Reklama

Miłość do Pawła spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie wiem, kiedy to się stało – może w dniu, gdy uśmiechnął się do mnie po raz pierwszy, z tym swoim łobuzerskim błyskiem w oku? A może wtedy, gdy trzymając w rękach naszą pierwszą wspólną kawę, opowiedział o swoich planach na życie, które zawsze były takie konkretne, tak inne od moich? Był intrygujący, mądry, pewny siebie. I wtedy – przynajmniej tak mi się wydawało – szczery.

Reklama

Przez pierwsze lata naszego związku czułam się jak na chmurze. Nawet jeśli były jakieś drobne problemy, wszystko dało się załatwić – przynajmniej tak myślałam. Paweł kochał swoją pracę i zawsze powtarzał, że jego praca wymaga dużej elastyczności, ale to „przejściowe” – tak jak te wyjazdy służbowe, na które wybierał się coraz częściej. Nigdy nie skarżyłam się na jego ambicję, w końcu nie sposób nie doceniać kogoś, kto tak bardzo dąży do rozwoju. Ale z czasem coś zaczęło mi zgrzytać.

Nie chodziło o te wyjazdy, przynajmniej nie tylko. Paweł był coraz bardziej nerwowy, a jego telefon niemal zawsze był w trybie cichym, odwrócony ekranem do dołu. Nie powiem, że od razu wpadłam w paranoję – zauważałam to wszystko, ale zganiałam to na jego przemęczenie. Dopiero kiedy w nocy usłyszałam cichy dźwięk powiadomienia, a on, jak poparzony, zerwał się z łóżka i wymknął z telefonem do kuchni, coś zaczęło mnie uwierać. Przez kilka godzin wpatrywałam się w sufit, próbując sobie wytłumaczyć, że może przesadzam. Może niepotrzebnie dopisuję sobie historie. Przecież Paweł mnie kochał... prawda?

Kilka dni później znowu oznajmił, że wyjeżdża. Służbowo.

– Kochanie, jadę na kilka dni do Berlina, coś muszę załatwić dla firmy. Zobaczymy się za tydzień – rzucił od niechcenia, wpatrując się w ekran laptopa.

– Nie rozumiem, dlaczego ciągle musisz jeździć. Przecież większość rzeczy można ogarnąć przez internet – rzuciłam trochę zbyt ostro, sama zaskoczona swoim tonem.

Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.

Nie wszystko da się zrobić zdalnie, Aga. To praca, a nie hobby. Wiem, że ci trudno, ale naprawdę nie rób z tego scen.

Te jego „sceny” powoli zaczynały mnie doprowadzać do szału. Wstałam od stołu i poszłam do sypialni, trzaskając drzwiami, a Paweł nie zrobił nawet najmniejszego ruchu, żeby za mną pójść.

Tamtego wieczoru zaczęłam czuć, że grunt pod moimi nogami się osuwa. Coś mi mówiło, że nie wszystko jest takie, jak mówił Paweł, ale jednocześnie bałam się dowiedzieć, co to jest. Mimo to kolejnego ranka przyniosłam mu ulubione śniadanie do łóżka, starając się, by nie wyczuł mojego nastroju. Gdy wychodził z domu, uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Tak, jakby wszystko było w porządku. Tak, jakby nigdy nie było żadnych wątpliwości.

Nie sądziłam, że ten jeden wyjazd zmieni wszystko.

Żałowałam, że pojechałam za nim

Paweł wyszedł z mieszkania w pośpiechu, rzucając:

Kocham cię, Aga. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

Słowa zabrzmiały dziwnie pusto. Może to moja wyobraźnia, a może już dawno przestały brzmieć tak, jak na początku naszego związku. Stałam przy oknie, patrząc, jak wsiada do taksówki. W tym samym momencie zobaczyłam na półce jego ładowarkę. Przecież zawsze o niej pamięta.

Sięgnęłam po nią i bez większego zastanowienia postanowiłam ją zawieźć na lotnisko. Wiedziałam, o której ma samolot, więc miałam jeszcze czas. Ładowarka była tylko pretekstem, żeby go zobaczyć raz jeszcze, upewnić się, że naprawdę jedzie tam, gdzie mówił. Po drodze próbowałam wyrzucić z głowy tę irracjonalną potrzebę sprawdzenia, ale coś nie dawało mi spokoju.

