Reklama

To miał być jeden z tych dni, które pamięta się do końca życia. Suknia wisiała od tygodnia na drzwiach szafy, buty przetestowałam w całym mieszkaniu, żeby nie okazało się, że cisną, a fryzjerkę miałam lepszą niż panna młoda z jakiejkolwiek telenoweli. Rodzina dopisała, dekoracje były jak z bajki, a jedzenie tak dobre, że nawet ciocia Jadzia nie narzekała. Zabrakło tylko jednej osoby. Babci.

Mojej babci, która całe dzieciństwo opowiadała mi, że jak znajdę „tego jedynego”, to musi być z porządnego domu, nie pić i nie grać w karty. Babci, która zawsze miała gotową radę, herbatę i pudełko ciastek. Tej samej, która nie pojawiła się na moim ślubie.

Myślałam, że żartuje

Babcię odwiedziłam miesiąc przed ślubem. Chciałam to zrobić osobiście – wręczyć zaproszenie, pogadać chwilę. Zapach sernika czuć było już na klatce schodowej. Ucieszyłam się jak głupia, bo myślałam, że to z okazji mojego przyjścia. Naiwna.

– O, jesteś – powiedziała babcia, ledwie uchylając drzwi. – Właź szybko, bo mi się reklama zaraz kończy.

– Ty piekłaś sernik? – zapytałam z nadzieją.

– A, nie... to mrożony z dyskontu, ale da się zjeść – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z telewizora.

Usiadłam obok, próbując nie zasłaniać ekranu. Na ekranie jakaś brunetka krzyczała, że dziecko wcale nie jest Raula. Klasyk.

– Babciu, przyniosłam ci zaproszenie na ślub. Chciałam cię osobiście zaprosić.

– Tak, tak... wiem, wiem. Twoja matka już mówiła, że wesele będzie w tej knajpie koło ronda.

– Tak, dokładnie. Przyjdziesz, prawda?

Babcia spojrzała na mnie z dziwną miną.

– No wiesz... ten wasz ślub to akurat w piątek o piętnastej, a wtedy leci ostatni odcinek mojego serialu. Nie mogę go przegapić.

Patrzyłam na nią, szukając jakiegoś śladu żartu. Nic. Zero uśmiechu.

– Ty żartujesz, prawda?

– Nie, kochanie. Ale będę z tobą duchem. Obiecuję.

Zatkało mnie

W dniu ślubu miałam nadzieję, że się jednak pojawi. Może na chwilę. Może chociaż na samą ceremonię. Czasem babcia mówiła, że „to już nie dla niej”, a potem i tak przychodziła. Jednak tym razem nie przyszła.

 Nie widziałam babci – szepnęłam mamie, kiedy wchodziliśmy do sali.

– Bo jej nie będzie – odpowiedziała, rozkładając ręce. – Mówiła, że dzisiaj „emocji i tak będzie aż za dużo”.

– Od serialu czy od ślubu?

– Chyba od obu.

Starałam się nie myśleć o tym za dużo. Przecież i tak mieliśmy pełną salę, rodzina, przyjaciele, tort na trzy piętra i DJ, który od razu zapowiedział, że „będzie się działo”. Mój świeżo poślubiony mąż tańczył, jakby go ktoś podpinał do prądu. Było dobrze. A jednak... W przerwie między pierwszym daniem a tańcami wyjęłam telefon. Wiadomość od babci przyszła o 15:17.

„Piękna suknia, ładny chłopak. Ale nie łudź się, kochanie. Ja już widziałam takie historie”.

Zatkało mnie.

 Co się stało? – spytała świadkowa.

– Babcia nie mogła przyjść, bo miała finał serialu.

– Nie gadaj!

– Ale napisała, że i tak wie, jak to się skończy. Bo ona już „takie rzeczy widziała”.

Uśmiechnęłam się przez zęby. Czułam, jak coś mnie w środku uwiera. Jakby babcia rzuciła na mnie jakąś klątwę.

Nie mogłam w to uwierzyć

W niedzielę po weselu, kiedy odpadłam z bolącymi stopami i ostatnim kawałkiem tortu w lodówce, zadzwoniła babcia. O ósmej rano.

– No i jak tam, mężatko? – zapytała, zanim zdążyłam się odezwać.

– Babciu... serio? Niedziela rano?

– A co, niedzielne poranki już nie są dla rodziny? – prychnęła. – Zresztą, ty pewnie dopiero co wróciłaś.

– Zasnęłam o drugiej. W kiecce.

– A mąż?

– Obok. Chrapie jak traktor. Chcesz pogadać, to może później?

– Nie, teraz. Bo chcę ci powiedzieć coś ważnego.

Zrobiłam głęboki wdech.

– Słucham – westchnęłam.

– Widziałam jego matkę na zdjęciach. Ta twoja teściowa ma oczy jak lisica. Uważaj na nią.

– Babciu…

– I pamiętaj, że mężczyzna, który dużo mówi na weselu, potem zwykle milczy w kuchni. A ten twój gadał jak polityk przed wyborami.

– Ty naprawdę oceniłaś moje małżeństwo na podstawie relacji rodziny?

Mam doświadczenie. Ty dopiero masz nadzieje.

Zamilkłam. Wiedziałam, że babcia zawsze była bezpośrednia, ale teraz poczułam się jak bohaterka jej ulubionego serialu. Tylko zamiast miłości – dramat. Zamiast wzruszenia – analiza jak z programu interwencyjnego.

– To może zaproszę cię na obiad, żebyś poznała „gadającego polityka”?

– Zastanowię się. Tylko nie w piątek.

– Dlaczego?

– Bo wtedy zaczyna się drugi sezon mojego serialu.

Zrobiła mi inspekcję

Udało się ją wyciągnąć z domu. Babcia była podatna na argumenty, o ile dotyczyły jedzenia. Zasugerowałam rosół z makaronem domowej roboty i bitki z ogórkiem kiszonym. Przyjechała punktualnie.

 Mam dla ciebie kilka życiowych rad. Muszę jedynie zobaczyć twojego męża – powiedziała, zanim zdjęła płaszcz.

– Słucham?

 Chcę zobaczyć, czy się nadaje. Wiesz, zanim zamkniesz się z nim w mieszkaniu na resztę życia.

W kuchni Artur próbował udawać, że tego nie słyszy, ale ręka z łyżką zupy lekko mu zadrżała.

– Dzień dobry – przywitał się grzecznie.

Usiadła przy stole jak sędzia w sądzie.

– A więc, Arturze. Pracujesz w IT. Co to znaczy? Przecież ty nawet śrubokrętu nie masz.

– Programuję... strony internetowe.

– Czyli nic konkretnego – skwitowała, nie przerywając żucia rosołowego makaronu. – A umiesz wymienić kran?

– Nie, ale potrafię zaprogramować aplikację, która przypomni, żeby wezwać hydraulika – odpowiedział, uśmiechając się z odrobiną dumy.

Babcia zamilkła na moment. Popatrzyła na mnie, potem na Artura.

– Przynajmniej szczery. Może nie masz rąk do roboty, ale język ci pracuje, jak trzeba.

Po obiedzie, gdy odprowadzałam ją na przystanek, powiedziała tylko:

– Nie ufam facetom, którzy nie jedzą ogórków. Ten twój może się jeszcze czegoś nauczy. O ile przeżyje z tobą.

– Babciu!

– No co? Nie muszę cię lubić. Wystarczy, że ty go lubisz.

Spojrzałam na nią długo

Miesiąc po ślubie babcia zaprosiła mnie do siebie. Bez powodu, tak twierdziła. Znałam ją za dobrze, żeby wierzyć w takie „bez powodu”. Drzwi otworzyły się, zanim zdążyłam zapukać.

– Punktualność – powiedziała. – To rzadkie u zakochanych kobiet. Wejdź, zanim zmienię zdanie.

Na stole już czekały dwie filiżanki. I ciastka. Tym razem były domowe. Coś wisiało w powietrzu.

– I jak tam w małżeństwie? – zapytała, ledwo usiadłam.

– Normalnie. Dobrze. Czasem się kłócimy o zmywanie, ale żyjemy.

 Czyli jeszcze ci się nie rozpadło.

– Babciu!

– Pytam, bo ostatnio w serialu młoda też myślała, że wszystko gra, a potem się okazało, że jej mąż ma drugą rodzinę w sąsiednim bloku.

– To nie jest serial, tylko moje życie – powiedziałam z naciskiem.

– Wiem, kochanie. Dlatego właśnie tak mnie to martwi.

– Ale co cię martwi? Że jestem szczęśliwa?

– Nie, że jesteś pewna, że to potrwa. Pewność to pierwszy krok do rozczarowania.

Wzięłam łyk herbaty i spojrzałam na nią ostrożnie.

– Wiesz, możesz po prostu powiedzieć, że się o mnie boisz. Nie musisz cytować każdej tragedii z telewizji.

Babcia westchnęła.

– Bo ja już widziałam tyle związków. Miłość, zdrada, cisza przy stole, znudzenie. I każda młoda myślała, że „u niej będzie inaczej”. A potem płakała do poduszki.

– A ty?

– A ja nie płakałam. Bo wiedziałam od początku, że bajki są tylko na ekranie. I wtedy jest mniej do stracenia.

Spojrzałam na nią długo. Nie było w niej złośliwości. Tylko jakieś zmęczenie. I może odrobina żalu.

– To ja wolę jednak wierzyć w bajkę – powiedziałam cicho.

Chciała mnie przeprosić

Minęło pół roku. Wciąż byłam mężatką, wciąż szczęśliwą. Babcia pojawiła się u nas któregoś sobotniego popołudnia, bez zapowiedzi, z torbą pełną słoików.

– Będziecie jeść, czy macie teraz jakąś nową dietę małżeńską?

– Będziemy jeść, babciu – uśmiechnęłam się. – Artur kocha twoją fasolkę.

 Chociaż chłopak ma gust – mruknęła, wchodząc do kuchni.

Patrzyła, jak Artur wyciąga słoiki z wprawą i ustawia je na blacie.

– Wiesz, ten twój mąż nie jest taki zły – powiedziała półgłosem.

– Słyszałem – uśmiechnął się Artur, podsuwając jej krzesło. – Dziękuję, babciu. Będę się starał.

Babcia prychnęła, ale usiadła.

– Starać to się możesz, chłopcze. Życie i tak zrobi, co będzie chciało.

– A my postaramy się je przechytrzyć – odpowiedziałam i nalałam jej kompotu z wiśni.

Popatrzyła na mnie i przez chwilę, tylko przez chwilę, w jej oczach było coś, co przypominało dumę. Albo spokój.

– Wiesz co?

– Hm?

– Może i ja się wtedy pomyliłam. Ale tylko raz. I tylko trochę.

Zaśmiałam się w duchu. To był jej sposób na powiedzenie „przepraszam”

Kamila, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama