Reklama

Przez całe życie byłam oszczędna. Każda złotówka miała swoje miejsce, wszystkie większe wydatki były przemyślane. Kiedy znajomi brali kredyty na drogie wakacje, ja odkładałam. Gdy koleżanki chwaliły się nowymi sukienkami, ja mówiłam sobie: „Jeszcze nie teraz”. Nie czułam się przez to gorsza. Wręcz przeciwnie – miałam pewność, że na emeryturze nie będę nikogo prosić o pomoc.

Reklama

Andrzej zawsze mnie w tym wspierał. Tak przynajmniej myślałam. Gdy mówił: „Nie musimy kupować nowego auta, nasze jeszcze dobrze jeździ”, czułam dumę, że mamy podobne podejście do życia. Planowaliśmy podróże, remont mieszkania, spokojną starość. Ale pewnego dnia zalogowałam się na nasze wspólne konto i zobaczyłam… nic. Pieniądze, które gromadziliśmy przez 30 lat, zniknęły.

Najpierw myślałam, że to błąd banku. Później, że Andrzej zrobił jakiś przelew i zapomniał mi powiedzieć. Prawda okazała się znacznie gorsza.

Nogi się pode mną ugięły

– Andrzej, co się stało z naszymi oszczędnościami? – spytałam, starając się, by mój głos nie drżał.

Mąż siedział przy stole i pił kawę. Nawet nie podniósł wzroku znad filiżanki.

– Jakimi oszczędnościami? – rzucił lekko, jakby mówił o czymś błahym.

– Nie udawaj. Konto jest puste! Wszystko, co odkładaliśmy, zniknęło! – Wcisnęłam mu telefon pod nos, pokazując saldo wynoszące dokładnie zero złotych.

Widziałam, jak na moment zesztywniał. Odstawił filiżankę i westchnął.

– To... inwestycja.

Co?! – Zatoczyłam się, jakby mnie uderzył.

– Zainwestowałem pieniądze – powtórzył, unikając mojego wzroku.

– W co?! – wrzasnęłam.

Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że naprawdę chodzi o inwestycję, że może coś mu nie wyszło. Ale potem powiedział coś, co sprawiło, że ugięły się pode mną nogi.

– Małgosiu… zakochałem się.

Poczułam lodowaty uścisk w żołądku.

– Co…?

– Monika. Ma 35 lat. Chciałem jej pomóc… dać jej dobre życie.

Nie wierzyłam w to, co słyszę. Oszczędzałam całe życie, a on wydał wszystko na jakąś młódkę.

– Zmarnowałeś trzydzieści lat naszego życia… – wyszeptałam.

A potem wzięłam filiżankę i cisnęłam nią w ścianę.

To było jak zły sen

Z trudem wstałam z podłogi. Serce waliło mi tak mocno, że myślałam, że zaraz zemdleję. Ręce mi się trzęsły, ale chwyciłam telefon i wybrałam numer Kingi.

Mamo? – usłyszałam jej zaspany głos. – Co się stało?

– Twój ojciec… – Głos mi się załamał. – On nas oszukał.

Usłyszałam szelest kołdry, potem szybkie kroki.

– Mamo, spokojnie. Co się dzieje?

– Wszystkie pieniądze… oszczędności… On to wszystko zabrał. Dla jakiejś… kobiety. – Ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło.

Zapadła cisza.

– Powiedz, że żartujesz – powiedziała w końcu Kinga, ale w jej głosie nie było śladu rozbawienia.

– Chciałabym – szepnęłam.

Kinga przyjechała do mnie po dwudziestu minutach. Weszła do mieszkania, spojrzała na rozbitą filiżankę i od razu zrozumiała, że to nie jest żaden zły sen.

Gdzie on jest? – syknęła.

– Wyszedł – powiedziałam cicho. – Twierdzi, że się „zakochał”.

Kinga zacisnęła pięści.

– Wiedziałam, że zawsze myśli tylko o sobie, ale… żeby coś takiego?!

Patrzyłam na nią i czułam, że zawiodłam. Może powinnam to przewidzieć? Może były jakieś znaki?

– Co teraz zrobimy, mamo? – zapytała łagodniej.

Nie miałam pojęcia.

Byłam zrezygnowana

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę, która nagle stała się nieznośna. Rano wstałam z jedną myślą: muszę zobaczyć ją na własne oczy. Monikę.

Znalazłam adres w telefonie Andrzeja. Nie miał nawet tyle przyzwoitości, żeby to ukryć. Pojechałam tam pierwszym autobusem, z sercem tłukącym się jak oszalałe.

Drzwi otworzyła mi młoda kobieta o długich blond włosach i idealnie pomalowanych ustach. Miała na sobie jedwabny szlafrok, a na jej twarzy nie było ani śladu zaskoczenia.

– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała, opierając się o framugę.

Patrzyłam na nią, próbując zrozumieć, co Andrzej w niej widział.

Gdzie są moje pieniądze? – rzuciłam ostro.

Monika przewróciła oczami i zaśmiała się cicho.

Twoje? Przykro mi, ale już są moje.

Zrobiłam krok do przodu, ale ona się nie cofnęła.

– Naprawdę myślisz, że on do ciebie wróci? – zapytała drwiąco.

– Myślę, że kiedy je wydasz, zostawi cię tak samo jak mnie – odparłam.

Na jej twarzy mignął cień niepewności.

– Zobaczymy – odpowiedziała. – A teraz wybacz, mam lepsze rzeczy do roboty.

Trzasnęła mi drzwiami przed nosem. Stałam tam chwilę, a potem odwróciłam się i odeszłam. Po raz pierwszy nie czułam już gniewu. Czułam tylko jedno. Koniec.

Coś pękło we mnie na dobre

Andrzej pojawił się w mieszkaniu wieczorem, jak gdyby nigdy nic. Wszedł, rozejrzał się i westchnął.

– Nie musimy tego robić w ten sposób, Małgosiu – powiedział zmęczonym tonem, jakby to mnie winił za całą sytuację.

Zacisnęłam pięści. Nie wiedziałam, co bardziej mnie rozwściecza – jego spokój, czy to, że naprawdę wierzył, że cokolwiek da się jeszcze naprawić.

– A w jaki sposób powinniśmy to zrobić? – zapytałam chłodno. – Może mam ci podziękować za to, że zmarnowałeś trzydzieści lat mojego życia?

Andrzej westchnął i pokręcił głową.

– Przestań dramatyzować.

Dramatyzować?!

Ukradłeś mi wszystko! – krzyknęłam. – Zostawiłeś mnie z niczym, Andrzej! I nawet nie masz odwagi powiedzieć, że żałujesz!

Jego twarz nagle się zmieniła. Spiął się, podszedł bliżej.

– Myślisz, że to było łatwe? – warknął. – Myślisz, że chciałem cię skrzywdzić?

– To dlaczego to zrobiłeś? – głos mi się załamał.

Patrzył na mnie długo, aż w końcu wzruszył ramionami.

– Bo chciałem być szczęśliwy.

Śmieszne, prawda? On chciał być szczęśliwy. A ja? Mnie nie uwzględnił w tych planach. Poczułam, jak coś pęka we mnie na dobre.

– W takim razie mam nadzieję, że było warto – szepnęłam.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni, zostawiając go samego.

W końcu poczułam satysfakcję

Andrzej zjawił się u mnie miesiąc później bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi i przez chwilę staliśmy naprzeciw siebie – ja z obojętnym wyrazem twarzy, on z niepewnością w oczach.

– Musimy porozmawiać – powiedział, wciskając się do środka bez zaproszenia.

– Nie mamy już o czym – odpowiedziałam chłodno.

Chcę rozwodu, Małgosiu. Chcę zacząć wszystko od nowa.

Prychnęłam. Tyle miesięcy milczał, a teraz, gdy Monika miała już wszystko, co mogła z niego wyciągnąć, nagle zapragnął oficjalnie zakończyć nasze małżeństwo?

– Nie dostaniesz rozwodu – oznajmiłam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.

Zamrugał zaskoczony.

– Żartujesz, prawda? – Zmusił się do śmiechu, ale słyszałam w jego głosie niepewność.

– Nie, Andrzeju – odparłam. – To ty zdradziłeś, to ty mnie oszukałeś. Nie ułatwię ci teraz życia.

Jego twarz pociemniała.

Chcesz mi się zemścić? – warknął.

– Nie. Po prostu nie zamierzam pójść ci na rękę. Przez całe życie robiłam wszystko dla ciebie. Teraz mam zamiar myśleć o sobie.

Andrzej spojrzał na mnie wściekły, ale nie powiedział już nic więcej. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

A ja poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Satysfakcję.

Robiłam to tylko dla siebie

Życie potoczyło się inaczej, niż planowałam. Nigdy nie sądziłam, że na stare lata zostanę sama, że człowiek, któremu ufałam najbardziej, okaże się zdrajcą. Ale z czasem nauczyłam się jednego – samotność nie jest taka straszna, jeśli towarzyszy jej spokój.

Andrzej próbował jeszcze kilka razy się ze mną skontaktować. Pisał SMS-y, dzwonił, raz nawet zaczaił się pod moim nowym blokiem. Nie błagał o przebaczenie. Chciał tylko, żebym podpisała papiery rozwodowe, żeby mógł „zacząć od nowa”. Wciąż był przekonany, że wszystko można załatwić jak transakcję – sprzedać, kupić, zamknąć rozdział.

Ale ja nie byłam już tą samą kobietą. Nie dałam mu rozwodu. Nie dlatego, że liczyłam na jego powrót. Nie, tego nie chciałam. Po prostu nie zamierzałam ułatwiać mu życia. Miał być wolny? Niech czuje na karku oddech kobiety, którą zdradził.

Kinga próbowała mnie przekonać, że nie warto tracić na niego energii.

– Mamo, po co ci to? Przecież niczego to nie zmieni – mówiła.

– Może i nie – odpowiadałam. – Ale pierwszy raz w życiu robię coś tylko dla siebie.

I to było w tym wszystkim najważniejsze.

Po kilku miesiącach od przeprowadzki zaczęłam się zmieniać. Małe rzeczy nabierały znaczenia – poranna kawa wypita w ciszy, książka, którą odkładałam latami, spacery bez celu. Czasem spotykałam się z moim przyjacielem, Markiem. Nie było między nami nic romantycznego, ale dobrze było mieć kogoś, z kim można pomilczeć bez skrępowania.

Któregoś dnia przyszedł do mnie list. Rozpoznałam charakter pisma Andrzeja. „Monika mnie zostawiła. Wszystkie pieniądze poszły na jej zachcianki. A teraz ja nie mam nic. Gdybyś mogła…”. Nie doczytałam do końca. Podarłam kartkę na drobne kawałki i wyrzuciłam do śmieci.

Wieczorem nalałam sobie kieliszek wina i usiadłam na balkonie. Było ciepło, w oddali ktoś grał na gitarze. Po raz pierwszy od bardzo dawna pomyślałam o przyszłości. I po raz pierwszy nie budziło to we mnie strachu.

Reklama

Małgorzata, 62 lata

Reklama
Reklama
Reklama