Reklama

Wychowywałam się bez taty – zmarł na zawał serca, gdy byłam malutka. Ponoć to właśnie po jego śmierci moja mama zamknęła się w sobie, stała się taka poważna, rzadko się śmiała. Nie mogę powiedzieć, że była dla mnie złą matką. Dbała o mnie w dzieciństwie, troszczyła się, nawet się bawiłyśmy. Ale to wszystko było takie… akuratne. Bez cienia spontaniczności, radosnych wygłupów, wesołych pogaduszek matki z córką. Gdy mama pojawiała się na horyzoncie, odruchowo wygładzałam fałdki sukienki, nakrywałam komiksy szkolnymi lekturami i zaczynałam mówić pełnymi zdaniami.

Reklama

Znała moje lęki, marzenia i wszystkie sekrety

Na szczęście miałam też babcię Tosię! Mieszkała z nami i była kompletnym przeciwieństwem swojej córki, jakby je kto podmienił. Wystarczyło na nie spojrzeć: mama zawsze wbita w sztywną, szaroburą garsonkę, babcia Tosia barwna jak motyl: kolorowe bluzeczki, wygodne spódnice albo spodenki 3/4, kamizelki… Na szarych ulicach komunistycznej Polski wyglądała jak gość z wesołego kosmosu. Była z zawodu krawcową i potrafiła zwykłą szmatkę przerobić na piękny ciuch. Pamiętam, że jeden z naszych sąsiadów, pan Stefan, był kierowcą tira. W latach 80. jeździł tirem do Niemiec. Babcia zawarła z nim układ. Stefan był samotny, więc babcia gotowała mu obiady, a on, w zamian, przywoził z zagranicy znalezione na ulicznych wystawkach ciuchy. Babcia zamieniała je w przepiękne ubrania! Dla siebie i dla mnie; mama patrzeć na nie nie chciała.

– Nie będę chodzić w szmatach po jakiejś Niemce! – prychała.

Na szczęście mi nie zabraniała, więc byłam najładniej ubrana w szkole.

Babcia Tosia była też najradośniejszym człowiekiem, jakiego znałam. Gdy tylko nadchodziła niedziela, budziła mnie skoro świt i wyruszałyśmy na rowerowe wycieczki. W koszyczku poszczekiwał Berek, babcia śpiewała harcerskie piosenki. Uwielbiałam to! Podglądałyśmy w lesie ptaki i sarny, babcia uczyła mnie, jak rozróżniać gatunki drzew i owadów. To babcia nauczyła mnie rozpalać ognisko, jeździć na wrotkach, przechodzić przez płot. Miałyśmy swój cudowny świat, do którego mama nie miała wstępu. Przecież gdyby wiedziała, że jej wychuchana córeczka zapadła się po pas w bagnie, bo babcia zabrała ją na podglądanie ptaków wodnych, chybaby nas pozabijała!

Zobacz także

Babcia Tosia sprawiała, że mój świat był kolorowy i radosny. Rosłam, a ona wciąż była moją najlepszą przyjaciółką, kompanem, powiernikiem. To babcia kryła mnie przed mamą, gdy chodziłam na pierwsze randki… Kochałam ją nad życie! Z wzajemnością.

Jej śmierć była dla mnie tragedią… Byłam już na studiach. Tamtego dnia wróciłam z zajęć, babcia podgrzała dla nas ogórkową i plotkowałyśmy sobie przy obiedzie.

W swych ostatnich słowach obiecała, że mnie nie opuści

Właśnie opowiadałam jej o nowym, przystojnym asystencie, kiedy nagle łyżka wypadła babci z dłoni i wstrząsnęła nią jakaś straszna konwulsja!

– Co się stało, babciu?! – dopadłam do niej w ułamku sekundy.

– Babciu!

– Będę… zawsze… z tobą będę… – wyszeptała i straciła przytomność.

Zmarła w szpitalu następnego dnia, nie odzyskawszy świadomości. To był rozległy wylew.

Załamałam się po jej śmierci. O mały włos, a zawaliłabym studia! Nie miałam siły do nauki, zaczęłam też opuszczać zajęcia, bo nie miałam siły, aby wstawać rano z łóżka.

– Zuzia, tak nie można – moja mama po śmierci babci jakoś zmiękła i próbowała mi przemówić do rozsądku.

Byłam jej wdzięczna, ale nie mogłam pogodzić się ze stratą mojej najukochańszej opiekunki i powierniczki!

W końcu, dokładnie miesiąc po śmierci, babcia przyszła do mnie we śnie. Ubrana w ulubione spodenki, opierała się o swój rower.

– Masz żyć! – powiedziała i rozpłynęła się we mgle.

Obudziłam się zlana potem, lecz spokojniejsza. W końcu zmobilizowałam się i poszłam na uczelnię. W kilka następnych tygodni nadrobiłam zaległości. Mijały miesiące, lata. Czas powoli zagoił rany, ale nie wyleczył mnie z tęsknoty. Tak bardzo brakowało mi babci Tosi! Szczególnie wtedy, kiedy w moim życiu działo się coś ważnego. Na przykład, gdy wychodziłam za mąż.

– Chyba dobrze robię, co? – dzień przed ślubem zaniosłam na grób jej ulubione fiołki.

Czułam, że babcia byłaby moim Przemkiem zachwycona! Był odpowiedzialny, opiekuńczy, kochał mnie bardzo. I był lekarzem, a babcia kiedyś często powtarzała, że lekarz w rodzinie to skarb.

– To babcia Tosia mi ciebie zesłała – często mówiłam do Przemka.

– Szkoda, że jej nie poznałem – odpowiadał mąż, rozumiejąc, ile babcia dla mnie znaczyła.

Jedno tylko bardzo mnie martwiło. Od ślubu minął rok, potem drugi, piąty, a ja nie zachodziłam w ciążę!

– Z medycznego punktu widzenia nie ma przeszkód – lekarze bezradnie rozkładali ręce.

– Babciu, pomóż – modliłam się na grobie babci Tosi.

Ale cud nie następował. Nawet metoda in vitro zawiodła.

Może zdecydujemy się na adopcję? Tyle dzieci potrzebuje rodziców… – zaproponował w końcu Przemek.

Skoro ona doradza nam kupno wilczura, tak będzie

I tak w naszym domu pojawiła się Asia. Cudna, maleńka kruszynka. Oszaleliśmy z mężem na jej punkcie! Odtąd każdy dzień, każda noc, wszystko kręciło się wokół Asi!

Gdy skończyła trzy latka, Przemek przyniósł nowinę.

– Kolega, chirurg ze szpitala, wyjeżdża na stałe do Anglii. Zaproponował, abyśmy kupili od niego dom. Bardzo ładny, z ogrodem, za naprawdę przystępną cenę. Co ty na to? Urządzilibyśmy dla Asi plac zabaw w ogródku – rozmarzył się Przemek.

Co ja na to? Pewnie, że chciałam! Ależ to była radość! Asia nie mogła nacieszyć się tym, że ma własną huśtawkę i piaskownicę, ja i mąż zachwycaliśmy się obszernymi wnętrzami, zielenią wokół.

– Mama, chcę psa – jakiś tydzień po przeprowadzce oznajmiła Asia.

Kiedy mieszkaliśmy w bloku, tłumaczyliśmy jej, że piesek byłby szczęśliwy w domu z ogrodem, a nie w ciasnych pokojach. Teraz sobie dziecko skojarzyło fakty: domek plus ogród równa się pies.

– Chyba nie mamy wyjścia – roześmiał się Przemek, gdy mu opowiedziałam o życzeniu córki.

Tamtej nocy, po raz drugi w życiu, przyśniła mi się babcia Tosia. Stała oparta o rower, w koszyczku siedział Berek, a obok niej… stał piękny owczarek niemiecki. Babcia głaskała go po głowie i uśmiechała się.

„To znak” – pomyślałam.

I choć Przemek i Asia chcieli labradora, ja się uparłam na wilczura. Bero okazał się cudnym psem! Rósł na pięknego, mądrego owczarka.
A poza Asią świata nie widział. Pilnował jej jak oka w głowie. Czasem nawet specjalnie go podpuszczałam.

– Beruś, wołaj Asię! – mówiłam, a pies biegł do piaskownicy, delikatnie chwytał Asię za sweterek i lekko ciągnął w kierunku domu.

Gdy nie reagowała, popychał ją nosem. A gdy i to nie skutkowało, chwytał w zęby jej ulubioną łopatkę do piasku i zasuwał do domu! Wtedy Asia ze śmiechem biegła za Berusiem. Śmiechu miałam z tego widowiska co niemiara! Chwytałam córeczkę w ramiona, a psu nie szczędziłam pieszczot.

– Mądry jesteś, kochany, najlepszy – chwaliłam go, a on tak mądrze patrzył, jakby wszystko rozumiał.

Tamtego wiosennego dnia nie zapomnę nigdy! Asia miała cztery latka. Nastały pierwsze ciepłe dni, więc spacerowałam z córeczką i Berem po okolicy, ile się dało. Szaleliśmy we trójkę w parku, pokazywałam małej – tak jak mi kiedyś babcia Tosia – drzewa, ptaki, owady. Bero biegał w tym czasie koło nas, wygłupiając się z patykiem.

Pierwszy raz moja córeczka wpadła w histerię

Często dołączał do nas Przemek, jeśli udało mu się w porę wyjść z pracy. Czułam się bardzo, bardzo szczęśliwa.

Ale podczas jednego ze spacerów Asia zauważyła, że w naszym sąsiedztwie powstaje wesołe miasteczko.

– Pójdziemy na karuzelę, mam, prawda! – zaczęła podskakiwać z emocji.

– Córeńko, karuzele jeszcze nie działają, popatrz, dopiero je rozkładają. Obiecuję, że pójdziemy tam jutro, zaraz po śniadaniu – tłumaczyłam.

Ale Asia zaczęła płakać wniebogłosy! W dodatku, pierwszy raz w życiu, rzuciła się na chodnik, zaczęła walić piąstkami w ziemię i krzyczeć:

– Chcę na karuzelę! Chcęęęęęęę!

Nie poznawałam własnego dziecka. Złapałam ją na ręce i szybko zaniosłam rozhisteryzowaną do domu. Tam, na szczęście, udało mi się ją czymś zająć.

Przemek wrócił z pracy późnym wieczorem, wykończony. Miał za sobą całodobowy dyżur w szpitalu. Ja też padałam z nóg. W dodatku
w oddali grzmiało, spadało ciśnienie. Położyliśmy się wcześniej spać.

Obudziło mnie głośne szczekanie psa. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zanim otworzyłam oczy, ciężkie łapy Bero wylądowały na moim brzuchu.

– Przestań! – zdenerwowałam się.

Nigdy się tak nie zachowywał, w dodatku wcale mnie nie posłuchał, tylko wskoczył na łóżko i dalej ujadał!

– Bero, cisza! – krzyknął Przemek.

Pies delikatnie chwycił jego dłoń w zęby i zaczął ciągnąć.

– Może brzuch go boli? – domyśliłam się. – Wypuszczę go do ogrodu.

Bero boi się burzy, ale wtedy o tym zapomniał

Wstałam, wyszłam z sypialni i podeszłam do drzwi wejściowych. Zdziwiłam się, że były tylko przymknięte. Dałabym sobie rękę odciąć, że zamykałam je kluczem!

Ale nie miałam czasu o tym pomyśleć, bo w kolejne zdumienie wprawił mnie Bero. Na zewnątrz szalała straszna burza, a on, choć bał się piorunów, wybiegł prosto w żywioł!

W dodatku, zamiast pobiec w kąt ogrodu, gdzie zwykle załatwiał swoje potrzeby, potężnym susem przeskoczył ogrodzenie i pognał gdzieś!

– Co on wyprawia?! – przestraszyłam się. – Bero! Bero, wracaj!

I w tym momencie usłyszałam przerażający krzyk Przemka.

Asi nie ma!!!

Pędem ruszyłam do jej sypialni. Łóżeczko było puste! Zaczęliśmy przeszukiwać dom.

– Asia! Asia! – wołaliśmy w rozpaczy.

Nigdzie jej nie było! Wtedy przypomniałam sobie o drzwiach.

– Rany boskie! Asia musiała wyjść sama z domu! – wykrzyknęłam.

I nagle wszystko zrozumiałam!

– Uciekła na karuzelę!

Mąż chwycił za telefon.

– Dzwonię na policję!

– Dzwoń i czekaj na nich! Ja biorę auto i jadę w stronę wesołego miasteczka. Jesteśmy w kontakcie! – zawsze miałam tak, że w najtrudniejszych sytuacjach potrafiłam racjonalnie myśleć.

Teraz umierałam z niepokoju o córkę, ale też wiedziałam, że histeria w niczym nie pomoże.

„Beruś, mam nadzieję, że znalazłeś Asię” – dodawałam sobie otuchy, prowadząc auto w strugach deszczu i wśród bijących piorunów.

Lampy na ulicach nie działały, pewnie przez burzę wysiadł prąd. Było ciemno, tylko błyskawice rozjaśniały niebo. Jechałam pomału i rozglądałam się, ale w tych warunkach nie byłam w stanie wiele zobaczyć.

– Gdzie jesteś, córeńko? – rozpłakałam się z bezradności. – Boże, ocal moje dziecko! – modliłam się.

Nawet nie chciałam myśleć, że Asia jest teraz sama, w tej burzy…

– A jeżeli coś jej się stało? Spadła skądś?! – przeraziłam się, ale zaraz sama siebie zganiłam za tę myśl.

Nagle nabrałam pewności, że Asia na pewno jest w wesołym miasteczku i ja muszę tam jak najszybciej dotrzeć! Dodałam gazu. Kolejna błyskawica przeszyła niebo, całkiem mnie oślepiając. Przetarłam oczy i… Z całej siły nadepnęłam na hamulec! Tuż przed maską ujrzałam bowiem rowerzystę! Samochód zatańczył z piskiem opon na mokrej jezdni, serce zaczęło mi walić jak oszalałe! Trzasnął kolejny piorun. W jego błysku zobaczyłam tuż przed maską… babcię Tosię!

Patrzyła na mnie zatroskana i opierała się o rower. Widziałam ją przez ułamek sekundy, zanim znów zapadła ciemność. Jej twarz, oczy, rower… Wyskoczyłam z auta jak oszalała!

– Babciu! – krzyczałam.

Po omacku zaczęłam jej szukać. Przed maską było pusto, usłyszałam za to wyraźne, nerwowe, dobiegające z bliska, szczekanie Bera.
Skoczyłam w tamtą stronę. Kolejna błyskawica. Zobaczyłam, że na samym środku jezdni leży moja córka! A Bero próbuje, chwytając zębami za jej piżamkę, ściągnąć ją z drogi!

Boże mój, gdybym ujechała jeszcze parę metrów… zabiłabym oboje!!!

Jak w amoku chwyciłam Asię na ręce i zaniosłam do auta. Bero wskoczył za nią i zaczął ogrzewać leżące na siedzeniu dziecko swoim ciałem.
Wtedy dostrzegłam w oddali migające światła, usłyszałam wycie policyjnych syren i zemdlałam.

Asia, na szczęście, przypłaciła tę koszmarną przygodę tylko silnym przeziębieniem. Mówię „tylko”, bo to przecież nic w obliczu tego, co mogło się stać.

Bero stał się bohaterem mediów. To przecież on uratował życie Asi! Nawet w ogólnopolskiej telewizji pokazywali naszego Berusia. A komendant miejscowej policji podarował mu wielką kość w nagrodę za bohaterską postawę.

Tylko ja i Przemek wiemy, że Berowi ktoś jeszcze pomógł. Ten ktoś to moja babcia Tosia! Zatrzymała mnie w ostatniej chwili. Przecież gdyby nie ona… Nie wiem, czy w ogóle byłabym w stanie żyć, gdybym przejechała własne dziecko! I ratującego małą psa.

Trzeci sen przyniósł nam niezwykłą nowinę

Już rozumiem, dlaczego babcia, umierając, powiedziała, że zawsze będzie przy mnie. I dlaczego przyśniła mi się potem z Berusiem. Oni po prostu wspólnie czuwają nad naszą rodziną! Myślę, że musieli się znać na długo przed tym, zanim Bero do nas trafił.

I jestem pewna, że to właśnie babcia go do nas, tu na ziemię, wysłała. Aby nas strzegł, z jej pomocą. I wiem, że nic złego nie może nam się stać. Dlatego noszę na grób babci świeże kwiaty kilka razy w tygodniu, a Berusia rozpieszczam, ile się tylko da.

Krótko po tej koszmarnej nocy babcia przyśniła mi się trzeci raz w życiu.

Jechała na swoim rowerze, siedzący w koszyku mały Berek poszczekiwał na ptaki, a babcia śmiała się w głos i wołała: „Tosia! Tosia!”.

Reklama

Zaraz potem spadła na nas kompletnie nieoczekiwana wieść: otóż jestem w ciąży! Noszę pod sercem córeczkę. Dobrze więc, babciu, dobrze – na pewno damy jej na imię Tosia.

Reklama
Reklama
Reklama