Reklama

Gdyby ktoś zapytał mnie tydzień wcześniej, odpowiedziałabym z uśmiechem:

Reklama

– Dumna! Podekscytowana! To nowy etap!

I naprawdę w to wierzyłam. Kupowanie wyprawki było jak święto – nowe kredki pachniały jak dzieciństwo, tornister w dinozaury wywoływał okrzyki zachwyt. Wieczorami liczyliśmy kredki, a on z dumą prezentował wszystkim swoje imię napisane kulfonami na zeszytach. Wszystko było takie… pełne nadziei. Aż nadszedł ten poranek. 1 września. Dzień, który przewraca świat rodzica do góry nogami.

Bałam się

Siedziałam przy stole, gapiąc się na parujący kubek kawy. Tomek w piżamie chrupał płatki, jakby to był każdy inny dzień. A ja? Patrzyłam na niego i czułam, jak coś ściska mi gardło. Przypomniałam sobie swój pierwszy dzień szkoły. Ja, w granatowej sukience z falbanką, trzymająca kurczowo mamę za rękę. Pamiętam łzy, zapach kredy, zimne ręce. Mama cały czas była przy mnie, nie puściła ani na sekundę. I wtedy to wystarczało. Ale teraz… to ja musiałam być tą odważną.

Nie chcę dzisiaj iść – wyrwał mnie z zamyślenia głos Tomka.

Podniosłam wzrok. Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie z niepewnością.

– Czemu nie chcesz? – zapytałam cicho.

Bo nikogo tam nie znam – wyszeptał.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wszedł mój mąż.

– Wszystko w porządku? – zapytał, sięgając po kubek.

Tomek mówi, że nie chce iść. Że się boi – powiedziałam, starając się, by głos mi się nie załamał.

– To normalne – uśmiechnął się i spojrzał na syna. – Wiesz, ja też się kiedyś bałem. Ale potem poznałem twoją mamę i już było super.

– Tato… ale mama była w innej szkole…

– Wiem – zaśmiał się. – Ale i tak ci zazdroszczę, że przed tobą taki dzień.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jak tylko się odezwę, polecą mi łzy. Bo prawda była taka, że to ja się bałam bardziej niż mój syn.

Syn spojrzał na mnie z rozpaczą

Ubraliśmy się prawie w ciszy. Tomek stał przed szafą i zerkał na wyprasowaną koszulkę z kołnierzykiem, jakby miała go oparzyć. Podałam mu ją bez słowa, a on bez entuzjazmu włożył przez głowę. Podciągnął skarpetki, założył spodnie i usiadł na łóżku, bawiąc się paskiem od tornistra.

– Gotowy? – zapytałam, choć odpowiedź znałam już po jego minie.

Wzruszył ramionami i wstał powoli. Wzięłam jego dłoń, taką jeszcze miękką i dziecięcą, i wyszliśmy z domu. Na ulicy mijaliśmy innych rodziców z dziećmi. Tomek milczał. Co chwilę ściskał mocniej moją dłoń, a ja udawałam, że tego nie zauważam. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed przejściem. Spojrzałam na niego i wtedy zobaczyłam, że ma ściśnięte usta.

– Dasz radę – szepnęłam.

Nie odpowiedział, tylko lekko kiwnął głową. Kiedy skręciliśmy w szkolną uliczkę, rozpoznałam znajome odgłosy. Gwar dzieci, śmiechy, nawoływania. Tylko że mój syn znieruchomiał.

Nie chcę – wyszeptał i spojrzał na mnie.

Poczułam, jak całe ciało mi drży. Przykucnęłam, spojrzałam mu prosto w twarz.

– Kochanie, musisz spróbować. Pani czeka. Poznasz dzieci, będzie dobrze, zobaczysz.

– Mamo, nie zostawiaj mnie…

Jego głos się załamał. Kurczowo ściskał moje palce, jakby bał się, że ucieknę. Wtedy właśnie podeszła do nas kobieta w kolorowej sukience, z identyfikatorem przypiętym do piersi. Uśmiechnęła się łagodnie.

– Chodź, zaprowadzę cię do sali.

Tomek spojrzał na nią nieufnie i jeszcze mocniej przywarł do mojej nogi. Wtedy nauczycielka powiedziała:

– Będziemy rysować. Mam nowe kredki.

Syn spojrzał na mnie z rozpaczą. A potem skinął głową, ale nie puścił mojej ręki. Zrobiliśmy kilka kroków. Weszliśmy przez drzwi, do środka. W sali było gwarno. Dzieci bawiły się, ktoś śmiał się głośno. Wtedy Tomek wyszeptał:

Nie idź, mamo.

Nie umiem opisać, jak bardzo chciałam go wtedy zabrać. Zamiast tego, schyliłam się, pocałowałam go w czoło i odsunęłam jego rączkę z mojej dłoni. Weszłam kilka kroków w korytarz i znów spojrzałam za siebie. Stał przy drzwiach sali. Dopiero kiedy wyszłam na ulicę i minęłam pierwszy zakręt, poczułam, jak spływają mi łzy.

