Reklama

Sama nie wiem, dlaczego się na to zdecydowałam. Po kilku nieudanych randkach założyłam aplikację randkową. To wydawało mi się łatwiejsze. Zamiast tracenia czasu na pierwszym spotkaniu – przesuwanie palcem. W lewo: nie. W prawo: też nie. W lewo: o, zdecydowanie nie. Aż tu nagle – Artur.

Reklama

Artur był brunetem w niebieskiej koszuli, z uśmiechem jak po trzecim kieliszku wina – szczerym, trochę niepewnym, ale ujmującym. W opisie napisał, że „nie umie gotować, ale dobrze przytula”. Nie wiem, dlaczego akurat to mnie przekonało. Może dlatego, że ostatnio nikt mnie nie przytulał. Od miesięcy. Od bardzo wielu miesięcy. Kliknęłam: „Umów się”.

Umówiliśmy się na ławce przy placu Wilsona. Tak, dokładnie tak – żadna kawiarnia, kino czy inne sztampowe miejsce. Ławka. Spodobało mi się to. Było w tym coś autentycznego, bezpretensjonalnego. Jakbyśmy się już znali.

Siedział tam, brunet w niebieskiej koszuli, z nosem w książce. Serce mi lekko przyspieszyło. Podeszłam, przywitałam się i usiadłam obok. On się uśmiechnął, zamknął książkę i... zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu. Bez napięcia, bez tego okropnego „więc czym się zajmujesz?”. Śmiałam się, on opowiadał o tym, jak przypadkiem trafił na kurs tańca dla seniorów („bo termin się pomylił, ale zostałem do końca – one tańczą lepiej niż niejeden facet na weselu”). Czułam się... dobrze.

Dopóki nie powiedział:

– Wiesz, że nie mam na imię Artur?

Zatrzymałam się w pół śmiechu.

– Co?

– Artur to nie ja. Ale... nie chciałem, żebyś sobie poszła.

I wiecie co? Zamiast wstać i odejść, zrobiłam coś głupiego. Zostałam.

Pomylona randka

To był ciepły, wiosenny dzień. Jeden z tych, gdy człowiek nie potrzebuje kawy, bo słońce robi robotę za baristę. Przyszłam kilka minut wcześniej, jak zawsze. Lubiłam mieć tę chwilę na rozejrzenie się, zrobienie kilku kroków wokół skweru, udawanie, że przyszłam przypadkiem. Ale tego dnia on już tam był.

Siedział na ławce. Brunet, niebieska koszula, trochę zadziorny profil. Siedział z książką na kolanach, z nogą założoną na nogę, zupełnie jakby wiedział, że ktoś na niego patrzy. Wydawał się podobny do mężczyzny z aplikacji randkowej, więc nie zastanawiając się wiele, podeszłam i zagadałam do niego.

– Cześć – powiedziałam, z lekkim wahaniem, ale i uśmiechem.

– Cześć – odpowiedział, zamykając książkę.

Usiadłam. Nie zapytał, czy może się przysiąść, nie zrobił tego niezręcznego ruchu w bok. Po prostu przyjął to jak coś oczywistego, jakbyśmy się umawiali od miesięcy. Przez pierwsze minuty mówiliśmy o pogodzie – klasyk. Ale potem rozmowa popłynęła. O książkach, których nie dokończyliśmy, o podróżach, których jeszcze nie zaplanowaliśmy, o filmach, które udają głębokie, a kończą się pościgiem. Śmiałam się. On też. Było swobodnie, lekko. Jakbyśmy przeskoczyli kilka etapów znajomości i od razu trafili do rozdziału „znamy się na wylot”.

Zauważyłam, że nie zapytał mnie o pracę, nie powiedział, czym się zajmuje. W sumie ja też nie zapytałam. I chyba właśnie to było takie przyjemne. Żadnego przesłuchiwania, żadnego wyciągania faktów z CV. Po prostu – rozmowa.

W pewnym momencie spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

– Wiesz, że nie mam na imię Artur?

Najpierw pomyślałam, że żartuje. Uśmiechnęłam się lekko, gotowa na jakąś anegdotę o pomyłce imion z dzieciństwa.

– Co?

– Artur to nie ja – powtórzył, tym samym spokojnym tonem. – Ale… nie chciałem, żebyś sobie poszła.

Zamilkłam. Patrzyłam na niego przez kilka długich sekund, nie wiedząc, czy się śmiać, czy wstać i wyjść. Ale nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego.

– To znaczy… czekałeś tu… na kogoś?

– Nie – odparł. – Po prostu siedziałem. I kiedy podeszłaś, pomyślałem, że może warto chwilę poudawać. Że może to będzie coś miłego. Przepraszam.

Zaczęłam się śmiać. Tak naprawdę, z ulgą. Ta sytuacja była na tyle absurdalna, że aż poczułam, jak coś we mnie puszcza. Może to przez jego spokój, może przez to, że w sumie naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało.

– To co, jak masz na imię, jeśli nie Artur? – zapytałam, nie wstając z ławki.

– Michał.

I tak po prostu... zleciała godzina, potem dwie.

