Reklama

Na początku tego nie rozumiałam

Miałam te wizje, odkąd pamiętam. Początkowo nie rozumiałam, czym są. Przedstawiały pojedyncze obrazy, które nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Gdy się pojawiały, zastygałam na moment w bezruchu, jakby jakaś siła wyrywała mnie z ciała. Takie transy na szczęście nigdy nie trwały dłużej niż kilka sekund, ale to z ich powodu nigdy nie zrobiłam prawa jazdy.

Reklama

Co oznaczają, pojęłam, kiedy byłam w drugiej klasie podstawówki. Bawiłam się na podwórku z dzieciakami. Jeden z chłopaków przyjechał na rowerze. W pewnym momencie zobaczyłam, jak siedzi na krawężniku, rękę ma dziwnie wygiętą i głośno płacze.

– Kamil, zejdź z roweru! – zawołałam odruchowo. – Złamiesz rękę!

– Co? – zapytał, odwracając się.

W tym momencie koło roweru wjechało w jakąś dziurę w asfalcie, Kamil stracił równowagę i wywrócił się razem z rowerem. Po chwili siedział na tym przeklętym krawężniku i wył wniebogłosy. Reszta dzieciaków gapiła się na mnie tak, jakbym własnoręcznie go zepchnęła z siodełka. Czasami zastanawiam się, czy to nie była samospełniająca się przepowiednia. Czy gdybym wtedy się nie odezwała, Kamil również spadłby z roweru i złamał rękę? Czy złamał ją właśnie dlatego, że chciałam go ostrzec, a on nie dosłyszał i się odwrócił?

Zobacz także

– Anka, czy ty przewidziałaś przyszłość? – zapytał ktoś, nie pamiętam już kto.

– Nie… Nie wiem… – odparłam, choć już wtedy wiedziałam.

Musiałam uważać, na to co mówię

Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym się wtedy nie odezwała, gdybym zachowała wizję dla siebie i gdybym nie uwierzyła w swój dar. Bo od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Po chwilowym szoku ogarnęło mnie swego rodzaju uniesienie. Przewidziałam przyszłość! Byłam tak zafascynowana, że nie zwracałam uwagi na inne dzieci, które zgromadziły się wokół Kamila. Pobiegłam do domu, żeby się pochwalić.

– Mamo, tato, umiem przepowiadać przyszłość! – zawołałam od progu.

Rodzice szybko ostudzili mój entuzjazm.

– Skarbie, nie można przewidzieć przyszłości – powiedział tata. – To niemożliwe.

Mama i babcia myślały podobnie. Krótko po incydencie z wypadkiem Kamila pokłóciłam się z koleżanką. Nagle zawiesiłam się na moment, a potem palnęłam:

– Zobaczysz! Jak wrócisz do domu, twój chomik będzie zdechły!

No i rzeczywiście, nie pomyliłam się. Następnego dnia cała klasa mówiła tylko o tym i o złamanej nodze Kamila.

– Jesteś czarownicą! Zabiłaś mi chomika! – oskarżyła mnie koleżanka.

Mimo wizji byłam dotąd szczęśliwym dzieckiem. Wesołym, lubianym. Ale to się skończyło. Dzieci potrafią być okrutne.

– Czarownica! Wiedźma! – wołały za mną.

Nauczyciele niby je mitygowali, ale bez przekonania, jakby nie dostrzegali wagi problemu. W końcu dzieciaki zawsze kogoś prześladują. A niektórzy nawet, jak nauczyciel historii, tylko dolewali oliwy do ognia. Wciąż rzucał jakieś złośliwe teksty: „Zdradź mi numery lotka, żebym nie musiał się już z wami męczyć”. „A może umiesz też czytać w myślach? To zgadnij, jakie będą pytania na sprawdzian i przekaż reszcie. Może wtedy nie będzie tyle pał”.

Rodzice martwili się, ale babcia mówiła, że sama jestem sobie winna, skoro opowiadam bzdury o wizjach. To wszystko bolało, ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Wiedziałam, że to się wydarzy

Brat mamy przeprowadził się z żoną do innego miasta i zaprosił do siebie moich rodziców. Wybierali się do nich w weekend, ja miałam zostać z babcią. Nie przeszkadzało mi to, bo nie przepadałam za wujkiem. W dniu ich wyjazdu o świcie obudził mnie nasz kot. Wskoczył na moje łóżko, głośno mrucząc. Wstałam, żeby go wypuścić na dwór, i wtedy mnie trafiło.

Stałam z babcią w kaplicy. Wokół znajomi i przyjaciele rodziny, a na środku pomieszczenia dwie trumny. Były otwarte. Zajrzałam. W jednej leżała moja mama, w drugiej tata. Oboje mieli zamknięte oczy, w złożonych dłoniach ściskali różańce. Wyglądali, jakby spali, ale ja wiedziałam, że są martwi… Gdy się ocknęłam, pobiegłam do ich sypialni.

– Mamo, tato! – zawołałam od progu.

– Nie jedźcie do wujka!

Próbowałam opowiedzieć im swoją wizję, ale mówiłam nieskładnie, urywanymi zdaniami, histerycznie. Oni, wybudzeni z głębokiego snu, nie rozumieli, o co mi chodzi.

– Spokojnie, córuś – mówiła mama, tuląc mnie. – To tylko zły sen.

– Nie, nie rozumiecie! – krzyczałam. – Nie możecie jechać! Zostańcie w domu!

Nawet babcia przyszła, obudzona moimi krzykami. W końcu uspokoiłam się na tyle, żeby opowiedzieć, czego doświadczyłam. Nie uwierzyli mi. Uznali, że to tylko sen, choć przecież nie spałam, stałam na korytarzu z ręką na klamce, gdy doznałam tej strasznej wizji. Jednak nie umiałam ich przekonać. Rodzice stwierdzili, że już nie ma sensu wracać do łóżka, spakowali się, pożegnali i ruszyli w drogę.

Nie minęły trzy godziny, jak pod nasz dom zajechał radiowóz, z którego wysiadło dwóch policjantów. Dostrzegłam ich przez okno i już wiedziałam, co się stało. Uciekłam do swojego pokoju i nie wychodziłam, dopóki sobie nie poszli. Pamiętam spojrzenie babci, gdy mnie poinformowała, że rodzice nie żyją. Nie da się czegoś takiego zapomnieć. Takiej wieści podanej tonem bez współczucia. Patrzyła na mnie jak na potwora, jakbym to ja ich zabiła. Nawet niespecjalnie próbowała ukryć to, że właśnie mnie obwinia.

– To przez sarnę – powiedziała. – Wybiegła na drogę, twój tata próbował ją ominąć, ale wpadli w poślizg i uderzyli w drzewo.

Babcia mnie obwiniała

Pogrzeb wyglądał dokładnie tak jak w moim śnie. Kaplica, trumny, zebrani wokół ludzie, różańce w martwych dłoniach moich rodziców… Czułam się strasznie. Tym straszniej, że nie mogłam liczyć na wsparcie babci. Na pewno też była nieszczęśliwa, zdruzgotana, ale radziła sobie ze stratą moim kosztem. Jakbym naprawdę była winna temu wypadkowi. Zajmowała się mną, lecz wyłącznie z musu, z obowiązku. Czułam się sama i potwornie samotna. Babcia nie całowała mnie, nie przytulała.

– To twoja wina! – krzyknęła, gdy ją spytałam, czemu jest dla mnie taka oschła, taka podła. – Ty ich zabiłaś! Więc nie oczekuj, że się będę nad tobą roztkliwiać. Gdybyś ich nie obudziła tymi swoimi głupotami, nic by się nie stało! Wyjechaliby później.

– Gdybyście mi uwierzyli, gdyby nie pojechali, nic by się nie stało! – krzyknęłam w odpowiedzi. – Czemu pozwoliłaś im pojechać?!

– Więc to teraz moja wina?!

– Tak! Nienawidzę cię!

– Paskudne dziewuszysko! To przez ciebie nie żyją, obie to wiemy!

Setki razy się zastanawiałam, czy babcia nie ma przypadkiem racji. Gdyby nie moja histeria, wstaliby później, bardziej wypoczęci. Może tata zdołałby ominąć sarnę, a może żadnej sarny by nie było, bo jechaliby znacznie później, kiedy po sarnie nawet zapach by nie został. A może niczego by to nie zmieniło, bo co komu pisane, i tak się zdarzy. Nie miałam pewności i to mnie dobijało.

W szkole z początku wszyscy mi współczuli, ale po jakimś czasie empatię zastąpiły drwiny. Z ciekawości, ze strachu, z głupoty.

– Hej, czarownico! Nie przewidziałaś, że twoi starzy zginą?

– Przewidziała, ale siedziała cicho.

– Pewnie chciała, żeby umarli!

Tym razem docinki i złośliwości bolały o wiele bardziej. Ale nawet nie próbowałam dyskutować. Chciałam, żeby dali mi spokój, żeby o mnie zapomnieli.

Najgorsze, że wciąż miałam wizje. Nie mogłam ich uniknąć, choć bardzo chciałam, by zniknęły raz na zawsze. Pojawiały się nieregularnie, raz na kilka miesięcy, i zawsze dotyczyły kogoś, kogo znałam, zwiastując jakieś nieszczęście. Nauczona doświadczeniem nikomu ich nie zdradzałam, choć paru osobom może oszczędziłoby to cierpienia. Może tak, a może nie… Sama dźwigałam tę niepewność, zmagając się z niechcianą wiedzą, próbując wyprzeć wizje z pamięci.

Chciałam stamtąd uciec

Jakoś dotrwałam do liceum. Czułam, że muszę wyjechać z miasta. Tu nie czekało mnie nic dobrego. Wybrałam szkołę z internatem. Liceum w dużym mieście było dla mnie szansą na nowy start. Nikt mnie tam nie znał, mogłam być, kim chciałam. Ale nie da się uciec od przeszłości. Często śnili mi się rodzice. Budziłam się w nocy i płakałam do rana.

Z nauką radziłam sobie na tyle, żeby prześlizgiwać się z klasy do klasy. Wizje mnie nie opuszczały, a ja zaczęłam marzyć o tym, żeby zniknąć. Wraz z wizjami, dręczącą niepewnością, ciągłymi wyrzutami sumienia i potworną samotnością. Pewnego dnia upiłam się i poszłam na przechadzkę. Poślizgnęłam sie niesiona oparami trunku i prawie wpadłam pod samochód.

– Miałaś szczęście – usłyszałam.

Ktoś się nade mną pochylał, ale nie widziałam go zbyt wyraźnie. Obraz był zamazany.

– Ta pani znalazła cię praktycznie w ostatniej chwili. Jak się teraz czujesz?

Głos należał do pielęgniarza. Gdy obraz się wyostrzył, ujrzałam wysokiego, młodego mężczyznę wyglądającego na studenta. Marek chyba zainteresował się moim przypadkiem. Tak sądziłam, bo często u mnie przesiadywał, dopóki leżałam w szpitalu. Nie odstraszało go moje milczenie. Po prostu siadał na drugim łóżku i gadał. Dużo, ciekawie i zabawnie. Kilka razy nawet się uśmiechnęłam wbrew sobie. Jestem pewna, że to zauważył.

Nim przenieśli mnie na inny oddział, radził, żebym była mądra, grzeczna i powiedziała prawdę, to szybko mnie wypuszczą. Posłuchałam go do pewnego stopnia. Byłam już pełnoletnia, więc nie musieli wzywać babci, która mogłaby mi tylko zaszkodzić, gdyby wspomniała o wizjach.

Wyznałam za to, że od śmierci rodziców czuję się samotna, wyobcowana, niekochana, że babcia wini mnie za tamten wypadek, że nie mam przyjaciół ani perspektyw, i tak dalej. Zapisali mi leki, kazali przychodzić na wizyty kontrolne i odesłali do domu, to znaczy do internatu. Marek, który do mnie dzwonił, a nawet mnie odwiedzał, czekał pod szpitalem z bukietem róż. Nie zamierzał zniknąć z mojego życia. Nie wiem, czy byłam aż tak ciekawym przypadkiem, czy naprawdę zakochał się w moich smutnych oczach, jak twierdził. Mówił, że pociąga go moja tajemniczość, i że budzę w nim uczucia romantyczno-opiekuńcze.

– Chcę cię chronić. Zobacz, usunąłem wszystkie kolce, żebyś się przypadkiem nie pocięła – powiedział, gdy wręczał mi bukiet.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

Jego udało mi się uratować

Zaczęliśmy się spotykać. Nie umiałam z niego zrezygnować, choć bałam się wizji z nim w roli głównej. On z kolei nie dawał się zniechęcić. Otwierałam się przed nim powoli, z obawą, stopniowo i nie do końca. On natomiast nie miał żadnych oporów i już wkrótce czułam się tak, jakbym znała go od lat.

Studiował ratownictwo medyczne, a w wolnym czasie pracował jako wolontariusz w szpitalu. Dwa razy w miesiącu miał zjazdy, czasem odwiedzał rodziców w innym mieście. Po raz pierwszy od dawna byłam szczęśliwa. Świetnie rozumiałam się z Markiem, choć był pięć lat starszy. Może szybciej dojrzałam, może on był wiecznym chłopcem, nieważne. Liczyło się tylko to, że dobrze się z nim czułam, bezpiecznie. Nie nalegał na zwierzenia, gdy czasem budziłam się w nocy i zaczynałam płakać. Nie naciskał, czekał.

W końcu jednak zdarzyło się to, czego bałam się najbardziej. Akurat zmywałam naczynia, gdy dopadła mnie wizja. Marek leżący na szpitalnym łóżku. Nieruchomy, w śpiączce. Trzymam go za rękę, płaczę. Błagam, żeby się wreszcie obudził, że pół roku to naprawdę za długo, że tęsknię za nim, za jego ciągłym gadaniem…

Przypomniałam sobie, że wybierał się tego dnia do rodziców. Kuzyn mieszkający w tym samym miasteczku, miał go zabrać autem.

– Muszę lecieć – powiedział, całując mnie w policzek. – Zobaczymy się w poniedziałek.

Uświadomiłam sobie wtedy, że jeśli nic nie powiem, jeśli go nie ostrzegę, mogę go stracić.

– Nie jedź – poprosiłam cicho.

– Co takiego?

– Nie jedź, proszę. Nie dzisiaj.

– Ale…

– Zrób to dla mnie. Po prostu nie jedź.

Przez chwilę stał, wahając się. Potem podszedł i objął mnie mocno.

– W porządku, mała, zostanę. Zrobię, co tylko zechcesz. Kocham cię.

Wciąż to powtarzał, ale dopiero wtedy naprawdę mu uwierzyłam. Zadzwonił do rodziców i przeprosił, że tego dnia nie da rady przyjechać. Oddzwonili po kilku godzinach. Jego kuzyn miał wypadek. Żyje, ale dobrze nie jest.

– Mama wciąż powtarzała, jakie to szczęście, że z nim nie pojechałem. Płakała i mówiła, że da na mszę… – Marek przerwał i spojrzał na mnie uważnie. – Skąd wiedziałaś? – zapytał po prostu.

Wtedy opowiedziałam mu o swoich rodzicach i o wizjach. Po raz pierwszy otworzyłam się przed kimś do końca, mając nadzieję, że Marek zrozumie, że się nie wystraszy, że mnie nie odrzuci, nie wyśmieje, nie znienawidzi. A przede wszystkim, że mi uwierzy. Nie zawiodłam się na nim. Zrozumiał, uwierzył, przytulił, pocieszył. Tak długo na to czekałam.

– Moje maleństwo… Tyle lat się z tym zmagałaś sama – szeptał, głaszcząc mnie po włosach. – Już nie musisz, jestem przy tobie. I dziękuję za uratowanie życie

Marek podszedł od sprawy moich wizji jak do przypadku medycznego, czyli racjonalnie. Stwierdził, że wizje są częścią mnie i muszę je zaakceptować. Są jak nieuleczalna choroba, z którą da się żyć, tylko trzeba się nauczyć jak.

– Nie chodzi o to, żeby rzucać do kogoś: „Hej, zejdź z drogi, bo cię zaraz to białe bmw potrąci” – tłumaczył. – Bo to trochę straszne. Ale jeśli wiesz, że zdarzy się coś złego, i sądzisz, że jesteś w stanie temu zaradzić, bo przecież nie zawsze jesteś w stanie, możesz delikwenta skierować na inną ścieżkę. Po prostu użyj sposobu, swojego sprytu.

Spróbowałam. Któregoś dnia „zobaczyłam”, jak kolega poparzył się herbatą. Widząc go w stołówce zmierzającego w stronę termosu, ubiegłam go i najpierw nalałam sobie. Potem wręczyłam mu kubek pełen zaledwie w trzech czwartych. Do poparzenia nie doszło.
Czasami to działa, czasami nie. Na wypadek autobusu, w którym ranna została moja koleżanka, nic nie mogłam poradzić. Wizja nie pokazała, gdzie i kiedy dojdzie do wypadku, ani nie dostrzegłam na jakiej linii. Wizje to nie filmy dokumentalne, lecz krótkie zerknięcia w przyszłość. Przebłyski. Mniej lub bardziej wyraźne. Tak czy siak, gdy koleżanka trafiła do szpitala ze złamaną nogą, przez kilka dni czułam się podle.

Nie uratujesz całego świata – pocieszał mnie wtedy Marek. – To nie twoja wina, rozumiesz, kochanie?

Reklama

Rozumiem, choć to trudne. Wciąż uczę się, jak z tym żyć. I wciąż dziękuję, że mam Marka, że mnie pokochał, że mogłam go uratować, że moja przyszłość już mnie nie przeraża. Od kiedy zaakceptowałam wizje jako część mnie, nie wszystkie, które się pojawią, wieszczą coś bolesnego czy tragicznego. Widzę też przyszłość, w której jestem szczęśliwą żoną Marka.

Reklama
Reklama
Reklama