Nie wiedziałam, co robić

Wróciłam do domu i od razu zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest cicho. Przeszłam się po mieszkaniu. W salonie leżała książeczka Tomka, którą czytał przed snem. Na parapecie w kuchni stała filiżanka z niedopitą herbatą. Spojrzałam na zegarek. Była ósma czterdzieści dwa. Czas się zatrzymał. Próbowałam się czymś zająć, ale myśli wracały jak bumerang. Czy siedzi sam w kącie? Może się nie bawi? Może nadal stoi w tym miejscu, w którym go zostawiłam? Napisałam wiadomość do męża:

„Tomek był bardzo zestresowany. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że go tam zostawiłam”.

Odpisał po chwili:

„Zrobiłaś, co trzeba. Będzie dobrze”.

Westchnęłam, wstałam z kanapy i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Miałam zaczerwienione oczy. Po chwili telefon zadrżał – wiadomość od Anki.

„I jak wasz pierwszy dzień?”.

Zadzwoniłam do niej od razu.

– Oszaleję – powiedziałam na przywitanie. – Tomek mnie błagał, żebym nie odchodziła. Mówił, że się boi, że nie zna nikogo. A ja go zostawiłam.

– Nie przesadzaj. Każde dziecko tak ma. Może nie każde mówi to na głos, ale każde przeżywa. Zosia też dzisiaj dramatyzowała. A teraz pewnie siedzi i rysuje królewnę z siedmioma brokatowymi koronami.

– Ale Tomek nie lubi być sam – jęknęłam.

– Posłuchaj, za chwilę go odbierzesz i zobaczysz – będzie opowiadał, że budowali z klocków i że poznał kogoś, kto też lubi tyranozaury. Serio. Sprawdzone na własnym dziecku.

– Nie wiem. Mam wrażenie, że popełniłam błąd. Może powinniśmy byli poczekać jeszcze rok?

Anka zaśmiała się krótko.

– Spokojnie. Poradzi sobie.

Rozłączyłam się, usiadłam znowu na kanapie i sięgnęłam po album ze zdjęciami. Na jednym z nich był Tomek w przedszkolu – uśmiechnięty, ubrudzony farbą, z plastelinowym bałwanem w rękach. Przecież to ten sam chłopiec. Zdolny, otwarty, radosny. Spojrzałam na zegarek. Dziesiąta czterdzieści jeden. Za półtorej godziny miałam go odebrać.

Serce mi waliło jak szalone

Stanęłam pod szkołą piętnaście minut wcześniej. Przez ogrodzenie widziałam grupki dzieci wybiegające na boisko. Serce mi waliło jak szalone. Wreszcie drzwi się otworzyły. Ze szkoły wyszła nauczycielka, a zaraz za nią Tomek. Zobaczył mnie i ruszył biegiem, a jego plecak podskakiwał na plecach jak rozbrykany królik.

– Mamo! Mamo, budowaliśmy z Michałem wieżę z klocków, a potem zrobiliśmy zamek! – wykrzykiwał jednym tchem. – I Michał dał mi pół swojej kanapki, bo moja się rozwaliła!

Uklękłam i przytuliłam go mocno.

To chyba miałeś dobry dzień?

– Tak! I jutro też pójdę. Bo pani mówiła, że jutro będą kredki w innych kolorach!

Nauczycielka uśmiechnęła się.

– Chwilkę się bał, ale po pięciu minutach już był w środku akcji. Dzielny chłopak.

Pokiwałam głową, a potem zaszkliły mi się oczy.

Coś się zmieniło

Wieczorem siedzieliśmy w kuchni. Tomek przy stole układał rzeczy do plecaka. Starannie, powoli, jakby każde zapięcie piórnika i każde włożenie zeszytu miało znaczenie.

– Wiesz, mamo... jutro zabiorę dwie kanapki. Dla mnie i dla Michała. On lubi z serem – powiedział, nie odrywając wzroku od worka na kapcie.

Spojrzałam na niego. Mój mały chłopiec, który jeszcze rano nie chciał puścić mojej ręki, teraz planował, jak podzielić się śniadaniem z nowym kolegą.

Dobry pomysł – powiedziałam tylko, bo nie mogłam wydusić z siebie nic więcej.

Stałam przy kuchennym blacie, patrząc, jak zapina zamek w tornistrze. I wiedziałam już, że dzisiaj wydarzyło się coś więcej niż tylko pierwszy dzień szkoły. Zrozumiałam, że czasem trzeba puścić rękę swojego dziecka, żeby mogło sięgnąć po inną. Nie mniej ważną. Może nawet równie potrzebną. I kiedy odwrócił się i posłał mi szybki, pewny uśmiech, wiedziałam, że to były dobre pierwsze kroki.

Dorota, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama