„Awantura o spadek zaczęła się już nad trumną. Ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby wiedział, co zrobił mój brat”
„Stał kilka metrów dalej, po drugiej stronie. Ubrany w nowy, elegancki garnitur. Zmarszczył brwi, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, i uniósł lekko głowę. Podszedłem do niego powoli, wiedziałem, że nie wytrzymam. Musiałem to wyrzucić z siebie”.

- Redakcja
Ojciec zgasł mi w ramionach o czwartej nad ranem. Nie było dramatycznej walki, nie było krzyków ani zgrzytania zębami. Po prostu… przestał oddychać. Siedziałem obok niego na wąskiej wersalce, czułem, jak jego dłoń rozluźnia się na mojej. Był chory przez ostatnie osiem miesięcy. Nowotwór. Wiedzieliśmy, że nie ma ratunku. A jednak przez ten cały czas żyliśmy w złudzeniu, że może jeszcze tydzień, może dwa… może jeszcze jeden wschód słońca.
Zajmowałem się nim sam. Matka nie dawała rady – była po dwóch zawałach i jej psychika dawno się poddała. Pielęgniarka środowiskowa przychodziła raz dziennie, reszta spadła na mnie. Mycie, karmienie, zmienianie pampersów. I te nocne rozmowy, kiedy ojciec raz bełkotał bzdury, a raz mówił rzeczy, które poruszały mnie do głębi. Głównie o dzieciństwie, o tym, jak bardzo żałował, że nie spędził z nami więcej czasu.
A Darek? Mój młodszy brat. Jest między nami osiem lat różnicy. Odkąd wyjechał do Niemiec dziesięć lat temu, widywaliśmy się może raz do roku. Dzwonił czasem, ale to były puste rozmowy. „Co u was?”, „Jak tam zdrowie rodziców?”, „U mnie dobrze, mam nową pracę”. A potem znowu cisza.
Gdy ojciec był już naprawdę słaby, zadzwoniłem do Darka. Powiedziałem, że to kwestia dni. Obiecał, że spróbuje przyjechać. Nie zdążył. Pojawił się dopiero na pogrzebie. Wypachniony, w nowym garniturze. Uściskał matkę, podał mi rękę. I to jego:
– Trzymaj się, bracie.
Nie. Nie trzymałem się. Czułem w sobie gniew. Taki, który narastał latami. On – wolny ptak. Ja – pielęgniarz własnego ojca. I teraz jeszcze ma czelność przyjeżdżać tu jakby nigdy nic?
Najgorsze jednak dopiero miało nadejść. Bo wiedziałem, dlaczego przyjechał. Wiedziałem, że nie chodziło mu o ojca. Chodziło mu o działkę.
Miałem do niego żal
Stałem nieruchomo obok trumny. Wokół pełno ludzi – sąsiedzi, dalsza rodzina, koledzy ojca z zakładu, których nie widziałem od lat. Ksiądz Marek, który znał naszą rodzinę jeszcze z czasów, gdy byliśmy ministrantami, zaczynał właśnie modlitwę, ale jego głos do mnie nie docierał. Patrzyłem na drewno trumny, które miało już za chwilę zniknąć pod ziemią. Gdzieś w tle ktoś zaszlochał, inny szeptał modlitwę, ale ja słyszałem tylko własne myśli.
Wtedy go zobaczyłem. Darek, mój brat, stał kilka metrów dalej, po drugiej stronie wykopu. Ubrany w nowy garnitur, z szalikiem elegancko przewiązanym wokół szyi. Zmarszczył brwi, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, i uniósł lekko głowę. Jakby chciał mi coś powiedzieć bez słów. Podszedłem do niego powoli, wiedziałem, że nie wytrzymam. Musiałem to wyrzucić z siebie.
– Fajnie, że jednak znalazłeś czas – rzuciłem cicho, ale z taką siłą, że odwróciło się kilka osób.
– Bartek, proszę cię, nie teraz – odpowiedział spokojnie, ale widziałem, że zaczyna się niecierpliwić.
– A kiedy? – podniosłem głos. – Kiedy będzie lepszy moment? Może na stypie? Albo w sądzie, kiedy będziemy dzielić majątek?
– Nie przyszedłem tu się kłócić – wycedził. – Chciałem pożegnać ojca.
– Ojca? – zapytałem z niedowierzaniem. – Ciekawe, bo przez ostatnie osiem miesięcy go nie widziałeś. Wiesz, ile razy pytał, czy zadzwonisz? Ile razy tłumaczyłem mu, że jesteś zajęty?
– Ja miałem swoje życie… – próbował się bronić.
– A ja nie? Myślisz, że chciałem zmieniać mu pościel i go karmić? Ale byłem. Bo trzeba było być. A ty? – zrobiłem krok w jego stronę. – Wiedziałem, że przyszedłeś tylko po działkę.
Zapadła cisza. Ludzie przestali udawać, że tego nie słyszą. Ktoś nerwowo odchrząknął, starsza ciotka spuściła wzrok. Matka usiadła na ławce kilka kroków dalej, zgarbiona, bez słowa. Ksiądz Marek odchrząknął i podszedł do nas.
– Panowie… – zaczął spokojnie. – To nie jest miejsce ani czas na takie rozmowy. Ojciec na pewno nie chciałby, by jego odejście stało się powodem kolejnej wojny w rodzinie.
Ale ja nie odpowiedziałem. Stałem tam z zaciśniętą szczęką, patrząc na brata, który przez lata był tylko głosem w słuchawce i podpisem pod kartką z życzeniami świątecznymi. A teraz miał jeszcze czelność patrzeć na mnie, jakbyśmy byli tacy sami.
Wszyscy obwiniali mnie
Ludzie rozchodzili się w ciszy. Nikt nie odważył się podejść, poklepać po ramieniu, powiedzieć „przykro mi”. Nawet ci, którzy znali mnie od dziecka, uciekali wzrokiem. Jakby ta nasza kłótnia przy grobie coś w nich złamała. Jakby śmierć ojca była mniej niewygodna niż prawda, którą wykrzyczałem.
Zatrzymałem się pod drzewem przy końcu alejki. Matka usiadła na jednej z ławek, sama, zamknięta w sobie. Miała na sobie ten sam płaszcz, który nosiła na śluby i pogrzeby, stary, ale czysty. Jej dłonie leżały na kolanach, nieruchome. Podszedłem powoli, usiadłem obok.
– Mamo… – zacząłem, ale ona nie spojrzała.
Milczała długo. W końcu westchnęła cicho i odezwała się cicho, niemal szeptem.
– Czy to musiało stać się dzisiaj? Na jego pogrzebie?
Zacisnąłem palce na kolanie, ale nie odpowiedziałem od razu. Czułem, że znowu mnie zalewa. Żal, gniew, wszystko naraz.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu. – Ale nie mogłem już dłużej tego trzymać w sobie. On przyjechał jak gość, a ja… Ja tu byłem codziennie. Kiedy ojciec płakał, kiedy nie mógł już mówić, kiedy pytał o Darka.
Matka spojrzała na mnie powoli. W jej oczach było coś trudnego do opisania – może zmęczenie, może smutek, może jakiś rodzaj rezygnacji.
– Bartek, ja rozumiem, naprawdę. Ale… to nie powód, żeby się ranić. Jesteście braćmi.
– On zawsze był lepszy, prawda? – powiedziałem gorzko. – Ten, który zrobił karierę, wyjechał, przysyłał kartki z życzeniami. A ja? Ja byłem od zmieniania pampersów.
– Nie mów tak – odpowiedziała, ale jej głos był słaby. – Ty byłeś tym, który został. Który się poświęcił. Wiesz, jak bardzo ojciec cię za to cenił?
– To dlaczego nie zostawił niczego tylko dla mnie? – wybuchłem. – Przez miesiące, kiedy ojciec milczał, miałem nadzieję, że to coś znaczy. Że zostawi testament. Że chociaż raz mnie wybierze.
Matka odwróciła wzrok. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę. Na alejce słychać było tylko stuk obcasów kogoś, kto spieszył się do wyjścia.
– Powinieneś z nim porozmawiać – powiedziała w końcu.
– Z Darkiem?
– Tak. To nie zniknie samo.
– Nie wiem, czy chcę – odpowiedziałem. – Ale może masz rację.
Nie odpowiedziała. Tylko kiwnęła głową i wstała. Odeszła powoli, nie odwracając się, jakby każde słowo kosztowało ją więcej, niż mogła sobie pozwolić.
Nie umiałem z nim rozmawiać
Znalazłem go na tyłach kancelarii notarialnej, gdzie umawialiśmy się wszyscy na spotkanie w sprawie spadku. Rozmawiał z jakimś mężczyzną w garniturze, trzymał w rękach teczkę i coś mu podpisywał. Stał swobodnie, nonszalancko, jakby to było spotkanie biznesowe, a nie formalność po śmierci ojca. Podszedłem szybkim krokiem, stanąłem tuż obok. Zauważył mnie, ale nie przerwał rozmowy. Dopiero kiedy notariusz odszedł, spojrzał na mnie z niechęcią.
– Nie odpuszczasz, co? – powiedział.
– Nie. Bo nie mam zamiaru siedzieć cicho, kiedy wszystko, co miałem po ojcu, właśnie znika – odpowiedziałem twardo.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł. – Przyszedłem tu jak każdy. Uczciwie. A że rozmawiam z notariuszem? Chciałem się upewnić, jak wygląda sytuacja.
– Uczciwie? Ty i uczciwość? – prychnąłem. – Nie interesowałeś się ojcem przez lata, a teraz nagle jesteś taki zatroskany?
– Może dlatego, że ojciec sam mnie odciął – powiedział. – Może nie pamiętasz, jak wyrzucał mnie z domu, jak krzyczał, że zmarnowałem jego życie, bo nie chciałem pracować w warsztacie. To wszystko ci umknęło?
– Wiesz dobrze, że był wtedy najbardziej chory, rozżalony. Ale potem… pytał o ciebie. Ciągle. A ty nie przyjechałeś ani razu. Nawet kiedy już nie chodził.
– Bo miałem własne życie! – warknął. – Myślisz, że w Niemczech czekały na mnie pieniądze i gotowe mieszkanie? Harowałem na zmywaku, potem w logistyce. Sam. Bez niczyjej pomocy. A ty? Zostałeś tu, tak. Ale nie udawaj, że to była ofiara. Siedziałeś w bezpiecznym miejscu, blisko rodziny, z matką, z ojcem, z domem.
– To był wybór – powiedziałem spokojniej. – Może niełatwy, ale uczciwy. Nie zostawia się rodziny, kiedy jej najbardziej potrzeba. A ty wracasz tylko wtedy, kiedy jest coś do podziału.
Darek zacisnął zęby. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc sobie w oczy. Potem powiedział coś, czego się nie spodziewałem.
– Testament został zmieniony. Ojciec... zrobił to kilka miesięcy przed śmiercią.
– Co? – zrobiłem krok w jego stronę.
– Notariusz mi powiedział. Ale spokojnie. Nie wszystko jest tak, jak myślisz. Zobaczysz sam.
Stałem nieruchomo, próbując zrozumieć, co właśnie usłyszałem. Gdyby ojciec rzeczywiście zmienił testament… czemu nie powiedział mi o tym, choć tyle razy siedziałem przy jego łóżku?
– I co tam jest? – zapytałem cicho.
– Dowiesz się za chwilę. Wejdźmy. Lepiej, żebyśmy wysłuchali tego razem.
Wszedłem do środka za nim, czując, że ziemia zaczyna się usuwać spod nóg.
Testament odebrał mi mowę
Sala była chłodna, z dużym stołem i kilkoma krzesłami. Na ścianie wisiał zegar, który tykał zbyt głośno. Notariusz, starszy mężczyzna z podkrążonymi oczami, rozłożył dokumenty przed sobą i spojrzał na nas przez okulary.
– Dziękuję, że panowie przyszli – zaczął formalnym tonem. – Ojciec panów, Władysław N. sporządził nowy testament osobiście, pół roku przed śmiercią. Podpisał go w mojej obecności.
Skinęliśmy głowami. Matka siedziała cicho, lekko pochylona, splecione dłonie opierała o torebkę. Darek wyglądał na spokojnego, jakby znał już każde słowo, które miało za chwilę paść. Ja byłem spięty, wstrzymałem oddech.
– Ojciec postanowił podzielić cały majątek po równo między swoich dwóch synów – kontynuował notariusz. – Dom, działkę oraz środki pieniężne. Ale...
Zerknął na nas z góry okularów, a potem spojrzał na dokument.
– Warunkiem dziedziczenia jest współpraca między panami. Przekazanie majątku nastąpi tylko wtedy, gdy obaj podejmiecie się wspólnego zagospodarowania działki. Wyraźnie zapisał, że zależy mu na tym, byście zrobili to razem. W przeciwnym razie całość zostanie przekazana na cele społeczne – wskazał konkretną fundację – wskazaną przez zmarłego.
Zaniemówiłem. Zobaczyłem, jak Darek też nagle spoważniał. Przez moment żaden z nas się nie odezwał. Słowa ojca, te zapisane w testamencie, ciążyły nad nami jak głaz.
– To jakiś żart – powiedziałem w końcu. – Współpraca?
– Taki był jego wyraźny zamiar – potwierdził notariusz. – Rozmawialiśmy o tym. Państwa ojciec powiedział, że nie może już pogodzić was osobiście, ale może spróbować zmusić was do tego choćby po śmierci.
Spojrzałem na matkę. Jej twarz drżała. Uniosła wzrok i powiedziała cicho:
– Rozmawiał ze mną o tym. Mówił, że boli go to, jak bardzo się oddaliliście. Chciał, żebyście znów byli braćmi.
Nie potrafiłem tego słuchać. Wstałem gwałtownie.
– Przepraszam. Nie dam rady… – powiedziałem i wyszedłem, zanim ktoś zdążył mnie zatrzymać.
Na korytarzu oparłem się o ścianę. Nie wiedziałem, co czuję – złość, rozczarowanie, może jakiś cień ulgi. Ojciec znowu mnie zaskoczył. Nawet po śmierci.
Bartosz, 35 lat
Czytaj także:
- „Dla mojego brata ważniejsza była kariera niż rodowe dziedzictwo. Oprzytomniał, gdy usłyszał testament ojca”
- „Sprzedałam działkę za 50 tysięcy i oddałam kasę wnukowi. Miał spełniać marzenia, a nie spłacać długi”
- „Ojciec miał mnie gdzieś przez 30 lat. Myślałam, że się zmienił, ale on tylko szukał sponsorki na starość”