nikt nie pytał mnie o Martę. Albo nie zdawali sobie sprawy z jej odejścia, albo pamiętali o mojej niechęci do intymnych pytań. Wyznałem to jedynie Paulinie.

– Może będzie lepiej, jeżeli na jakiś czas przestaniemy się widywać – zaproponowała, wyraźnie zaniepokojona. – Musisz sam uporządkować swoje życie od podstaw.

Czego tak naprawdę oczekiwałem? Że zacznie mnie pocieszać? Troszczyć się o mnie? W jakikolwiek sposób mi pomoże? W końcu w spotkaniach z nią chodziło tylko o seks... Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Mieszkanie zdawało mi się przerażająco puste. W kawiarniach czułem się jeszcze gorzej, obserwując zakochane pary. Kiedy ostatnio byłem z Martą na kawie? To było dawno temu, bo tam tylko się siedzi i mówi o niczym... Kiedy byłem z nią gdziekolwiek? Dlaczego nie troszczyłem się o nią? Dlaczego?

Zadzwoniłem do mamy. Moje palce niemal automatycznie wybrały jej numer. Mama bardzo się ucieszyła z telefonu, zaprosiła mnie na obiad w najbliższą niedzielę.

– Mamo, a co powiesz na to, żebyśmy spotkali się już dzisiaj, teraz, na przykład… na filiżankę herbaty? – zapytałem.

Jej zaskoczenie było zdecydowanie widoczne. Za wszelką cenę pragnąłem jedynie pić herbatę i być może zjeść parę ciastek, które matka zawsze chowała w szafce. Kiedy jednak dostrzegłem ją w drzwiach, z melancholijnym spojrzeniem, z wygiętymi w podkówkę ustami, w błękitnej sukni, którą zakładała na szczególne wydarzenia, rozpłakałem się jak niemowlę. Nie byłem w stanie opanować emocji. Mama początkowo zastygła bez ruchu, ale ostatecznie zrobiła coś, o czym marzyłem przez lata. Objęła mnie i delikatnie pogłaskała po głowie.

– Krzysztofie...

– Marta odeszła... – zacząłem.

Nie zadawała żadnych pytań – nie było takiej potrzeby, sam z siebie zacząłem mówić. Wyrażałem żal za te wszystkie lata, podczas których nie prowadziłem rozmów z Martą; wyznałem, jak bardzo pragnę jej powrotu, ponieważ to ona nadaje mojemu życiu sens. Przyznałem, że zawaliłem wszystko i nie rozumiem, jak do tego doszło.

Wspomniałem także o drobnych zmartwieniach: o problemach z samochodem, o nieprzyjemnym sąsiedzie, kobiecie w kiosku, która zawsze daje mi za mało reszty oraz o tym, że zasadziłem na parapecie bazylię, która dobrze rośnie, ale rukola zwiędła. Zwracała baczną uwagę na to, co mówię. Gdy padło słowo „rukola”, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Zauważyłem, że na jej parapecie również rośnie rukola, ale wygląda na niezbyt zdrową.

Obudziłem się na sofie, otulony miękkim, wesołym kocem z misiami. Wygląda na to, że ten koc pamiętał moje dziecięce lata. Ewidentnie przespałem całą noc, bo zza okna dobiegało jasne, poranne światło. Która jest godzina? Zegar nad pokrytą kurzem sansewierią wskazywał ósmą. Musiałem być w pracy o dziewiątej.

– Krzysztofie, dobrze, iż już jesteś na nogach. Chodź zjeść śniadanie – matka krzątała się w kuchni.

– Nie mam czasu! – zawołałem przerażony swoim odbiciem w lustrze.

Na całe szczęście w pracy czekał na mnie zapasowy garnitur i czysta, biała jak śnieg koszula.

– Dzisiaj twoje obowiązki muszą poczekać – zdecydowanie powiedziała matka – Zasłużyłeś na... A zresztą, sam zgadnij!

Z kuchni dobiegał charakterystyczny, smakowity aromat. Naleśniki? Ciasto? Nie, coś o wiele lepszego. Omlet.

Kocham cię, Marta...

