„Babcia Helena zdradziła mi sekretny przepis na koźlaki marynowane w occie. Ich smak oszołomił nawet moją teściową”
„Tego dnia pojechałam do mojej babci Heleny. Ona zawsze wiedziała, kiedy potrzebuję wsparcia i nie zadawała zbędnych pytań. Otworzyła drzwi w fartuchu. Uśmiechnęła się, a ja weszłam, usiadłam w kuchni”.

- Redakcja
Od pięciu lat jestem żoną Wiktora i – choć to wyszło w pakiecie – niemal współlokatorką jego matki. Na początku myślałam, że jakoś to będzie. Kobieta, która całe życie samotnie wychowywała syna, w końcu musi odpuścić i zrozumieć, że on już nie jest tylko „jej chłopcem”, ale też mężem.
Była złośliwa
Od dnia ślubu teściowa stała się częścią każdej naszej rozmowy, każdej decyzji, nawet posiłków. Bo przecież „takiego sosu to Wiktor nigdy nie jadał” albo „te twoje firanki są za długie, zbierają kurz”. I niby wszystko „dla dobra Wiktora”, „bo ona tylko mówi”, „bo się martwi”.
– Ona mnie znowu mnie skrytykowała! – wyrzuciłam mu ostatnio.
– Bo ona już taka jest. Nie robi tego złośliwie – odparł z miną, jakby to wszystko było tylko lekkim deszczem, a nie codzienną ulewą, która zalewa mnie po szyję.
Czy on naprawdę nie widzi, że ona mnie powoli wykańcza? Że jej drobne uwagi to nie troska, tylko małe, ostre igiełki, które codziennie wbijają się pod moją skórę?
Czuję się osaczona. Nasze mieszkanie to nie mój dom, to jej teatr, a ja – statystka w jej spektaklu. Codziennie próbuję udawać, że mnie to nie dotyka. Ale boli i coraz częściej myślę, że nie dam już rady tego dłużej znosić.
Miałam jej dosyć
To był zwykły dzień. Gotowałam zupę, gdy do kuchni weszła teściowa. Wiedziałam, co się wydarzy, zanim padły słowa. Odgłos jej kroków, przeciągłe westchnięcie, spojrzenie do garnka, potem szybkie kiwnięcie głową, jakby robiła mi przysługę, próbując mojej zupy.
– Nie wiem, jak można tak przesolić zupę. Może nie powinnaś gotować wcale? – powiedziała, odkładając łyżkę.
Próbowałam zignorować, udawać, że nie słyszę. Ale to się działało już od dawna.
– Może ty w ogóle nie powinnaś tu przychodzić – odpowiedziałam.
Odwróciła się bez słowa. Wyszła z kuchni. Przez chwilę słyszałam, jak wkłada buty, jak grzebie w torebce, i potem… cisza. Wiktor wrócił godzinę później. Już w progu zapytał:
– Co się znowu stało?
Stałam przy kuchennym stole, oparta o blat, próbując zapanować nad emocjami.
– Twoja mama stwierdziła, że nie powinnam gotować, bo przesoliłam zupę. Wyszła obrażona – powiedziałam spokojnie, chociaż w środku się gotowałam.
– Mogłaś to załatwić inaczej… – mruknął, rzucając kurtkę na krzesło.
– Załatwiać? Ja tu codziennie walczę o normalność! – wybuchłam. – Każdego dnia staję przed wyborem: ugryźć się w język, czy jeszcze raz dać się podeptać. A ty się nawet nie odzywasz!
Nie rozumiał mnie
Wiktor patrzył na mnie z niezrozumieniem, jakby nie wiedział, o czym mówię.
– Bo ona już taka jest… – powtórzył jak mantrę.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam już nic mówić, nie dlatego, że nie miałam siły. Po prostu wiedziałam, że to nie ma sensu.
Tego dnia pojechałam do mojej babci Heleny. Ona zawsze wiedziała, kiedy potrzebuję wsparcia i nie zadawała zbędnych pytań. Otworzyła drzwi w fartuchu. Uśmiechnęła się, a ja weszłam, usiadłam w kuchni i patrzyłam na kafelki.
– Nie wiem już, co mam robić. Nic nie jest dobrze. Nic – powiedziałam w końcu.
Babcia nic nie powiedziała. Odwróciła się, otworzyła szafkę i postawiła przede mną słoik. Był duży, zakręcony, a w środku pływały brązowe kapelusze.
– To weź to – powiedziała tylko.
Spojrzałam na słoik, potem na nią.
– Co to?
– Koźlaki. Zanieś teściowej. Zobaczysz, że pomogą na wszystko.
Nie zapytałam, czemu. Babcia nigdy nie dawała rzeczy przypadkiem.
Coś się zmieniło
Wróciłam do domu późnym popołudniem. Wiktora nie było, jego kurtka zniknęła z wieszaka. Na stole stała moja zimna zupa. Nieruszona. Wzięłam słoik. Zawinęłam go w papierową torbę, jakby to był jakiś prezent. Wyszłam z mieszkania, przeszłam trzy klatki i stanęłam pod drzwiami mojej teściowej. Zapukałam dwa razy.
Otworzyła bez słowa. Popatrzyła na mnie uważnie, przez moment nie ruszając się z miejsca. Potem spojrzała na torbę ze słoikiem.
– Przyszłam tylko to mamie dać – powiedziałam.
Podałam jej torbę. Nie patrzyłam na nią, nie czekałam na jej reakcję. Odwróciłam się po prostu i poszłam. Nie powiedziała ani słowa, nie zapytała, co to. Nie próbowała zatrzymać mnie w drzwiach. Zamknęła je powoli, niemal bezszelestnie.
Następnego dnia, tuż po południu, ktoś zadzwonił do drzwi. Wyszłam z kuchni, otworzyłam. Stała tam teściowa, trzymając blachę z ciastem. Na blaszce leżała szarlotka, jeszcze ciepła i pachnąca cynamonem.
– Pomyślałam, że może… lubisz szarlotkę – powiedziała cicho.
– Lubię. Dziękuję – odpowiedziałam.
Zamknęłam drzwi. Postawiłam blachę z ciastem na stole i usiadłam naprzeciw. Patrzyłam na nie długo.
Byłam jej wdzięczna
Pojechałam do babci jeszcze raz, tydzień później. Słońce chyliło się ku zachodowi, a światło w jej kuchni było ciepłe i znajome. Pachniało ciastem drożdżowym, ale nic nie powiedziałam o tym na głos. Usiadłam przy stole i spojrzałam na nią. Nie zaczynałam od razu. Chciałam zobaczyć, czy zapyta. Nie zapytała.
– Dałam teściowej grzybki od ciebie, a ona następnego dnia naprawdę przyszła z ciastem. Sama z siebie – powiedziałam w końcu.
Babcia podparła się pod boki i zaśmiała.
– No widzisz. Grzyby działają, nie tylko na zdrowie.
– To co w nich było? – zapytałam, przekrzywiając głowę. Udawałam, że pytam z ciekawości, ale chciałam wiedzieć. Potrzebowałam jakiegoś klucza.
Babcia spojrzała na mnie z filuternym uśmiechem.
– Cierpliwość. I trochę pokory.
Nie wiedziałam, czy mówi serio, ale nic więcej nie dodała. Sięgnęła tylko po zeszyt, ten sam, w którym zapisywała przepisy od lat. Otworzyła go na stronie z plamą po buraczkach i podała mi kartkę.
– To nie tylko przepis na marynowane grzyby. To przepis na spokój – powiedziała i usiadła naprzeciwko.
Bożena, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozstaniu szukałem pocieszenia w towarzystwie nieznajomej. Nie wiem czy odstawiała grę pozorów, czy sztukę miłości”
- „Znajomi mi zazdrościli, że rzuciłem pracę w korpo i wyjechałem w świat. Ten sen skończył się szybciej, niż się zaczął”
- „Mój mąż to takie lelum polelum, że nawet zupy nie umie odgrzać. Zaskoczył mnie, gdy został sam na tydzień z dziećmi”