Reklama

Wierzę w moc snów, zawsze wierzyłem. Niestety, mnie jakoś nigdy nic nie chciało się przyśnić. I nie mówię tylko o snach proroczych. Ja po prostu nie pamiętam swoich snów. Kiedyś myślałem, że w ogóle nie śnię, ale jakiś lekarz powiedział mi, że to niemożliwe. Wszyscy śnią, bo bez snów mózg nie może funkcjonować prawidłowo. Więc skoro jestem w miarę inteligentnym i w miarę radzącym sobie w życiu człowiekiem, to pewnie śnię – tyle że tych obrazów nie pamiętam. Zasypiam zazwyczaj w chwili, gdy przyłożę głowę do poduszki – i budzę się dokładnie siedem godzin później.

Reklama

Siedem godzin mnie nie ma. I nawet gdy muszę się obudzić wcześniej albo ktoś wyrwie mnie ze snu – nigdy nie stało się to w momencie, gdy śniłem, dzięki czemu mógłbym ten sen zapamiętać… A jednak sny prorocze obecne są w moim życiu, a niektóre z nich nawet je zmieniły.

Działo się to jakieś pięć lat temu

Miałem 35 lat, byłem samotny i bezdzietny, bo całe moje życie wypełniała praca. Byłem dziennikarzem w gazecie ekonomicznej i starałem się wiedzieć na te tematy więcej niż maklerzy czy biznesmeni. Robiłem z nimi często wywiady i wiedziałem, że kiedy wyczują ignoranta, to niczego ciekawego nie powiedzą.

Tamtego dnia podczas kolegium naczelny gazety powiedział, żebym spróbował umówić się na wywiad z N. To był rekin biznesu, który wzbudzał ogromne zainteresowanie. Zwłaszcza że trzymał karty przy orderach i nie zgadzał się na wywiady.

Taka chodząca enigma.

Zobacz także

Udowodnij, że jesteś wart tych pieniędzy, które ci płacę – powiedział szef i wskazał mi palcem drzwi.

Wiedziałem, co to oznacza – wyjdź i nie pokazuj się w redakcji, dopóki nie będziesz miał umówionego spotkania.

Trudna sprawa. Przeczytałem wszystko, co było dostępne na temat N., pogadałem z innymi ludźmi z branży. Wszyscy mówili, że facet nie znosi dziennikarzy, i że jeszcze nikomu nie udało się przejść największej przeszkody – jego asystentki. Ta broniła dostępu do N. jak cerber.

– Nic na nią nie działa – żalił się kolega z konkurencyjnego pisma. – Ani szanowane nazwisko reportera, ani kwiaty, ani bilety na balet, który podobno uwielbia. Jest nieprzekupna. N. albo ją obraca, więc jest mu romantycznie wierna, albo płaci jej horrendalną kasę.

– Kiedyś udało mi się go dopaść na jakiejś konferencji – opowiedział inny kolega. – Był sam, pił kawę. Podszedłem i zadałem mu pytanie. Spojrzał i powiedział: „Moja asystentka umawia mnie na wywiady”. No to ja mu wygarnąłem: „Ale ona z nikim pana nie umawia”. A on na to: „I dlatego jeszcze u mnie pracuje”. Mogiła.

Mogiła, w rzeczy samej. Siedziałem w redakcji cztery dni po tym, jak naczelny dał mi zadanie, i czułem, że tym razem wymiękam. Spojrzałem na telefon.

„A co mi tam – pomyślałem. – Przynajmniej będę mógł powiedzieć szefowi, że mi odmówiono. A potem może mi obciąć wierszówki, trudno”.

Wyciągnąłem kartkę z numerem telefonu do asystentki N. i wybiłem numer.

– Słucham – usłyszałem niski kobiecy głos i od razu wyobraziłem sobie Lauren Bacall tuż po przebudzeniu. Bardzo niepokojąca wizja, każdy mężczyzna to przyzna.

Odchrząknąłem. Po czym przedstawiłem się – kim jestem, z jakiej gazety

– Chciałbym umówić się z panem N. na wywiad – dodałem na koniec.

Przez chwilę w słuchawce panowała niepokojąca cisza. Po czym ten niski, lekko chrapliwy głos wystrzelił:

Proszę poczekać, spytam, kiedy miałby czas, żeby pana przyjąć. Czyżbym jako pierwszy miał dostąpić tego zaszczytu?!

Najpierw pomyślałem, że się przesłyszałem. Byłem przygotowany na ostre „nie” wiedźmowatej strażniczki spokoju N., a tu seksowny głos dał mi nadzieję… Nie, nie nadzieję, lecz pewność, że moja prośba nie zostanie odrzucona.

Czekałem z cztery minuty, po czym kobieta wróciła i znów przeciągnęła po moich nerwach kojąco-podniecającą muzyką:

Jeśli miałby pan czas jutro o dwunastej, to pan N. będzie mógł poświęcić panu godzinę. Reszta zależy od pana.

– Jutro o dwunastej – powtórzyłem, wciąż z lekka osłupiały. – Oczywiście. Będę punktualnie. Dziękuję.

– Do widzenia w takim razie.

Rozłączyłem się i przez co najmniej kwadrans siedziałem nieruchomo. Zdziwienie, że udało mi się bez najmniejszego trudu, powoli znikło, ustępując pola innej myśli: „Czy to tylko moje myślenie życzeniowe sprawia, że w ostatnich słowach Lauren Bacall wyczułem zaproszenie?”.

To przecież idiotyzm. To z pewnością wyobraźnia wyposzczonego samca. Od ponad pół roku byłem sam, moja ostatnia dziewczyna odeszła, mówiąc, że nie po to związuje się z facetem, żeby potem sama jadała kolacje i sama chodziła do kina, i na imprezy. Miała rację.

Ale ten głos… A może, nagle wpadło mi do głowy, jestem ofiarą żartu? Nie rozmawiałem wcale z asystentką N., tylko z jakąś kobietą, która zabawiła się moim kosztem. Zadzwoniłem do kolegi, który wielokrotnie próbował podejść cerbera w spódnicy, i spytałem, jaki ona ma głos przez telefon.

– Nie uwierzysz, stary, głos ma taki cholernie seksowny, jakby dopiero co wstała z łóżka. Ale żebyś się nie napalił – zimna jest jak królowa lodu – ostrzegł.

Czyli ona. To już nic nie rozumiałem

Chociaż następnego dnia bardzo się starałem, nie udało mi się przybyć na czas. Spóźniłem się dwadzieścia minut z powodu korka ulicznego i wypadku, który zablokował centrum miasta. Byłem przekonany, że nici z wywiadu. Wbiegłem zdyszany do budynku, gdzie firma N. miała biura, i chwilę później wszedłem do sekretariatu. Siedząca za wielkim biurkiem kobieta uniosła głowę.

Miała na sobie skromną garsonkę, burzę rudych włosów i pełne, zmysłowe usta. Myślę, że w tym momencie się w niej zakochałem. Ona przez kilka chwil przyglądała mi się jakoś dziwnie, jakby oceniała każdy element mojej postaci. W końcu jakby kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko. Wstała, wyszła zza biurka i powiedziała tym swoim łóżkowym głosem:

– Mam pana przeprosić w imieniu szefa, ale utknął w ulicznym korku i spóźni się pół godziny. O tym fakcie zostałam poinformowana o godzinie dwunastej. Ma pan zatem jeszcze dziesięć minut na wypicie kawy i uspokojenie oddechu. Czarna bez cukru, jak przypuszczam?

Skinąłem tylko głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

Dziewczyna miała piękne duże brązowe oczy i patrzyła na mnie śmiejącym się wzrokiem. Poczułem, jak mrowią mi dłonie, tak strasznie chciałem dotknąć jej włosów. Jednak grzecznie usiadłem na krześle i wypiłem kawę, którą postawiła przede mną na niskim stoliku. Wróciła za biurko, a ja panicznie starałem się wymyślić jakieś pytanie, które nie udowodniłoby, że choć w ekonomii jestem ekspertem, to w kontaktach damsko-męskich prawdziwy ze mnie analfabeta.

Na moje szczęście po chwili do pomieszczenia wszedł N., skinął mi głową i zaprosił do gabinetu.

Wywiadu nie będzie, więc pani musi wypić ze mną kawę

Usiedliśmy pod ścianą w skórzanych fotelach. Lauren weszła i postawiła na niskim stole tacę ze szklankami i butelkami wody gazowanej. N. od razu chwycił jedną i łapczywie wypił kilka łyków. Ruda asystentka wyszła, a ja ustawiłem na stoliku dyktafon, próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie choć jedno pytanie z tych, które sobie przygotowałem.

– Czy wierzy pan w sny? – N. spytał nieoczekiwanie.

– Tak – odparłem. – A pan?

– Jak najbardziej. To dzięki snom zrobiłem prawdziwe pieniądze. Chce pan usłyszeć tę historię?

– Oczywiście.

– Przez wiele lat rozkręcałem swój biznes z mniejszymi i większymi sukcesami. Pierwsze sto tysięcy zarobiłem na handlu komputerowymi częściami, które zacząłem sprowadzać do Polski. Kolejne trzysta pięćdziesiąt zarobiłem na częściach samochodowych. Wtedy wszystkie pieniądze zamieniłem na dolary i postanowiłem nimi zagrać na londyńskiej giełdzie. Ale co kupić? Czytałem wypowiedzi ekonomistów, maklerów, fachowców, i nie mogłem się zdecydować. Minął tydzień takiej nieustannej szamotaniny. Mogłem albo wygrać, albo wszystko stracić. I nie potrafiłem podjąć decyzji. I wtedy przyśniło mi się, że podróżuję ciężarówką wyładowaną stalowymi prętami. Początkowo droga była równa i gładka. A jednak w pewnej chwili zobaczyłem, że w oddali szosa jest zerwana i przede mną znajduje się przepaść. Gwałtownie wcisnąłem pedał hamulca. Wówczas zgromadzone z tyłu pręty zaczęły przebijać blachę kabiny, w której siedziałem. Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia – zwolnię hamulec, to spadnę w przepaść. Nie zrobię tego, to wówczas pręty przedziurawią kabinę razem ze mną. Późniejsza była śmierć w przepaści, zatem próbowałem zdjąć nogę z hamulca, żeby przeżyć kilka chwil dłużej. Okazało się jednak, że nie mogę tego zrobić. Pręty ruszyły na mnie. Ale zamiast mnie przedziurawić, ominęły moje ciało i stworzyły wokół solidną i mocną klatkę. I poczułem się w niej bezpieczny. Samochód zaś zatrzymał się na skraju przepaści.

– Co znaczył sen?

– Sny to jest sposób, w jaki podświadomość komunikuje się ze świadomością. A podświadomość wie wszystko. Kupiłem więc za wszystkie pieniądze akcje koncernu metalurgicznego. Makler próbował mnie od tego odwieść, mówiąc, że to spółka na wymarciu, że ma kłopoty, i dlatego ceny akcji spadają, ale byłem uparty. Akcje ciągle spadały, ale ja wierzyłem. Kilka dni później koncern podpisał projekt rządowy i akcje poszybowały w górę. Zarobiłem na nich poczwórnie.

Fajny sen – kiwnąłem głową.

– To był początek. Jeszcze trzy razy sny podpowiedziały mi, w co zainwestować. A raz uratowały moje pieniądze. Nie podpisałem umowy i znów miałem rację, bo kontrahent był bankrutem.

– Ciekawy sposób prowadzenia biznesu – powiedziałem. – Bardzo niekonwencjonalny. Nie wiem, czy chciałby pan, by inni o tym wiedzieli.

– Nie, nie chciałbym. Mówię to panu prywatnie – odparł N.

Prywatnie? A co ja jestem, jego kumpel? Zmarszczyłem brwi.

– Jestem dziennikarzem…

Ale niczego pan o mnie nie opublikuje.

– To czemu się pan ze mną spotkał?

– Widzi pan, jeśli człowiek zdecyduje się powierzyć ważne sprawy podświadomości, sny, które są jej emanacją, będą automatycznie podpowiadać nam właściwe rozwiązania. Nasza wyobraźnia niczym szachista widzi na wiele ruchów naprzód i informuje nas o tym w tak zwanych proroczych snach.

– Ja nie mam proroczych snów – odparłem. – I przyszedłem tu na wywiad.

Uśmiechnął się.

Joanna to moja siostrzenica. Zrobiłbym dla niej wszystko. Ale nie obejmuje to wywiadów medialnych, nawet dla profesjonalnych pism. Ja zarabiam pieniądze, nie mówię o nich.

– To co ja tu robię?! – spytałem z rozpaczą, bo już nic nie rozumiałem.

– Bo Joanna mnie o to poprosiła.

Wyszedłem skołowany z gabinetu. Lauren Bacall, czyli Joanna, siedziała na brzegu swojego biurka i patrzyła na mnie poważnie. I ja popatrzyłem na nią bez słowa.

– Przedwczoraj miałam sen, że mężczyzna, który zadzwoni w południe, będzie dla mnie kimś ważnym w życiu. I że nie powinnam go spławić.

Dlatego przekonałam szefa, żeby się z panem spotkał. Czy zgodził się na wywiad?

– Nie. Ale czy w zamian pani zgodzi się pójść ze mną na kawę?

– A czy mam wybór? – zaśmiała się.

Reklama

W tamtej chwili zrozumiałem, że życie to coś więcej niż praca. Potem zaś Joanna nauczyła mnie, jak żyć właściwie. A wszystko to zawdzięczam snom.

Reklama
Reklama
Reklama