Gdy dotarłam na lotnisko, zauważyłam go niemal od razu. Stał przy jednym z terminali, rozglądając się dookoła. Poczułam ulgę, widząc, że jest sam – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Chciałam do niego podejść, ale wtedy zobaczyłam… ją.

Wysoka, elegancka brunetka w idealnie skrojonej marynarce podeszła do Pawła z uśmiechem, jakby znali się od lat. Moje serce zamarło. Obserwowałam ich zza filaru, ukrywając się jak jakaś złodziejka. Wyglądali... swobodnie. Śmiali się, a Paweł kładł jej dłoń na ramieniu. Widziałam, jak nachyla się do niej, coś szepcząc, a ona odwraca głowę i chichocze.

„To na pewno koleżanka z pracy” – pomyślałam nerwowo, wbijając paznokcie w dłoń. – „Takie gesty nie muszą nic znaczyć. Może to tylko głupie wyobrażenia? Ale dlaczego są... tak blisko?”.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy podejść do nich, ale nie mogłam zmusić nóg do ruchu. Obserwowałam, jak podnoszą swoje bagaże i ruszają w stronę bramek. Żadne z nich nie wyglądało na szczególnie zestresowanego czy zajętego pracą. Paweł nawet nie spojrzał na telefon, nie zastanawiał się, czy może czegoś zapomniał.

Moje serce waliło jak oszalałe. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić, ale czułam, że nie jestem gotowa. Odwróciłam się i wyszłam z lotniska, niemal wbiegając do samochodu. Trzasnęłam drzwiami, wzięłam głęboki wdech i pozwoliłam łzom swobodnie płynąć.

W głowie miałam tylko jedną myśl: Co teraz?

Biłam się z myślami

Zanim dotarłam do domu, próbowałam zebrać myśli, ale głowa huczała mi jak po eksplozji. Obrazy z lotniska przewijały się w mojej pamięci jak na kliszy – jej uśmiech, jego dłoń na jej ramieniu, ich śmiech. Czułam się jak idiotka, która przez lata karmiła się pięknymi iluzjami. A może przesadzałam? Może to tylko przyjaciółka z pracy, może faktycznie ten wyjazd był służbowy?

Wysiadłam z samochodu, trzasnęłam drzwiami i weszłam do pustego mieszkania. Cisza, która mnie tam przywitała, była nie do zniesienia. Zrzuciłam płaszcz na podłogę i usiadłam na sofie, czując, jak narasta we mnie panika. Co powinnam zrobić? Zadzwonić do niego? Spytać? A może poczekać, aż sam wróci i wtedy zacząć rozmowę? W końcu podniosłam telefon i wybrałam jego numer, ale zawahałam się.

Zatrzymałam kciuk tuż nad ekranem. Paweł pewnie jeszcze był w samolocie. Nawet jeśli odebrałby połączenie, co miałabym mu powiedzieć? „Hej, Paweł, właśnie widziałam cię na lotnisku z jakąś kobietą. Kim ona jest?”. Absurd. Pomyślałby, że jestem wariatką.

Rzuciłam telefon na stół i złapałam za butelkę wina, która stała w kuchni. Nalałam sobie kieliszek i wpatrywałam się w niego jak w jakiś portal do innego wymiaru, w którym wszystko było łatwiejsze.

Może nie powinnam snuć żądnych domysłów. Przecież ludzie w pracy często podróżują w grupach. Ale dlaczego wyglądało to tak... intymnie? Nagle przypomniałam sobie, że kilka miesięcy temu Paweł zaczął częściej wracać późno do domu, twierdząc, że „projekty się przeciągają”. I ten telefon, zawsze w trybie cichym. Do tej pory myślałam, że nie ma to znaczenia, ale teraz wszystko nabierało nowego sensu.

Nagle do moich myśli wdarł się dźwięk powiadomienia. Prywatny telefon Pawła. Widocznie wziął tylko służbowy. Leżał na blacie kuchennym pod gazetą, zostawiony w pośpiechu – jak ta ładowarka, którą próbowałam mu dostarczyć. Zamarłam.

Chciałam podejść i wziąć go do ręki, ale czułam się, jakbym stąpała po cienkim lodzie. Nigdy wcześniej nie zaglądałam do jego telefonu, zawsze uważałam, że to granica, której w związku nie należy przekraczać. Ale teraz? Może to moja jedyna szansa, by dowiedzieć się prawdy.

