„Artur zarabiał kokosy, a mimo to traktował mnie jak prywatny bankomat. Na szczęście szybko pozbyłam się szkodnika”
„Kiedy Artur przyszedł wieczorem po rzeczy, nawet nie spojrzał mi w oczy. Miał minę obrażonego chłopca, któremu ktoś zabrał zabawkę. Nie odezwałam się ani słowem. Otworzyłam mu drzwi i podałam torby”.

- Redakcja
Od ponad dwóch lat jestem w związku z Arturem. Pracuję w dziale HR w jednej z większych korporacji w Warszawie – codzienność raczej przewidywalna, uporządkowana. Taka, jaką lubię. Cenię stabilizację, uczciwość i równowagę – również w relacjach. Z Arturem na początku wszystko wydawało się idealne. Spotkaliśmy się przez znajomych, zaiskrzyło natychmiast. Przystojny, charyzmatyczny, sukcesy na koncie – był doradcą finansowym, a do tego uwielbiał sztukę i umiał rozmawiać o wszystkim. Czułam, że w końcu trafiłam na kogoś, z kim mogę budować coś poważnego.
Z czasem jednak coś zaczęło mi zgrzytać. Nie były to wielkie dramaty, raczej drobiazgi – raz zapomniał portfela w restauracji, innym razem „karta odmówiła posłuszeństwa”, a potem, no cóż… coraz częściej wychodziło na to, że to ja płacę. Za pizzę, za kino, za wakacje. Na początku się śmiałam – że pewnie znowu jego karta się „obraziła” – ale z czasem śmiech ustępował irytacji. Zaczęłam się zastanawiać, czy równość w związku naprawdę oznacza „dzielenie się wszystkim”, czy może raczej, że jedna strona zawsze daje, a druga tylko bierze.
Czułam się jak frajerka
– Znowu zapomniałem portfela – Artur uderzył się otwartą dłonią w czoło, kiedy kelner przyniósł rachunek.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, choć uśmiech jeszcze trzymał się kurczowo mojej twarzy.
– Serio? Znowu? – próbowałam zażartować, ale ton zabrzmiał ostrzej, niż planowałam.
– No przecież nie robię tego specjalnie. Przysięgam, następnym razem ja stawiam – powiedział, całując mnie w czoło.
Uśmiechnął się, jakby to był nasz słodki rytuał. Nie miałam ochoty go odwzajemniać. Zapłaciłam. Znowu. Trzeci raz w tym tygodniu. W drodze powrotnej milczałam. W tramwaju Artur przeglądał coś w telefonie, śmiejąc się pod nosem z jakiegoś mema. A ja siedziałam obok, czując się jak frajerka. Nie, nie partnerka – sponsor. W mieszkaniu rzuciłam torebkę na kanapę i westchnęłam ciężko.
– Ej, co się dzieje? – zapytał, wyciągając do mnie rękę.
– Ty zarabiasz dziesięć razy więcej, a ja muszę cię ciągle sponsorować? – wybuchłam.
Artur cofnął się o krok, uniósł ręce w geście obrony.
– O co ci chodzi? Przecież zawsze ci oddaję...
– Tak? A ile jesteś mi winien? Tysiąc? Dwa? Bo ja już przestałam liczyć!
Patrzył na mnie, jakbym nagle przemówiła w innym języku.
– To dla ciebie tylko kasa? – rzucił z wyrzutem.
Tylko nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że zaczęłam się czuć mniej ważna. Jakby moja obecność była dobra wtedy, gdy można ją sobie „opłacić” cudzym portfelem. I po raz pierwszy dopuściłam do siebie pytanie: czy Artur naprawdę mnie kocha, czy po prostu dobrze mu być ze mną?
Płaciłam za wszystko
– On cię wykorzystuje – powiedziała Karolina bez owijania w bawełnę, mieszając kawę w moim ulubionym kubku. – I nie mów, że się mylę.
– Przesadzasz. On jest po prostu roztrzepany – próbowałam się bronić, choć w środku coraz mniej byłam pewna własnych słów. – Zapomina portfela, czasem karta mu nie działa, no bywa…
– Moim zdaniem to nie przypadek, że on nigdy nie ma przy sobie portfela. To jest strategia.
Zamilkłam. Karolina patrzyła na mnie uważnie, jakby czekała, aż w końcu zrzucę z siebie iluzję.
– Przecież... on się stara. Zabiera mnie na spacery, mówi, że mnie kocha...
– A miłość to tylko słowa? Gdyby cię kochał, to by nie pozwolił ci płacić za jego życie.
Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Karolina miała rację. Nie w słowach, ale w czynach powinna była szukać odpowiedzi. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wzięłam kartkę i zaczęłam spisywać wszystkie nasze większe wydatki. Kolacja, weekend w Sopocie, bilety na koncert, zakupy – wszystko szło z mojego konta. Z jego – kilka kaw i dwie butelki wina. Nie byłam księgową. Liczby mówiły jasno: coś tu się nie zgadza. Spojrzałam na ekran telefonu. Zdjęcie nas dwojga na tle wieży Eiffla. On się uśmiechał szeroko, ja trzymałam się go za ramię. Ale teraz, z dystansu, dostrzegałam coś więcej. Zaczęłam rozumieć, że może czas przestać być tą, która zawsze trzyma. I zacząć się trzymać siebie.
Byłam wściekła
To był przypadek. Zwykły przypadek. Wpadłam do baru po lunch, czekając na zamówienie i usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się. Artur. Siedział przy stoliku z Tomkiem, naszym wspólnym znajomym. Nie zauważyli mnie. Nie widzieli, że stoję kilka metrów dalej, przyczajona za rośliną w doniczce.
– Serio jej nic nie mówisz? – zapytał Tomek.
– A po co? Działa. Laska za mnie płaci. Mam spokój, a kasa zostaje na czarną godzinę – odpowiedział Artur beztrosko, popijając sok. – Co mam się tłumaczyć? Sama chce.
Zamknęłam oczy. Świat zawirował. Wróciłam do biura. Na spotkaniu mówiłam, ale jakby nie swoim głosem. Wieczorem, zamiast jak zwykle wrócić do mieszkania, pojechałam do niego. Od razu zauważył, że jestem zła.
– Co się dzieje? – Artur uniósł brwi, jakby nie miał pojęcia.
– Więc tak o mnie mówisz? Że jestem twoją sponsorką?
Zamilkł. To jedno zdanie rozwaliło wszystko.
– Co...? Kto ci...?
– Byłam dziś w bistro. Słyszałam wszystko.
Wzruszył ramionami. Bez żalu. Bez wstydu.
– Nie przesadzaj. Przecież i tak ci nie brakuje. Robisz z igły widły.
– Ty serio myślisz, że to normalne? Że mi nie brakuje, więc możesz mnie wykorzystywać?
– No weź… robisz dramę o jakieś głupie pieniądze.
I wtedy wiedziałam: nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że dla niego byłam bankomatem. Sponsorką.
Nie odezwałam się ani słowem
– I co powiedział? – Karolina siedziała na podłodze przy moim łóżku, z kubkiem herbaty w dłoni.
Chodziłam w kółko, nie mogąc usiedzieć.
– Że robię z igły widły. Że przecież mi nie brakuje, więc nie powinnam się czepiać. Rozumiesz? On serio uważa, że jak zarabiam dobrze, to mogę go utrzymywać. Bo co mi szkodzi – wycedziłam przez zęby.
– A ty?
– Spakowałam jego rzeczy. Powiedziałam, żeby wyniósł się jeszcze dzisiaj.
– Wreszcie – Karolina kiwnęła głową, ale nie było w niej triumfu. Raczej troska.
Kiedy Artur przyszedł wieczorem po rzeczy, nawet nie spojrzał mi w oczy. Miał minę obrażonego chłopca, któremu ktoś zabrał zabawkę. Nie odezwałam się ani słowem. Otworzyłam mu drzwi i podałam torby. To koniec. Usiadłam na kanapie. Cisza była gęsta, lepka, bolesna. Razem z bólem przyszło coś jeszcze – ulga. Stanęłam przy oknie. Na zewnątrz ludzie szli na randki, z siatkami z zakupami, trzymali się za ręce. A ja stałam sama i nie czułam się samotna. Może i nie miałam kogoś, kto by płacił za mnie rachunki. Przynajmniej nie musiałam już płacić za czyjąś obecność.
– I bardzo dobrze – powiedziałam sama do siebie.
Nie żałowałam decyzji
Minęło kilka tygodni. Z każdym dniem oddychało mi się lżej. Przestałam sprawdzać, czy Artur się odezwał. Przestałam analizować, co by było, gdybym wtedy milczała. Nie milczałam. I dobrze. Spotkałam Tomka zupełnie przypadkiem, w parku, gdzie często chodziłam po pracy na spacer.
– Marta? – zawołał, podbiegając do mnie. – Chciałem z tobą pogadać od tamtego dnia.
– Już nie musisz. Słyszałam waszą rozmowę – odpowiedziałam chłodno, ale bez złości.
Tomek spuścił wzrok.
– Nie miałem pojęcia, że stoisz obok. Gdybym wiedział… Może powiedziałbym coś innego.
– Cieszę się, że nie wiedziałeś – uśmiechnęłam się słabo. – Dzięki temu wreszcie zobaczyłam wszystko takim, jakie jest.
Przez chwilę szliśmy w ciszy. Liście szeleściły pod nogami, powietrze pachniało jesienią i czymś czystym. Nowym.
– Wiesz, głupio to zabrzmi, ale... dobrze, że tak wyszło. Dzięki tobie wyrwałam się z czegoś, co ciągnęło mnie w dół.
– Nie ja byłem bohaterem, tylko Artur zachował się jak świnia – mruknął.
– Czasem właśnie taka świnia jak on i taka rozmowa jak wasza... wystarczy, żeby komuś otworzyły się oczy.
Spojrzał na mnie uważnie. Kiwnął głową.
– Jeśli kiedyś będziesz chciała iść na kawę... Tak po prostu. Bez rachunku – rzucił z uśmiechem.
– Może. Ale tym razem płacimy po połowie – zażartowałam.
Oboje się zaśmialiśmy. A ja czułam, że domknęłam rozdział.
Marta, 33 lata
Czytaj także:
- „Teściowa ma mnie za chodzącą porażkę i daje mi poradniki idealnej żony. Szybko jej pokazałam, że jest w błędzie”
- „Mąż skakał z kwiatka na kwiatek i uprawiał kilka ogródków naraz. Moja zemsta była słodsza niż truskawki w czerwcu”
- „Kupuję mu pomidory i gotuję obiady, a ten szkodnik nie dokłada się do domowego budżetu. Mój syn to darmozjad”