To nie do pomyślenia... W przeszłości mój tata przygotowywał go dla nas każdej soboty i niedzieli. Ten omlet był bardzo aksamitny i pokryty delikatnym cukrem pudrem. Od czasu, gdy ojciec nas opuścił, już nigdy nie miałem okazji skosztować takiego omletu. Mimo że usiłowałem przekonać mamę, ona zawsze wolała gotować inne pyszności, lecz nie tę jedną. A teraz, przewracała „grzybka” na patelni.

– Mamusiu, czy ty robisz to, co ja myślę, że robisz, choć nie jestem w stanie w to uwierzyć? – zapytałem.

Roześmiała się serdecznie. Przez długie lata nie słyszałem jej śmiechu. Wywarł na mnie duże wrażenie.

– Masz rację – zdjęła patelnię z palnika.

Omlet rozpływał  się w ustach. Przywołał wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa. Wszystko wtedy było takie łatwe.

– Mamusiu, czy sądzisz, że... Marta wróci do mnie? – zapytałem niespodziewanie.

Westchnęła.

– Ona sama nie wróci – oznajmiła. – Musisz z nią porozmawiać, bardzo poważnie.

– Nie mam pojęcia, jak ją znaleźć – przyznałem, ponieważ Marta nie odbierała moich telefonów, a kontakt z jej przyjaciółkami był dla mnie zawstydzający, choć na pewno miały informacje o miejscu pobytu mojej żony. – No i... nie mam pojęcia, jak nasza rozmowa miałaby wyglądać

– Wiesz... Ja też z tobą nie rozmawiałam, a nasze mieszkanie było smutną fortecą, z której chciałeś jak najszybciej zniknąć – wyznała matka. – Chciałam ci powiedzieć, jak bardzo bolało mnie, kiedy twój ojciec odszedł do innej kobiety. Chciałam go zatrzymać, ale nie zrobiłam nic. Później nie pozwalałam sobie na wyrażanie emocji i prawdopodobnie tobie również na to nie pozwalałam. O to mam do siebie ogromny żal.

– Mamo, chyba jest już na to za późno.

– Nie, to nieprawda. Nie jest za późno ani dla mnie, ani dla ciebie, ani dla Marty. Jestem tego całkowicie pewna. Marta odwiedziła mnie tydzień temu...

Ze zdziwienia otworzyłem szeroko oczy.

– Dokładnie tak, spędziłyśmy sporo czasu na rozmowach. Nie byłeś jedynym tematem.

– Serio? – nie mogłem pojąć o co chodzi.

– Jesteś dla mnie najukochańszym synem – powiedziała matka, westchnęła i delikatnie dotknęła mojej dłoni. – Nie mogę jednak uznać, że jesteś idealnym mężem. Przez długie lata nie do końca dbałeś o swoją żonę. I ta Paulina... Ta twoja koleżanka z pracy. Tak, ona o niej wie.

Zakryłem twarz rękoma. Właśnie teraz do mnie dotarło, że Paulina była pomyłką.

– Mamo, jest mi strasznie wstyd. Chciałbym cofnąć czas! – wyjęczałem.

– Cóż, cofnij go – odparła. – Jest nad morzem. Tam, gdzie...

– Rozumiem.

Tego samego dnia wsiadłem w samochód. Droga nie była już utwardzona szutrem, lecz asfaltem. Chodziłem z plecakiem, starając się rozpoznać, który z tych ładnych, odnowionych budynków niegdyś był „naszą” drewnianą chatką z meblościanką i kolorowymi fotografiami. Przy każdym z nich stało zaparkowanych kilka samochodów, a po podwórzach przechadzali się wczasowicze z nadmuchiwanymi materacami, piłkami, deskami do pływania.

– Panie Krzysiu! – niespodziewanie zawołała mnie kobieta o pełnych kształtach, która akurat rozwieszała pranie.

Zdałem sobie sprawę, że to właśnie ta pani, która sześć lat temu przygotowywała nam na śniadanie kanapki z miodem. Przywitaliśmy się jak starzy znajomi

– Pani Marta poszła nad morze – oznajmiła z radosnym wyrazem twarzy. – Dobrze, że pan przyjechał.

Udałem się na wybrzeże. Wokół rozgrywały się typowe dla plaży sceny – ludzie korzystali z słońca, a inni brodzili w wodzie. W oddali dostrzegłem dobrze mi znaną postać w białym stroju.

– Martuś, jesteś moją miłością – wyznałem, kiedy w końcu zdołałem do niej dobiec.