„To wydarzyło się 20 lat temu, ale do dziś się boję. Od tamtej pory nigdy już nie przeszłam spokojnie ciemną ulicą”
„– Słuchaj, bardzo mi się spodobałaś. Pójdziesz ze mną do łóżka? Zapłacę... Takiego obrotu sprawy w życiu bym się nie spodziewała. Facet bezceremonialnie i bezczelnie potraktował mnie jak… no jak prostytutkę. Święte oburzenie zaczerwieniło mi policzki. Jak on śmiał!”.
- Patrycja, 44 lata
Nie lubię zimy. Jest depresyjna, a szybko zapadające ciemności budzą nie tylko przygnębienie, ale też strach. Co gorsza, czasem zdarza mi się wracać z pracy wieczorem lub wręcz w nocy, jeżeli przypadnie mi popołudniowa zmiana. Do przystanku nie mam daleko, raptem kilka minut. Gdybym wlokła się noga za nogą, to góra kwadrans, ale nigdy się nie ociągam – pokonuję trasę niemal biegiem, żeby jak najszybciej dotrzeć w oświetlone i bardziej zaludnione rejony miasta. Ktoś patrzący z boku uznałby, że bardzo się spieszę na autobus, a ja po prostu uciekam przed ciemnością i potworami, które się w niej kryją.
Ta paranoja zaczęła się na studiach – od zdarzenia, które zmieniło moje zachowanie na zawsze. Młodzi ludzie zwykle nie wykazują się nadmiarem wyobraźni i sądzą, że złe rzeczy przytrafiają się innym. Kroniki kryminalne pełne są tych innych. Należę do pokolenia, które miało okazję oglądać program „997” – detektywistyczny thriller i horror story w jednym. Miałam świadomość, że te historie faktycznie się komuś przytrafiły, ale do głowy mi nie przyszło, że i ja mogłabym się stać bohaterką jednej z nich.
To miał być kolejny zwykły wieczór
Tamtego wieczoru wybrałam się do starszej koleżanki po notatki z przedmiotu, który niedługo miałam zaliczać. Bronka uczyła się rok wyżej, a doświadczenie i złote rady kogoś, kto ma to już za sobą, zawsze się przydają. Wieczór był wczesny, ale szaro-bure niebo i zapadający zmierzch nie tworzyły wymarzonej aury na spacery. Bronka mieszkała kilkanaście minut drogi ode mnie i uznałam, że szybko obrócę i nim zrobi się całkiem ciemno, będę już zgłębiać jej notatki we własnym pokoju. Ubrałam więc szarą kurtkę, która wyglądała niczym strój maskujący, i ruszyłam. Idąc, rozmyślałam o czekającej mnie nauce, czasem myśli uciekały do chłopaka, który ostatnio pojawił się w moim życiu... Mijałam właśnie dworzec, na którym często się widywaliśmy, kiedy wracałam z zajęć. Miłe wspomnienie sprawiło, że uśmiechnęłam się mimowolnie i podniosłam wzrok znad płyt chodnikowych.
Chodzenie ze spuszczoną głową to konsekwencja krótkowzroczności – muszę widzieć, gdzie stawiam stopy, a horyzontu i tak przecież nie dostrzegę. Od czasu do czasu sprawdzam jednak drogę przed sobą i podnoszę głowę, żeby uniknąć czołowego zderzenia ze słupem, latarnią czy jakimś przechodniem.
Tego wieczora miasto wyglądało jak wymarłe; śnieg zmieniający się w błotną breję, nieprzyjemna wilgoć w powietrzu – nic dziwnego, że nikomu się nie paliło do wędrówek. Sama bym się nie ruszyła z domu, gdyby nie zbliżający się termin zaliczenia i pilna potrzeba zgromadzenia materiałów do nauki.
Potraktował mnie jak prostytutkę
W momencie kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam mężczyznę kroczącego drugą stroną wąskiej uliczki i wyraźnie odwzajemniającego mój nostalgiczny uśmiech. Na pustej ulicy, w zapadającym zmierzchu, byliśmy jedynymi przechodniami. Facet nagle zszedł z chodnika i skierował się w moją stronę.
– Przepraszam... – zaczął, ciągle się uśmiechając.
– Tak? W czym mogę pomóc? – spytałam.
Dobre wychowanie górowało nad innymi uczuciami, choćby zniecierpliwieniem, że mnie spowalnia. „Tymczasem koleżanka, uprzedzona o moim przyjściu, pewnie zerka przez okno i czeka, aż się wreszcie pojawię. Ale przecież odpowiedź na pytanie, która jest godzina, nie zajmie mi wiele czasu. Na pewno nie tyle, by usprawiedliwić nieuprzejmość”.
– Słuchaj, bardzo mi się spodobałaś. Pójdziesz ze mną do łóżka? Zapłacę...
Takiego obrotu sprawy w życiu bym się nie spodziewała. Facet bezceremonialnie i bezczelnie potraktował mnie jak… no jak prostytutkę. Święte oburzenie zaczerwieniło mi policzki. Jak on śmiał!
– Pan wybaczy, nie jestem zainteresowana! – kindersztuba niczym kaganiec tamowała potok przekleństw, którym chętnie obrzuciłabym tego bezczelnego, podstarzałego typa.
Dopiero w tej chwili dokładnie mu się przyjrzałam. Facet wydał mi stary, bo ja miałam ledwie dwadzieścia lat, a on z pewnością przekroczył już czterdziestkę. Wyglądał jak księgowy albo czyjś nudny ojciec, nic szczególnego w nim nie było, ot, zwykły, niski facet – patrzyłam mu prosto w twarz, a sama mam metr sześćdziesiąt wzrostu.
– Ja naprawdę dobrze zapłacę, bo mi się bardzo spodobałaś – facet wymienił jakąś absurdalnie wysoką sumę.
Bałam się go
Mój Boże! Co za idiotyczna sytuacja. Nigdzie żywego ducha, jeszcze prawie połowa drogi przede mną, a ten kurduplowaty idiota bezkarnie obraża mnie na środku ulicy.
– Nie! Nie rozumie pan po polsku? Proszę mnie przepuścić!
Nie wiem, czego zabrakło w moim głosie, w wyrazie twarzy. Może absurd całej sytuacji wzmocnił zakłopotanie, a osłabił nutę asertywności – w każdym razie namolny facet ruszył za mną i ciągle podbijał stawkę. Sytuacja była mocno nieprzyjemna, ale co miałam zrobić? Zacząć wrzeszczeć, żeby przestał mnie wyceniać jak bydło na targu? Wstydziłam się zapukać do drzwi któregoś z mijanych domów i poprosić o pomoc. Były lata dziewięćdziesiąte, więc o telefonach komórkowych jeszcze nikomu się nie śniło. Nie mogłam powiadomić koleżanki, że jakiś typek mnie napastuje, więc niech łapie wałek i rusza z odsieczą. Moje skrępowanie i zdenerwowanie rosło z każdym krokiem. Facet może nie wyglądał groźnie, ale okolica robiła się coraz bardziej odludna, domy zostały za mną, a przed sobą miałam tylko pustą ulicę z garażami.
Nagle natręt odpuścił i stwierdziwszy, że jestem głupia, po prostu się wycofał. Ulżyło mi, że skończyło się tylko na przykrych zaczepkach. „Boże, co to w ogóle miało być? Gościowi totalnie odbiło! Szedł sobie pustym chodnikiem i nagle dostrzegł mnie po drugiej stronie ulicy. Co go skłoniło do tego, żeby wystartować ze swoją idiotyczną i obraźliwą propozycją? Zaczepił mnie pod wpływem impulsu czy wyszedł na „polowanie”? Na co liczył? Przecież za taki rodzaj „podrywu” od bardziej krewkiej laski mógł zarobić strzał w gębę!
Nie spodziewał się chyba, że zwykła dziewczyna idąca ulicą, ubrana zwyczajnie, nie wyzywająco, przystanie na jego niespodziewaną ofertę zarobku. W każdym razie nikt normalny nie mógł liczyć na zgodę. Czemu przyczepił się akurat do mnie? Bo w wyludnionej okolicy nie miał lepszego wyboru? Czy to przez mój uśmiech, choć wcale nie był skierowany do niego? A może zachęcił go mój wygląd potencjalnej ofiary? Szara kurtka, żadnych znaków szczególnych, przeciętna uroda i spuszczona głowa…”.
Myślałam, że to już koniec
Rozmyślając nad nieprzyjemnym incydentem, skręciłam na żwirową drogę prowadzącą do domu koleżanki. Paskudne mokre błoto zmieszane z topniejącym śniegiem zmieniło podłoże w miękką breję oblepiającą buty. Po obu stronach drogi wznosił się wysoki blaszany płot oddzielający ją od zakładu przemysłowego, który rozrósł się i wchłonął sąsiedztwo odizolowanego w ten sposób od świata domu Bronki. Byłam skoncentrowana na omijaniu błotnych kałuż i nie zwróciłam uwagi na samochód, który pojawił się za moimi plecami.
Kierowca powoli i ostrożnie manewrował na wąskiej drodze między płotami. Naraz drzwiczki wozu się otworzyły i wyskoczył z niego facet, który zaczepiał mnie parę minut wcześniej. Musiał mnie śledzić gdzieś z odległości, bo inaczej bym go zauważyła. Podbiegł i złapał mnie od tyłu. Przyciskał mi ręce do boków ciała, tak żeby ograniczyć mi możliwość obrony, i ciągnął w kierunku samochodu.
W zdławionym strachem gardle nie zrodził się żaden krzyk... Zresztą kto by mnie usłyszał? Wokół tylko ciche przestrzenie opustoszałego o tej godzinie zakładu produkcyjnego, do domu Bronki jeszcze dość daleko. Napastnik syczał mi do ucha:
– Nie chciałaś po dobroci, nie chciałaś za pieniądze, ale i tak cię będę miał! Myślałaś, że mi się wywiniesz?!
