W domu kultury było głośno jak w ulu. Dzieciaki, które jeszcze nie zaczęły zajęć tanecznych, biegały po korytarzu. Dorośli z kursu angielskiego przekrzykiwali gwar, żeby ustalić, co było zadane. Uśmiechając się i odpowiadając na rzucane z wszystkich stron „Dzień dobry”, dobrnęłam wreszcie do swojej salki, w której udzielałam indywidualnych lekcji gry na pianinie. Moja pierwsza uczennica, Joasia, już czekała.

– Na początek zagraj mi, proszę, gamę E-dur – poleciłam. – Świetnie, a teraz g-moll. Dobrze… Jak ci się podobał utwór z zadania domowego? Spróbujemy razem?

Joasia miała dziewięć lat, a już potrafiła grać na cztery ręce. Niewiele dzieci ma taki talent i potrafi tak się koncentrować na grze. Ta dziewczynka umiała całkowicie skupić się na nauce, a co więcej, chętnie pracowała w domu. Zawsze przychodziła przygotowana i grała z wyraźną przyjemnością.

Zrobiło mi się żal małej

Uderzałyśmy palcami w klawisze, śledząc uważnie nuty, kiedy nagle względną ciszę za drzwiami przeszył wrzask. Po chwili kolejny. Później rozległ się płacz dziecka, taki z gatunku tych, które mają coś wymusić na rodzicu. Wyjrzawszy przez drzwi, zobaczyłam kobietę ze smartfonem w ręce, która stała nad rzucającą się po podłodze dziewczynką.

Dziecko mogło mieć z pięć lat i z wyglądu przypominało aniołka – jasne włosy, śliczna buzia. Tyle że teraz ta buzia wykrzywiona była do płaczu czy raczej wrzasku. Mała czołgała się po linoleum i dosłownie wyła.

– Przepraszam, prowadzę lekcję – zwróciłam się do matki, która stała nad dzieckiem, wyraźnie nie wiedząc, jak je uspokoić. – Proszę o ciszę na korytarzu.

Zobacz także:

Dziewczynka, dzięki Bogu, ucichła i przyjrzała mi się badawczo. Wróciłam do salki i wskazałam Joasi miejsce w nutach, od którego zaczynamy. Po kilkunastu taktach jednak moja uczennica zaczęła się gubić, bo rozproszyły ją kolejne krzyki zza drzwi. Nie byłam w stanie przeprowadzić lekcji do końca!

– Przepraszam panią – zaczęłam stanowczo, znowu podchodząc do wyraźnie zmieszanej kobiety. – Proszę uciszyć dziecko albo je stąd wyprowadzić. Próbuję uczyć muzyki.

Kobieta poczerwieniała i zaczęła podnosić dziewczynkę z ziemi. Ta odepchnęła jej ręce, wyszarpnęła się i uciekła, nadal wyjąc.

– Przepraszam… – wyjąkała nieszczęsna matka. – Czekamy tu na jej brata, ma hip-hop. Ola się nudzi, dlatego tak się zachowuje.

Pomyślałam, że wcale jej się nie dziwię. Zajęcia taneczne trwały półtorej godziny. W tym czasie małe dziecko uwięzione na korytarzu domu sztuki może dostać szału z nudów, zwłaszcza jeśli matka poświęca uwagę tylko swojemu telefonowi.

Kiedy zajęcia się skończyły, wyszłam na korytarz i obserwowałam, jak dzieci wybiegają z sali z lustrami. Na jednego z chłopców dosłownie wskoczyła mała dziewczynka. Ola. Widać było, że uwielbia starszego brata, choć on opędzał się od niej, jak mógł, wyraźnie zawstydzony przed kolegami.

Zrobiło mi się żal małej. Czekała tu tyle czasu, aż brat skończy się dobrze bawić na zajęciach, a on nawet nie chciał jej dać się pocałować… Widziałam, jak odpycha jej rączki i złośliwie ucieka po schodach.

