„Adoptowaliśmy dziecko, a potem zaszłam w ciążę. Mąż jak drań złamał naszym córeczkom ich niewinne serduszka”
„– Wiem, że ostatnio zawiodłem. Nie byłem takim tatą, jakim powinienem być – zaczął, spoglądając na swoje dłonie. – I... chcę to naprawić. Ania ścisnęła mocniej swojego misia. – Nie musisz się zmuszać. Wiem, że mnie nie kochasz tak jak Zosi”.
- Redakcja
Czasem życie układa się inaczej, niż planowaliśmy. Wiedziałam o tym od dawna, ale kiedy zobaczyłam pozytywny test ciążowy, poczułam coś, czego nie umiałam nazwać – radość, strach, wyrzuty sumienia. Przecież mieliśmy już Anię. Nasza adoptowana córka była dla nas cudem, nagrodą za lata rozczarowań i łez. A teraz... miałam wrażenie, jakbym ją zdradzała.
Marzyliśmy o rodzinie
Piotr siedział na kanapie, trzymając w dłoni kubek herbaty. Jego spojrzenie, zwykle twarde i pragmatyczne, łagodniało, kiedy patrzył na mnie. Powiedziałam o ciąży niemal szeptem. Jego reakcja była... mieszana. Uśmiechnął się, ale w jego oczach dostrzegłam niepokój.
– I co teraz? – zapytał, odkładając kubek.
– Teraz będziemy mieli dwoje dzieci – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał pewnie.
– Dwoje... – Powtórzył to słowo, jakby próbował zrozumieć jego znaczenie. – Kinga, myślisz, że to wszystko udźwigniemy?
Spojrzałam na Anię, która bawiła się w swoim pokoju. Wydawało się, że zaakceptowała nas jako swoich rodziców, ale wiedziałam, że budowanie relacji z dzieckiem po przejściach to proces. A teraz, kiedy pojawi się biologiczne dziecko, wszystko mogło się skomplikować.
Niepewność Piotra była uzasadniona, ale czułam, że musimy spróbować. Zbyt wiele przeszliśmy, by teraz się poddać.
– To nasza rodzina – powiedziałam, łapiąc go za rękę. – Poradzimy sobie.
Jego uścisk był słaby, jakby nadal nie wierzył w moje słowa. W głowie miałam tysiąc pytań. Czy zdołamy być dla Ani takimi rodzicami, jakich potrzebuje? Czy Piotr zaakceptuje ją na równi z naszą Zosią?
Nie znałam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno – to był początek czegoś nowego, a może i trudniejszego niż wszystko, co do tej pory przeżyliśmy.
Mąż miał opory
Ania wbiegła do salonu z rozwianymi włosami i kartką papieru w ręku. W jej oczach błyszczała duma, jakby właśnie stworzyła dzieło sztuki.
– Tato, zobacz! – zawołała, podbiegając do Piotra. – Narysowałam naszą rodzinę!
Piotr odłożył telefon, spojrzał na kartkę i uśmiechnął się lekko, choć jego mina wyrażała bardziej uprzejmość niż prawdziwą radość.
– Ładnie, Aniu. Ale dlaczego ja jestem taki... duży? – zapytał z odrobiną zażenowania.
Ania zaśmiała się, wskazując na jego postać.
– Bo jesteś najsilniejszy! Mama mówi, że zawsze nas obronisz.
Kiedy to usłyszałam, aż ścisnęło mnie w gardle. Było w niej tyle wiary, tyle nadziei, że Piotr będzie dla niej tym, kogo potrzebuje. Ale jego reakcja była... chłodna.
– Dzięki, Aniu – powiedział, odkładając rysunek na stolik. – Może powiesimy go na lodówce?
Ania pokiwała głową, ale w jej uśmiechu pojawiła się nuta zawahania. Po chwili pobiegła do swojego pokoju, a ja usiadłam obok Piotra.
– Widziałeś, jak na ciebie patrzy? – zapytałam cicho.
– Staram się – odpowiedział, wzdychając. – Ale... to nie takie proste.
– Proste? Piotr, ona cię uwielbia. Wystarczy, że jej pokażesz, że też ci na niej zależy.
Odwrócił wzrok.
– Kinga, to nie jest takie łatwe. Ona jest już dużym dzieckiem, ma swoje przyzwyczajenia, swoje... życie sprzed nas.
– A teraz ma nas – powiedziałam stanowczo. – Jesteś jej ojcem, Piotr. Musisz się bardziej postarać.
Piotr nic nie odpowiedział, tylko wstał i wyszedł na balkon. Patrzyłam za nim, a w głowie kłębiły mi się myśli. Wiedziałam, że stara się jak potrafi, ale jego dystans ranił nie tylko Anię, ale i mnie.
Z drugiego pokoju dobiegł mnie śmiech Ani, która zaczęła coś nucić pod nosem. Cieszyła się, że narysowała nas jako rodzinę. Ale jak długo będzie wierzyła, że naprawdę nią jesteśmy?
Narodziny Zosi były cudem
Dzień narodzin Zosi był jednym z tych momentów, które miały zmienić wszystko. Piotr stał przy mnie w szpitalnej sali, trzymając moją dłoń, a jego spojrzenie pełne było dumy i wzruszenia, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Kiedy usłyszeliśmy pierwszy płacz Zosi, łzy popłynęły mu po policzkach.
– Jest taka maleńka... – wyszeptał, pochylając się, by zobaczyć naszą córkę.
Zosia była cudem. Moje serce wypełniło szczęście, ale zaraz potem wdarła się niechciana myśl o Ani. Jak ona zareaguje na tę zmianę? Czy zrozumie, że to nie znaczy, że kochamy ją mniej?
Po powrocie do domu Ania z entuzjazmem podbiegła do mnie, by zobaczyć siostrę.
– Mamo, mogę ją przytulić? – zapytała z przejęciem, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Na razie tylko delikatnie, dobrze? – odpowiedziałam, uśmiechając się.
Piotr stał z boku, trzymając Zosię w ramionach. Wyglądał, jakby nie dostrzegał Ani, jakby cały świat skupił się na noworodku.
– Tato, a ja też byłam taka malutka? – zapytała Ania z ciekawością.
Piotr spojrzał na nią przez chwilę, a potem odwrócił wzrok.
– Nie wiem, Aniu – mruknął.
Jej uśmiech zniknął. Zrozumiałam, że takie drobne gesty ranią ją bardziej, niż moglibyśmy przypuszczać.
Wieczorem, kiedy Zosia spała w łóżeczku, spróbowałam porozmawiać z Piotrem.
– Musisz uważać, jak się do niej zwracasz – powiedziałam cicho.
– Kinga, nie przesadzaj. Przecież nic nie powiedziałem.
– I to jest problem, Piotr. Nic nie mówisz. Ona to widzi.
Piotr milczał. Patrzył na Zosię, jakby to było jedyne, co miało dla niego znaczenie. Wiedziałam, że kocha naszą biologiczną córkę bezwarunkowo. Ale czy kiedykolwiek spojrzy na Anię w ten sam sposób?
Nie podobało mi się zachowanie męża
Siedziałam w kuchni, starając się dokończyć kolację, ale dźwięki z salonu nie pozwalały mi się skupić. Ania znowu próbowała zwrócić na siebie uwagę Piotra.
– Tato, zobacz, nauczyłam się nowej piosenki w przedszkolu! – wołała radośnie, stojąc obok niego z wyczekującym spojrzeniem.
Piotr spojrzał na nią przelotnie, po czym wrócił do wpatrywania się w ekran telefonu.
– Może później, Aniu. Teraz jestem zajęty.
Jej ramiona opadły, a radosny wyraz twarzy zniknął. Przez chwilę stała bez ruchu, jakby zastanawiała się, co zrobić. Potem cicho odeszła do swojego pokoju.
Wzięłam głęboki oddech i weszłam do salonu.
– Naprawdę, Piotr? To zajmuje dwie minuty, a dla niej znaczy wszystko.
– Kinga, proszę cię – westchnął, odkładając telefon. – Nie rób ze mnie potwora.
– Nie muszę. Ona sama to widzi – rzuciłam z goryczą.
Piotr zacisnął szczękę i odwrócił się do mnie.
– A co ty chcesz, żebym zrobił? Udawał, że nic mnie to nie kosztuje?
– Co cię kosztuje, Piotr? Kochanie naszego dziecka?
– Nie mów tak! To nie jest takie proste!
Czułam się rozdarta – między mężem, który miał swoje demony, a dzieckiem, które pragnęło miłości.
Nic do niego nie docierało
W kolejnych dnia wcale nie było lepiej.
– Ile jeszcze mam to znosić, Piotr? – rzuciłam, patrząc na niego z mieszaniną złości i rozpaczy.
Siedział przy stole, bębniąc palcami o blat. Unikał mojego wzroku, jakby liczył, że to kolejna rozmowa, którą uda się przeczekać.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedział w końcu. – Staram się.
– Nie, nie starasz się – przerwałam mu ostro. – Traktujesz Anię jak obcą. Myślisz, że ona tego nie widzi?
Piotr westchnął ciężko i wstał, jakby chciał zakończyć rozmowę. Chwyciłam go za rękę.
– Nie odwracaj się ode mnie. Musimy o tym porozmawiać. Nie mogę patrzeć, jak niszczysz naszą rodzinę.
– A ty myślisz, że to takie proste? – wybuchnął nagle. – Udajesz, że wszystko jest idealnie. Ale ja... ja nie czuję tego, co ty. Nie wiem, jak to zmienić.
– To się po prostu robi, Piotr. Obiecaliśmy jej dom. Obiecaliśmy jej miłość!
– Nie rozumiesz, co to znaczy czuć, że ktoś jest obcy – powiedział cicho, a jego głos drżał. – Staram się, ale... nie potrafię.
Słowa Piotra uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. W tym czasie Ania, skulona na łóżku w swoim pokoju, słuchała naszej rozmowy przez uchylone drzwi.
Łzy spływały jej po policzkach. Nie rozumiała wszystkiego, co mówiliśmy, ale jedno było jasne – jej największe lęki zaczynały się spełniać.
Ania go rozczuliła
Piotr stanął w drzwiach pokoju Ani, przyciskając dłoń do framugi. Zawsze miał w sobie coś z człowieka niezłomnego, ale teraz wyglądał, jakby nosił na barkach cały świat.
– Aniu, możemy porozmawiać? – zapytał cicho.
Dziewczynka siedziała na łóżku, tuląc do siebie pluszowego misia. Podniosła na niego oczy, w których mieszały się ból i nadzieja. Piotr usiadł obok niej, zostawiając między nimi odrobinę przestrzeni.
– Wiem, że ostatnio zawiodłem. Nie byłem takim tatą, jakim powinienem być – zaczął, spoglądając na swoje dłonie. – I... chcę to naprawić.
Ania ścisnęła mocniej swojego misia.
– Nie musisz się zmuszać. Wiem, że mnie nie kochasz tak jak Zosi.
Te słowa złamały Piotra. Przełknął ślinę i spojrzał na nią zaskoczony.
– To nieprawda, Aniu. Kocham cię, tylko czasem jestem głupi i... boję się rzeczy, których nie rozumiem. Ale obiecuję, że będę lepszy. Że ci to pokażę.
Ania spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie odsunęła się, ale też nie odpowiedziała. Piotr poczuł ciężar czasu, który będzie musiał poświęcić, by odbudować to, co zniszczył.
To był duży krok
W domu zapadła cisza, ale coś w niej było inne – mniej napięte, bardziej obiecujące. Piotr spędzał więcej czasu z Anią, choć jego kroki były ostrożne, jakby bał się popełnić kolejny błąd.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem w salonie, Ania podeszła do Piotra z książką w ręku.
– Tato, przeczytasz mi na dobranoc?
Spojrzał na nią zaskoczony, jakby nie wierzył, że dostaje od niej tę szansę.
– Oczywiście, Aniu – odpowiedział, biorąc ją na kolana.
Patrzyłam na nich, tuląc w ramionach Zosię, która właśnie zasnęła. Być może nie wszystko było idealne. Być może nigdy nie będzie. Ale w tamtym momencie widziałam coś, co napawało mnie nadzieją – małe kroki, które prowadziły naszą rodzinę ku lepszej przyszłości.
Czasem miłość nie rodzi się od razu. Czasem trzeba ją budować. Dzień po dniu, gest po geście. I w tamtym momencie wiedziałam, że warto było walczyć.
Kinga, 36 lat