Było blisko, żebym wtedy popełniła największy błąd w życiu. Kiedyś, jakieś kilkanaście lat temu, ludzie byli mniej otwarci na różne sytuacje. Nie mówiło się o singlach, tylko o starych pannach, nie mówiło się o dzieciach samotnych rodziców, tylko o bękartach. Moi starzy nie mogli zrozumieć, że ich jedynaczka nagle zaszła w ciążę, zamiast ciągnąć naukę na studiach. Stary sugerował mi, że powinnam to usunąć. Nie powiedział tego dosłownie, ale zasugerował:

— Mam nadzieję, że wiesz, co masz teraz zrobić. No i szykuj mi tego ojca dziecka na rozmowę! — wrzeszczał.

I jeszcze mówił, że go rozczarowałam, że nie oczekiwał tego ode mnie. Miał nadzieję, że skończę jakiś dobrze płatny zawód, z papierkiem magistra wrócę do rodzinnej wioski, osiedlę się tam, wyjdę za mąż za kogoś porządnego i będę szczęśliwa, a przez to i oni będą szczęśliwi. Wróciłam, tylko że dopiero na koniec pierwszego roku. Z dzieckiem pod sercem, którego co prawda, jeszcze nie było widać, i z przerażeniem w oczach.

Nikt nie mógł mi zarzucić, że zataiłam prawdę. Otwarcie mówiłam o nieplanowanej ciąży. Chciałam dodać, że nie zamierzam wchodzić w związek małżeński. Tata kazał mi spakować manatki i nie wracać, dopóki nie pozbędę się dziecka. Nawet zaciągnął kredyt w swojej pracy, abym tylko to zrobiła. Pamiętam, jak kiedyś usłyszałam moją mamę, jak płacze i mówi, że to jest grzech, ale może jakoś to pójdzie. Tata nie chciał jej słuchać.

Gdy kasa już była w mojej kieszeni, ruszyłam — no dobra, raczej pojechałam — do doktora. Pomyślałam, że w większym mieście nikt mnie nie pozna. W pamięci mam jeszcze do dzisiaj białość gabinetu, która raziła w oczy, przerażające światło z lampy nad fotelem i zimny ton lekarza:

— Proszę się rozebrać.

Przestraszyłam się. Dłonie mi drżały, chyba przede wszystkim dlatego, że postąpiłam przeciwko tacie. Doktor na mnie wrzasnął, że powinnam to przemyśleć, zamiast mu zawracać głowę.

Napisałam list, ale bez adresu

W domu zapewniałam rodziców, że wizyta u doktora poszła pomyślnie. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy skłamałam. Nie żałowałam jednak swojego wyboru. Pomyślałam, że przez następne trzy, cztery miesiące będę miała trochę spokoju. Przed końcem tego okresu musiałam wymyślić plan na resztę życia. Nie mogłam polegać na nikim, ciąża była naprawdę niespodziewana, wynikła z pijackich studenckich juwenaliów. Od tego momentu nigdy więcej nie sięgnęłam po alkohol. To jest moja pokuta.

Stary nie liczył się z tym, że mogę mu zapodać kontrę, więc olewał mnie. Tak czy inaczej, wpadałam do domu tylko od czasu do czasu, tłumacząc to sesją. Nie było mi wesoło, bo nie miałam zielonego pojęcia, co robić dalej. Żyłam bardzo skromnie, żeby co miesiąc odłożyć, chociaż kilka groszy z kasy, którą dostawałam od rodziców. A, i miałam kasę, którą stary dał mi na zabieg.

Moja koleżanka z uczelni, Justyna, rzuciła mi koło ratunkowe. Wyznałam jej, że już od października przestanę chodzić na studia. To właśnie ona wyszukała dla mnie miejsce do życia u super miłych starszych ludzi, którzy przez kilka następnych lat stali się dla mojego Piotrusia jak dziadkowie. Ich jedyna córka mieszkała daleko, w Kanadzie, i nie mogła się nimi zajmować. Dlatego postanowili znaleźć kogoś, kto by się nimi opiekował. Moja rola była prosta: sprzątać, prać, prasować, gotować, robić zakupy i upewniać się, że regularnie biorą swoje lekarstwa.

Po zakończeniu sesji napisałam do rodziców list, w którym wyznałam wszystko. Pożegnałam się z nimi, przeprosiłam i zapewniłam, żeby się o mnie nie martwili, bo na pewno sobie poradzę. Nie podałam nowego adresu, może obawiałam się reakcji taty. Czasami zdarza się, że obce osoby okazują się cieplejsze i bardziej przyjazne niż nasza własna rodzina.

Pani Zosia i pan Ziutek byli już sporo po siedemdziesiątce, kiedy do nich się wprowadziłam. Z ogromnym brzuchem, jak balon, mimo że do porodu miałam jeszcze dwa miesiące. Dziadkowie mojej przyjaciółki Justyny mieszkali w tej samej wiosce. Obydwoje byli cudownymi osobami. Naprawdę bardzo im jestem wdzięczna. Justyna zorganizowała zbiórkę ubrań i zabawek wśród znajomych. Została nawet chrzestną mojego chłopca. Nie doświadczyłam nigdy biedy ani samotności.

Zajmowałam się panią Zosią i panem Ziutkiem, a z kolei oni mną. Było mi miło, że Piotruś miał takich kochających dziadków. O rodzicach myślałam rzadko. Ciągle miałam do nich pretensje, szczególnie do taty.

— Nie chciałabyś tam pojechać, dziecino? — zapytała pani Zosia. — Może warto by było spróbować? Mama to przecież mama. Wydaje mi się, że rozumiem, co musi czuć. Czas to najlepszy lek, uwierz mi.

Nie mogłam w to uwierzyć. Ale pewnego dnia wysłałam list do mojej znajomej Eryki, która mieszkała blisko moich rodziców. Kiedy dostałam odpowiedź, przeczytałam, że moi rodzice są w dobrej formie, zdrowi, wciąż pracują, a o mnie zupełnie nie rozmawiają, jakby unikali mojego tematu. Mimo że nie oczekiwałam niczego, poczułam smutek. Wiedzieli, że mam małego chłopca, bo zaraz po narodzinach napisałam do nich list.

Z biegiem lat, razem z moim małym synem, prowadziłam spokojne życie obok pani Zosi i pana Ziutka. Dodatkowo zarabiałam na życie poprzez szycie, sprzątanie i sezonowe prace. Nie mogłam podjąć innej pracy, ponieważ nawet nie miałam jak tam dojechać. Wieś, w której mieszkaliśmy, była na uboczu. Bez samochodu trudno było się poruszać. Po kilku latach zamknięto jedyny sklep, więc musiałam jeździć na zakupy na rowerze.

Kiedy mój syn ukończył 15 lat, pomyślałam, że czas mu coś wyjaśnić. Wcześniej dużo razy drążył temat taty, ale zawsze mi było niezręcznie, żeby mu powiedzieć, że widziałam go tylko raz w życiu.

— Nie pasowaliśmy do siebie, czasami tak właśnie jest. Ale zawsze starałam się i będę starała, żebyś nie czuł, że ci czegoś brakuje — mówiłam mu.

Nie miał mi za złe, że tak jest. Zdziwił się tylko, że prawdziwych dziadków nigdy nie miał okazji poznać. Chyba nie do końca zrozumiał, dlaczego tak jest.

— Nie chciałabym, żebyś myślał, że ci, których znasz, są gorsi. Oni pokochali cię jak swojego wnuczka. Byłoby im smutno, gdybyś teraz zaczął myśleć i czuć inaczej.

Mój synek jest naprawdę bystry. Ani razu nie puścił farby przed babcią i dziadkiem, że wie o moim sekrecie. Już od pierwszej klasy zawsze dostawał nagrody, a od czwartej co roku przychodził do domu ze świadectwem z paskiem. Miałam powody, żeby być z niego dumna. Kiedy na niego patrzę, zawsze mnie przeraża myśl, że mogłoby go nie być...

Upłynęło prawie 20 lat...

Z powodu różnych niespodziewanych zdarzeń Justyna wraz z mężem i bliźniakami przeprowadziła się do swoich dziadków. W końcu miałam obok siebie kogoś w moim wieku, kto mnie rozumiał. Justyna namawiała mnie, żeby w końcu zrobić prawko i kupić jakieś używane auto, ale nie udało mi się jeszcze tego zrobić.

Zupełnie niespodziewanie, moje życie znów zaczęło robić piruety. Wszystko zaczęło się od choroby pani Zosi. Jej odejście bardzo mnie poruszyło, a niedługo później odszedł również pan Ziutek, który nie wytrzymał straty swojej ukochanej żony. Ich rodzina zdecydowała się sprzedać dom zaraz po pogrzebie. Nie miałam pojęcia, co teraz ze mną będzie...

Nagle odwiedził mnie pan Gienio, dobry znajomy z sąsiedztwa.

– Pani Marto, chciałbym pani pomóc – zaczął. – Nie chciałbym, żeby pani źle mnie zrozumiała, ale jeśli pani się zgodzi, chciałbym zaproponować pani pokój u mnie. Jeden mi w zupełności wystarcza, a jeśli podzielić ten duży na dwa mniejsze meblościanką, będzie idealnie dla pani i dla Piotra. Nie odmawiaj. Czuję się samotny, i nie mam nawet z kim gadać.

Byłam w takim szoku, że nie mogłam nic powiedzieć, a pan Gienek pomyślał, że się zgadzam. Nie protestowałam, bo nie miałam innego wyboru.

Tego dnia po południu znowu byłam zdziwiona. Po prawie 20 latach zobaczyłam... moją mamę. Od razu ją rozpoznałam. Wyglądała prawie tak samo, tylko jej włosy były teraz siwe. Stała w drzwiach i płakała.

— Księżniczko...— powiedziała. — Tyle lat, o Boże...

Potem obie zalałyśmy się łzami. Trudno przecież jednego dnia nadrobić wszystkie lata. Mama opowiedziała mi o tym, jak ciężko jest tacie, o tym jak przypadkiem wpadła na mamę Eryki i dzięki temu dostała mój adres, o tym jak bardzo tęskni i czuje się samotna.

Mój syn, który akurat wrócił do domu, nie musiał pytać, o co chodzi, sam wszystko rozgryzł.

— Tata nie jest pewien, czy nam wybaczysz, ale chciałby was zobaczyć. Pewnie nie zostało mu już dużo czasu, wczoraj dowiedział się, że musi przejść poważną operację. Jeśli zechcesz, moglibyście wrócić do domu.

Nie miałam takiego zamiaru. Podjęłam decyzję, że zostanę z Gienkiem. Ale niesamowita ulga ogarnęła moje serce. Cieszę się, że udało mi się pogodzić z rodziną, mimo że naprawienie naszych błędów to proces czasochłonny. Nie umiem trzymać w sobie złości, może dlatego, że mimo wielu przeszkód, moje życie jakoś się poukładało. No i w końcu Piotrek miał okazję spotkać prawdziwych dziadków.

Najbardziej interesujące historie tworzy samo życie. Do mojej doszedł ostatnio nowy rozdział — ślub z Gienkiem. A tata po operacji czuje się coraz lepiej...