Otworzyłam się przed nim

Po tamtym spotkaniu nie spodziewałam się, że odezwie się pierwszy. Ale napisał. Kilka dni później: „Nie wiem, czy chcesz jeszcze kiedyś porozmawiać z kimś, kto zaczyna znajomość od kłamstwa, ale jeśli tak – kawa?”. Odpisałam krótkie „tak”, a potem przez pół dnia zastanawiałam się, czy robię dobrze.

Spotykaliśmy się na spacerach, w parkach, raz nawet na dachu jakiegoś biurowca, który znał tylko on. Michał miał w sobie coś takiego, że chciało się go słuchać. Opowiadał o dzieciństwie na Mazurach, o ojcu, który uczył go grać w szachy, i o matce, która gotowała najlepsze obiady. Ja też się otwierałam. Powiedziałam mu, jak bardzo boję się samotności, jak często śpię z radiem w tle, żeby udawać, że ktoś jest obok.

Unikał tematów pracy, rodziny. Mówił ogólnie. „Zajmuję się handlem”. „Mieszkam pod miastem”. Brzmiało to dziwnie lakonicznie, ale zbywałam to. Może dlatego, że chciałam wierzyć, że tym razem będzie inaczej.

Raz zapytałam:

– Dlaczego nie powiedziałeś od razu, że Artur to nie ty?

Wzruszył ramionami.

– Bo pierwszy raz od dawna ktoś spojrzał na mnie, jakby mnie znał. I nie chciałem tego psuć.

Powinnam była wtedy bardziej się zastanowić. Ale nie zrobiłam tego.

Nie mogłam w to uwierzyć

To był zwykły dzień. Ciepłe popołudnie, jedno z tych, kiedy ludzie siedzą w ogródkach kawiarnianych i delektują się życiem. Szłam ulicą, przeglądałam wiadomości w telefonie i kątem oka zobaczyłam znajomą sylwetkę. Michał. Stał kilka metrów dalej, obok kobiety z ciemnymi włosami i chłopca w czerwonej czapce. Uśmiechał się. Do niej. Pochylił się, poprawił jej torebkę na ramieniu, a potem objął chłopca.

Zatrzymałam się. Nie na długo. Wystarczająco, żeby zrozumieć, że widzę coś, o czym nigdy mi nie powiedział.

Tego samego wieczoru zadzwoniłam do niego.

– Spotkajmy się. Muszę o coś zapytać.

Usiedliśmy na tej samej ławce co pierwszego dnia. Wyglądał na spiętego, ale nie próbował żartować. Nie uciekał wzrokiem.

– Widziałam cię dzisiaj. Z kobietą i dzieckiem.

Zamilkł.

Michał... masz żonę?

Spojrzał na mnie. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam. Ale powiedział.

– Tak. Mam.

Zacisnęłam dłonie na kolanach, bo zaczęły się trząść.

– Dlaczego? Po co to wszystko?

Bo było mi z tobą dobrze. Bo chciałem chociaż na chwilę poczuć, że mogę coś zacząć od nowa. – Zawiesił głos. – To był moment słabości. Ale nie chciałem, żebyś była tylko randką.

– A czym byłam? Przygodą? Ćwiczeniem z emocji?

– Nie. Naprawdę chciałem, żeby to miało sens.

Pokręciłam głową. Wstałam.

– I co teraz? – zapytał.

– Teraz wracam do siebie. I uczę się od nowa nie wierzyć w bajki.

I odeszłam. Znowu. Tylko że tym razem – bez śmiechu.

To była gorzka lekcja życia

Nie płakałam od razu. Najpierw było otępienie, cisza w głowie, jakby ktoś ściszył cały świat. Dopiero później, w nocy, przyszło to uczucie. Nie żal. Nie złość. Coś gorszego – pustka. Taka, której nie da się wypełnić serialem, książką ani kubkiem gorącej herbaty.

Zastanawiałam się, co we mnie pękło. Czy to, że znów dałam się oszukać? Czy może to, że przez chwilę naprawdę wierzyłam, że coś się zmieni? Może to właśnie bolało najbardziej – że byłam gotowa uwierzyć.

Leżałam na kanapie, z kocem naciągniętym pod brodę i włączonym radiem, jak wtedy, gdy czułam się naprawdę samotna. I mówiłam do siebie w myślach: "Czy naprawdę aż tak pragnęłam bliskości, że nie zapytałam o nic istotnego? Nie chciałam wiedzieć, kim on jest naprawdę?". Nie, ja po prostu chciałam wierzyć, że to wszystko jest proste.

Następnego dnia zadzwoniła Magda, moja przyjaciółka.

– I co, jak z Michałem? – zapytała z nadzieją w głosie.

– Skończyło się. Bo nie był tym, za kogo się podawał.

Zamilkła tylko na chwilę.

– Ola… Przecież mówiłam ci, żebyś uważała. Wiem, że to boli. Ale przecież czułaś, że coś ukrywa, prawda?

– Tak. Czułam.

– To może i dobrze, że to wyszło teraz, a nie za pół roku.

– Tylko wiesz, to nie bolało tak, jak się spodziewałam. To nie był cios. To było jak wybudzenie się z pięknego snu, którego nawet nie pamiętasz dokładnie.

– A teraz co?

– Teraz? Teraz chyba nauczę się znowu być sama. Ale nie będę już taka naiwna.

Aleksandra, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama