„Ania myślała, że będę ją wszędzie woził za darmo. Gdy dostałem rachunek od mechanika, wiedziałem, kto go ureguluje”
„Siedziałem potem jeszcze długo przy biurku, udając, że coś robię. A tak naprawdę rozkładałem w głowie każdy poranek, każdy jej uśmiech. I dotarło do mnie coś jeszcze. To nie chodziło tylko o benzynę. Tylko o to, że ja się zaangażowałem”.

- Redakcja
Pracuję jako programista w średniej wielkości firmie IT i raczej nie rzucam się w oczy. Nie jestem typem, który zagaduje nieznajomych w kolejce po kawę ani rzuca żartami na firmowych spotkaniach. Lubię spokój, przewidywalność. I wtedy w pracy pojawiła się ona. Pewnego dnia zauważyłem Anię, gdy stała na przystanku autobusowym. Padał deszcz, jej płaszcz wyglądał na cienki. Zatrzymałem się, opuściłem szybę.
– Cześć. Pracujemy razem, prawda? – zapytałem.
– Tak, a skąd...?
– Widziałem cię w biurze. Wsiadasz? Podrzucę cię.
Zawahała się, ale wsiadła. I tak się zaczęło. Najpierw była jedna podwózka. Potem poranne kawy w aucie. Ania miała w sobie coś... lekkiego. Radosnego. Jakby wszystko w jej życiu było nieco jaśniejsze niż w moim.
– Ale masz porządek w aucie. U mnie zawsze coś się wala pod siedzeniem – powiedziała, kiedyś grzebiąc w swojej torbie.
Z czasem zacząłem czekać na te poranki. Na jej opowieści o niedzielnych spacerach, o książkach. Czułem się potrzebny. A może nawet... byłem w niej zakochany? Tylko że nigdy nie zapytałem, czy ona też tak to widzi.
Miałem ochotę cofnąć czas
Zacząłem się wahać jeszcze przed świętami. Ceny paliwa poszybowały w górę. Tankowanie za 400 zł stało się normą, a wypłata znikała szybciej, niż się pojawiała. Pewnego ranka, w drodze do pracy, zebrałem się na odwagę.
– Wiesz, z tą całą inflacją i tymi cenami… – zacząłem, gdy staliśmy na czerwonym. –Chciałem się zapytać, czy nie mogłabyś się czasem dorzucić do paliwa?
– Co? – odwróciła się zaskoczona, jakby usłyszała coś kompletnie absurdalnego.
– No… po prostu. Bo wiesz, trochę się nazbierało tych przejazdów, a ja teraz… no, krucho trochę mam.
Zrobiło się cicho. W radiu leciała reklama leków na ból brzucha. Idealnie.
– Przecież nigdy nie mówiłeś, że mam płacić – rzuciła, trochę z nutą oburzenia.
– Bo nie chciałem robić z tego tematu – odpowiedziałem cicho. – Ale benzyna nie kapie z nieba.
Spojrzała przez okno. Już się nie uśmiechała. Nie żartowała. I tyle. Ani „dziękuję za te wszystkie miesiące”, ani „przepraszam, nie wiedziałam, że to cię obciąża”. Zajechaliśmy pod firmę w milczeniu. A ja miałem ochotę cofnąć czas.
Tylko wzruszyłem ramionami
– I co ty na to? Przesadzam? – zapytałem siostrę, mieszając herbatę, choć cukru nie używam od lat.
Siedzieliśmy w jej kuchni, pachniało pieczonym jabłkiem z cynamonem, a ja miałem wrażenie, że wszystko, co mówię, brzmi żałośnie.
– Serio? – Basia uniosła brwi. – Woziłeś ją miesiącami. Za darmo. Słuchałeś o jej randkach, mamie, psie i tej diecie bez glutenu. A gdy delikatnie sugerujesz, że może dorzuciłaby się do paliwa, to ona się obraża?
Wzruszyłem ramionami. Może faktycznie przesadziłem. A może nie.
– Ludzie często biorą, ale nie chcą dawać – dodała. – Musisz się określić, stary. Albo chcesz być miłym chłopcem na posyłki, albo dorosłym facetem z zasadami.
Następnego dnia w pracy Ania wparowała do biurowej kuchni i rzuciła do mnie:
– Cześć! Jak się spało?
– Normalnie – odpowiedziałem chłodno, nawet na nią nie patrząc.
– Okej… – mruknęła, wyraźnie zaskoczona tonem. – No to miłego dnia.
Patrzyłem, jak wychodzi. Kiedyś nie mogłem się doczekać, aż coś powie. Wróciłem do biurka i przez godzinę gapiłem się w ekran, nie pisząc ani jednej linijki kodu.
Zamarłem
W końcu zdecydowałem się to uciąć. Może nie od razu, nie dramatycznie, ale... wystarczająco wyraźnie.
– Od przyszłego tygodnia nie będę cię już zabierał – powiedziałem, gdy wysiadała z auta.
Nie spojrzała nawet. Kiwnęła tylko głową.
– Spoko. Dzięki za dotychczasowe podwózki.
I zatrzasnęła drzwi. Tyle. Ani pytania „czemu?”, ani „czy coś się stało?”. Jakby właśnie mówiłem jej, że dziś będzie padać. Kilka dni później stałem przy automacie z kawą, próbując nie wylać na siebie tego wrzątku, gdy usłyszałem znajomy głos:
– Obraził się, bo nie chciałam mu płacić za paliwo. Dziwak totalny.
Mówiła do koleżanki z HR. Stały dwa metry ode mnie, pewnie nie zauważyły, że jestem po drugiej stronie ścianki. Zamarłem.
– Myślałam, że to tak po koleżeńsku było – dodała Ania, a koleżanka zachichotała.
Kawa smakowała jak popiół. Jakby mnie ktoś opluł, a ja nie miałem siły się nawet otrzeć.
Czułem, że to prawda
– Ale ty się serio wkręciłeś w Ankę – powiedział Kamil, kiedy zostaliśmy sami w kuchni firmowej.
Spojrzałem na niego zrezygnowany.
– Może nie jakoś od razu na biały koń i ślub, ale... lubiłem te nasze rozmowy. Myślałem, że to coś znaczy.
– A może chciała, żebyś po prostu był jej kierowcą – Kamil wzruszył ramionami. – Ty za dobry jesteś. Za miękki. One to widzą i korzystają.
Zabolało. Ale może właśnie dlatego, że gdzieś w środku czułem, że to prawda.
– Myślisz, że się mną bawiła?
– Nie. Myślę, że jej było wygodnie. Kawa, ciepełko w aucie, bez tłoku w autobusie. A jak przestało się opłacać, to... elo.
Siedziałem potem jeszcze długo przy biurku, udając, że coś robię. A tak naprawdę rozkładałem w głowie każdy poranek, każdy jej uśmiech. I dotarło do mnie coś jeszcze. To nie chodziło tylko o benzynę. Tylko o to, że ja się zaangażowałem. A ona nie.
Pomyliłem się
Ania złapała mnie na parkingu. Widziałem już z daleka, jak idzie szybkim krokiem, cała spięta, z ręką zaciśniętą na jakimś papierze.
– Piotrek! – zawołała.
Zatrzymałem się niechętnie. Miałem wrażenie, że serce zjechało mi do żołądka.
– O co chodzi?
– Naprawdę nie mogłeś tego załatwić inaczej? Serio? Zrobić ze mnie materialistkę, która żeruje na twojej benzynie?
– Ja tylko... – zacząłem, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Po prostu chciałeś kasy. Więc proszę bardzo. – Wyciągnęła z kieszeni zmiętą setkę i rzuciła mi ją w pierś. – Masz! I kup sobie coś na otarcie łez!
Banknot spadł na ziemię. Patrzyłem na nią w milczeniu, nie podnosząc go.
– Myślałam, że jesteśmy znajomymi – dodała już ciszej. – Że to wszystko było... no, wiesz... naturalne. A nie jakiś układ.
– Ja też tak myślałem – powiedziałem spokojnie. – Ale wiesz, znajomość to coś, co działa w dwie strony.
Zacisnęła usta i bez słowa odeszła. Patrzyłem, jak znika między autami, szybka, wyprostowana, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył, że się jej trzęsą ramiona. Nie podniosłem tej setki. Leżała tam jeszcze długo. Może ktoś ją w końcu zabrał. A może rozwiał ją wiatr, jak tę dziwną, nieudolną historię, która – przez moment – wydawała się czymś ważnym.
Cisza w aucie jest inna niż wcześniej. Jak po burzy. Bez słów, bez gier, bez śmiechu. Codziennie przejeżdżam obok przystanku, na którym kiedyś stała. Czasem kusi mnie, żeby zerknąć, czy tam jest. Ale nie patrzę. Wiem, że mogłaby tam być. Ale po tym wszystkim nie byłoby już między nami tej lekkości. Bo coś się skończyło.
Nie mam już pretensji. Ani do niej, ani do siebie. Może po prostu się pomyliłem. Może za dużo sobie dopowiedziałem. Ale jednego jestem pewien. Następnym razem postawię granicę. Wcześniej. Wyraźniej. Bo to nie benzyna nas rozwaliła. Tylko brak dobrej komunikacji.
Piotr, 32 lata
Czytaj także:
- „Pieniądze wygrane w totka miały dać nam nowe, lepsze życie. Nie sądziłam jednak, że każde z nas zacznie je osobno”
- „Marzyłem o byciu dobrym ojcem, ale teść wyrywał mi dziecko z rąk. Robił ze mnie durnia na oczach żony i teściowej”
- „Odeszłam od męża po 41 latach związku. Nikt z rodziny mnie nie rozumie, ale ja mam dość życia nudnego jak szare mydło”