„Babcia nauczyła mnie wiary. Teraz czekam na boskie wskazówki i dzięki nim wiem, czy dobrze postępuję”
„Przypomniało mi się od razu, jak usłyszałam gdzieś, że z wszechświatem warto umawiać się na znaki, że trzeba stworzyć sobie pewien sekretny kod, który będzie językiem zrozumiałym tylko dla nas. Co mi szkodziło? – Niech anielskie piórka wyznaczają mi drogę – szepnęłam. – Proszę. Chcę ją znów odnaleźć, jeśli kiedykolwiek zgubiłam”.

- Ewa, 41 lat
Moja babcia lubiła mówić: „Jak się będziesz dobrze rozglądać, to nie przeoczysz boskich wskazówek”. Często rozmyślałam nad tym zdaniem. Bo jak szukać znaków, skąd mieć pewność, że te właśnie są przeznaczone wyłącznie dla nas? A może tylko coś mi się zdaje, idę za czymś, co wcale nie jest dla mnie dobre? Jak to sprawdzić? Takie pytanie zadałam babci.
Babcia była bardzo mądra
– Poczujesz to w sercu – powiedziała krótko. – Tylko tam szukaj prawdy.
Któregoś razu, miałam wtedy może sześć lub siedem lat, siedziałyśmy razem przy stole. Babcia zrobiła mi naleśniki. Później miałyśmy lepić z plasteliny i przewlekać na cudem zdobytą żyłkę szklane paciorki znalezione w starym, rodzinnym kufrze.
– Babciu? – zapytałam, nakładając sobie hojnie konfitury domowej roboty. – Czy anioły istnieją naprawdę? Bo tata mówił, że to tylko wymysł.
– Istnieją. I jest ich nieskończona liczba – odpowiedziała z przekonaniem.
– I pomagają ludziom?
– To ich powołanie.
– W takim razie, dlaczego tylu ludzi choruje? – nie mogłam zrozumieć.
– I są tacy nieszczęśliwi?
– Wielu z nich wcale nie prosi aniołów o pomoc. A one mogą to zrobić tylko wtedy, gdy człowiek wyraźnie się do nich zwróci. A to dlatego, że ludzie mają możliwość wyboru i coś takiego, co nazywa się wolną wolą – tłumaczyła. – A aniołowie to szanują. Sami możemy decydować, jak będzie wyglądało nasze życie.
Wierzyłam w anioły
Dla mnie nie były to tylko mityczne postacie ze skrzydłami, ale po prostu boskie istoty, które nam, ludziom, pomagają. Kiedy byłam starsza, chciałam się o nich czegoś więcej dowiedzieć. Na przykład, „od czego” jest dany anioł. Taki na przykład Archanioł Rafael jest od wszelkiego uzdrowienia. Z kolei Gabriel opiekuje się dziećmi i kobietami w ciąży. To w końcu właśnie on zwiastował matce Jezusa, że urodzi syna. Z kolei Archanioł Ariel to strażnik natury, świata fauny i flory. Gdy studiowałam pilnie „anielskie specjalizacje”, zapamiętałam także, że jego młodszy brat, Daniel, opiekuje się dzikimi zwierzętami. Jestem pewna, że kiedyś, w lesie, bardzo mi pomógł. Byłam naprawdę przerażona, bo spotkałam lochę z małymi. Nagle w mojej głowie „wyświetlił się” napis…
Wiedziałam, że jestem w niebezpieczeństwie, bo dziki w takich sytuacjach potrafią być bardzo agresywne. Spotkałam to stado bezpośrednio na mojej drodze i już w duchu żegnałam się z życiem, kiedy nagle przeczytałam w myślach napis: „Proś o pomoc Daniela”. I tak zrobiłam! Chwilę potem locha spojrzała na mnie, zachrumkała, po czym zniknęła w krzakach. A za nią podążyły cztery pasiaste maluchy. Miękkie nogi miałam jeszcze co najmniej przez godzinę. Czułam, że swoje ocalenie zawdzięczałam Archaniołowi Danielowi.
Dlatego w drodze do domu zerwałam trochę dzikich kwiatów i ziół. W domu zrobiłam na parapecie mały ołtarzyk, zapaliłam w dziękczynnej intencji białą świecę. A następnego dnia wpłaciłam datek na konto fundacji zajmującej się ratowaniem dzikich zwierząt.
To wywołało dyskusję
Pamiętam, że kiedy opowiedziałam w babskim towarzystwie, co mi się przydarzyło, jedna z dziewczyn, Jolka, lekko się skrzywiła.