Tydzień później Joasia nie przyszła na lekcję. Rozchorowała się. Niestety, dostałam tę wiadomość, dopiero gdy otworzyłam pianino. Nie opłacało mi się wychodzić, bo za godzinę miałam kolejną lekcję, zostałam więc, żeby sama trochę pograć. Zaczęłam Allegro z koncertu e-moll Chopina, kiedy zza drzwi dobiegły odgłosy awantury i wrzaski dziecka. No tak, mama Oli znów czeka na syna…

Będzie tylko pani przeszkadzać

Zirytowana wyjrzałam z sali i zobaczyłam je na schodach. Matka z nieodłącznym telefonem w dłoni ciągnęła dziecko za rękę, a ono usiłowało siadać na stopniach, wrzeszcząc, że chce na plac zabaw. Kobieta dostrzegła mnie w uchylonych drzwiach i poczerwieniała.

– Przestań, ale już! – syknęła dość głośno, żebym i ja to usłyszała. – Bo pani cię zabierze i zamknie w tamtym pokoju!

– Tak! Ja wolę być w tamtym pokoju! – niegrzecznie krzyknęła mała. – Tu jest nudno! Ty tylko rozmawiasz i piszesz na telefonie!

Zanim którakolwiek z nas się zorientowała, Ola przebiegła obok matki i wpadła na mnie, przeciskając się do salki z pianinem. Kilka sekund później wpadła tam też jej mama, chwytając małą za kaptur bluzy i tłumacząc, że muszą wyjść, bo „przeszkadzają pani”. Zrozumiałam, że będziemy mieli powtórkę z rozrywki – Ola zacznie wyć na korytarzu, matka będzie bezskutecznie próbować ją opanować, a ja nie zdołam zagrać nawet taktu. Oczywiście miałam rację, Ola nie chciała wyjść z salki. Wyrwała się matce, podeszła do pianina i ostrożnie nacisnęła klawisz. Rodzicielka chwyciła ją wpół, żeby ją dosłownie wynieść. Rozległo się znajome zawodzenie.

Niech pani ją puści – powiedziałam, żeby tylko zapadła cisza, a potem zwróciłam się do dziecka: – Posłuchaj… Jesteś Ola, tak? Ja jestem Maria i uczę dzieci grać na pianinie. Mogę ci pograć, chcesz? Ale musisz grzecznie siedzieć i nie wolno ci hałasować, rozumiesz?

Nie miałam pojęcia, czy to zadziała, ale Ola poważnie kiwnęła głową.

– To się nie uda, ona ma ADHD! – zaprotestowała jej matka. – Lepiej ją zabiorę, będzie tylko pani przeszkadzać…

Nie pozwoliłam jej na to. Poprosiłam, żeby wyszła i zostawiła córkę ze mną. Miałam wrażenie, że brewerie małej są nakierowane głównie na to, żeby zrobić matce na złość. Zagrałam fragment koncertu Chopina, a potem „Dla Elizy” Beethovena. Mała nawet nie pisnęła. Słuchała jak zaczarowana, z rozchylonymi ustami. Pochwaliłam jej zachowanie. A potem przyszło mi do głowy coś jeszcze.

– Chcesz sama spróbować? Zobacz, uderz paluszkiem tutaj, a teraz tu. Ja uderzę tu i tu. Poznajesz, co to za piosenka?

– „Wlazł kotek na płotek”! – wykrzyknęła z zachwytem. – Ja też chcę tak grać! Nauczy mnie pani? Proooszę!

Nikt nie daje sobie z nią rady

Już miałam odpowiedzieć, kiedy weszła jej mama. Powiedziałam, że chciałabym zrobić Oli mały test na słuch muzyczny, i usłyszałam, że nie ma po co, bo mała i tak się nie skupi. Matka wyraźnie chciała ją już zabrać. Spojrzałam na dziecko, które od razu zmieniło minę na naburmuszoną, i ponowiłam propozycję. Miałam wrażenie, że jeśli tylko matka wyjdzie, Ola znowu będzie pogodna i skupiona. Kobieta opuściła nas z niechęcią.

Mała idealnie zaśpiewała wszystkie zagrane przeze mnie dźwięki. A wiec miała słuch!

– Uczyłam już takie małe dzieci – zwróciłam się do jej matki, wyprowadzając dziewczynkę na korytarz. – Mogę dawać Oli lekcje.

– Jej?! – kobieta spojrzała na córkę z niedowierzaniem; mała właśnie podskakiwała dookoła swojego brata, wyraźnie opędzającego się siostry, bo koledzy patrzyli. – Ona nie usiedzi dwóch minut spokojnie! Rozmontuje pani to pianino! – uniosła wzrok do sufitu. – Naprawdę, ja już z nią nie wytrzymuję… To dziecko mnie wykańcza… Nie, to nie ma sensu, tylko by pani straciła czas, a i tak ją pani wyrzuci z zajęć.

– Pierwsza lekcja gratis – rzuciłam argument. – Potem pani zdecyduje, dobrze?

To ją przekonało, choć miałam wrażenie, że po prostu chce spędzić w spokoju tę godzinę, którą dziecko będzie u mnie. Powtórzyła jeszcze, że Ola ma ADHD i że nikt nie daje sobie z nią rady, a potem poszła do recepcji domu kultury zapisać córkę na lekcję. Tymczasem Ola stała pod ścianą i pociągała nosem od tłumionego płaczu. Jej brat gdzieś uciekł, wszędzie biegały starsze dzieci, a nią nikt się nie interesował. Pomyślałam, że to wcale nie jest dziwne, iż wymusza uwagę otoczenia krzykami i złym zachowaniem. Inaczej wszyscy by ją ignorowali, tak jak teraz.

Mama Oli miała trochę racji. Kiedy mała była znudzona albo zmęczona, zaczynały się problemy z koncentracją. Wtedy wstawała z krzesła, waliła w klawisze. Raz omal nie przycięła sobie palców, zrzucając klapę instrumentu. Ale ja nie zamierzałam się poddać. Wierzyłam, że jeśli się nią odpowiednio pokieruje, będzie można wydobyć z niej prawdziwy talent. Dlatego podczas lekcji robiłam jej częste przerwy. Skakałyśmy wtedy po salce, udając kangury, machałyśmy ramionami jak drzewa i „wkręcałyśmy żaróweczki”. A potem Ola siadała i powtarzała po mnie dźwięki.

Tak jak myślałam, jej mama zagustowała w godzince całkowitego spokoju i zgodziła się na dalszą naukę.

– To mój jedyny moment wytchnienia – przyznała. – Nie przyjęto jej do przedszkola, muszę siedzieć z nią w domu. Na szczęście mąż dobrze zarabia za granicą, bo nie wiem, jak by to było. Ale powiem pani, że już marzę, żeby iść na osiem godzin do pracy! To wieczne pilnowanie Oli, awantury na środku ulicy, te jej histerie… Naprawdę czasami nie wytrzymuję. No ale przepraszam, rozgadałam się… To jak ona sobie radzi z tą muzyką?

Ola radziła sobie doskonale. Oczywiście nie była tak skupiona i zaangażowana w grę jak choćby Joasia, lecz błyskawicznie się uczyła. Kiedy grała, widać było, że się koncentruje i że sprawia jej to frajdę. Wprawdzie jednorazowo ten stan trwał nie dłużej niż siedem minut, ale co z tego? Do wszystkiego dochodzi się małymi kroczkami.

Nie, to kiepski pomysł!

W czerwcu skończyła się szkoła i zajęcia dodatkowe. Ola i jej brat mieli wakacje, ja także. We wrześniu przyszli ponownie. Oboje podrośli, opalili się.

– Jestem w zerówce – pochwaliła się moja uczennica. – Mam fajną panią i koleżanki. Jeden chłopiec też ma ADHD jak ja. Jest strasznie niegrzeczny, wczoraj kopnął panią i mnie…

Pomyślałam, że to nie fair tak stygmatyzować dzieci. Po co mówić im, które ma ADHD? Diagnoza powinna pozostać między dorosłymi – tak uważałam. Oli w niczym ta wiedza nie pomagała. Tylko utwierdzała ją w przekonaniu, że coś z nią jest nie tak.

– Świetnie to zagrałaś – ja postanowiłam motywować ją pochwałami. – Jeśli nauczysz się tej linijki, zagramy całość razem.

Po lekcjach zawsze chwilę rozmawiam z rodzicami swoich uczniów. Niektórzy z nich to prości ludzie, rolnicy, sadownicy, oni przywożą dzieci do naszego domu kultury z odległych miejscowości. Inni przenieśli się do nas z miast i przyprowadzają dzieciaki, żeby nie straciły kontaktu ze sztuką, jak mówią. Najbliższa szkoła muzyczna jest osiemdziesiąt kilometrów dalej, więc ci, co załapali się na lekcje u mnie, dosyć sobie to cenią. A nasza placówka trzyma wysoki poziom – mamy grupy taneczne, które konkurują z prywatnymi szkołami tańca na zawodach wojewódzkich czy nawet krajowych, nasz amatorski teatr został dwa razy opisany w regionalnej prasie, a recitale moich uczniów przyciągają na widownię nie tylko ich rodziny, ale i szerszą publiczność.

– Pod koniec roku będzie koncert – oznajmiałam po kolei rodzicom moich uczniów.

– Każde dziecko będzie miało do zagrania jeden utwór solo i jeden w akompaniamencie. Czeka nas dużo pracy, ale jestem pewna, że dziecko da sobie radę.

Oczywiście wszyscy byli niezwykle dumni i podekscytowani, że ich dzieci wystąpią na scenie i zasiądą do prawdziwego, czarnego fortepianu. Jedynie mama Oli zamrugała z przerażeniem oczami.

– Nie, to kiepski pomysł! – zaprotestowała. – Wie pani, na pewno zrobi na tym koncercie coś głupiego! Ona nawet nie wysiedzi spokojnie, aż przyjdzie jej kolej. Będzie przeszkadzać, może biegać.

– Wie pani… – zaczęłam, widząc, że kobieta naprawdę jest gotowa zabronić Oli wzięcia udziału w recitalu. – Uczę pani córkę od kilku miesięcy. Ona ma talent i jeśli tylko pozwoli jej się na przerwy, to umie skupić uwagę. Biorę to na siebie. Ja ją przygotuję, a jeśli Ola zrobi coś nie tak, to na moją odpowiedzialność, dobrze?

Zgodziła się, wyraźnie nie wierząc, że po „dziecku z ADHD” może w ogóle spodziewać się czegoś innego niż „złe” zachowanie.

I możesz tak grać, kochanie!

Nie twierdzę, że praca z Olą była łatwa i zawsze przyjemna. Oczywiście, każdy nauczyciel chciałby mieć samych takich uczniów jak Joasia, ale przecież dzieci są różne. Przy Oli najważniejsze były systematyczność i szlifowanie drobiazgów: ćwiczenie gam, pilnowanie metrum. Oczywiście konieczne były przerwy, nieraz połowę lekcji spędzałyśmy na skakaniu po salce i ćwiczeniach ruchowych. Ale za to ta druga połowa była wypełniona owocną pracą.

W grudniu Ola wzięła udział w koncercie kolęd i bez jednego błędu zagrała „Wśród nocnej ciszy”. Widziałam, jak po występie podbiegła do mamy i brata. Mama przytuliła ją sztywno, jakby niechętna wylewnym uściskom, a brat odwrócił się ze wzrokiem wbitym w ekran smartfona. Ich ojca, jak zawsze, nie było. Chyba właśnie obserwując tę scenę, poczułam, że mała Ola jest mi szczególnie bliska.

Dla mnie nigdy nie była niegrzeczna. Tylko ja widziałam w niej dziecko z łatką „kłopotliwego”, które rozpaczliwie chciało, żeby bliscy zwracali na nie uwagę. W czasach, gdy ja wychowywałam swoje dzieci, nikt nie słyszał o ADHD, i może dlatego ten skrót niewiele dla mnie znaczył. Reprezentowałam starą szkołę. Uważałam, że jeśli dziecku poświęci się czas i uwagę, ono będzie się dobrze rozwijać. Dlatego tak się zaangażowałam w naukę Oli. Chciałam, aby mogła rozwinąć swój talent muzyczny.

Niestety, po feriach zimowych przeszłam ciężką anginę z komplikacjami i wypadło mi prawie półtora miesiąca lekcji. Moi uczniowie sporo stracili. Bałam się, że nie zdążę ich przygotować do koncertu na koniec roku. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że Ola wcale nie ma zaległości… Przeciwnie, gra lepiej niż przed moją chorobą!

– Przychodziłam tu z mamą czekać na Krzysia – wyjaśniła, mając na myśli swojego uwielbianego brata. – A wtedy przychodziła tu sobie ćwiczyć Asia. Ona grała, a ja słuchałam – pomachała energicznie nogami, co było jej sposobem na wyrażenie zadowolenia. – A jak kończyła swoje utwory, to ja ćwiczyłam swoje i ona mi pomagała. Wie pani co? Chcę grać tak jak ona!

– I możesz tak grać, kochanie! – zapewniłam ją. – Chociaż na pewno wiesz, że Joasia bardzo dużo ćwiczy, prawda?

Nie wiem, czy to fakt, że tak jej zaimponowała starsza koleżanka, czy może po prostu sama Ola była już większa, ale w drugim semestrze ćwiczenie szło nam dużo sprawniej i musiałyśmy rzadziej przerywać grę.

Uśmiechałam się jeszcze długo

Do czerwcowego koncertu Ola była przygotowana doskonale. Zagrała trzy utwory, wszystkie z pamięci, z jednym tylko błędem. Ale nie to było jej największym sukcesem.

– Wie pani co? – odezwała się jej mama po występie. – W życiu nie sądziłam, że to się uda. Jak zobaczyłam Olę siedzącą spokojnie z innymi dziećmi przez ponad godzinę, nie mogłam uwierzyć, że to moje dziecko! Myślałam, że ona naprawdę ma to ADHD i nigdy na niczym się nie skupi. Ale dzięki pani lekcjom tak się uspokoiła, nauczyła koncentrować…

– Jak to? – przerwałam jej. – Myślała pani, że ona ma ADHD? To nie diagnoza lekarza?

– Yyy… no, prawie lekarza. Bo to moja koleżanka tak Olę oceniła. A ona pracuje jako pedagog w przedszkolu, więc się zna.

Załamałam ręce, a jednocześnie się ucieszyłam. Bo miałam rację! Ola nie miała żadnej czteroliterowej choroby, tylko po prostu starała się przetrwać w rodzinie, gdzie wszyscy uważali ją za irytującego malucha… Powiedziałam jej mamie, że moim zdaniem Ola jest zupełnie zdrowym, do tego zdolnym dzieckiem i trzeba rozwijać jej talenty. A przy tym jest uroczą dziewczynką i moją ulubioną uczennicą.

Kobieta pokraśniała, tym razem z zadowolenia, i wreszcie mocno przytuliła córkę. Niedługo potem ta rodzina wyjechała. Mieszkają w dużym mieście, a Ola w nowej szkole ma zajęcia informatyczne. Znalazła adres mailowy naszego domu kultury i napisała do mnie z pomocą nauczycielki.

„Kochana Pani Marysiu. Tęsknię za Panią, chociaż tutaj też jest fajnie. Chodzę do nowej szkoły, na górce. Dostaję same uśmiechnięte buźki – pisała, pewnie o swoich ocenach w pierwszej klasie. – Chodzę też do szkoły muzycznej, do klasy fortepianu. Wozi mnie tata, bo wrócił z Niemiec. Zawsze potem kupuje mi kremówkę w nagrodę za ładne granie. Uwielbiam te kremówki z tatą! No i fortepian też!”.

Uśmiechałam się jeszcze długo po przeczytaniu tego maila. Spoważniałam dopiero, kiedy wszedł mój kolejny uczeń, niejaki Artur, lat siedem, ze swoją zaaferowaną mamą.

– Arturku, siądź grzecznie, nie wierć się, słuchaj pani i nie odzywaj się niepytany  – matka zaczęła strofować synka. – A jak coś…

– Przepraszam, proszę zamknąć drzwi – wyprosiłam ją uprzejmie; a potem zwróciłam się do wystraszonego malucha: – Umiesz skakać jak kangur? No to zaczniemy od tego!