„Babcia była dla mnie wszystkim. Brałem za starcze gdybanie, gdy wmawiała mi, że niedługo umrze”
„– Jerzy, w naszej rodzinie od pokoleń jest tak, że jeśli matka pochowa swoje dziecko, sama wkrótce odchodzi. To fatum, które zawsze się potwierdza. Nie wiem, co się stanie i jak, ale musisz być gotowy. Dasz sobie ze wszystkim radę”

- Jerzy, 20 lat
Rzadko się zdarza, że dzieciaki chętniej rozmawiają z dorosłymi niż z rówieśnikami. Ja tak właśnie miałem, a osobą, z którą najczęściej gadałem, była moja babcia Teresa. Rodzice pracowali na tzw. zmiany, brali dodatkowe dyżury, więc prawie ich nie widywałem. Zostawała więc babcia, która mieszkała z nami. Na szczęście bardzo się różniła od wszystkich znanych mi dorosłych.
Wolałem babcię od rówieśników
Babcia Teresa w ogóle nie wyglądała jak babcia. Była szczupła i wysportowana. To ona nauczyła mnie jeździć na rowerze, grać w „zośkę” i ping-ponga. Ubierała się kolorowo, miała krótkie włosy, ale nie straszne jej były wysokie obcasy i dopasowane sukienki. Świetnie gotowała, robiła powidła i inne przetwory, a jej wypieki były lepsze niż te z cukierni. Lubiła wycieczki, kino i teatr, kochała przyrodę. Bardzo dużo czytała i wiedziała. Potrafiła zainteresować mnie geografią, matematyką, rozbudzała moją ciekawość świata. Dzięki niej czytałem i interesowałem się wszystkim.
Rosłem i jak każdy chłopak miałem bardzo wiele pytań. Teresa, w odróżnieniu od moich rodziców, nie uciekała od nich i nie odsyłała mnie do banalnych poradników. Po prostu rozmawialiśmy i dzięki temu rozumiałem więcej niż moi koledzy. I właśnie także dlatego wolałem spędzać czas z babcią niż z nimi.
– Nie nudzisz się? Przecież ciągle sam jesteś – zagadywała mama.
– Nie jestem sam, mamo – odpowiadałem. – Rozmawiam z babcią.
– Powinieneś mieć kontakt z rówieśnikami – przekonywała.
– Wystarczy, że spotykam ich w szkole. Oni są dziecinni…
– A ty robisz się stary malutki – kwitowała moje argumenty mama, a ja przeczuwałem, że dzieci nie powinny być takie.
Ojciec nas zostawił
Zanim skończyłem podstawówkę, ojciec zostawił nas. Po prostu: wyszedł z domu i więcej się nie pojawił. Tego dnia mama okropnie pokłóciła się z babcią. Zamknęły się w kuchni, ale mówiły tak głośno, że wszystko słyszałem. Sęk w tym, że nie wszystko rozumiałem. Babcia, zawsze spokojna, tym razem prawie krzyczała.
– Do niczego cię nie namawiałam, nie zmuszałam, nie nakłaniałam. Ostrzegałam tylko, bo wiedziałam, że tak to się skończy. Nie wierzyłaś, wyśmiewałaś los, durne przepowiednie. Wyszło na moje. Przegrałaś, zostałaś sama, zmarnowałaś czas, którego nie da się cofnąć. Myślisz, że miło mi było patrzeć, jak niszczyłaś swój talent i nie chcesz pomóc własnemu dziecku? A ty – zadowolona jesteś?
Matka nie odpowiadała, a ja miałem w głowie mętlik. Po raz pierwszy w życiu zorientowałem się, że nic nie jest proste i oczywiste. I że wielu rzeczy nie wiem.
Moje kontakty z babcią nie zmieniały się: rozmawialiśmy codziennie. A w sprawach ważnych zawsze się jej radziłem. Otwarcie i bez skrępowania. Ona zaś nigdy nie dawała mi dobrych rad, tylko w żartobliwy sposób nakierowywała mnie na właściwe tory, bym sam coś zauważył lub podjął decyzję. Ilekroć strzeliłem jakąś gafę, nie nabijała się ze mnie, nie oczekiwała skruchy, tylko mawiała: „Chyba nie wszystko do końca przemyślałeś, Jurku…”. Tworzyliśmy przedziwną rodzinę: otwarta, radosna, kontaktowa i ciekawa świata babcia, obok niej smutna, sfrustrowana, zamknięta w sobie mama i wreszcie ja, dorastający nastolatek, który wchodził w życie w towarzystwie tych dwóch kobiet. I nic nie wskazywało na to, że coś się zmieni.
Została mi tylko babcia
Najpierw odeszła mama. Cicho, tak jak robiła wszystko od lat. Położyła się spać i nie obudziła się. Babcia, która ją znalazła, kiedy byłem w szkole, tylko na mnie spojrzała i zrozumiałem, co się stało.
– Zajmę się wszystkim – powiedziała. – Ty masz się uczyć.
Byłem jednak przerażony i zszokowany. Pogrzeb był cichy, a żegnało matkę zaledwie kilkanaście osób. Wszyscy patrzyli na mnie jak na „małe biedactwo”, poklepywali mnie, wygłaszali banalne kondolencje i szybko odchodzili. I wszyscy unikali rozmowy z Teresą. Po powrocie do domu babcia zrobiła imbryk mocnej herbaty i nalała nam po kieliszku domowej nalewki.
– Dziś możesz – powiedziała, a ja pierwszy raz poczułem w ustach nieznany dotąd smak dorosłości. – Musimy porozmawiać, Jerzy.
– Przecież codziennie rozmawiamy – odpowiedziałem zaskoczony propozycją Teresy, która tego dnia wyglądała jak prawdziwa starsza pani: miała czarną suknię z koronkami, jedwabny szal i czarny toczek z woalką.
– Musisz się nauczyć innego dialogu – Teresa była wyjątkowo poważna. – Oczywiście, jeśli nadal będziesz chciał ze mną rozmawiać.
– Oczywiście, że będę chciał… Ale nie rozumiem.
Nie chciałem w to wierzyć
– Jerzy, w naszej rodzinie od pokoleń jest tak, że jeśli matka pochowa swoje dziecko, sama wkrótce odchodzi. To fatum, które zawsze się potwierdza. Nie wiem, co się stanie i jak, ale musisz być gotowy. Pogrzebem zajmie się mecenas Góraj. Numer telefonu jest w szufladce pod lustrem. Dasz sobie ze wszystkim radę. Jesteś mądrym chłopakiem, choć nie masz zdolności danych kobietom w naszej rodzinie.
– Jakich zdolności, babciu?
Teresa nie odpowiedziała. Pogłaskała mnie po głowie i zniknęła w swoim pokoju. Dwa tygodnie później pojechałem z klasą na wycieczkę do Sandomierza. Po powrocie czekał na mnie przed szkołą starszy mężczyzna.
– Nazywam się Góraj – powiedział. – Pańska babcia powierzyła mi swoje sprawy spadkowe. Zawiozę pana do domu i porozmawiamy.
Pierwszy raz ktoś dorosły mówił do mnie per pan. Mecenas Góraj wyjaśnił mi, co odziedziczyłem i jak mogę z tego korzystać. Został moim opiekunem prawnym do czasu uzyskania pełnoletności, czyli jeszcze przez cztery miesiące, ale dał mi pełną swobodę.
– Jak to się stało? Kiedy pogrzeb? – spytałem.
– Już po wszystkim, panie Jurku. Babcia została skremowana, a jej prochy są w rodowej kaplicy. Jej adres pozna pan po skończeniu dwudziestu jeden lat. Nie cierpiała, po prostu odeszła. Twierdziła, że pan zrozumie. Pójdę już, a jeśli czegoś by pan potrzebował – proszę dzwonić.
Byłem całkiem sam
Pierwszy raz zostałem sam, tak naprawdę sam. Wyjąłem z kredensu butelkę z nalewką.
– Dziś mogę – powiedziałem do siebie.
Wypiłem odrobinę wiśniówki i wtedy drzwiczki od kredensu otworzyły się same ze skrzypieniem i kilka razy zabujały na zawiasach. Uśmiechnąłem się.
– Jasne, babciu – powiedziałem cicho. – Tylko jeden.
Tej nocy spałem bardzo głęboko. Śniła mi się Teresa. Zapisywała coś w wielkim notesie, a potem na osobnej kartce wielkimi literami napisała liczbę XXI.
– Jasne, babciu – powiedziałem do niej w tym śnie. – Poczekam, a potem wszystko mi wyjaśnisz.
Babcia kiwnęła głową i znikła. Obudziłem się z dziwnym uczuciem lekkości. Łazienka, śniadanie, torba do szkoły. Wyszedłem na ulicę i spojrzałem na przystanek pełen zniecierpliwionych ludzi. Przyjedzie dopiero za dziewięć minut – pomyślałem.
I wtedy po raz pierwszy poczułem, co to znaczy wiedzieć.
– A jednak, babciu – powiedziałem na głos. – Nie jestem kobietą, a jednak wiem! Tak ja ty wiedziałaś!
Do autobusu nie wsiadłem, był okropnie zatłoczony. Zresztą wiedziałem, że za kilka minut pani Kęciek od fizyki zadzwoni do szkoły i powie, że jej córeczka ma gorączkę. Uśmiechnąłem się. Dziękuję, babciu!