Świadomość, że jestem zdana wyłącznie na siebie, bo na tym odludziu nie mam co liczyć na cudzą pomoc, złość, że nie narobiłam rabanu, kiedy jeszcze była ku temu okazja, bo się wstydziłam jak ostatnia idiotka, dodały mi sił. Zaczęłam się rozpaczliwie szarpać z napastnikiem.
Udało mi się uciec
Milion myśli przelatywało mi przez głowę! „Po jaką cholerę byłam tak durnie uprzejma? Czemu od razu się nie rozdarłam na całe gardło? Obcy facet proponuje mi numerek za pieniądze, a ja mówię: Nie dziękuję, nie jestem zainteresowana?! Jakbym była zbyt zdumiona, żeby uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Gdybym uwierzyła, może teraz nie ślizgałabym się po błocie, próbując uciec zboczeńcowi, który próbował mnie zawlec do auta, a potem…! Strach pomyśleć, co właściwie planował mi zrobić. Na szczęście przecenił swoje siły lub nie docenił siły mojej desperacji, bo w końcu mu się wyrwałam. Pognałam w stronę domu Bronki, ścigana przez wulgarne wyzwiska.
Potargana i ubłocona dotarłam do drzwi. Koleżanka otworzyła mi z uśmiechem, który zgasł, gdy tylko spojrzała na moją twarz. Po chwili przy gorącej herbacie opowiadałam całe zdarzenie. Skończywszy, zastrzegłam, że nie wyjdę od niej bez eskorty. Bronka trochę nerwowym śmiechem próbowała rozładować sytuację i pokryć własne zdenerwowanie.
– Daj spokój, to cicha okolica, ponad dwadzieścia lat tu mieszkam i nikt mnie nigdy nie zaczepił, a co dopiero mówić o napadaniu. Poza tym koleś na pewno już stąd odjechał. Potrafisz opisać jego samochód?
– Zielony, raczej nieduży… Jezu, nie przyglądałam się! Walczyłam o życie. Nie miałam czasu podziwiać jego bryki!
Bronka zaoferowała się, że odprowadzi mnie do pierwszych domów. Szłyśmy ciemnym, opustoszałym miastem po rozmiękłej od błota drodze; wydawało mi się, że dostrzegam ślady niedawnej szamotaniny. Na drżących nogach minęłam w asyście koleżanki garaże i dotarłam do bardziej cywilizowanej części miasta, gdzie pojawiali się nieliczni przechodnie, autobusy, a nawet przejechał radiowóz. Pożegnałam Bronkę, apelując, by zachowała ostrożność i najlepiej sprintem wróciła do domu, bo zboczeniec może się jeszcze gdzieś tam czaić. Szybkim krokiem pokonałam resztę trasy, walcząc ze łzami i wewnętrznym rozdygotaniem. Dopiero gdy dotarłam do domu, dałam upust łzom…
Mam traumę do dziś
Nie zgłosiłam policji napaści. Wtedy uznałam, że to nic nie da. Czasu nie cofnę, a nawet nie potrafiłabym opisać dokładnie napastnika czy nawet jego samochodu. Nie wierzyłam też, by ktokolwiek przejąłby się moim zgłoszeniem – nic zostałam przecież okradziona, pobita ani zgwałcona. Nie pomyślałam, że powinnam to zgłosić, bo może nie byłam pierwsza i zapewne nie będę ostatnia. Zamiast mnie mogła przecież ucierpieć inna dziewczyna... Nie pomyślałam, żałuję.
Ale to, że fizycznie wyszłam z tej sytuacji cało, nie oznacza, że nie odniosłam żadnych ran. To zdarzenie pozostawiło we mnie bliznę na całe życie. Do tej pory puste, odludne przestrzenie po zmroku wywołują u mnie panikę i obawę, że tym razem mogę mieć mniej szczęścia niż wtedy. Każdy człowiek zagadujący mnie na ulicy budzi we mnie lęk i niedającą się opanować nerwowość. Nawet jeśli pyta o godzinę lub prosi o datek na chore dzieci. Zaufania, które miałam do ludzi, nigdy nie udało mi się już odzyskać.
Ale cóż, żyje się dalej. Czasem trzeba się przemieszczać po zmroku, zwłaszcza jesienią i zimą, kiedy już po południu zapada zmierzch. Zatem przemieszczam się z bijącym szybko sercem, ściśniętym gardłem i strachem w oczach, ściskając w dłoni, schowanej w kieszeni, pojemnik z gazem.
Do dziś – mimo terapii – śni mi się wstrętny, przerażający koszmar, w którym niski, pozornie zwyczajny facet, wyglądający jak księgowy lub czyjś nudny ojciec, dyszy mi w kark, syczy obrzydliwości do ucha i bezceremonialnie narusza moją przestrzeń osobistą, moją nietykalność… I bezpowrotnie niszczy moje poczucie bezpieczeństwa.