Przygryzłam wargę i zerknęłam na ekran. Powiadomienie z Messengera. Od niej. Zobaczyłam tylko jej imię – Karolina. Czegoś takiego nie dało się przeoczyć. Drżącą dłonią sięgnęłam po telefon, zanim zdążyłam się powstrzymać.

W oknie czatu zobaczyłam coś, co ścięło mnie z nóg: „Już tęsknię. Nie mogę doczekać się, aż w końcu będziemy mieć więcej czasu dla siebie, kochanie”.

„Kochanie”. Tak właśnie do niego pisała. Odłożyłam telefon, jakby parzył mnie w dłonie, i usiadłam ciężko na podłodze. Wszystko we mnie krzyczało, ale na zewnątrz byłam zupełnie nieruchoma.

To się dzieje naprawdę, pomyślałam. Paweł mnie zdradza.

Prawda była okrutna

Siedziałam na podłodze, wpatrując się w ścianę, jakby ta mogła mi odpowiedzieć na wszystkie pytania, które kłębiły się w mojej głowie. Nie wiem, ile czasu minęło – może kilka minut, może godzina. Wszystko wokół mnie przestało istnieć, a jedynym dźwiękiem, który do mnie docierał, było dudnienie mojego serca.

Próbowałam zebrać myśli, ale nie potrafiłam. Po co w ogóle to przeczytałam? Po co ruszyłam ten telefon? Teraz wszystko było jasne, brutalnie proste, a ja nie mogłam już udawać, że nic się nie dzieje. Paweł mnie oszukiwał.

Złapałam się na tym, że nadal trzymam ładowarkę, jakby miała być jakimś symbolicznym dowodem tego wszystkiego – jakby jej zapomnienie przez Pawła było początkiem końca. Odłożyłam ją na stół z hukiem i wzięłam głęboki oddech. Co miałam teraz zrobić? Napisać do niego? Zadzwonić do Karoliny? Krzyczeć, rzucać talerzami, a może po prostu siedzieć i czekać?

W końcu zrobiłam coś, co wydawało mi się najbardziej racjonalne w tamtej chwili. Napisałam mu wiadomość na służbowy telefon:

„Paweł, widziałam cię na lotnisku. Chcę wiedzieć, kim jest Karolina. I nie próbuj zaprzeczać”.

Wpatrywałam się w ekran, czekając na trzy kropki, które miałyby oznaczać, że odpisuje. Nic. Ani jednego sygnału. Telefon leżał na blacie w ciszy, a ja czułam, że zaczynam tracić cierpliwość. Wiedziałam, że Paweł jeszcze nie ma dostępu do internetu w samolocie, ale sama myśl o tym, że przeczyta moją wiadomość dopiero za kilka godzin, była nie do zniesienia.

Było jasne, że to nie jest jakaś chwilowa fascynacja, przelotna znajomość. Paweł prowadził drugie życie, a ja byłam w nim tylko jedną z ról. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Sięgnęłam po telefon i napisałam kolejną wiadomość: „Paweł, wróć. Natychmiast”.

Nie chciał się przyznać

Oczekiwanie na odpowiedź było jak tortura. Każda minuta zdawała się trwać wieczność. Paweł nie odpisywał, nie oddzwaniał, a ja czułam, jak narasta we mnie napięcie. W końcu wybuchłam. Wstałam gwałtownie z kanapy i zaczęłam chodzić po mieszkaniu, zaciskając pięści i próbując opanować szalejące w mojej głowie myśli. Co teraz? Jak mam się zachować?

Pod wieczór Paweł w końcu się odezwał. Krótkie, chłodne zdanie: „Co się dzieje? Mam teraz spotkania, nie mogę wrócić”.

To było wszystko. Żadnego wyjaśnienia, żadnej próby uspokojenia mnie, nawet pytania, dlaczego piszę w takim tonie. Wtedy coś we mnie pękło. Wzięłam telefon i wykręciłam jego numer. Dzwoniłam raz, drugi, trzeci – za każdym razem odrzucał połączenie. Za czwartym razem odebrał, a jego głos był irytująco spokojny.

– Aga, nie mogę teraz rozmawiać. Powiedz, o co chodzi, bo mam mało czasu.

– O co chodzi? – wybuchłam, prawie krzycząc. – Może o to, że widziałam cię na lotnisku z jakąś kobietą! Może o to, że ta twoja „Karolina” wysyła ci wiadomości pełne serduszek i tęsknoty! I co ty na to, Paweł?!

Zamilkł. Cisza po drugiej stronie była jak potwierdzenie wszystkiego, co już wiedziałam.

– To wcale nie tak... – zaczął, ale przerwałam mu natychmiast.

– Nie tak? Więc powiedz mi, jak to jest! Jak długo mnie oszukujesz?

– Agnieszka, uspokój się... – rzucił, jakby mówił do rozhisteryzowanego dziecka.

Chcę usłyszeć prawdę! – krzyknęłam, a łzy wściekłości napływały mi do oczu.

Znowu cisza. Usłyszałam, jak wypuszcza powietrze.

– Karolina... jest koleżanką z pracy – powiedział w końcu. Jego ton był spokojny, niemal mechaniczny, ale ja już wiedziałam, że kłamie. – Pracujemy razem nad projektem. To wszystko, nic więcej.

Roześmiałam się, choć w tym śmiechu nie było nic wesołego.

– A więc koleżanka z pracy, tak? To ona zwykle pisze do ciebie „kochanie”? To z nią spędzasz wieczory w hotelach na „projektach”? Nie próbuj mi wciskać takich bzdur, Paweł, bo już wiem, jak to wygląda!

Znowu milczał. Moje słowa musiały go trafić, bo kiedy w końcu się odezwał, jego głos był bardziej nerwowy.

– Posłuchaj, naprawdę nie mam czasu na te sceny. Porozmawiamy, jak wrócę.

– Sceny?! – syknęłam, czując, jak wściekłość we mnie wrze. – Dla ciebie to są „sceny”, Paweł? Wiesz co, nie musisz wracać. Zostań tam, gdzie jesteś.

Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wyrzuciłam telefon na sofę i osunęłam się na podłogę. Serce waliło mi jak szalone, a łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Czułam się oszukana, upokorzona, a przede wszystkim wściekła na siebie, że tyle czasu nie widziałam tego, co miałam pod nosem.

Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale byłam pewna jednego: nie zamierzałam siedzieć bezczynnie i czekać, aż Paweł wróci, by wyjaśnić sprawę na swoje kłamliwe sposoby.

Wiedziałam już wszystko

Następne dni były jednocześnie najdłuższe i najkrótsze w moim życiu. Każda godzina ciągnęła się w nieskończoność, a ja miałam wrażenie, że jestem jakby poza swoim ciałem, obserwując wszystko z dystansu. Telefon milczał. Paweł się nie odezwał. To milczenie było głośniejsze niż jakiekolwiek słowa – jego brak reakcji był odpowiedzią, której tak bardzo się bałam.

W końcu dotarło do mnie, że nie mogę tak dłużej żyć. Wzięłam kartkę papieru i zaczęłam pisać list do Pawła. To miała być moja próba wykrzyczenia wszystkiego, czego nie mogłam wykrzyczeć przez telefon.

„Paweł, wiem już wszystko. Nie musisz kłamać, nie musisz się tłumaczyć, bo to, co widziałam i przeczytałam, mówi więcej niż cokolwiek, co mógłbyś mi teraz powiedzieć. Nie wiem, co cię pchnęło do tego, żeby mnie oszukać – może przestałam być dla ciebie wystarczająca, może potrzebowałeś czegoś, czego nie mogłam ci dać. Ale wiesz co? Nie obchodzi mnie to.

Zawsze myślałam, że jesteś inny. Że wiesz, co to znaczy miłość, lojalność, szacunek. Myliłam się. Byłam tylko tłem w twoim życiu, a ty stworzyłeś sobie drugą rzeczywistość, do której nie miałam wstępu.

Nie chcę, żebyś wracał. Nie chcę, żebyś mi coś tłumaczył. To już nie ma znaczenia. Zawsze wierzyłam, że miłość wystarczy, ale zrozumiałam, że miłość bez zaufania jest jak dom bez fundamentów – kiedyś musi runąć.

Zabierz swoje rzeczy. Masz czas do końca tygodnia”.

Podpisałam się i złożyłam kartkę na pół. Położyłam ją na stole w kuchni, tam, gdzie Paweł zostawił swój telefon przed wyjazdem. To miało być nasze ostatnie pożegnanie.

Reklama

Agnieszka, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama