Reklama

Kiedyś byłem przekonany, że z wiekiem człowiek zyskuje spokój. Że po trzydziestce ustabilizuje się wszystko: praca, małżeństwo, emocje. Z Kingą byliśmy razem już dziewięć lat – siedem po ślubie. Nie było fajerwerków, ale było dobrze. Kochaliśmy się, choć trochę po cichu. Tak jak się kocha po latach – z przyzwyczajenia, z czułości, z codzienności. Pracowałem jako grafik w agencji reklamowej, Kinga była nauczycielką biologii. Weekendy z planszówkami, wieczory z serialami. Świat miał swoje tempo, nie za szybkie, nie za wolne. Aż do momentu, kiedy Beata – jej matka – zaczęła nas „częściej odwiedzać”.

Reklama

Na początku nic nie wzbudzało mojego niepokoju. Beata zawsze była bardzo... obecna. Pięćdziesięcioparoletnia kobieta, zadbana, pewna siebie. Miała w sobie coś z dawnych gwiazd filmowych – spojrzenie jakby cię prześwietlało, uśmiech mówiący: „wiem więcej, niż myślisz”. Lubiła ciepłe kolory i mocne perfumy. Zawsze pachniała z daleka.

– Zbyszek, kochanie, dobrze wyglądasz. Kinga cię chyba dobrze karmi? – rzuciła pewnego razu, patrząc na mnie z uśmiechem, który trudno było rozczytać.

Początkowo brałem to za żarty. Ot, teściowa z poczuciem humoru. Ale z czasem zaczęły pojawiać się te drobne sytuacje, które nie dawały mi spokoju. Słowa niby zwyczajne, ale ton… ten ton. Dłonie zbyt długo spoczywające na moim ramieniu. Albo moment, gdy stałem w kuchni i Beata przyszła po szklankę wody, mówiąc półgłosem:

– Wiesz, Zbyszek... czasem sobie myślę, że jesteś zbyt dobry dla mojej córki.

Zamarłem. Beata była tak blisko, że poczułem jej ciepły oddech. Odwróciłem się sztywno i udałem, że nie usłyszałem. Ale słyszałem. I nie potrafiłem tego zignorować. Kilka dni później, podczas wieczoru z herbatą, postanowiłem wspomnieć o tym Kindze. Bez oskarżeń, spokojnie. Po prostu chciałem zrozumieć.

– Kochanie... twoja mama ostatnio... no nie wiem, może tylko mi się wydaje, ale...

– Ale co? – Kinga spojrzała na mnie znad książki.

– No... dziwnie się zachowuje. Komplementuje mnie... aż za bardzo. Czasem to takie… dziwne.

– Zbyszek – przerwała, wzdychając. – Mama po prostu lubi żartować. Wiesz, jaka jest. Nie przesadzaj.

Może rzeczywiście przesadzałem. Może powinienem to zignorować. Ale nie mogłem. Bo od tamtej chwili wszystko zaczęło przybierać inny wymiar...

Poczułem się osaczony

To był piątkowy wieczór. Wracałem z pracy później niż zwykle, zrezygnowany po długim spotkaniu z klientem, który nie potrafił się zdecydować, czy woli czcionkę grubą, czy cienką. Marzyłem o herbacie, ciszy i serialu. Drzwi do mieszkania były lekko uchylone. To mnie zdziwiło. Wszedłem ostrożnie, z niepokojem, ale szybko usłyszałem znajomy śmiech dochodzący z kuchni. Beata. Stała przy blacie, coś kroiła, uśmiechnięta, ubrana w dopasowaną bluzkę, która według mojej wiedzy bardziej pasowała na randkę niż na domowe gotowanie. Kinga stała obok, przewracając sałatę w misce.

– Zbyszek, w końcu jesteś! – powiedziała Kinga, nie odrywając wzroku od stołu. – Mama przyszła wcześniej, zrobiła kolację. Usiądź.

– Kolacja? – zapytałem, stawiając torbę w kącie.

Beata spojrzała na mnie z tym swoim lekko przekrzywionym uśmiechem i powiedziała cicho:

– Twoja żona nie docenia, co ma.

Zamarłem, z nożem w ręce, który właśnie miałem wyjąć z szuflady. Spojrzałem na nią, ale ona już zajęła się układaniem plasterków ogórka na talerzu, jakby nic nie powiedziała. Serce zaczęło mi walić szybciej, ale nie powiedziałem nic. Wiedziałem, że jeśli zrobię z tego scenę, Kinga uzna, że jestem przewrażliwiony. Po kolacji, kiedy Beata wyszła, siedzieliśmy z Kingą w salonie. W telewizorze leciał jakiś program, ale ja nie byłem w stanie skupić się na treści.

– Kinga, muszę cos z siebie wyrzucić – zacząłem, próbując mówić spokojnie. – Twoja mama... powiedziała dziś coś, co mnie zaniepokoiło.

– Co takiego? – zapytała bez większego zainteresowania.

– Powiedziała, że mnie nie doceniasz. Że... niby jestem zbyt dobry dla ciebie. Nie wiem, jak to odebrać.

Kinga spojrzała na mnie, marszcząc brwi.

– Zbyszek, ty naprawdę robisz z igły widły. Mama tak czasem mówi. Nie przywiązuj do tego wielkiej wagi.

– Ale to nie pierwszy raz. Mam wrażenie, że... ona flirtuje. To już nie jest tylko żart.

– Ty chyba zwariowałeś – powiedziała ostro. – Moja matka flirtuje z tobą? Serio?

– To nie tak, że ja coś sugeruję, ja tylko... – próbowałem się tłumaczyć, ale czułem, że nie ma sensu.

– Może masz zbyt bujną wyobraźnię – dodała z chłodnym uśmiechem i wróciła do oglądania programu.

Nie chciałem ciągnąć tematu. Ale wiedziałem, że to nie była wyobraźnia. Kilka dni później Beata przyszła znów, tym razem z winem i ciastem, jakby nie było nic dziwnego w tym, że wpada do naszego mieszkania trzy razy w tygodniu bez zapowiedzi. Kinga akurat wychodziła do koleżanki, więc zostałem z nią sam na sam. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, ona nalewała wino do kieliszków i mówiła coś o tym, że lubi to nasze mieszkanie, że jest tu ciepło, przytulnie, że ja sprawiam, że dom ma duszę. Niepewnie się uśmiechnąłem i skinąłem głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wtedy pochyliła się w moją stronę i szepnęła:

– Wiesz, jesteś mężczyzną, który rozumie kobiety. Takich jest niewielu. Trzeba to doceniać.

Wstałem z krzesła, udając, że coś muszę zrobić w salonie. Wziąłem ze sobą kieliszek, żeby nie wracać od razu. Poczułem się osaczony. Nie wiedziałem już, czy to tylko dwuznaczne słowa, czy początek czegoś, z czym nie umiałem sobie poradzić.

Wstydziłem się i złościłem zarazem

Następnego dnia pracowałem zdalnie z domu. Kinga miała lekcje do późnego popołudnia, więc spodziewałem się spokoju. Około południa zadzwonił domofon. Znowu Beata.

– Przyniosłam ci drożdżówki z tamtej piekarni, co lubisz – powiedziała w słuchawce, jakby to było coś zupełnie naturalnego.

Zawahałem się chwilę, ale wpuściłem ją. Była szybka, zorganizowana. Zanim się obejrzałem, siedziała już przy kuchennym stole z kawą i rozpakowanym pudełkiem. Usiadłem naprzeciwko, czując narastające napięcie.

– Kinga dziś długo w szkole? – zapytała, sięgając po kawałek ciasta. Gdy skinąłem głową, uśmiechnęła się, jakby właśnie usłyszała dobrą wiadomość.

– Musimy porozmawiać – powiedziałem, odkładając filiżankę.

– O czym, Zbyszku?

– O tym, co się dzieje. O tym, jak się zachowujesz.

Spokojnie, ale stanowczo, wyłożyłem wszystko, co miałem w głowie. Że jej słowa są nie na miejscu. Że jej obecność w naszym domu przestaje być zwykłym odwiedzaniem córki. Że flirtowanie z zięciem to przekroczenie granic. Słuchała, z twarzą spokojną, jakbym mówił o pogodzie.

– Oj, Zbyszku – powiedziała w końcu, przeciągając moje imię. – Myślałam, że jesteś dojrzalszy. To tylko rozmowy. To tylko czułość. A może tobie po prostu... podoba się, że ktoś cię zauważa? Zaniemówiłem. Czułem, jak krew pulsuje mi w uszach.

– Jesteś przystojnym, mądrym mężczyzną – dodała. – To nie twoja wina, że ktoś cię docenia.

Wstałem od stołu, nie chcąc już słuchać tego dłużej. Miałem wrażenie, że nie rozmawiam z matką mojej żony, tylko z kimś, kto właśnie wypowiada wojnę mojemu rozsądkowi. Beata pozostała spokojna. Podniosła się powoli, wzięła torebkę i ruszyła w stronę drzwi.

– Zastanów się – rzuciła przez ramię. – Czasem nie warto tak uciekać przed tym, co prawdziwe.

Gdy wyszła, oparłem się o ścianę w przedpokoju. W głowie mi huczało. W gardle czułem suchość, jak po długim biegu. Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem powiedzieć Kindze, co się właśnie wydarzyło. Ale widząc, jak wcześniej zareagowała, nie miałem złudzeń. Wieczorem siedzieliśmy na kanapie. Ona przeglądała coś na telefonie, ja udawałem, że czytam wiadomości.

– Twoja mama była dziś u nas – powiedziałem w końcu.

– Tak? Po co?

– Przyniosła drożdżówki.

– Przesadzasz z tą podejrzliwością, wiesz? – ucięła, nie patrząc na mnie.

Nie miałem siły się tłumaczyć. Wstałem i poszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i wpatrywałem w sufit, próbując zrozumieć, co właściwie się dzieje. Wstydziłem się, że nie potrafię się z tym uporać. Złościłem się na Beatę, na Kingę, na siebie. Czułem się coraz bardziej samotny w naszym wspólnym mieszkaniu.

Żona mnie nie rozumiała

To było przypadkiem. Nie podsłuchiwałem celowo. Po prostu wróciłem wcześniej z pracy, zostawiłem torbę w przedpokoju i usłyszałem głosy z salonu. Głos Kingi – napięty, chłodny. I Beaty – miękki, teatralnie zatroskany.

On ma obsesję, mamo! Cały czas coś mu się wydaje. Że ty flirtujesz, że przekraczasz granice… Ja już nie wiem, co z nim robić.

– Kochanie, może on po prostu… nie radzi sobie z własnymi emocjami? Mężczyźni czasem tak mają. Wiesz, samotność w małżeństwie potrafi człowieka złamać.

– Samotność? Przecież jestem! Jestem z nim codziennie. To on się zamyka, milczy, kręci się po domu jak cień.

– Czasem to nie wystarcza – powiedziała Beata cicho.

Czułem, jak coś we mnie pęka. Nie mogłem dłużej tego słuchać. Wszedłem do salonu. Obie zamilkły. Kinga zaskoczona, Beata spojrzała na mnie jak na ucznia, który podsłuchał fragment lekcji, której nie rozumie.

– Obsesję, tak? – zapytałem, patrząc tylko na Kingę. – To ja mam obsesję?

– Zbyszek, to nie tak…

– A jak? Bo nie rozumiem. Słyszę, jak rozmawiacie o mnie, jakbym był jakimś szaleńcem. Jakbym sobie to wszystko wymyślił.

– Jesteś przewrażliwiony – odparła, wstając. – Przestań robić z siebie ofiarę.

– To ja robię z siebie ofiarę?! – podniosłem głos. – Twoja matka łapie mnie za rękę, mówi rzeczy, które powinny cię przerazić, a ty stajesz po jej stronie?

– Uspokój się – powiedziała Beata chłodno. – Dziecko jest zdenerwowane, Kingo, może powinien się napić melisy.

– Przestańcie mnie traktować jak wariata! – krzyknąłem. – To wszystko nie jest normalne! To ty, Beato, przekraczasz granice, a ty, Kinga, udajesz, że nic nie widzisz!

Kinga milczała. Stała sztywno, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej twarz była zamknięta, chłodna, obca. Beata powoli podeszła do drzwi.

Nie chciałam być problemem – rzuciła teatralnie. – Przepraszam, że się wtrącam.

Wyszła, a ja zostałem z Kingą, w ciszy, której nie dało się już zasłonić żadnym tłumaczeniem.

– Kinga... – próbowałem jeszcze coś powiedzieć, ale machnęła ręką i wyszła do sypialni, zostawiając mnie samego.

Siedziałem długo, nie mogąc się ruszyć. Próbowałem zrozumieć, gdzie się podział mój dom. Gdzie się podziało to, co między nami kiedyś było. I czy jeszcze cokolwiek zostało.

Zbigniew, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama