Reklama

Adam pojechał na weekend do swojej matki. Tłumaczył, że trzeba jej pomóc w zbieraniu jagód, bo sama nie da rady. Jasne. Jakbyśmy nie mieli trzech sklepów z mrożonymi owocami w promieniu kilometra. Nie wnikałam. Właściwie nawet się ucieszyłam, że zniknie z domu na dwa dni, bo od tygodnia chodził jakiś rozmemłany, z nosem w telefonie i miną zbitego psa. Pomyślałam – niech jedzie, może mu matczyna zupa coś rozjaśni pod kopułą. Wrócił w niedzielę wieczorem. I wtedy dotarło do mnie, że w ten weekend wcale nie był na jagodach. I że wszystko, co do tej pory wydawało się oczywiste, nagle zaczęło śmierdzieć.

Reklama

Stałam jak wryta

Usłyszałam klucz w zamku. Adam wlazł do przedpokoju, niosąc torbę podróżną i reklamówkę z dżemem. Rzucił mi półuśmiech. I od razu wiedziałam, że coś kombinuje.

– No i jak było u mamusi? – zapytałam, nie odrywając się od obierania ziemniaków.

– Spokojnie. Jagody dopisały.

– A czy te jagody mają na imię Beata albo Sylwia?

– Przestań – westchnął, stawiając torbę pod ścianą. – Nie zaczynaj, dobrze?

Odwróciłam się do niego powoli, ścierając ręce o fartuch.

– To powiedz mi, co mam zacząć. Bo jak na razie to wracasz z błyskiem w oku i mową ciała jak po randce.

– To nie tak – wymamrotał, unikając mojego wzroku. – Muszę ci coś powiedzieć.

Zamarłam.

Tylko nie mów, że ktoś umarł.

– Nie. Właściwie... ktoś się urodził.

Przez chwilę myślałam, że źle usłyszałam.

– Co?!

Mam… córkę. Znaczy, nie teraz. Już od jakiegoś czasu. Ona ma sześć lat.

Ziemniak wypadł mi z ręki i potoczył się po podłodze. Stałam jak wryta, z nożem w jednej dłoni, zaskoczona jak idiotka.

Kotłowały się we mnie emocje

Adam usiadł na krześle i spuścił głowę. Wyglądał, jakby miał za chwilę przepraszać za stłuczoną filiżankę, a nie za to, co właśnie powiedział.

– Nie planowałem tego. To było dawno. I naprawdę myślałem, że to się nie wyda.

– No pewnie. Najlepiej zamiatać wszystko pod dywan i udawać, że życie to bajka – odpowiedziałam, wciąż stojąc z nożem w ręce. – Masz córkę. Od sześciu lat. I mówisz to, jakbyś wrócił z zakupów i zapomniał mleka.

– Spotkałem się z nimi, bo chciałem wiedzieć. Miałem wątpliwości. Ale... zobaczyłem ją i nie mam już żadnych.

– A co ja mam teraz zrobić z tą wiedzą? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Co mam jej kupić? Lalkę, żeby nadrobić stracony czas?

Zamilkł. Nawet nie próbował się bronić. Patrzył na swoje dłonie, jakby liczył odciski sumienia.

– Chcę wziąć za to odpowiedzialność – powiedział po chwili cicho.

– A co z tą odpowiedzialnością za nasze życie? Za te wszystkie lata, w których nie miałam pojęcia, że jestem tłem do twoich sekretów?

Nie odpowiedział. W całej kuchni słychać było tylko tykanie zegara i bulgot gotującej się wody. A we mnie kotłowało się wszystko naraz – złość, rozczarowanie, i coś jeszcze, czego nie umiałam wtedy nazwać.

Poczułam dziwną pustkę

Przeszłam do salonu, bo nie mogłam już patrzeć na Adama. Usiadłam na kanapie i przycisnęłam czoło do dłoni. Po chwili usłyszałam kroki. Przyszedł za mną. Stanął w progu, jakby czekał na pozwolenie, żeby wejść dalej.

– I co teraz? – spytałam bez podnoszenia głowy.

– Nie wiem… Chciałem, żebyś wiedziała. Żeby to nie było już tajemnicą.

– A ja? – uniosłam wzrok. – Miałam po prostu przyjąć to z uśmiechem? „Och, kochanie, jak cudownie, że masz dziecko z inną, kiedy ja nie mogłam zajść w ciążę przez trzy lata!” Tak to miało wyglądać?

Zacisnął usta. Chciał coś powiedzieć, ale chyba sam nie wiedział co.

– Dlaczego akurat teraz? – dopytałam. – Dlaczego po tylu latach?

– Bo ona... chce, żebym się zaangażował. Mała zaczęła zadawać pytania. A ja nie potrafiłem już dłużej udawać.

– No to masz. Masz dziecko, masz nowy obowiązek. A mnie masz gdzieś?

– Nie. Właśnie dlatego ci mówię. Bo nie chcę cię okłamywać.

– Za późno na szczerość.

Wstałam. Przeszłam obok niego bez słowa. Pachniał jakimś obcym płynem po goleniu. Nie naszym, nie z naszej łazienki. Poczułam dziwną pustkę. Jakby ktoś zdmuchnął świecę, która do tej pory tliła się cicho, ale uparcie.

Nie umiałam wybaczyć

Wstałam rano wcześniej niż zwykle. Nie dlatego, że miałam coś ważnego do zrobienia. Po prostu nie mogłam już znieść tego przeciągłego chrapania z kanapy w salonie. Adam spał, jakby go nic nie ruszało. A przecież powinien leżeć z otwartymi oczami i bić się w pierś. Zaparzyłam herbatę, złośliwie trzaskając łyżeczką o porcelanę. Wreszcie się obudził.

– Żaneta... – wychylił się z salonu, z kocem jeszcze na ramionach. – Porozmawiamy?

– Chyba już wszystko powiedziałeś. Wystarczy jak na jedno życie.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

Nie spałem pół nocy – zaczął.

– To z wrażenia czy z niewygody? – spytałam słodko. – Bo mnie sumienie by nie dało zasnąć. Ale może to tylko ja.

– Nie chcę cię stracić. Naprawdę cię kocham.

– Tak, wiem. Kochasz mnie, kochasz ją, a może i jeszcze trzecią w odwodzie. Serce masz jak tramwaj – każdy się zmieści.

Zamilkł. Znowu. W tym akurat był konsekwentny.

– Więc co teraz? – spytałam chłodno. – Będziesz ją odwiedzał w weekendy i wracał na poniedziałkowy rosół?

Patrzył na mnie długo, bez słowa. I jakoś tak wtedy dotarło do mnie, że jeszcze niczego nie zdecydował. Że wszystko dopiero się zaczyna.

Nie mogłam się powstrzymać

Adam przez kolejne dni chodził jak cień po domu. Otwierał lodówkę, zamykał. Siadał, wstawał. Jakby liczył na to, że coś samo się naprawi, że ja w którymś momencie zapomnę, poproszę, żeby wrócił do łóżka i ugotuję jego ulubioną zupę. Naiwny. W piątek wróciłam z pracy i zastałam go pakującego torbę.

– Co to ma być? – zapytałam, stając w drzwiach sypialni.

Jadę do nich. Do córki. Chcę z nią spędzić weekend. Obiecałem.

– I oczywiście słowa dotrzymasz, jak zawsze – powiedziałam z uśmiechem, który nie sięgał oczu.

Nie musisz być złośliwa – rzucił, chowając koszulki do torby. – To nie znaczy, że cię zostawiam. Muszę to wszystko jakoś poukładać.

– Musisz. A ja?

Przecież nic się nie zmieniło. Przynajmniej między nami...

– Nie. Właśnie wszystko się zmieniło. Między nami nie ma już nic.

Zamilkł. Torba była spakowana. Stał przez chwilę, jakby liczył, że się rozpłaczę. Ale nie dałam mu tej satysfakcji.

– Jedź już – powiedziałam spokojnie. – I pamiętaj: dziecko nie jest niczemu winne. Za swoje też trzeba w końcu odpowiedzieć.

Odzyskałam spokój

Adam pojechał. Wyszedł bez pożegnania. Jakby wychodził po bułki. I może nawet myślał, że wróci w niedzielę wieczorem i wszystko będzie jak dawniej. Tymczasem wrócił do pustego mieszkania. Zostawiłam mu kartkę. Bez dramatów, bez krzyku.

„Nie czekaj. Nie dzwoń. Ja już sobie poradziłam. Żaneta”.

Zamieszkałam u przyjaciółki. Zabrałam tylko swoje rzeczy i czajnik elektryczny. To był prezent od mojej mamy, jedyna rzecz, której nie chciałam zostawić. Nie szukał mnie. Może zrozumiał, że nie ma do czego wracać. Może miał teraz inne obowiązki – plac zabaw, zebrania, bajki na dobranoc. Ja miałam ciszę. I w tej ciszy po raz pierwszy od lat poczułam się spokojna. Nie spełniona. Nie szczęśliwa. Ale spokojna. Zaczęłam pić kawę w ulubionej kawiarni, tej, na którą zawsze było „za drogo”. Kupiłam czerwony płaszcz. Taki, jaki Adam kiedyś nazwał „zbyt krzykliwym”. I szłam w nim przez miasto, czując, że jeszcze wszystko może się zacząć. Bez niego.

Żaneta, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama