Kiedy dotarłem do mieszkania po wielogodzinnej podróży w ulewie, marzyłem jedynie o wygodnym posłaniu. Niestety organizm dawał o sobie znać i brzuch zaczął domagać się jedzenia. Otworzyłem lodówkę, ale zaraz zamknąłem ją z powrotem. Spleśniały ser i parę wysuszonych kawałków wędliny nie nadawało się na wieczorny posiłek.

Zerknąłem na zegarek, dochodziła dwunasta w nocy, a ja nie miałem już sił, by pójść do całodobowego sklepiku oddalonego o kilka przecznic. Pozostała mi zatem ostatnia deska ratunku każdego kawalera, czyli pizzeria oferująca dowóz. Wygrzebałem z szuflady ulotkę informującą o tym, że działają całą dobę i wybrałem numer.

30 minut później zadzwonił dzwonek

Otworzyłem drzwi i...oniemiałame. Po drugiej stronie ujrzałem kogoś, kto wygląda identycznie, jak ja. Zapewne każdy pamięta tę kultową scenę z komedii „Miś” w reżyserii Stanisława Barei, gdy grany przez Stanisława Tyma bohater otwiera drzwi swojego mieszkania i widzi swojego sobowtóra.

– Eee, nie, dziękujemy. Już mamy lustro w domu – pada z ust aktora.

Ja miałem jednak pewność, że nie patrzę w lustro, ponieważ młody człowiek, który dostarczył mi zamówioną pizzę, wyglądał identycznie jak ja... tyle że sprzed dwóch dekad!

„Wow, to po prostu niewiarygodne!” – to była jedyna myśl, na jaką było stać mój umysł w tej chwili. Poza tym stałem jak skamieniały, co wyraźnie zirytowało gościa, który przyniósł przesyłkę.

– Cztery dychy – powiedział, żeby mi przypomnieć. – I poproszę bez grubych nominałów.

– Jasne – dalej stałem jak kołek. – Proszę bardzo – po dłuższym milczeniu wręczyłem mu banknoty, jakbym był w transie. – Nie trzeba wydawać – wybąkałem, mimo że przecież dałem mu odliczone pieniądze.

Facet tylko wzruszył ramionami, zakręcił się na pięcie i już go nie było, a ja zostałem w otwartych drzwiach z rozdziawioną buzią. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało.

– Cóż za niezwykły przypadek – zdumiałem się. – Trafić na własnego klona...

Dawno temu przyjaźniłem się z bliźniakami i często zastanawiałem się, jak to jest mieć swoją kopię. Wreszcie tego doświadczyłem i mimo, że młodzieniec był jedynie mną sprzed wielu lat, to i tak zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Na tyle mocne, że wciąż o tym myślałem. Parę dni później znów zamówiłem pizzę, licząc na to, że przywiezie ją ten sam chłopak. Niestety mocno się zawiodłem, bo pizzę dostarczył ktoś inny.

Krążyłem po mieszkaniu bez celu

„A co jeśli kolejnego dnia znów spotkam tego gościa?” – główkowałem, składając następne zamówienia na pizzę. Mój tok myślenia był jednak bez sensu, bo za każdym razem zjawiał się inny dostawca. W końcu mając serdecznie dosyć rujnowania budżetu włoskim żarciem, zdecydowałem się... podjechać pod pizzerię i trochę ją poobserwować.

Los mi sprzyjał już pierwszego dnia, bo pojawił się „mój” chłopak z pizzą. Chociaż liczyłem na to, że to podobieństwo to tylko moja bujna fantazja, nadal widziałem w nim siebie.

Śledziłem gościa bez przerwy, za każdym razem gapiąc się na niego z bezpiecznego dystansu i nie mogłem wyjść z podziwu. Chyba wpadłem w jakąś manię, bo o kolesiu z pizzerii rozmyślałem nawet po powrocie do mieszkania, a kolejnego dnia coś mnie ciągnęło, żeby znowu go zobaczyć.

„A może by tak do niego zagadnąć, co? Dowiedzieć się, jak się nazywa i spytać, czy wie, o co w tym wszystkim chodzi? Może pokazać mu zdjęcia sprzed lat, by mi uwierzył?” – głowiłem się nad tym. „Eee tam, uzna mnie za świra” – sprzeciwiało się moje racjonalne ja, które już parę razy ocaliło mi skórę.

Tak na wszelki wypadek zacząłem nosić przy sobie fotkę z czasów tuż po maturze. Jedyna różnica między nami była taka, że miałem nieco krótszą czuprynę niż ten gość, ale wtedy akurat takie fryzury były modne. Choć co wieczór człapałem pod knajpę z pizzą, mając w planach wyjawienie prawdy, to za każdym razem brakowało mi odwagi. Najzwyczajniej w świecie coś mnie od środka blokowało i nie potrafiłem podejść do tego chłopaka, by z nim pogadać.

„Weź się ogarnij! Przecież to tylko zbieg okoliczności!” – powtarzałem sobie w myślach, ale gdzieś w głębi duszy czułem, że to jedna wielka bzdura.

To nie mógł być przypadek

Pewnie bym tak jeździł do tej knajpy z pizzą jak ostatni głupek do końca moich dni, gdyby nie to, co przytrafiło się jednego wieczora. Nagle ktoś załomotał w zamknięte drzwi mojego auta, a gdy je uchyliłem, nie bez strachu, usłyszałem:

– Otwierać, policja! Wyłaź z łapami do góry!

Grzecznie wykonałem polecenie, a gdy byłem już na zewnątrz, powiedzieli:

– Idziesz pan z nami!

– Zaraz, zaraz, ale za co? O co chodzi? – zacząłem się awanturować, gdy niemal siłą wpychali mnie do radiowozu.

Wszystkiego się pan dowie na posterunku – uciął jeden z nich oschle.

Gdy w końcu dotarliśmy na komisariat, sytuacja nie wyglądała najlepiej. Na początku musiałem czekać chyba z dwie godziny na przesłuchanie, a później zaczęli mnie wypytywać, co porabiałem wieczorami przez ostatnie dwa tygodnie. Starałem się kręcić, że byłem w robocie, że gdzieś wyjeżdżałem. W pewnym momencie glina oznajmił:

– Nie mam zamiaru bawić się z panem w chowanego. Mamy nagrania z kamer i wiemy, że pan parkował pod pizzerią.

– A to jest niezgodne z prawem? – burknąłem, czując, jak się rumienię.

– Niekoniecznie. Chyba że ktoś złoży zawiadomienie o nękaniu.

Gdy dotarła do mnie ta informacja, przeszły mnie dreszcze. Chłopak złożył zeznania na komisariacie. Kompletnie mnie to zaskoczyło, choć… prawdę mówiąc, powinienem był się tego spodziewać. Śledziłem go bez zastanowienia, jak ostatni kretyn, zupełnie nie biorąc pod uwagę, że może mnie zauważył i czuł się przez to zagrożony.

– To wcale nie tak, jak wam się wydaje… – zacząłem się wykręcać.

Jąkałem się, opowiadając tę historię, bo gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że cała ta sytuacja wygląda dość absurdalnie. Można by nawet pomyśleć, że to zwierzenia jakiegoś dziwnego typa, który ma urojenia. Widziałem po minie tego policjanta, że jest coraz bardziej przekonany, że trafił na jakiegoś świra, gdy nagle...

– O, proszę popatrzeć, mam nawet zdjęcie z czasów młodości! – olśniło mnie, że przecież włożyłem je do portfela.

Wyjąłem zdjęcie i mu pokazałem

Funkcjonariusz przyjrzał się dokładnie fotografii, a następnie zwrócił się do mnie z pytaniem:

– A skąd pan wziął fotkę tego młodego człowieka?

– Ależ niech pan posłucha! Przecież to ja! – zawołałem podniesionym głosem, a dostrzegając powątpiewanie malujące się na jego twarzy, dodałem szybko: – Niech pan tylko zerknie na plakat za moimi plecami! Jaki film jest wyświetlany? „Terminator”!

Gliniarz westchnął, przyjmując moje tłumaczenie, więc robot z przyszłości uchronił mój zadek. No, przynajmniej po części. Dla stróża prawa chyba tylko powód przestępstwa uległ zmianie. Nie byłem już zwyczajnym, losowym stalkerem. Miałem konkretny zamiar. Czułem, że moja sytuacja nie wygląda różowo. Naprawdę próbowałem zachować twarz, ale gdy mundurowy na moment opuścił pomieszczenie, chciałem zrzucić koszulkę i ją wycisnąć, tak się pociłem. I wtedy usłyszałem na korytarzu jakby znajomy damski głos.

– Czy mogę porozmawiać z nim przez chwilę?

A potem przekroczyła próg pokoju… Grażynka. Moja była wielka miłość. Co prawda dziś jest już po czterdziestce i dojrzała. Ale to była ona!

– Nie mogę w to uwierzyć! Co cię tu sprowadza? – byłem totalnie zaskoczony, niczego jeszcze nie rozumiejąc.

– Naprawdę nie masz pojęcia? Serio nie wiesz? – tym razem ona wyglądała na zdziwioną. – Jestem matką Mateusza.

„Mateusza? ” – w mojej głowie powoli zaczęło coś świtać.

– Czy to ten sam Mateusz, przez którego wylądowałem w tym miejscu? – dopytałem.

Przytaknęła skinieniem głowy.

– Aaaa… A kto jest tatą tego chłopaka?

Prawdę mówiąc, nawet nie musiała mi na to odpowiadać. Chyba sam już znałem prawdę.

Nagle zapanowała ciężka atmosfera

Policjant chyba też to zauważył, bo mimo że jeszcze przed chwilą stał w progu i przysłuchiwał się naszej rozmowie, to nagle odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając nas samych. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim na nowo zdołałem coś z siebie wykrztusić, ale pierwsze słowa, jakie padły z moich ust, brzmiały:

Jak mogłaś mi coś takiego zrobić?

Nagle zalała mnie fala wspomnień. Grażyna i ja, uśmiechnięci od ucha do ucha, na stoku narciarskim. Spotkaliśmy się raptem dwa miesiące wcześniej w szkole pomaturalnej zwanej potocznie „handlówką”. Od początku coś między nami zaiskrzyło. Kiedy więc spytałem ją, czy miałaby ochotę wybrać się ze mną w góry, oboje wiedzieliśmy, że proponuję jej, by została moją dziewczyną. Spędziliśmy razem fantastyczny czas. Zarówno w dzień, jak i w nocy. Nigdy nie zapomniałem Grażyny i to wcale nie z powodu jej namiętności w sypialni. Po prostu byłem w niej autentycznie zakochany po uszy. Myślałem też, że ona odwzajemnia moje uczucia.

Kiedy po paru tygodniach byliśmy z powrotem w mieście, Grażyna zniknęła z dnia na dzień, nie mówiąc mi ani słowa. Opuściła pokój w hotelu robotniczym, gdzie do tej pory mieszkała, a jej nazwisko skreślono z listy uczniów w naszej szkole. O rany, jak bardzo pragnąłem dowiedzieć się, co się z nią stało! Wariowałem, wypytując wszystkie jej znajome. Niestety, bezskutecznie – żadna z nich nie miała pojęcia, gdzie podziała się Grażyna. A może tak dobrze to ukrywały.

Gdy zniknęła mojego życia, przez długi czas czułem pustkę. Wreszcie pojawiła się Krystyna, moja przyszła małżonka. Ślub wzięliśmy w zimowej aurze i przyznaję szczerze, że obserwując wirujące za szybą płatki śniegu, myślami byłem przy Grażynie, a nie przy swojej wybrance. To z nią chciałbym stanąć na ślubnym kobiercu. Nie oznacza to jednak, że nie darzyłem uczuciem mojej żony. Ale chyba nie na tyle silnym, by nasz związek okazał się trwały.

Po ponad dekadzie wspólnego życia, gdy nasze pociechy osiągnęły wiek, w którym mogły pojąć, że wciąż darzyliśmy je miłością, mimo iż nie pragnęliśmy już dzielić ze sobą drogi, zdecydowaliśmy się pójść własnymi ścieżkami. Od tego czasu miałem u swego boku różne kobiety, lecz o żadnej z nich nie myślałem na poważnie. Grażyna wciąż gościła w moich myślach, niekiedy pojawiała się zupełnie niespodziewanie. I oto teraz, gdy siedziała tuż przede mną, jedyne uczucia, jakie we mnie wzbudzała to narastające rozczarowanie i rozpaczliwe pytanie:

Z jakiego powodu?

– Z jakiego powodu nie poinformowałaś mnie o swojej ciąży? Czemu to przede mną zataiłaś, mimo że urodziłaś naszego malucha?

– Bo… nie znałam cię wystarczająco dobrze. Miałam wątpliwości, czy będziesz dobrym mężem i tatą – usłyszałem w odpowiedzi.

– I nie chciałaś zaryzykować?

– Sama nie wiem… Pragnęłam dla mojego maleństwa tego, co najlepsze…

Zastanawiałem się, dlaczego moja była ukochana postąpiła w ten sposób, trzymając ciążę w sekrecie przed wszystkimi. Czyżby nie czuła się przeze mnie kochana?

– Owszem, czułam. Ale niekiedy sama miłość to za mało… – usłyszałem zaskakującą odpowiedź.

Grażyna zdecydowała się powrócić w rodzinne strony, gdzie zawarła związek małżeński z facetem, którego od lat dobrze znała. Myślała, że to bezpieczna opcja. Chłopak miał niezłą pracę, dostał w spadku po starych gospodarstwo i obiecał, że potraktuje jej dzieciaka jak swojego. Niestety, po pewnym czasie wpadł w nałóg alkoholowy. W okropny sposób powiedział Mateuszowi prawdę, że nie jest jego biologicznym ojcem. Co gorsza, zaczął go „wychowywać” za pomocą przemocy fizycznej. W tej sytuacji Grażyna spakowała manatki, zostawiła męża i ponownie przeniosła się do miejscowości, w której mieszkam.

Nie spodziewała się, że pewnego dnia nasze drogi się skrzyżują. I miała rację, bo to był totalny zbieg okoliczności, ślepy traf. Jemu powinienem być wdzięczny za to, że odnalazłem własne dziecko. Ale czy rzeczywiście go odzyskałem? Czeka nas jeszcze sporo roboty, zanim naprawdę się zrozumiemy. Najważniejsze jednak, że obaj tego chcemy, bo mój syn pojął, że nie miałem pojęcia o jego istnieniu. A jak zareagowałem na jego znajomą buzię, to sam widział. W końcu to on zgłosił na policji, że wszędzie za nim jeżdżę.

– Myślałem, że jesteś jakimś dziwakiem – wyznał mi szczerze.

– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.

– Nie ma za co przepraszać! – oznajmił. – Jeśli nie zrobiłbyś tego, to zapewne wciąż nie wiedziałbym, że gdzieś mam tatę...

– A ja, że mam syna – uzupełniłem poruszony do głębi.