Nie spodziewałam się takiego wybuchu

– Elżunia, gdzie się podziewałaś? Wołam cię od pół godziny! Zrobiłam obiadek! – dotarł do mnie głos mamy męża. – Twoje ulubione pierożki, te z serem na słodko. Chodź, wnusiu, nałożę Ci porcyjkę…

– Babciu, ale ja nie chcę jeść – odpowiedziała moja pociecha.

– Jak to nie chcesz? Od samego rana nic nie miałaś w buzi. Tylko ten jogurcik… – zaniepokoiła się teściowa.

– Ale jadłam – upierała się moja mała. – Byłam u Ewy!

– U Ewy?! A po co tam lazłaś? – głos mamy mojego męża momentalnie się odmienił.

Ton głosu teściowej, zazwyczaj łagodny i pełen ciepła, gdy rozmawiała z moją córeczką, teraz przypominał szorstki papier ścierny.

– Ile razy ci powtarzałam, żebyś omijała to miejsce szerokim łukiem? To zakazany teren! – powiedziała stanowczo.

– No ale ja je uwielbiam! – moja pociecha kompletnie zignorowała babcine upomnienie. – Bawienie się z Ewką sprawia mi wielką frajdę, a jej babunia przygotowała dla nas pyszne naleśniki, które zajadałam posypane cukrem pudrem!

Dotarł do mnie odgłos pełnego oburzenia westchnienia, a następnie kroków mojej teściowej w przedpokoju.

– Słyszałaś? Nasza mała chodzi do obcych ludzi, żeby ją nakarmili. Nie do wiary –  nie radząc sobie z własną wnuczką, przyszła wykrzyczeć swoje żale do mnie. – W jaki sposób ją wychowałaś, że kompletnie nie słucha dorosłych? Przecież tyle razy powtarzałam... Ech, szkoda gadać!

– Skąd pomysł, że odwiedza obcych? – miałam ochotę odparować mojej teściowej.

Przecież to rodzona siostra mamy! Ale ugryzłam się w język, nie chcąc dolewać oliwy do ognia. Niesnaski między krewnymi mojego małżonka ciągnęły się przecież od dawna, a ja wolałam trzymać się od tego z daleka.

– Mamo, ona ma dopiero sześć lat na karku, to jeszcze mała dziewczynka. Dali jej coś do jedzenia, więc skorzystała – starałam się załagodzić atmosferę.

– A jeśli zaserwowaliby jej na talerzu cyjanek? Też byś to zbagatelizowała? – moja teściowa rzuciła uszczypliwą uwagę.

Doszłam do wniosku, że trochę dramatyzuje, więc bez żadnego słowa opuściłam pomieszczenie. Miałam świadomość, że jakakolwiek próba spokojnej konwersacji zakończy się awanturą, podczas której zapewne usłyszę zarzut, że trzymam stronę „przeciwnika”. Nie raz już musiałam tego słuchać, gdy wyszło na jaw, że mówię „dzień dobry” jej siostrze, kiedy wpadnę na nią w kościele czy okolicznym markecie. A podobno nie powinnam w ogóle się do niej odzywać, bo to wróg.

Niechęć sięgała wiele lat wstecz

Parę lat temu, gdy usłyszałam, że najbliższa sąsiadka mojej teściowej jest jej rodzoną siostrą, byłam totalnie zaskoczona.

– One są zupełnie jak Kargul i Pawlak! – rzuciłam do mojego męża.

Słyszałam już tyle o nieporozumieniach pomiędzy jego matką i sąsiadką, że obie panie kojarzyły mi się z żeńskimi odpowiednikami słynnych postaci kinowych, które ciągle toczą ze sobą wojny. Również mam brata i zdarza się nam wejść w sprzeczkę, ale nigdy nie przyszłaby mi do głowy sytuacja, w której nie odzywalibyśmy się do siebie przez całe lata. A już na pewno nie wtedy, gdyby mieszkał tuż za płotem. Zapewne jednego dnia byśmy na siebie powrzeszczeli, a następnego znów wylądowali w swoich objęciach.

Relacje mojej teściowej z siostrą były całkiem odmienne od tego, czego można byłoby oczekiwać...

– Twoja matka i jej siostra od zawsze żyły w niezgodzie? – spytałam pewnego razu Bronisława.

– Nic podobnego... Mam w pamięci czasy, kiedy ciocia Jagoda spędzała z nami letnie miesiące na wsi, zabierając ze sobą kuzyna, z którym się kumplowałem. Karolek jest w zbliżonym do mnie wieku. Tworzyliśmy wtedy zgraną, rodzinną paczkę. Waśnie między nimi zaczęły się później, a wszystkiemu winna była moja babcia.

Babcia Bronka doczekała się trojga pociech. Marian przyszedł na świat jako pierwszy, a po nim urodziły się dziewczynki – Weronika, czyli moja teściowa oraz Jagoda. Rodzeństwo było w podobnym wieku, więc dorastali w przyjaznej atmosferze, pomimo różnic charakterów i usposobień.

Marian odziedziczył zamiłowanie po tacie – mógł godzinami przesiadywać w przydomowej pracowni i majsterkować. Nigdy nie wdawał się w utarczki, bo słowa rzadko opuszczały jego usta. I tak pozostało do dziś – wujek mojego Bronka to złota rączka, ale ledwo można dosłyszeć jego głos.

Moja teściowa to zupełnie inna bajka – gadatliwa była, jest i będzie. Od małego był pyskaty z niej dzieciak, a gdy wyrosła na pannę, to tylko o facetach myślała. Do nauki specjalnie się nie garnęła, maturę ledwo co zdała, a zaraz potem brzuch jej urósł i ślub brała. Starzy wyprawili jej wesele, a w prezencie kawał pola podarowali, gdzie razem z mężulkiem chałupę postawili. No a Marian to też w wiosce został. Nikt nie rozumiał, jakim cudem taką laskę poderwał, bo przecież on to nawet gęby nie otwierał do dziewczyn. Ale jakoś tam się ożenił i z żonką na kawałku ziemi od rodziców, jak to zwyczajowo bywa, zamieszkał.

Jagoda, w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa, marzyła o życiu poza wsią. Od dziecka pochłaniała książki, kochała zdobywać wiedzę i nie wyobrażała sobie przyszłości bez studiów. Nikt zresztą nie starał się odwieść jej od tego pomysłu – jej brat Marian i siostra Weronika pomagali rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa, które skurczyło się, gdy podzielili ziemię między swoje pociechy.

Zmienił się jej plan na życie

Kiedy Jagoda zdecydowała, że po studiach zostanie w mieście, rodzice w imię sprawiedliwości sprzedali jedną trzecią swojej ziemi, a za uzyskane pieniądze kupili córce mieszkanie. Do tego momentu wszystko układało się po myśli każdego i nikt nie czuł się pokrzywdzony.

Nikogo nie zdziwiło, że Jagoda odsyłała swojego syna do dziadków na okres letni. Przecież to oczywiste, że lepiej, aby spędził ten czas poza miejskim zgiełkiem, skoro na wsi czekali nie tylko stęsknieni dziadkowie, ale również ciocia z wujkiem, ukochani kuzyni i mnóstwo uroczych zwierząt.

Oczywiście sama Jagoda też regularnie zjeżdżała do rodzinnej miejscowości, by odpocząć, a przy okazji jak za starych, dobrych czasów, pomagała czasem przy żniwach. Nikt z najbliższych nie spodziewał się jednak, że na jesieni życia Jagoda zapragnie osiąść na wsi na dobre. Panowało przekonanie, że już na zawsze zapuściła korzenie w mieście.

Koleje losu Jagody potoczyły się w taki sposób, że będąc jeszcze stosunkowo młodą kobietą, owdowiała. Jej mąż przez długi czas zmagał się z chorobą nowotworową, aż w końcu przegrał tę walkę. Jagoda troskliwie opiekowała się nim przez cztery długie lata, a kiedy odszedł i odbył się jego pogrzeb, nie myślała wcale o nowych związkach. Skupiła się na wychowywaniu syna i pracy zawodowej. Gdy Karolek stał się dorosły, poczuła że ma serdecznie dość życia w mieście – ciągłego pośpiechu i smrodu spalin, które obwiniała o śmierć ukochanego Jacka. Twierdziła, że to właśnie one przyczyniły się do tego, że zachorował na raka płuc.

Jagoda zaczęła coraz częściej odwiedzać rodziców mieszkających na wsi, a właściwie tylko matkę, gdyż ojciec zmarł jakiś czas wcześniej. Nikt z bliskich nie spodziewał się jednak tego, co potem określiła moja teściowa – że Jagoda zdoła namówić matkę, aby stanęła po jej stronie. Gdy staruszka odeszła z tego świata, wyszło na jaw, że przepisała Jagodzie całe swoje gospodarstwo, łącznie z domem i obejściem, chociaż wcześniej obiecywała, że podzieli je sprawiedliwie pomiędzy swoje trzy pociechy.

Rodzeństwo skłóciło się na amen

Mówi się, że tuż przed tym jak odeszła, wyjawiła swoje zamiary proboszczowi. Wspomniała, iż pragnie przepisać swoje dobra na Jagodę, gdyż jako jedyna z rodzeństwa nie posiada własnego lokum na wsi, w przeciwieństwie do Mariana i Weroniki. Podobno wyraziła też życzenie, by po jej zgonie rodzeństwo pozostało w bliskich relacjach i zawsze mogło na siebie liczyć w tych niełatwych momentach życia.

Zapewne nawet nie pomyślała, że coś, co według niej było „w porządku”, dla Weroniki okaże się ogromną krzywdą. Przecież Jagoda już wcześniej otrzymała swoją część. W końcu starzy spieniężyli kawałek pola, żeby jej kupić lokum w mieście.

– Sama tak zdecydowała! Przecież mogła wtedy zamieszkać przy nas! – oznajmiła moja świekra, usiłując podburzyć również Mariana.

Jak dotąd tamten trzymał się z daleka i ciężko domyślić się, co on myśli o całym tym bajzlu, bo jak wcześniej się specjalnie nie odzywał, tak teraz też mało gada. Od czasu do czasu wpadnie do jednej czy drugiej siostry, żadnej specjalnie nie wyróżniając. Obu sporadycznie pomoże naprawić coś w chacie, bo ich faceci sobie z tym nie radzą. I tylko jeden raz słyszałam, jak się wkurzył i wyszedł od teściowej, mamrocząc pod nosem coś o „głupich babach”. A tak poza tym to wygląda, jakby go to wszystko w ogóle nie obchodziło.

Moja teściowa zachowuje się zupełnie odmiennie. Od momentu, gdy jej siostra przeprowadziła się za ogrodzenie, biega po całej wiosce i rozpowiada o niej plotki. Gdy tylko zobaczy Jagodę, ostentacyjnie odwraca wzrok. Rzecz jasna, jej nienawiść nie ogranicza się wyłącznie do siostry, ale rozciąga się także na jej najbliższych. Karol w mgnieniu oka przestał być uwielbianym chrześniakiem, a zaczął być postrzegany jako „ten smarkacz, który za darmo dostał lokum w mieście, bo jego matka ukradła mi spadek po ojcu”. Ta niechęć dotknęła również wnuczkę Jagody, małą Ewunię, z którą zaprzyjaźniła się moja pociecha.

Odkąd Ewunia zaczęła odwiedzać babcię podczas letnich miesięcy, dziewczynki od razu się polubiły. Nie ma w tym nic dziwnego, że lgną do siebie, skoro są w podobnym wieku. Co więcej, wyglądają zupełnie jak siostry bliźniaczki – obie mają jasne włosy i ciemne oczy, zupełnie jak reszta rodziny mojego małżonka i Karola.

Niestety, nie zanosi się na to, żeby ten spór został w najbliższych dniach czy tygodniach rozwiązany. Moja teściowa jest uparta i nie zamierza ustąpić, mimo że nikt jej w tym nie popiera. Bronek jasno dał do zrozumienia, że nie będzie psuł relacji ani ze swoją chrzestną matką, ani z ukochanym kuzynem tylko przez jakąś głupią chałupę i kawałek pola. Mama mojego męża bez przerwy się obraża i robi szopki. Aktualnie wzięła sobie na celownik Elunię. Za moimi plecami próbuje jej wbić do głowy, czemu Ewka nie nadaje się na koleżankę do zabawy i z jakiego powodu mała nie powinna pojawiać się u jej babci, a zwłaszcza zajadać przygotowywanych przez nią naleśników.

Córcia zupełnie nie ogarnia tych gadek i nie zamierza być posłuszna poleceniom oraz zakazom babuni. Jednak mnie irytuje to, że teściowa podstępnie truje umysł mojego dziecka tymi bzdurami. Wszyscy odczuwamy już zmęczenie tą sytuacją, ale na horyzoncie nie widać jakichkolwiek oznak poprawy... Ech, życie nie rozpieszcza!

Halina, 40 lat