„19 godzin w pociągu do Chorwacji z dziećmi i mężem to istny horror. Mężowi zachciało się przygody, a mnie rozwodu”
„Dałam się namówić na tę podróż. Chorwacja. Morze. Rodzina. Brzmiało jak bajka. Mąż, dzieci, wakacje życia. W teorii. Bo teoria nie uwzględniała smrodu w przedziale, dziecka, które dostało temperatury po 2 godzinach podróży, i mojego męża, który uparcie twierdził, że będzie fajnie. No nie było”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam pociągów. Już jako dziecko kojarzyły mi się z ciasnotą, gorącym oddechem cudzych ludzi na karku i tym paskudnym zapachem plastiku, który miesza się z potem i brudem. A mimo to dałam się namówić na tę podróż. Chorwacja. Morze. Rodzinnie. Brzmiało jak bajka. Mąż, dzieci, wakacje życia. W teorii. Tylko że teoria nie uwzględniała smrodu w przedziale, dziecka, które dostało gorączki po dwóch godzinach podróży, i mojego męża, który uparcie twierdził, że „będzie fajnie, zobaczysz, kochanie”. No nie było. I nie zobaczyłam. Po pięciu godzinach miałam ochotę wysiąść na pierwszej stacji i wrócić stopem do domu. Wszystko mnie bolało. Kręgosłup, głowa, serce też. Bo nie o podróż tu tylko chodziło. Pociąg był tylko katalizatorem tego, co od dawna już we mnie buzowało. Już nigdy więcej nie pojadę z rodziną pociągiem na wakacje. Ani nigdzie indziej.
Miałam dosyć po 30 minutach
Pociąg ruszył z szarpnięciem. Usiedliśmy rozdzieleni obcymi osobami, bo oczywiście mąż nie zdążył kupić biletów z wyprzedzeniem.
– No i co? Mówiłem, że będzie fajnie – uśmiechnął się Piotr, próbując objąć mnie ramieniem.
Strzepnęłam jego rękę z ramienia i syknęłam:
– To ma być fajnie? Tu śmierdzi, dzieci marudzą, a ja już mam dosyć, choć minęło pół godziny.
– Laura, nie przesadzaj. Zobacz, dzieciaki się cieszą, wszystko będzie dobrze. To przygoda! – próbował ratować sytuację.
Spojrzałam na Zosię, która właśnie wkładała palec do nosa i próbowała wetrzeć wydzielinę w kurtkę brata. Jasiek darł się, bo zgubił jedną skarpetkę. Przygoda? Może dla niego.
– Mamo, kiedy będzie morze? – zapytała Zosia, tupiąc nogą.
– Za… dziewiętnaście godzin – odpowiedziałam z rezygnacją.
Zosia wybałuszyła oczy i zawyła:
– Czternaście?! A dlaczego nie samolotem?! Ola leciała samolotem!
– Bo tacie zachciało się nostalgicznej podróży – syknęłam w stronę Piotra.
– Serio? Znowu zaczynasz? – warknął. – Miało być miło.
– I jest, prawda? Cudownie miło. Patrz, Jasiek właśnie próbował zjeść chrupka, który leżał rozgnieciony na podłodze.
Nie odzywał się więcej. Ja patrzyłam przez okno na mijane śmieci przy torach i myślałam o tym, że nie wiem, po co ja w ogóle pojechałam w tę podróż?
Mąż nie myślał o dzieciach
Jasiek znów rozlał sok i to trzeci raz od rana. Zosia siedziała mi na kolanach i w kółko pytała, czy już jesteśmy w Chorwacji. Plecak uwierał mnie w bok, a mój mąż... on właśnie rozwijał mapę. Papierową. W 2025 roku.
– Serio, Piotr? Mapa? – syknęłam, próbując nie upuścić termosu i dziecka jednocześnie.
– Chciałem tylko sprawdzić, czy jeszcze przed granicą nie będzie przesiadki – mruknął, jakby to była najbardziej racjonalna rzecz na świecie.
– Bo przecież aplikacja w telefonie to za mało? – prychnęłam.
– Laura, nie zaczynaj, dobrze? I tak już wszyscy jesteśmy zmęczeni.
– Nie! Nie wszyscy. Ty jesteś jak zwykle zajęty swoimi fanaberiami. Ja tu ogarniam dzieci, walczę z plastikiem, jedzeniem i potem, a ty, jak zawsze, jesteś… gdzieś obok.
– Zawsze musi być po twojemu, co? – warknął, zwijając mapę z trzaskiem. – Miałaś przecież ochotę na wakacje.
– Na wakacje, Piotr. Nie na tułaczkę przez pół Europy z dwojgiem dzieci, dwoma termosami i twoim wiecznym „zobaczysz, będzie fajnie”.
Zosia nagle kichnęła mi w twarz.
– Przepraszam, mamusiu.
– Nic się nie stało, skarbie – wyszeptałam, wycierając policzek.
Chyba miała temperaturę. Spojrzałam na Piotra. Nawet nie zareagował. Stał z nosem w oknie, jakby był sam. I może właśnie wtedy dotarło do mnie, że trochę tak jest.
Coś we mnie pękło
Zosia spała wtulona we mnie, jej małe rączki objęły mnie jak kotwica. Jasiek siedział obok, znużony i cichy, co samo w sobie było niepokojące. Już się nie kręcił, nie narzekał, po prostu patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń. Mnie bolało wszystko. Ramiona, kark, nawet dusza. Piotr zniknął ponad pół godziny temu. Wyszedł, mówiąc, że „musi rozprostować nogi”, i tyle go widziałam. Z początku czekałam, potem próbowałam dzwonić, ale miał wyciszony telefon. Jak zawsze, kiedy było niewygodnie.
– Mamo, a jak długo jeszcze? – zapytał Jasiek cicho, głosem tak zmęczonym, że aż mnie ścisnęło w środku.
– Już niedługo, kochanie – odpowiedziałam, choć nie miałam pojęcia, ile jeszcze to potrwa. Mogło dwie, mogło cztery, albo wieczność.
– A w Chorwacji będzie plaża?
– Będzie. I morze. I łódki, pamiętasz?
– I palmy?
– Tak, palmy też.
Jasiek przytaknął, jakby chciał mi zrobić przyjemność, a potem znowu zamilkł. Pociąg kołysał się powoli, jednostajnie, jakby cel był tylko umowny. Drzwi otworzyły się nagle. Piotr wszedł, niosąc butelkę wody i jakąś gazetę. Usiadł naprzeciwko, nie patrząc na mnie.
– W ostatnim wagonie było pusto. Przewiewnie – rzucił, jakby właśnie odkrył Amerykę.
Nie odpowiedziałam.
– Laura, no przecież mogłaś pójść ze mną. Tam naprawdę było lepiej.
– Nie mogłam – powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Miałam śpiące dzieci na kolanach. Pamiętasz, że je mamy?
Nic nie odpowiedział. Zaczął kartkować gazetę. A ja patrzyłam przez brudne okno, czując, że coś we mnie pękło.
Poczułam łzy pod powiekami
Słońce zaczęło zachodzić, rozlewając się na szybie złotą smugą, która tylko pogłębiała moje zmęczenie. Zosia spała, ale niespokojnie, a jej ciało raz po raz drgało w krótkich szarpnięciach, jakby we śnie biegła. Jasiek zaczął skubać róg bluzy, co zawsze robił, gdy się niepokoił. Piotr siedział naprzeciwko i udawał, że czyta. Wzrok niby wbity w gazetę, ale znałam go zbyt dobrze, bo nie przewracał kartek. Trzymał ją tylko po to, żeby nie musieć mnie widzieć.
– Myślisz, że to wszystko miało sens? – spytałam cicho, choć wcale nie oczekiwałam odpowiedzi.
Piotr westchnął ciężko, ale nic nie powiedział. Przewrócił stronę, tak na pokaz, z szelestem, który miał zagłuszyć moje pytanie.
– Może trzeba było zostać w domu – powiedziałam już bardziej do siebie niż do niego. – Wypić kawę na balkonie, puścić dzieci na plac zabaw. Zjeść lody ze sklepu. Nie udawać życia, jak z folderu.
– Przesadzasz – mruknął. – To tylko podróż.
– Dla ciebie. Dla mnie to siedem godzin noszenia dzieci, wciskania się między plecaki, szukania mokrych chusteczek i bycia tą, co „ogarnia”. A ty? Ty znikasz. Idziesz na spacer. Jakbyś był gościem na naszych wakacjach.
W końcu spojrzał na mnie. Zmęczony. Albo znudzony. Już nie rozróżniałam.
– Laura, naprawdę chcesz się kłócić teraz?
– Nie, Piotr. Nie chcę się kłócić. Chcę tylko przestać żałować, że wsiadłam do tego cholernego pociągu.
Zapadła cisza. Pociąg dalej turkotał. A ja, po raz pierwszy tego dnia, poczułam łzy pod powiekami.
Chorwacja nas nie uratuje
Wagon zaczął się opróżniać. Część pasażerów wysiadła na przedostatniej stacji, zostawiając po sobie puste butelki, kruszoną bułkę i zapach zmęczonego ciała. Zosia obudziła się rozdrażniona, Jaśka zaczęła boleć głowa, a ja... nie miałam już siły reagować.
– Daleko jeszcze? – zapytał Piotr, jakby nie wiedział, że to pytanie zwykle zadają dzieci.
– Nie wiem. – Odpowiedź wypadła mi z ust automatycznie.
Nie patrzyłam już na niego. Patrzyłam na moje dłonie, które były popękane, suche od ciągłego wycierania nosów, rąk, przypadkowych rozlanych rzeczy. Dłonie kobiety, która od rana przestała być sobą i stała się cholernym chodzącym obowiązkiem.
– Słuchaj... – zaczął Piotr, ale urwał. Wzruszyłam ramionami. Nie potrzebowałam przeprosin. Potrzebowałam współodpowiedzialności. A tego on nigdy nie umiał.
Zosia zaczęła marudzić, że boli ją brzuszek. Jasiek stwierdził, że musi „już teraz” do toalety. A ja miałam ochotę wstać, wyjść z tego wagonu i nigdy nie wrócić. Ale zostałam. Bo tak robią matki.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział Piotr, jakby te cztery słowa mogły coś naprawić.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam już nic więcej mówić. Ani do niego, ani do siebie. Bo wiedziałam jedno, że ta cała Chorwacja nas nie uratuje. Ten wyjazd niczego nie naprawi. Nie będzie magicznych zachodów słońca, które przysłonią ten gnój. Pociąg zwolnił. Pojawiły się pierwsze chorwackie napisy. Zosia ożywiła się nagle, a Jaś znowu zapytał, czy „to już”. A ja? Ja tylko zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu.
Nie było we mnie zachwytu
Dojechaliśmy tuż przed północą. Zosia zasnęła w moich ramionach, Jaśka musiał nieść Piotr. Było duszno i cicho. Chorwacja pachniała innym powietrzem – suchym, lekko słonym, zupełnie nie jak dom. Ale nie było we mnie zachwytu. Tylko zmęczenie. Do apartamentu dotarliśmy po dziewiętnastu godzinach podróży. Przez całą drogę nie powiedziałam już ani słowa. Piotr próbował rzucać jakieś żarty, pokazywał dzieciom jaszczurki, które uciekały spod nóg. Ja tylko patrzyłam przed siebie.
W środku było ładnie. Czysto. Balkon z widokiem na morze. Zosia rzuciła się na łóżko z okrzykiem, a Jaś stwierdził, że „tu jest jak w bajce”. Piotr uśmiechnął się do mnie, jakby wszystko właśnie się ułożyło.
– Widzisz, mówiłem, że warto – powiedział.
Przytaknęłam. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. Dla dzieci. Żeby nie zepsuć im pierwszego wieczoru. Ale w środku byłam już gdzie indziej. Daleko. W ciszy. I wiedziałam, że więcej się na to nie zgodzę. Nigdy więcej takiej podróży, takiego milczenia, takiej samotności przy kimś, kto nawet nie zauważa, że mnie nie ma. Wakacje dopiero się zaczęły. Ale ja już chciałam wracać.
Laura, 35 lat
Czytaj także:
- „Urlop w górach stał się dla nas prawdziwą szkołą przetrwania. Lawina pretensji zmiotła lata naszej przyjaźni”
- „Poszłam na randkę w ciemno z mężczyzną z internetu. Nieznajomy okazał się jednak kimś, kogo bardzo dobrze znałam”
- „Teściowa przez lata udawała idealną babcię. Do czasu, gdy moje dziecko wróciło od niej z niepokojącym rysunkiem”