Reklama

Moja mama właśnie skończyła 80 lat. Mieszka sama w Zabrzu, i choć ją namawiam, nie ma zamiaru przeprowadzić się do mnie do Warszawy.

Reklama

– Tutaj się urodziłam – powtarza w kółko – tutaj was wychowałam, tutaj leży wasz ojciec na cmentarzu. Zresztą, coby sobie o mnie Stanisław pomyślał, gdybym go zostawiła?

Po każdej takiej wypowiedzi myślę sobie, że tata byłby zadowolony, gdyby mama… wreszcie dała mu spokój. Za życia wiecznie zadręczała go swoim gadaniem, a gdy zmarł, pewnie z przyzwyczajenia, zaczęła chodzić na cmentarz i tam również relacjonuje mu wszystkie ostatnie wydarzenia.
W sumie jednak cieszę się z tej jej samodzielności, bo mama nadal dobrze sobie radzi z chodzeniem, schylaniem się – i najważniejsze – pamięć ma ostrą jak żyletka. Powiesz jakieś zbędne słowo dziś, a za dwa miesiące ona ci o nim przypomni…

Kocham swoją mamę i wiem, że wiele niełatwych chwil przeszła. Ojciec trochę popijał, więc w naszym domu nie zawsze było różowo. A jednak poradziła sobie z pijącym mężem i z dwójką dorastających dzieci. Przez całe życie ciężko pracowała, więc na pewno sporo wyrzeczeń kosztowało ją odłożenie „na czarną godzinę” aż 40 tysięcy złotych. Z tego też powodu i mnie, i mojego brata wkurzało, ilekroć mama dzwoniła z informacją, że kupiła cudowną patelnię, genialny materac, rewelacyjny czajnik czy kosmiczny zestaw garnków. Naturalnie po „okazyjnej cenie”. Cóż, mama była idealną klientką wszystkich tych sprytnych, zawodowych „wciskaczy cudów na kiju”.

Po trzech latach walki z jej zakupową manią oraz kłopotów ze zwrotem owych rewelacyjnych towarów, wreszcie odnieśliśmy z bratem sukces. Nie wynikał on bynajmniej z siły naszej perswazji, lecz z tego, że mama zaczęła narzekać na nogi, i coraz rzadziej biegała na spotkania promocyjne sprzedawców kołder czy garnków. Już myśleliśmy, że skończy się trwonienie pieniędzy, które przecież z takim trudem zebrała, ale nic z tego.

To są jej pieniądze, więc może z nimi zrobić, co zechce

– Mam połowę szczęki – oznajmiła mama jakiś czas temu przez telefon.

– Złamała ci się proteza?!

– Nie, Wandziu, chodzi mi o „szczęki”, wiesz, o taką metalową, składaną budkę, z której sprzedaje się na ulicy towar.

– Skąd masz tę połówkę?

– Spotkałam w spożywczaku Tatianę, znamy się z widzenia… Bardzo grzeczna i sympatyczna. To będzie złoty interes. Już nic nie będę musiała robić.

– Ale przecież masz w miarę dobrą emeryturę i już nic nie musisz robić.

– Za to teraz to już mi się będzie powodziło, że ho, ho! – ucieszyła się mama.

Pomyślałam, że kroi się jakaś większa finansowa afera, i mróz przebiegł mi po krzyżu. Po chwili dowiedziałam się, że rosyjska znajoma namówiła ją na inwestycję.

– Tatiana będzie jeździła do Rosji i przywoziła stamtąd towar, który potem będzie sprzedawała w naszej szczęce. Połowa zysków idzie do mojej kieszeni.

– Ile już jej dałaś? – westchnęłam ciężko.

Tylko pięć tysięcy. Ale za pół roku dostanę dziesięć. Żaden bank nie da mi takiego oprocentowania.

Jak łatwo się domyślić, rosyjska znajoma zniknęła w sinej dali i już nigdy się nie pojawiła. Jeśli zaś chodzi o szczękę, to jej właściciel nigdy nie słyszał o tym, że wziął sobie jakąś wspólniczkę. Co więcej, postanowił sprzedać budę na złom.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie brat.

– Wanda, mamę trzeba ubezwłasnowolnić. Ona wyda wszystkie pieniądze!

To są jej pieniądze i ma prawo z nimi robić, co zechce – odparłam.

– Taaak? Więc ty popierasz te jej idiotyzmy? – zdenerwował sie Grzegorz.

– To ja zaraz do mamy zadzwonię i powiem, co o tym wszystkim myślę!

– Nie popieram tego, co robi mama, wiesz o tym doskonale – próbowałam uspokoić brata. – Ja tylko chcę, abyśmy wytłumaczyli jej, że źle postępuje.

To jest nasz obowiązek. Oczywiście możesz do niej zadzwonić, ale nie wolno ci na nią krzyczeć. Jak chcesz, to nawrzeszcz na swoją żonę, która pół roku temu pożyczyła ode mnie pięćdziesiąt złotych i do tej pory nie oddała. A miało być tylko na miesiąc…

– Więc co robić? – braciszek zmiękł.

Z obu stron bombardować ją ostrzeżeniami, żeby nie robiła głupstw. Jej rozum jeszcze dobrze funkcjonuje, więc na pewno pojmie, czego od niej oczekujemy.

No i rzeczywiście zadziałało… ale tylko na kilka miesięcy. Pół roku temu mama zadzwoniła do mnie i już od pierwszych słów zrozumiałam, że coś „przeskrobała”.

– Chyba, Wandeczko, zrobiłam błąd.

– Co tym razem? – starałam się być miła.

– Wiesz, że zaczynam mieć problemy z chodzeniem. Spotkałam w sklepie sympatyczną panią, która jest młodsza ode mnie o jakieś dwadzieścia lat.

Ma problemy finansowe i słysząc moje narzekania, zaofiarowała się, że może robić mi zakupy dwa razy w tygodniu.

– Jeżeli to ma być ten błąd – stwierdziłam z ulgą – to nie masz powodu do zmartwień, mamo.

– Daj mi dokończyć – usłyszałam w słuchawce i poczułam na plecach mroźny chłód. – Na początku było fajnie. Pani Krysia robiła mi zakupy, a ja za to dawałam jej 50 złotych. Kilka razy u mnie została i pomogła przygotować obiad. Wiesz, jak to jest, gdy zbiorą się dwie kobiety…No, gadają… I dowiedziałam się, że Krysia ma problemy z mężem pijakiem. Doskonale ją rozumiałam, bo przecież wasz ojciec też nie wylewał za kołnierz. No i w końcu przyznała się, że ma długi w czynszu. Powiedziała, że jak nie zapłaci ośmiu tysięcy, to ją wyrzucą na bruk.

No i moja mama zaofiarowała się, że weźmie za panią Krysię pożyczkę w banku, gdyż ta nie miała zdolności kredytowej. Tydzień potem wzięła 10 tysięcy na 3 lata. Miesięczna rata miała wynieść 465 złotych. W nią wliczone było ubezpieczenie, że w wypadku śmierci mamy bank umarza spłatę pozostałej części kredytu jej spadkobiercom.

– Przez dwa miesiące Krysia płaciła sumiennie – usłyszałam w głosie mamy nutę goryczy – ale teraz dostałam pismo z banku, że od miesiąca zalegam z zapłatą. Co w takiej sytuacji mam zrobić?

– Jeśli wzięłaś kredyt, to musisz go spłacić, mamo – odparłam wolno.

– Na szczęście mam z czego – westchnęła ciężko mama i się rozłączyła.

Na szczęście okazało się, że baba wierzy w zabobony

Nie zwlekając, pojechałam do brata, gdyż uznałam, że rozmowa z tym raptusem przez telefon nie ma sensu.

– Cholera, zabiję to stare pudło! – krzyknął brat, mając na myśli tajemniczą Krysię. – Wdepczę jędzę w ziemię i wyrwę jej z gardła ukradzione pieniądze!

– I zabiorą mi cię do więzienia – stwierdziła bratowa. – Nic z tego!

Ustaliliśmy, że złożymy zawiadomienie do prokuratury. Ta jednak odesłała nasze pismo do policji. Po miesiącu zadzwoniła do mnie miła pani podkomisarz i powiedziała, że działanie naszej mamy, która dobrowolnie i bez przymuszania wzięła kredyt, nie wskazuje na to, że „wobec jej osoby zastosowano nacisk psychiczny, fizyczny lub szantaż, które mogłyby być uznane za przestępstwo”. Policjantka poradziła złożenie pozwu cywilnego, ale dodała, żebym nie liczyła na zwycięstwo, gdyż mama nie ma żadnych dowodów, że przekazała pożyczone pieniądze takiej to a takiej osobie.
W trakcie tej rozmowy przez otwarte drzwi do pokoju zobaczyłam nadawany w telewizji horror. Usiadłam w fotelu… I przyszedł mi do głowy szatański pomysł, w który zaraz wtajemniczyłam brata.

Zawsze lubiłam robótki ręczne, w swoim mieszkaniu mam maszynę do szycia i mnóstwo resztek materiałów… W sobotę zrobiłam więc całkiem udaną szmacianą laleczkę, na jej piersi przyszyłam wycięte z czerwonego materiału serduszko. Na twarzy lalki napisałam wyraźnie słowo: Krystyna. Następnie ręce i nogi szmacianki przebiłam dużymi szpilkami. Potem do przygotowanego pudełka wrzuciłam wysuszone kurze łapki i sporo pierza pomalowanego czerwoną plakatówką (niby krwią). Następnie napisałam list: „Rzucam na ciebie klątwę. Jeśli w ciągu 21 dni nie naprawisz krzywdy i nie oddasz pieniędzy oszukanej staruszce, spadnie na ciebie seria nieszczęść! W nocy przyjdzie po ciebie Czarna Pani Mekrebe. Pół roku później umrzesz w mękach. Niech tak się stanie!”.

Paczkę i list wysłałam pod adres oszustki. Prawdę mówiąc, nie liczyłam na jakikolwiek efekt, ale – kombinowałam w duchu – co się babsko naje strachu, to moje.

Po tygodniu zadzwoniła mama. Okazało się, że zjawiła się u niej pani Krysia. Coś tłumaczyła, za coś przepraszała.

Reklama

– A na koniec oddała mi wszystkie pieniądze i się rozpłakała. Błagała, żeby zdjąć z niej klątwę… Wyobraź sobie, mimo że miała zwichniętą nogę, pofatygowała się do mnie, żeby oddać cały dług razem z odsetkami! Więc może to nie była taka zła kobieta, jak o niej myślałaś, Wandziu… Nie wiesz, o co jej chodziło z tą klątwą?

Reklama
Reklama
Reklama