– Czy ktoś kiedyś widział anioła? – zapytała i wbiła łyżeczkę w wuzetkę. – To tylko takie gadki! Mnie żaden anioł nigdy w niczym nie pomógł.
– A prosiłaś? – zapytałam, pamiętając o tym, co kiedyś usłyszałam od babci.
– Co to za anioł, który nie wie, co się z człowiekiem dzieje? – Jolka pałaszowała wuzetkę, jakby się właśnie wyrwała ze szponów diety. – Anioł sam ci przecież powinien przyjść z pomocą, od razu, jak zobaczy, że potrzebujesz, co nie, dziewczyny?
– No, niezupełnie – nie zgodziłam się i opowiedziałam o wolnej woli i anielskim niewtrącaniu się, jeśli człowiek nie da wyraźnego znaku – Tam, w lesie – ciągnęłam – ewidentnie doświadczyłam anielskiej pomocy. Do dziś nie rozumiem, z jakiego właściwie powodu zobaczyłam przed oczami ten napis.
Na chwilę się zamyśliłam. Nagle przyszło mi do głowy, że to był przecież wyraźny znak! Nie tylko pomoc i ochrona, ale także zapewnienie, że anioły nigdy mnie nie opuściły. Z jednej strony, wiedziałam przecież, że tak właśnie jest, z drugiej, łatwo o tym zapominałam. Jak większość ludzi. A gdyby tak… A gdyby tak poprosić o wskazówki, dokąd mam iść? Gdzie jest moje prawdziwe przeznaczenie?
Trzeba prosić o pomoc
– Myślę, że Ewa ma rację – usłyszałam głos Gośki. – Anioły istnieją i pomagają nam, ale faktycznie tylko wtedy, gdy o tę pomoc sami poprosimy. Ile razy naprawdę to zrobiłyśmy?
Dziewczyny się zamyśliły. Nawet Jolka, która głównie rozprawiała o najnowszych lakierach hybrydowych, bo jako manikiurzystka musiała być na bieżąco; tak przynajmniej twierdziła.
– No tak. Chyba każda z nas znalazłaby taką sytuację w swoim życiu, w której dostała pomoc z samego źródła kosmosu, od aniołów, Boga czy jak to nazwać – powiedziała Marlena, a dziewczyny jedna przez drugą zaczęły opowiadać, co im się zdarzyło.
Na przykład Gośka, która pochodzi z Podkarpacia, a studiowała w Poznaniu, często jeździła pociągiem.
– Kiedyś byłam potwornie zmęczona, trwała sesja, a ja musiałam pojechać do domu tylko na jeden dzień, żeby podpisać jakieś ważne dokumenty. Z powrotem wiozłam wałówkę i gotówkę – uśmiechnęła się. – Torbę postawiłam na siedzeniu, zaraz miałam wychodzić, ale przysnęłam. Obudziło mnie nagłe szarpnięcie za ramię. Gwałtownie otworzyłam oczy i chciałam ochrzanić kogoś, kto mnie tak boleśnie trącił. Ale nikogo nie było… Oprócz faceta, który właśnie sięgał ręką w kierunku mojej torby – opowiadała. – Otworzyłam oczy w ostatniej chwili! Straciłabym pieniądze na następny miesiąc. Wtedy jeszcze nie było kart kredytowych, miałam tyle kasy, ile w portfelu. Byłam uratowana – pokiwała głową. – Ktoś mnie po prostu na czas obudził.
Niech mnie poprowadzą
– Moja babcia mówiła, że Anioł Stróż to jedyny anioł, który ma prawo do interwencji bez naszej wyraźnej prośby. Oczywiście wtedy, gdy sprawa jest poważna i coś nam zagraża – dopowiedziałam. – W każdym innym przypadku trzeba poprosić o pomoc.
A ja o co właściwie chciałabym prosić anioła? Czy mogłam na coś narzekać? Nie, nie mogłam. Miałam całkiem dobre życie, chociaż się rozwiodłam i sama wychowywałam nastolatkę. Moja praca w księgowości była stabilna i dobrze płatna. Tylko czy ja naprawdę tego właśnie w życiu chciałam?
„Jak będziesz się dobrze rozglądać, to nie przeoczysz boskich wskazówek” – to były słowa babci. A może coś przeoczyłam? Może pominęłam coś, co los szykował, a ja poszłam na łatwiznę?
Kiedy wyszłam z naszego spotkania, od razu mruknęłam pod nosem: „Aniele Stróżu, prowadź mnie”. Przypomniało mi się od razu, jak usłyszałam gdzieś albo przeczytałam, że z wszechświatem warto umawiać się na znaki, że trzeba stworzyć sobie pewien sekretny kod, który będzie językiem zrozumiałym tylko dla nas. Co mi szkodziło?
– Niech anielskie piórka wyznaczają mi drogę – szepnęłam. – Proszę. Chcę ją znów odnaleźć, jeśli kiedykolwiek zgubiłam…
Czekałam na znaki
Od następnego poranka wzmogłam czujność. To także była jedna z rad: jak już ustalisz pewien kod, to cała bądź czujnością, otwórz szeroko oczy i nastaw uszy. Tak właśnie zrobiłam. Pierwszy znak pojawił się, gdy czekałam na autobus. Patrzyłam w górę. W pierwszej chwili pomyślałam, że to płatek śniegu. Ucieszyłam się, bo tak go ostatnio mało. A jednak to nie był śnieg, tylko najprawdziwsze białe piórko.
– Ojej – powiedziałam sama do siebie. – Więc to już?
Piórko spadło pod sklepową witrynę. To była księgarnia. Autobus już nadjeżdżał, ale ja zdecydowanym krokiem skierowałam się do miejsca, gdzie dostrzegłam piórko. Ciekawa byłam, co się zaraz wydarzy i za czym właściwie podążam. Pierwszą książką, jaką zobaczyłam po wejściu, były „Kamienie i minerały”. Piękne, albumowe wydanie. Drogie. Mnie jednak na tyle zachwyciło, że wyciągnęłam portfel i bez wahania zapłaciłam sporą sumę. Książka ledwo mieściła się w mojej przepastnej torbie. Nie mogłam się doczekać, kiedy dojadę do domu i zatopię się w lekturze. Jeszcze po południu miałam plan posiedzieć nad tabelkami Excela, ale teraz kompletnie wywiało mi to z głowy.
– Jestem nieodpowiedzialna – zganiłam sama siebie, lecz zaraz przypomniałam sobie, że przecież sama poprosiłam siły anielskie o wskazówki.
A jednak to coś znaczyło
Poszłam za tym głosem i oto trzymałam w ręku opasły tom z ilustracjami, które zapierały dech. A jednak nadal nie wiedziałam, o co chodzi. Książka była tak fascynująca, że nie mogłam się od niej oderwać. Przez kolejne wieczory zgłębiałam tajemnice ziemskich skarbów. Córka mnie wyśmiała.
– Mamo, no co ty? Chcesz iść na geologię czy co?
– Aż tak to chyba nie – postawiłam przed nią świeżo zaparzoną herbatę. – Ale chętnie poszłabym do muzeum geologicznego. Wybierzesz się ze mną?
Poszłyśmy obie. Już dawno nie byłyśmy razem w jakimś innym miejscu niż sklep osiedlowy. Od jakiegoś czasu chodziłyśmy różnymi ścieżkami, bo Asia miała swoje towarzystwo, a ja pracę, pracę, pracę…
– Proszę pani! – usłyszałam męski głos. – Coś pani zgubiła!
Odwróciłam się. Wołał mnie mężczyzna z ochrony. Trzymał w rękach mój ulubiony szalik.
– To pani, prawda? – wyciągnął w moim kierunku prezent gwiazdkowy sprzed dwóch lat
– O, tak! – powiedziałam z wdzięczności. – Mój. Bardzo dziękuję.
Mężczyzna był starszym panem o inteligentnym spojrzeniu.
– Co panie najbardziej interesuje?
– Mnie wszystko – wtrąciła się Asia. – Mamę kamienie.
Zobaczyłam błysk w jego oku.
– To tak jak mnie – powiedział tajemniczo. – Kiedyś to była moja praca.
– Był pan kamieniarzem? – zainteresowała się Asia.
– W pewnym sensie. Byłem jubilerem – odpowiedział.
– Ojej! – ucieszyłam się jak dziecko.
– To fascynujące.
– O tak – zgodził się. – Ciągle jeszcze od czasu do czasu coś szlifuję, oprawiam – mówił, a jego twarz stawała się coraz bardziej radosna.
Widać było, że to nie była tylko praca, ale prawdziwe szczęście. On sam od pierwszej chwili wydał mi się jakiś bliski… I właśnie w tym momencie, kiedy jubiler-ochroniarz skończył mówić, z góry spadło prosto pod moje i jego stopy białe piórko…Wszyscy troje spojrzeliśmy na sufit.
– Może gdzieś tu się zagnieździły gołębie? – rzucił mężczyzna. – Choć to chyba niemożliwe – spojrzał na mnie inaczej, niż patrzył jeszcze chwilę temu.
– To piórko ze skrzydła anioła – powiedziałam całkiem poważnie.
To był dla mnie znak. I to wielki.