Reklama

Wiem, że nie wypada mówić źle o babci. W końcu to ona piekła mi ulubione racuchy, czytała bajki o śpiących królewnach i tuliła mnie, kiedy byłam chora. Tylko prawda jest taka, że odkąd skończyłam jakieś dziesięć lat, jej prezenty przestały mnie cieszyć. A może to ja się zmieniłam? Trudno powiedzieć. W każdym razie te Mikołajki były jak kubeł zimnej wody. Babcia, cała rozpromieniona, wręczyła mi prezent owinięty w błyszczący papier z reniferami. Już po opakowaniu czułam, że coś tu nie gra. Jednak miałam nadzieję, że może tym razem... Że może jednak się postarała. Może zapytała mamę, co lubię. Ale nie. W środku był... no właśnie. Szmelc. I wtedy coś we mnie pękło.

— Czy ja naprawdę zasługuję na coś takiego? — powiedziałam do siebie. — Lepiej, żeby nic mi nie dała, niż wydała pieniądze na szmelc.

Pomyślałam, że przesadziłam

Babcia siedziała na fotelu, owinięta w sweter, który wyglądał, jakby pamiętał czasy Gierka. Obok niej stał mały talerzyk z piernikami.

— Haniu, no chodźże, nie wstydź się — zawołała z uśmiechem, sięgając pod choinkę po niewielki pakunek. — Mikołaj o tobie nie zapomniał.

Podreptałam do niej z udawaną ekscytacją, choć serce miałam ciężkie. Czułam, że znowu będzie to samo.

— Ojej, dziękuję... — powiedziałam, siląc się na uśmiech.

Pierwsza rzecz, która wypadła, to plastikowa bransoletka.

— Babciu... to... bardzo kolorowe — rzuciłam, próbując brzmieć neutralnie.

— Widziałam, że młodzież teraz takie nosi! — odparła z dumą. — I patrz, tu jeszcze notesik! Z brokatem! W sam raz na twoje zapiski!

Wyjęłam różowy notes z ogromnym jednorożcem. I pomyślałam, że to żart. Niestety, nie był.

— Babciu, ja mam dwadzieścia pięć lat, nie siedem — wymknęło mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

— Ale taki ładny, dziewczęcy... — babcia zmarszczyła brwi. — Chciałam dobrze.

— Wiem, ale może następnym razem po prostu... nie kupuj nic? — powiedziałam cicho.

Na chwilę zapadła cisza. Babcia spuściła wzrok, a ja poczułam, że może przesadziłam. Też… czy naprawdę muszę udawać wdzięczność za coś, czego nawet nie chcę dotykać?

Było mi głupio

Babcia wstała i powoli poszła do kuchni. Usłyszałam, jak przekłada coś w szufladach, szeleszczą foliowe torebki, a potem… nic. Cisza. A to u niej oznaczało jedno. Obraziła się. Westchnęłam i w końcu wstałam z kanapy. Głupio mi było. Z drugiej strony – czy muszę całe życie udawać, że wszystko jest super, tylko dlatego, że ktoś jest starszy? Zajrzałam do kuchni. Babcia stała tyłem, krojąc jabłka na szarlotkę.

Babciu, pomóc ci? — zapytałam, choć nie miałam na to najmniejszej ochoty.

— Nie trzeba — odpowiedziała chłodno. — Już powiedziałaś, co trzeba.

Zamilkłam.

Nie chciałam cię zranić… — zaczęłam. — Po prostu… to nie są rzeczy dla mnie.

— Ja też nie jestem już „dla ciebie”, co? — burknęła. — Bo stara, bo nie zna się, bo kupi coś z dyskontu, a nie z butiku.

Nie chodzi o pieniądze — powiedziałam, tym razem spokojniej. — Tylko… wystarczyłby jeden dobry długopis. Albo coś, co naprawdę by mi się przydało.

— A skąd ja mam wiedzieć, co się teraz młodzieży „przydaje”? Jak mnie nie chcesz słuchać, jak tylko siedzisz z nosem w telefonie?

Ugryzłam się w język. Bo coś w tym było.

— No to może… zamiast prezentu, mogłybyśmy kiedyś po prostu pójść na kawę?

Babcia nie odpowiedziała.

Zaskoczyła mnie

Siedziałyśmy w kuchni. Cicho, trochę niezręcznie. Babcia rozpuściła czekoladę w garnuszku. Pachniało słodko, znajomo. Jak w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie było między nami tej dziwnej ściany.

— Pamiętasz, jak miałaś pięć lat i wlazłaś do szafki, bo szukałaś czekolady? — zagadnęła nagle babcia, bez spojrzenia w moją stronę.

— Trochę — uśmiechnęłam się mimowolnie. — A ty wtedy powiedziałaś, że jak tak bardzo chcę słodyczy, to mogę sama sobie zrobić polewę do wafli.

— I zrobiłaś. Całą kuchnię ufajdałaś. Byłaś taka dumna — babcia lekko się uśmiechnęła, ale to było bardziej do garnka niż do mnie.

— Bo ty mnie nauczyłaś. Wszystkich tych rzeczy — piec, mieszać, kroić, nie przypalać mleka…

— I teraz uważasz, że się na niczym nie znam — mruknęła, zerkając na mnie ukradkiem.

— Nieprawda. Ja tylko… nie jestem już tą samą Hanią. To nie znaczy, że cię nie potrzebuję.

Babcia postawiła dwa kubki z gorącą czekoladą na stole.

— To powiedz mi, co lubisz. Co ci się teraz podoba. Tak szczerze. Nie chcę kupować ci badziewia.

Zaskoczyło mnie to pytanie. Proste, a tak trudne.

— Lubię… dobre notesy. I pióra. I herbaty w ładnych puszkach. I książki. Tylko nie te z jednorożcami.

Babcia kiwnęła głową.

— No to dobrze. Może za rok się uda lepiej.

Uśmiechnęłam się. Zrobiło mi się ciepło. I to nie tylko od czekolady.

Sprawiła mi radość

Minął tydzień od mikołajek. Atmosfera nieco się rozluźniła, choć ciągle czułam lekkie zażenowanie, ilekroć spojrzałam na tę nieszczęsną bransoletkę leżącą na półce. Mama pytała kilka razy:

Wszystko dobrze między tobą a babcią?

— Tak, spoko — kłamałam, bo nie chciałam tłumaczyć. Nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć.

W piątek zadzwoniła babcia.

— Mogłabyś wpaść dzisiaj do mnie? Mam coś dla ciebie. To nie prezent.

— Yhm… okej — zgodziłam się, zaskoczona.

Weszłam do jej mieszkania i od razu poczułam zapach pieczonych jabłek i cynamonu.

Co robisz? — zapytałam, zdejmując kurtkę.

— To niespodzianka. Tylko najpierw siądź. — Babcia wręczyła mi małą torbę papierową.

Mówiłaś, że to nie prezent…

— Bo to nie jest prezent. To jest… kompromis.

W środku był niewielki notes w granatowej okładce, elegancki. I herbatka w puszce.

— Skąd…?

— Poprosiłam Kasię z apteki, żeby mi pokazała, co teraz lubią takie młode damy jak ty — odparła babcia z dumą. — I zapisałam sobie twoje odpowiedzi z kuchni. Mam notatki.

Roześmiałam się. Autentycznie.

— Babciu, to jest idealne.

— No widzisz? Nie muszę iść do butiku, żeby sprawić ci przyjemność.

— Nie musisz. Wystarczy, że zapytasz.

Usiadłyśmy razem i jadłyśmy gorące jabłka z cynamonem. A ja poczułam, że chyba po raz pierwszy od dawna naprawdę się dogadałyśmy.

Uśmiechnęłam się do niej

Tydzień przed świętami zadzwoniła do mnie mama.

— Babcia zaprasza nas na kolację przed Wigilią. Powiedziała, że chce coś inaczej w tym roku.

Inaczej? — zdziwiłam się. — Przecież u niej zawsze wszystko jest „jak było zawsze”.

— No właśnie — mama westchnęła. — Może to przez tę waszą rozmowę?

Trochę mnie to zaniepokoiło, ale jednocześnie byłam… ciekawa. Kiedy przyszłyśmy do babci, w mieszkaniu panował spokój, nie było żadnej nerwowej krzątaniny, garnków buchających parą ani ścierki rzuconej na parapet.

— Cześć, dziewczyny — powitała nas babcia w fartuszku w kratę. — Mam dla was coś specjalnego.

Spojrzałam na stół. Zamiast dziesięciu potraw, jak zwykle, były trzy — barszcz z uszkami, ryba po grecku i kutia. I... na środku stał piękny dzbanek z parującą herbatą. Obok trzy filiżanki.

Co to za rewolucja? — zapytała mama, zaskoczona.

— Postanowiłam, że nie będę już się zamęczać. Zrobiłam tylko to, co naprawdę lubimy. I herbatkę specjalnie dla Hani, tę z puszki. No, siadajcie.

Usiadłyśmy.

— Haniu — babcia odezwała się po chwili. — Pamiętasz, jak powiedziałaś, że może lepiej byłoby, gdybym nic ci nie dawała?

Spuściłam wzrok.

— No… pamiętam.

— To dobrze, że to powiedziałaś. Bo mnie to zabolało. A może potrzebowałam się otrząsnąć. Czasy się zmieniają. Ty się zmieniasz. A ja też nie muszę być tą samą babcią sprzed dziesięciu lat.

Uśmiechnęłam się do niej.

— A ja nie muszę być tą małą dziewczynką, która zawsze wszystko akceptuje. I cieszę się, że nadal się lubimy.

— Lubimy. I kochamy, Haniu. Choćbyś nawet nienawidziła jednorożców.

Czułam, że jesteśmy bliżej

W święta wszystko smakowało inaczej. Nie tylko przez to, że babcia zrobiła mniej jedzenia. Dlatego, że wreszcie siedziałyśmy razem — naprawdę razem. Bez napięcia, bez udawania. Czułam, że jesteśmy bliżej, mimo że tak długo wydawało mi się, że oddalamy się od siebie z każdym rokiem.

— Wiesz, co jeszcze zapisałam sobie w tych moich notatkach? — zapytała babcia drugiego dnia świąt, siedząc ze mną przy kuchennym stole.

— Co?

— Że lubisz słuchać jazzu. I że marzysz o tym wiecznym piórze w kolorze butelkowej zieleni. Tak mówiłaś?

Zrobiło mi się głupio. I ciepło jednocześnie.

— No… tak, tylko to nie było „kup mi”...

— Wiem. A może za rok na Mikołajki zrobię listę rzeczy, z których mogę coś wybrać. I ty mi też coś wybierzesz.

— Ja tobie?

— A czemu nie? Myślisz, że tylko ty możesz być zaskakiwana? Ja też chcę dostać coś, co będzie tylko dla mnie.

Uśmiechnęłam się. To było zupełnie nowe.

— No dobra, babciu. To może kolekcja herbat z całego świata?

— O, i już mi się podoba ta zabawa!

Śmiałyśmy się wtedy tak szczerze, że mama przyszła sprawdzić, czy wszystko w porządku. I wiecie co? Ten różowy notes z jednorożcem schowałam. Nie dlatego, że nagle mi się spodobał. Jako pamiątkę. Po tym jednym mikołajkowym prezencie, który zmienił więcej, niż mogłabym się spodziewać.

Hanna, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama