„Gdy znikała mi kasa z portfela, oskarżyłam o kradzież własną córkę. Byłam w szoku, na co jej potrzebne te pieniądze”
„Zaczęło się niepozornie. Zauważyłam, że chowa telefon, kiedy wchodzę do pokoju. Potem, że dłużej zamyka się w łazience, że szybciej kończy rozmowy, że mniej się odzywa. Tłumaczyłam to dojrzewaniem, stresem szkolnym, może jakimś zakochaniem? Tylko że w międzyczasie zaczęły znikać pieniądze”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się oddalać od własnej córki. Może wtedy, kiedy awansowałam na główną księgową i wpadłam w wir pracy? A może po prostu zbyt długo wierzyłam, że jeśli Lena jest cicha, to znaczy, że wszystko z nią w porządku? Mam 42 lata i pracuję w biurze rachunkowym – takie „cyferki i faktury”, jak mawia moja siostra. Życie nasze, przynajmniej na zewnątrz, wyglądało zwyczajnie: dom, szkoła, obiady, seriale. Bez większych dramatów, ale też bez większych uniesień. Z mężem jesteśmy razem od lat, rozumiemy się bez słów, może zbyt dobrze – bo przestaliśmy mówić o tym, co naprawdę czujemy. A Lena? Od zawsze była tą spokojną. Grzeczna, dobrze się uczyła, nigdy nie sprawiała problemów. Wolała książki od imprez. Czasem żartowaliśmy, że nie musimy się o nią martwić – bo kto, jak kto, ale Lena nas nie zaskoczy. Jakże się myliliśmy.
Zaczęło się niepozornie. Najpierw zauważyłam, że chowa telefon, kiedy wchodzę do pokoju. Potem, że dłużej zamyka się w łazience, że szybciej kończy rozmowy, że mniej się odzywa. Wydawało mi się to niepokojące, ale nie miałam siły ani odwagi, żeby drążyć. Tłumaczyłam to dojrzewaniem, stresem szkolnym, może jakimś zakochaniem? Tylko że w międzyczasie zaczęły znikać... pieniądze. Najpierw parędziesiąt złotych. Potem więcej. A ja – zamiast zareagować od razu – zrzucałam to na własne roztargnienie. Na bałagan w torebce. Na wszystko, tylko nie na własne dziecko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ktoś powoli, metodycznie, krok po kroku, kradnie mi moją córkę.
Najpierw zniknęło 200 złotych
Zniknęło 200 złotych. Pieniądze miałam w kopercie, schowanej w szufladzie biurka w salonie – na zakupy, rachunki, bieżące wydatki. Pamiętam, bo wypłaciłam je dzień wcześniej. Teraz w kopercie zostało ledwie 50. Przez chwilę naprawdę pomyślałam, że źle je przeliczyłam.
– Marek, nie brałeś może kasy z koperty? – zapytałam męża, kiedy wrócił z pracy.
– Jakiej koperty? Nie. A co, coś się nie zgadza?
– Miałam tam ponad 200 zł. Jest tylko 50…
– Może gdzieś się zapodziały? Albo już coś zapłaciłaś i zapomniałaś?
Zamrugałam. No właśnie, może? Ale nie, byłam pewna. Zerknęłam na Lenę. Siedziała przy stole, odrabiała lekcje. Spokojna, jak zawsze. Gdyby nie to, że przez ostatnie dni unikała ze mną kontaktu wzrokowego, pewnie nic by mnie nie tknęło. Wieczorem stanęłam w drzwiach jej pokoju.
– Lena, nie widziałaś przypadkiem moich pieniędzy? 200 złotych, w białej kopercie…
Podniosła wzrok znad zeszytu. Na ułamek sekundy zamarła. Tylko tyle. Potem potrząsnęła głową.
– Nie… Może zgubiłaś?
– Może – odpowiedziałam. Uśmiechnęła się lekko. Ale coś w jej spojrzeniu mnie ukłuło.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie jak chmury burzowe. To przecież niemożliwe. Lena nie mogłaby... Ale jeśli to nie Marek, nie ja… to kto?
Czułam się jak zdrajczyni
Po tygodniu zginęły kolejne pieniądze – tym razem 300 złotych, które przygotowałam na szkolne składki i opłaty za prąd. Nie było już mowy o roztargnieniu. Czułam, jak coś we mnie pęka – mieszanka złości, bezsilności i lęku. Wieczorem, gdy Lena była w pokoju, poszłam do Marka. Cicho, żeby nas nie słyszała.
– Marek… ja nie wiem, co się dzieje. Zginęło kolejne 300. Ja nie mogę już dłużej udawać, że to przypadek.
– Myślisz… że to Lena?
– Nie chcę tak myśleć. Ale nie mamy sprzątaczki, ani nikt inny tu nie wchodzi. A ja nie raczej wydaję pieniędzy, lunatykując po nocach...
Spojrzał na mnie przeciągle, potem kiwnął głową.
– Zainstalujmy kamerę.
Zamarłam.
– Co? Nie możemy… To przecież nasza córka.
– A jeśli to nie ona? Przynajmniej się dowiemy. A jeśli tak? Lepiej wiedzieć.
Nie spałam pół nocy. Czułam się jak zdrajczyni. Matka, która śledzi własne dziecko. Ale z każdym dniem niepewność była gorsza niż prawda. W sobotę, kiedy Lena wyszła z koleżankami, Marek zamontował niewielką kamerkę na półce z książkami w salonie. Miała pole widzenia na stół, biurko, moją torebkę. Wiedziałam, że nie obejmie pokoju córki – nie chciałam zresztą takiej ingerencji. Ale czułam się podle.
– Jeśli to rzeczywiście ona… to co zrobimy? – szepnęłam, kiedy wieczorem przeglądaliśmy ustawienia.
– Najpierw musimy mieć pewność – odpowiedział Marek. – Może to tylko nasze paranoje.
Tak bardzo chciałam, żeby miał rację. Tak bardzo chciałam, żeby Lena była niewinna. Ale przecież pieniądze znikają naprawdę. I ktoś musi je brać.
Serce mi się złamało
Nie trzeba było długo czekać. Trzy dni później wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Lena była jeszcze w szkole. Weszłam do salonu, rzuciłam torebkę na stół i przez chwilę gapiłam się na półkę, gdzie niepozorna kamerka migała małym, czerwonawym światełkiem. Serce waliło mi jak młotem. Czekałam na męża. Po godzinie, kiedy Lena już była w swoim pokoju, usiedliśmy z Markiem przy komputerze i włączyliśmy nagranie. Obraz był wyraźny. Widzieliśmy, jak wychodzę rano, jak Marek zamyka drzwi. Potem – długo nic. Pusta cisza salonu. I w końcu – krok za krokiem – Lena. Podeszła do mojej torebki jak do czegoś, jakby robiła to od zawsze. Bez wahania sięgnęła do środka. Złapała portfel, otworzyła go i… wyjęła banknoty. Przeliczyła. Schowała do kieszeni. Rozejrzała się. Wyszła. Nie pamiętam, czy płakałam, czy siedziałam w ciszy. Wiem tylko, że serce mi się złamało. Poczułam, jakby ktoś wepchnął mi sztylet w pierś i powoli obracał.
– Anna… – Marek dotknął mojej dłoni.
– To nasza córka – wyszeptałam. – Boże, Marek, to naprawdę Lena...
Wieczorem nie wytrzymałam. Weszłam do jej pokoju. Siedziała na łóżku, przeglądała coś w telefonie.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam.
Zamarła. Odłożyła telefon.
– Lena… widzieliśmy nagranie z kamery. Widzieliśmy, jak bierzesz pieniądze z mojej torebki.
Zrobiła się blada. Usta jej zadrżały. Przez chwilę patrzyła w podłogę. A potem… wybuchła płaczem.
– Ona… Zosia… mówiła, że jeśli nie dam jej pieniędzy… to wszyscy się ode mnie odwrócą…
– Co? – podeszłam bliżej. – Kto cię szantażuje?
– Zosia… Ona… powiedziała, że wszyscy mnie znienawidzą… że nikt mnie nie będzie lubił… że mnie zniszczy…
Objęłam ją. Łkała jak malutkie dziecko. Ja też. Nie wiem, jak długo siedziałyśmy tak razem. Może po raz pierwszy od miesięcy byłyśmy naprawdę blisko.
Już nie była sama
Po rozmowie z Leną nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku, a w głowie kotłowały mi się pytania. Kim była ta dziewczyna, która tak zręcznie owijała moją córkę wokół palca? Jak długo to trwało? Jak bardzo Lena się bała? Następnego dnia usiadłyśmy razem przy śniadaniu. Milczałyśmy chwilę, zanim zapytałam:
– Lena, gdzie spotykasz się z Zosią?
– Po szkole, czasem przy sklepie. Czasem pod biblioteką.
– Odbiorę cię dziś po lekcjach. Pokażesz mi ją.
Skinęła głową bez słowa. Widziałam, że się boi, ale też – że czuje ulgę. Już nie musiała tego dźwigać sama.
Po południu podeszłyśmy razem pod szkołę. Lena była spięta, zaciskała dłonie w rękawach bluzy. W końcu, przy kiosku, pokazała ją palcem.
– To ona – szepnęła.
Zosia była przeciętna. Niska, w markowych butach, ze słuchawkami w uszach i telefonem w dłoni. Nie wyglądała na potwora. Raczej na dziewczynę, która dobrze wie, że może wszystko. Podeszłam powoli.
– Przepraszam, Zosia? – zapytałam spokojnie.
Zerknęła na mnie, potem na Lenę.
– A co?
– Jestem mamą Leny. Chciałabym z tobą chwilę porozmawiać. Tu, teraz.
– Eee, ale… o czym niby?
– O pieniądzach, które Lena ci oddawała. O strachu, który jej zafundowałaś.
Zosia zrobiła minę, jakby nic nie rozumiała. Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, o czym pani mówi.
– W takim razie zapraszam cię do naszej szkoły, porozmawiamy z pedagogiem.
Zbladła. Zrobiła krok w tył.
– No dobra… Może czasem… coś tam mi pożyczała, ale to chyba nic takiego, nie?
– Dla ciebie może nie. Dla mnie – to dużo. Już nigdy się do niej nie zbliżysz. Rozumiemy się?
Zosia spojrzała na Lenę. Przez sekundę – złość, potem pogarda. Odeszła bez słowa.
Lena stała obok mnie, drżąca.
– Już z nią nie chcę… Ale to... boli.
– Będzie bolało, córeczko – szepnęłam, przytulając ją mocno. – Ale jestem tu. Już zawsze będę.
Nigdy nie odbiorę jej obecności
Po tamtej konfrontacji Lena długo milczała. Nie mówiła o Zosi, nie chciała wspominać całej sytuacji. Ale zaczęła się zmieniać. Powoli. Z dnia na dzień widziałam, jak jej plecy prostują się, jak znowu siada do książek, jak coraz częściej zagląda do kuchni, żeby po prostu pobyć obok mnie. Zaczęłyśmy rozmawiać wieczorami. Nie o wszystkim – jeszcze nie. Ale czasem pytała mnie o pracę, czasem opowiadała o jakiejś nauczycielce. Małe rzeczy, ale dla mnie były jak tlen. Pewnego dnia, kiedy siedziałyśmy razem przy stole, Lena spojrzała na mnie i zapytała:
– Mamo, czemu wcześniej nie zapytałaś… tak serio?
Zaskoczyła mnie. Odłożyłam kubek z herbatą.
– Myślałam, że cię nie trzeba pilnować. Że jesteś silna. I… bałam się zobaczyć, że może nie jesteś.
– A ja myślałam, że cię nie obchodzę – powiedziała cicho.
Zabolało. Ale wiedziałam, że ma rację. Od tamtej pory wprowadziłam kilka zasad. Nie kontrola, nie szpiegowanie. Granice. Jasne reguły, które dawały jej bezpieczeństwo – i mnie też. Ustaliłyśmy, że pieniądze trzymamy wspólnie, że jeśli czegoś potrzebuje, mówi wprost. Że każda tajemnica ma swój czas, ale nie powinna być ciężarem. Pomogła mi też napisać maila do wychowawczyni – nie z oskarżeniem, ale z prośbą o czujność. Lena się zgodziła. Zgodziła się też porozmawiać z babcią, z którą wcześniej miała dobrą więź. Powoli, krok po kroku, odzyskiwała to, co właściwie Zosia jej zabrała. Zrozumiałam jedno – moja córka nie potrzebuje supermatki. Potrzebuje mojej obecności. Takiej zwykłej, codziennej. I tej obecności postanowiłam jej nie odbierać już nigdy więcej.
Anna, 42 lata
Czytaj także:
- „Samotną podróż po Tajlandii zmieniłam na flirt z przystojniakiem. Nasza znajomość miała nieoczekiwany finał”
- „Zamknęłam wieko trumny męża i odetchnęłam z ulgą. Nad morzem dostałam wiatru w żagle i nową iskrę”
- „Luksusowe wesele we Francji nie przyniosło mi szczęścia. Ten ślub był transakcją, a ja wpadłam w pułapkę”