Reklama

Deszcz kapał mi na dłonie splecione nad czarną torebką. Stałam jak wryta, wpatrując się w wieniec z czerwonych róż. Moja babcia... Leżała teraz dwa metry pod ziemią, tak cicho, jakby nigdy nie istniała. A przecież była całym moim światem. Matką, przyjaciółką, głosem rozsądku i duszą rozumu, kiedy mnie samej tego brakowało. Dziś zostałam z niczym – z pustką, która wciągała mnie jak wir.

Reklama

W tłumie żałobników dostrzegłam mężczyznę. Stał nieco z boku, nie jak ktoś z rodziny, ale nie jak obcy. Był może po czterdziestce, trzymał w rękach parasol, którego nie rozłożył. Nie znałam go. Dopiero podczas stypy, kiedy wszyscy się kręcili między talerzami z bigosem i półmiskami śledzi, usiadł obok mnie przy stole.

– Znałem pani babcię – powiedział spokojnie. – Codziennie przechodziłem obok. Czasem coś przynosiłem ze sklepu.

Spojrzałam na niego uważniej.

– Nigdy mi o panu nie mówiła...

– Może uznała, że to nieistotne. Ale dla mnie była ważna.

– Dla mnie była wszystkim – wyszeptałam, walcząc z drżeniem głosu.

Milczeliśmy chwilę. A potem dodał coś, czego zupełnie się nie spodziewałam:

– Zawsze mówiła mi: „Ludzie umierają, ale codzienność zostaje. Dobrze, jak zostaje z kim dzielić ciszę.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale pierwszy raz od wielu dni poczułam, że ta cisza nie musi być pusta.

Nie miałam już więcej łez

Wróciłam do mieszkania babci po trzech dniach. Klucze trzymałam w dłoni dłużej, niż było trzeba. Wciąż pachniało tu jej kremem do rąk i tym specjalnym zapachem, który tylko ona miała – coś między cynamonem a starym drewnem. Usiadłam na jej ulubionym fotelu i nie płakałam. Nie miałam już łez. Patrzyłam tylko w puste miejsce, gdzie zawsze stała jej filiżanka.

Kiedy wychodziłam, wpadłam na niego – tego samego mężczyznę ze stypy. Stał na klatce schodowej z reklamówką pełną jabłek.

– Dzień dobry – powiedział pierwszy. – Znowu tu jestem... z przyzwyczajenia. Zawsze w środę przynosiłem jej jabłka.

– Pan Adam, prawda? – zapytałam.

Kiwnął głową.

– Julia – przedstawiłam się. – Chce się pan przejść?

Nie odpowiedział, ale ruszył za mną.

Szliśmy długo, nie rozmawiając zbyt wiele. On mówił o babci – o tym, jak dawała mu herbatę z sokiem malinowym i jak mówiła, że ludzie dziś tylko gonią, a potem nie wiedzą za czym. Śmiał się, że czasem bał się jej ciętego języka. Ja słuchałam, jakby opowiadał o zupełnie innej osobie, ale przecież tej samej.

Zatrzymaliśmy się w parku, na tej samej ławce, na której kiedyś babcia uczyła mnie czytać.

– Ona zawsze mówiła, że młodzi za szybko żyją – powiedziałam.

– A teraz wszystko zwolniło? – zapytał cicho.

– Zatrzymało się. Ale z panem... z tobą, czuję, że może ruszyć z miejsca...

Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Tylko skinął głową. Siedzieliśmy tak jeszcze długo, zanim zaczęło mżyć. On podał mi swoją kurtkę. A ja nie protestowałam.

Czułam się winna, choć nic nie zrobiłam

Wyszliśmy z mieszkania babci razem. Chciałam mu tylko pokazać, gdzie trzymała stare listy, których nigdy nie zdążyłam przeczytać. Ale zrobiło się późno, herbata wystygła dwa razy, a rozmowy ciągnęły się jak miękkie nici, które nie chciały się przerwać. Opowiedział mi o swoim psie, który zmarł kilka lat temu, i o żonie, która odeszła, nie umierając, ale wybierając innego mężczyznę. Ja mówiłam o Tomaszu, który mnie zostawił przez SMS. I o tym, że nigdy nie umiałam płakać przy ludziach.

Kiedy spojrzałam na zegarek, było po pierwszej w nocy.

– Zostaniesz? – zapytałam cicho, sama siebie zaskakując.

– Jeśli chcesz – odpowiedział bez zawahania.

Nie było w tym nic z filmowego żaru, żadnej namiętności. Tylko ciepło jego ramienia i moje drżące palce, które w końcu przestały drżeć. Leżeliśmy w ubraniach, na pościeli babci, i było to dziwnie niewinne.

Rano obudziłam się pierwsza. Patrzyłam, jak oddycha spokojnie, i czułam się winna, choć nie zrobiłam nic złego.

– Nie planowałam tego – powiedziałam, kiedy się przebudził.

– Ja też nie. Ale czułem, że to może się wydarzyć – odpowiedział.

– Nie chcę być dla ciebie tylko wspomnieniem o niej – spojrzałam mu prosto w oczy.

– Jesteś sobą. I to dla mnie bardzo dużo.

Nie wiedziałam, co dalej. Ale tej nocy nie żałowałam. Po raz pierwszy od dawna nie czułam się sama.

Może on wykorzystał sytuację

– Czy ty siebie słyszysz? – Magda spojrzała na mnie ponad kubkiem latte. – Julia, jesteś kilka dni po pogrzebie babci. A teraz opowiadasz mi, że noc spędziłaś z jej sąsiadem?!

W kawiarni grała jazzowa wersja „Summertime”. Denerwowała mnie ta beztroska muzyka, zupełnie niepasująca do mojego nastroju.

– Nie planowałam tego – powtórzyłam po raz kolejny.

– No właśnie. Nie planowałaś. A może powinnaś trochę pomyśleć, zanim pójdziesz z kimś do łóżka?

– Magda...

– On jest obcy, rozumiesz? Nie znasz go. Może on... może po prostu wykorzystał sytuację.

Wysunęłam się z krzesła i położyłam dłonie na stole.

– On też ją znał. I naprawdę, nie muszę się przed tobą tłumaczyć.

– Jesteś rozbita, Julka. A on się po prostu znalazł w odpowiednim momencie. To nie jest miłość, to nie jest nawet zauroczenie. To desperacja.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Bo w głębi duszy wiedziałam, że coś w tym było. Od tamtej rozmowy Adam stał się inny. Rzadziej pisał, nie dzwonił. Kiedy zaproponowałam, żeby wpadł, odpisał tylko „może innym razem”.

Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy, po tygodniu.

– Hej – powiedziałam. – Wszystko w porządku?

– Tak, po prostu... dużo pracy.

– Nie chcę być twoim projektem naprawczym – rzuciłam nagle. Wciąż nie wiem, skąd mi się to wzięło.

– Nie jesteś. Ale... może powinniśmy dać sobie trochę przestrzeni.

– Po co? Żeby zapomnieć, że coś się między nami wydarzyło?

Nie odpowiedział. I może właśnie to zabolało najbardziej.

Może los tak chciał

Nie zadzwoniłam. Nie napisałam. Przez dwa tygodnie patrzyłam na telefon z mieszaniną gniewu i tęsknoty. Aż któregoś popołudnia po prostu założyłam płaszcz, zamknęłam mieszkanie i poszłam na piechotę do bloku babci.

Nie zapukałam. Zadzwoniłam. Drzwi otworzyły się po chwili, a Adam wyglądał, jakby właśnie przysnął na kanapie.

– Julia?

Przyszłam, bo nie mogę inaczej – powiedziałam bez tchu.

Wpuścił mnie do środka. W mieszkaniu pachniało kurzem i herbatą. Na stole leżały papiery, stare zdjęcia, jakieś zeszyty.

– Co to jest?

– Próbuję uporządkować rzeczy twojej babci. Znalazłem to na strychu. Nie chciałem oddawać komuś obcemu. Myślałem, że... może chciałabyś to zobaczyć.

Usiadłam przy nim i zaczęliśmy przeglądać zdjęcia. Babcia z warkoczami, babcia w sukni ślubnej, babcia z psem, którego nigdy nie poznałam.

– Miała w sobie świat, o którym nic nie wiedziałam – szepnęłam.

– Czasem miałem wrażenie, że mnie traktowała jak wnuka – powiedział cicho Adam. – A potem bałem się, że ty poczujesz, jakbym chciał zająć miejsce kogoś, kogo dobrze znałaś. Jakbym ci się wkradł w żałobę.

– Ona cię lubiła. Wiem to teraz. Gdyby wiedziała, że się spotkamy... Może los tak chciał.

Spojrzał na mnie z uwagą. I wtedy, po raz pierwszy od wielu dni, nie było między nami pustki.

– I może to nie był przypadek – dodał.

Nie pocałowaliśmy się. Nie przytuliliśmy. Po prostu trwaliśmy tak, ramię w ramię, wśród wspomnień, które nie należały już tylko do mnie.

Moja babcia to przewidziała

Od tamtego dnia wszystko zaczęło się układać... inaczej. Nie wróciliśmy do intensywności pierwszych spotkań, nie zasypywaliśmy się wiadomościami. Byliśmy bardziej ostrożni. I chyba właśnie dzięki temu – bliżsi. Spotykaliśmy się w mieszkaniu babci, które powoli zamieniałam w coś własnego. Adam przynosił mi herbatę, a ja odwdzięczałam się domowym ciastem. Zaczęliśmy porządkować jej rzeczy – pudełka, stare książki, listy.

W jednym z zeszytów, między przepisem na piernik a rachunkiem z 1997 roku, znaleźliśmy list. Mała kartka, składana na pół. Na górze zapisana moim imieniem. Rozłożyłam ją, dłońmi, które nagle zaczęły się trząść.

„Julia, jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Nie chcę zostawiać Cię samej – nigdy nie chciałam. Ale wiem, że czasem samotność prowadzi nas tam, gdzie nigdy byśmy nie poszli. Nie bój się być blisko. Nawet jeśli boli. Zawsze warto kochać. Nawet jeśli trzeba potem długo płakać. Babcia”.

Adam spojrzał na mnie z taką czułością, że serce mi się ścisnęło.

– Myślisz, że ona by to zaakceptowała? – zapytałam szeptem.

Myślę, że ona to przewidziała – odpowiedział.

Po tym wieczorze zaczęliśmy mówić o rzeczach, o których wcześniej milczeliśmy. O tym, jak się czuliśmy. Czego się baliśmy? O tym, że nie jesteśmy gotowi na wielkie deklaracje, ale gotowi, żeby być. Obok. Razem. Wracałam do pracy, on do swoich zleceń. Nasze dni zaczęły znów mieć rytm. Ale wieczorami, zamiast zasypiać w samotności, potrafiłam wyciągnąć rękę i wiedzieć, że on ją złapie.

Julia, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama