„Anita zawsze była ideałem, a mnie traktowali jak śmiecia. W lany poniedziałek nie zostawiłam na nich suchej nitki”
„Anita rozkładała sztućce z gracją, jakby właśnie obsługiwała restaurację. Co chwilę ktoś coś do niej mówił. Była gwiazdą. A ja? Ja miałam ziemniaki i chrzan. Byłam zła”.

- Redakcja
Pociąg do mojego rodzinnego miasteczka był spóźniony dwadzieścia minut. Stałam na peronie, opatulona w wełniany płaszcz i patrzyłam, jak ktoś wrzeszczy do telefonu. Ludzie tak tu mają. Mówią wszystko zbyt głośno, jakby cały świat musiał wiedzieć, co się dzieje u nich w domu. Ja milczałam. Pociąg wjechał na stację, metalicznie zgrzytając. Wsiadłam. Bez entuzjazmu. I już wiedziałam, że ta Wielkanoc będzie inna.
Byłam na skraju
Drzwi do domu otworzyły się z lekkim zgrzytem. Matka nawet nie spojrzała mi w oczy – przetarła ręce w fartuch i powiedziała:
– Ale wieje. Widziałam, że śnieg jeszcze gdzieś leży na poboczach. Zobaczysz, pogoda znowu rozwali kwiaty na tarasie. No, wchodź.
Chwile później Anita wparowała z dziećmi, z których jedno już darło się wniebogłosy, a drugie biegało wokół mnie, ciągnąc mnie za rękaw płaszcza.
– Cześć – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedziała. Schyliła się tylko do najmłodszej i zaczęła coś szeptać do ucha, robiąc przy tym przesadne dźwięki, żeby dzieciak się śmiał. Oczywiście wszyscy się śmiali. Babcia podniosła głowę znad krzyżówki i rzuciła:
– Anitko, jakaś ty śliczna z tym nowym kolorem włosów. No, no, taka z klasą. Zawsze wiedziałaś, co ci pasuje. A ty znowu się na ciemno farbujesz? No ale jak ci wygodnie...
Zacięłam zęby i weszłam do kuchni. Nikt nawet nie zauważył, że wyszłam. Wszyscy byli zbyt zajęci Anitą, jej dziećmi i nową fryzurą. Czułam, że długo tak nie wytrzymam.
Byłam zła
– Schowaj chrzan do lodówki i obierz ziemniaki – rzuciła matka z kuchni, nawet się nie odwracając. – Tylko dokładnie, nie jak ostatnio, że skórki wszędzie były.
– A mogę... – zaczęłam, ale przerwała mi babcia, wchodząc z pokoju.
– Anitka to by wiedziała, co z tą sałatką zrobić. Zawsze robi najładniejsze różyczki z marchewki, prawda? – podniosła głos, jakby właśnie przemawiała na mszy.
Obieraczka zgrzytała, a ja myślałam tylko o tym, że jeszcze chwila i wybuchnę. Byłam w tym domu nikim.
– Może byś trochę bardziej się uśmiechnęła? – rzuciła do mnie babcia, wieszając serwetki na oparciach krzeseł. – Święta są, nie pogrzeb.
– Postaram się.
Anita rozkładała sztućce z gracją, jakby właśnie obsługiwała restaurację. Co chwilę ktoś coś do niej mówił. Była gwiazdą. A ja? Ja miałam ziemniaki i chrzan. Byłam zła.
Coś we mnie pękło
Stół był już gotowy – biały obrus, baranki z cukru, mazurki, pisanki i górka jajek faszerowanych. Dzieci Anity darły się jedno przez drugie, babcia coś nuciła pod nosem, a matka biegała z talerzami, które musiały być ustawione „po Bożemu”. Zegar wybił jedenastą. Nikt. Ani słowa. Ani najmniejszego „wszystkiego najlepszego”. Nikt nie pamiętał, że miałam urodziny. Matka właśnie nalewała żurek, kiedy powiedziała z uśmiechem:
– No, Anitka, ten mazurek to mistrzostwo świata. Gdybyś startowała w konkursie, to byś wygrała z marszu!
I wtedy... coś we mnie pękło.
– A może ktoś by mi w końcu złożył życzenia? – powiedziałam.
Matka zastygła z chochlą w ręku. Dzieci przestały piszczeć. Nawet Anita spojrzała na mnie jakby... niepewnie.
– Ojej... zapomniałam, naprawdę... – powiedziała matka, jakby właśnie przypomniała sobie o niepodlanym kwiatku, a nie o własnym dziecku.
– To dzisiaj? – spytała babcia, z rozbrajającą miną. – Nie szkodzi, przecież ważne, że jesteśmy razem. Zresztą, ty to nie obchodzisz urodzin, prawda?
– Nie obchodzę? – głos mi zadrżał. – Zawsze byłam niewidzialna. Cicha. Gorsza. A dzisiaj... to tylko kolejny dowód.
Wstałam od stołu. Przez moment nikt się nie odezwał. Potem ojciec odchrząknął i mruknął:
– Przecież to nie tak...
– Właśnie tak. Całe życie dokładnie tak.
Odwróciłam się i wyszłam do przedpokoju. Ręce mi się trzęsły z emocji. Czułam się naga. Obnażona. Ale pierwszy raz od dawna – prawdziwa.
Zatkało mnie
Zamknęłam się w łazience. Nie płakałam. Patrzyłam w lustro, w swoją twarz – bladą, zmęczoną, trochę obcą. I wtedy usłyszałam pukanie.
– Mogę? – to by głos Anity.
Milczałam.
– Otwórz, proszę.
Otworzyłam drzwi. Stała w korytarzu z kubkiem herbaty w dłoniach. Nie miała już tej swojej zwycięskiej miny.
– Przepraszam – powiedziała, wchodząc powoli. – Nie wiedziałam, że to ci aż tak siedzi. Myślałam... nie wiem, co myślałam.
Usiadła na pralce. Spojrzała na mnie i po chwili dodała:
– A ja ci zazdrościłam.
Parsknęłam.
– Ty? Mnie?
– Tak. Zazdrościłam ci tego, że nie musiałaś się uśmiechać do wszystkich, nie musiałaś być idealna. Że byłaś... wolna.
Zatkało mnie.
– Wolna? – powtórzyłam jak idiotka. – Całe życie czułam się zamknięta w klatce. Wszyscy pisali dla mnie role, których nigdy nie chciałam grać.
– No właśnie – szepnęła. – A ja zawsze byłam tą, która musiała spełniać oczekiwania. Od małego. Nie mogłam zawieść, nie mogłam być słaba. Ty mogłaś. Ja musiałam być perfekcyjną Anitką. I wiesz co? Jestem zmęczona.
Pierwszy raz widziałam, jak moja siostra ma łzy w oczach. To był dziwny widok. Niewygodny. I... ludzki. Spojrzałyśmy na siebie. I przez sekundę miałam wrażenie, że naprawdę się rozumiemy. Ale czy to coś zmienia? Nie wiem.
Czułam się samotna
Nie wróciłam już do stołu. Wzięłam płaszcz, założyłam buty i wyszłam, zanim ktoś zdążył coś powiedzieć. Droga przez osiedle wyglądała tak samo. Tylko ja nie byłam taka sama. Szłam przed siebie, bez celu. Minęłam park, w którym kiedyś z Anitą ganiałyśmy się do upadłego. Potem minęłam szkołę, z której zawsze wracałam z bólem brzucha. Zatrzymałam się dopiero przy mostku nad rzeką. Tym samym, na którym jako nastolatka siadałam z walkmanem i udawałam, że mnie tu nie ma.
– Zawsze myślałam, że jestem sama – powiedziałam cicho, do samej siebie.
Bo tak się czułam. Przez całe życie. Ale może... może one też były samotne? Każda w swojej roli, w swoim kostiumie, w swojej iluzji. Może nikt z nas nie był szczęśliwy, tylko udawaliśmy, że jakoś to się trzyma. Złapałam się za ręce, żeby przestały mi drżeć. Wiedziałam jedno. Dzisiaj nie wrócę do rodzinnego domu. Pójdę na noc do Anity. Albo do hotelu. Wszystko jedno. Byle dalej.
Nie wzruszyłam się
Warszawa tętniła życiem, ale ja nie miałam siły uczestniczyć w tym szaleństwie. Kupiłam sobie tort i cięte żonkile. Malutki, z malinami. Sama sobie zapaliłam świeczkę i zdmuchnęłam ją bez życzenia. Bo nie wiedziałam, czego chcę. Kiedy telefon zawibrował, nie miałam siły go podnieść. Ale potem zauważyłam powiadomienie – wiadomość od Anity. Zdjęcie bukietu. Tulipany, moje ulubione. Dołączone były życzenia.
„Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Od siostry, która wcale nie jest taka idealna”.
Poczułam, jak coś we mnie mięknie. Ale nie, nie wzruszyłam się od razu. Bo to wszystko przyszło za późno. Usiadłam przy stole i patrzyłam na kwiaty, które pachniały trochę wiosną, trochę obietnicą. Wzięłam do ręki kartkę jeszcze raz i pomyślałam:
„Nie jestem gorsza. Może jestem po prostu sobą”.
I to – na razie – musiało mi wystarczyć.
Ewelina, 30 lat
Czytaj także:
- „Wielkanoc u synowej to jakaś kpina z tradycji. Okna brudne, żurek zimny, a na dodatek sałatka bez majonezu”
- „Syn przyjechał podzielić się jajeczkiem, ale zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Nie umiem mu wybaczyć”
- „Uciekłam z dusznej Warszawy, bo miałam dość wszystkiego. Nie sądziłam, że w zapyziałej dziurze spotkam miłość życia”