Reklama

Mam na imię Zosia, mam dziewiętnaście lat i od października mieszkam w Warszawie. Studiuję socjologię, wynajmuję pokój z dziewczyną z mojego roku, czasem dorabiam w kawiarni, czasem daję korepetycje. Mama mówi, że „nareszcie wyfrunęłam z gniazda”, ale szczerze mówiąc – czasem wciąż czuję się jak pisklę, co leci na oślep. Duże miasto mnie trochę przytłacza, ale też daje przestrzeń. Nikt tu nie ocenia, nikt nie zagląda do talerza, ani – co najważniejsze – w duszę.

Reklama

Z babcią Basią zawsze miałyśmy szczególną więź. To ona odbierała mnie z przedszkola, piekła najlepszy sernik na świecie i zawsze wiedziała, że coś jest nie tak, zanim jeszcze otworzyłam usta. Ale od jakiegoś czasu między nami coś zgrzyta. Najpierw to były spojrzenia, potem pytania bez odpowiedzi, aż w końcu zaczęły się drobne spięcia. Głównie o wiarę.

Bo ja... nie wierzę. Nie modlę się, nie chodzę do kościoła, nie potrzebuję wiary, żeby czuć, że żyję dobrze. Dla babci to jak cios w serce. A teraz, po sesji i zdanych egzaminach, wracam na weekend. I coś mi mówi, że to nie będzie sielanka w słońcu.

Niechciany prezent

To była zwykła sobota. Przyjechałam do domu, bo mama poprosiła, żebym pomogła babci z zakupami.

– Zosia, przydałoby się, żebyś z nią pobyła. Tęskni – mówiła przez telefon. No to byłam. Babcia czekała już w płaszczu i z listą w dłoni. Miała jak zawsze spięte włosy, złote kolczyki i ten specyficzny zapach różańca i kamfory. W sklepie kłóciła się z kasjerką o jakość szynki, a ja przewracałam oczami, ale w duchu czułam ciepło. Takie swojskie.

Dopiero w domu, kiedy rozpakowałyśmy siatki, wyjęła z kredensu małe pudełko.

– To dla ciebie – powiedziała. – Twój dziadek mi go dał. Chciałabym, żebyś to miała.

Otworzyłam. W środku był srebrny krzyżyk na cienkim łańcuszku. Piękny. Ale poczułam, jak serce mi zamarza.

– Babciu... ja... nie mogę tego nosić – powiedziałam cicho.

– Dlaczego?

– Bo nie wierzę. To nie byłby mój symbol.

Zapadła cisza. Tak gęsta, że nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać. Babcia zamknęła pudełko z kliknięciem, które brzmiało jak wyrok.

– To nie chodzi o symbol, Zosiu. To ochrona. Wiara. Nasza rodzina.

– Ale ja... nie chcę żyć cudzą wiarą – szepnęłam.

Babcia nic nie odpowiedziała. Odwróciła się i zaczęła wycierać stół, jakby chciała zetrzeć z niego moją obecność. A ja siedziałam, z pustymi rękami i głową pełną chaosu.

Mama mnie nie rozumiała

W kuchni pachniało pomidorową. Mama krzątała się przy garnkach, ale gdy tylko weszłam, odłożyła łyżkę na blat.

– No i? – zapytała bez ceregieli. – Jak tam?

Usiadłam przy stole, jakbym miała zaraz przystąpić do przesłuchania.

– Babcia dała mi krzyżyk. Taki od dziadka.

Mama zamarła.

– O rany... – mruknęła. – I?

– I powiedziałam, że nie mogę go nosić.

Spojrzała na mnie z tym swoim wyrazem, który znałam od dzieciństwa – rozczarowanie, troska i złość w jednym.

– Zosia... Naprawdę musiałaś? Czy nie mogłaś po prostu przyjąć i... schować?

 I udawać?! – uniosłam głos. – Że wierzę, że modlę się do czegoś, w co nie wierzę? Przecież to by było gorsze.

– Dla niej nie. Dla niej to był gest. Ona nie daje ci skrawka metalu, tylko kawałek historii, wspomnienia po ojcu, po dziadku...

– Ale ja nie chcę żyć w tej historii! – przerwałam jej. – Nie jestem tobą. Nie jestem babcią. I to nie znaczy, że nie kocham was, tylko że chcę być sobą.

Mama westchnęła ciężko i usiadła naprzeciw mnie.

– Wiesz, że ten krzyżyk babcia dostała od dziadka na zaręczyny? To najcenniejsza rzecz, jaką po nim ma. I chciała go dać tobie, bo jesteś dla niej najważniejsza.

Zamilkłam. Poczułam coś, co trudno mi było nazwać – jakby mieszały się wstyd, bunt i smutek.

– Nie możesz czasem odpuścić? – spytała cicho mama. – Choć raz?

Patrzyłam na nią, a potem na okno, za którym właśnie zaczął padać deszcz. Nie odpowiedziałam.

Nie wiedziałam, co myśleć

Zamknęłam się w swoim dawnym pokoju. Nadal wisiały tu plakaty z liceum, półka uginała się pod ciężarem książek, które już mnie nie interesowały. Wszystko wydawało się za małe – łóżko, biurko, nawet ja sama w lustrze. Jakbym wróciła do skorupy, z której już dawno wyrosłam.

Usiadłam na łóżku i wyjęłam z torby zeszyt. Spisywałam swoje myśli, żeby je trochę uporządkować. Ale teraz ręka drżała, a litery wychodziły koślawe. „Nie chcę jej zranić. Ale nie chcę też zdradzić siebie”.

Wtedy zapukała mama. Weszła bez słowa i położyła na biurku pudełko z krzyżykiem.

– Babcia zostawiła to na stole – powiedziała tylko i wyszła.

Pudełko jakby na mnie patrzyło. Milczące, ciężkie. Wzięłam je do ręki. Było chłodne. Przymknęłam oczy i spróbowałam sobie wyobrazić dziadka. Pamiętam go jak przez mgłę – był serdeczny, dużo się śmiał. Ale też zawsze klękał do modlitwy, zanim zgasł światło. Miał swoje rytuały.

Ja mam inne. Zamiast pacierza – medytacja. Zamiast krzyżyka – pierścionek z bursztynem od mamy. Zamiast kościoła – park, kiedy jestem przytłoczona. I to jest dla mnie prawdziwe.

Zamknęłam pudełko. Odłożyłam na szafkę. Nie potrafiłam go wyrzucić. Ale nie mogłam też założyć. Położyłam się w ubraniu i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, czy babcia śpi. Może płakała? A może uznała, że całkowicie ją zawiodłam?

A potem pomyślałam: może i tak. Ale czy to oznacza, że nie jestem już jej wnuczką?

Nie chciałam jej stracić

Następnego dnia rano zeszłam do kuchni. Babcia już tam była – siedziała przy stole z filiżanką kawy, w szlafroku, z gazetą. Gdy mnie zobaczyła, nie podniosła wzroku. Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę milczałyśmy. Tylko zegar cykał rytmicznie jak serce, które chce się rozerwać.

– Dziękuję, że zostawiłaś krzyżyk – powiedziałam cicho. – Nie oddam go. Po prostu... nie mogę go nosić.

– Nie chcesz – poprawiła mnie babcia, patrząc wciąż w gazetę. – Bo nie wierzysz.

– Nie wierzę tak jak ty. Ale wierzę w dobro. W ludzi. W ciebie.

Wtedy spojrzała na mnie. Jej oczy były czerwone, ale spokojne.

– Zosiu, ja nie chcę cię zmieniać. Ja tylko... chciałam, żebyś miała coś, co przetrwa. Coś, co ma jakąś wartość, jest ponadczasowe. Ten krzyżyk był przy mnie, kiedy traciłam męża, kiedy rodziłam twoją mamę. On mnie trzymał przy życiu, bo wierzyłam, że ktoś mnie słucha.

– A ja wierzę, że ty mnie słyszysz – powiedziałam i po raz pierwszy się uśmiechnęłam.

– To nie to samo.

– Wiem. Ale może to wystarczy?

Babcia skinęła głową.

– Na teraz może tak.

Podała mi rękę. Ciepłą, pomarszczoną, znajomą. Uścisnęłam ją.

I wtedy pierwszy raz poczułam, że między nami nie stoi mur, tylko unosi się lekka mgła. Może nie widzimy się wyraźnie, ale obie jesteśmy gotowe zrobić krok w swoją stronę.

Może się myliłam

Wieczorem wróciłam do Warszawy. Tomek czekał na mnie na przystanku, z kawą na wynos i tym swoim uśmiechem, który zwykle rozbrajał mnie w sekundę. Tym razem nie zadziałało.

– Co się stało? – zapytał od razu.

– W domu była awantura. O krzyżyk. O to, że nie wierzę. O to, że jestem... inna.

Szliśmy w milczeniu przez chwilę, aż usiedliśmy na ławce na Polu Mokotowskim.

– I co, pokłóciłyście się? – zapytał.

– Nie do końca. Babcia mi go dała. Ja nie przyjęłam. A potem... zostawiła go na stole. I powiedziała, że chciała mi przekazać coś, co przetrwa. Nie tylko symbol wiary, ale wspomnienie, nadzieję. I wiesz co? Poczułam, że to wcale nie chodzi o kościół.

Tomek skinął głową.

– Bo symbole mają znaczenie. Nawet jeśli nie wierzysz w ich treść dosłownie, to możesz wierzyć w to, co znaczyły dla kogoś innego. Dla niej to był znak, że nie jest sama. A dla ciebie może być znakiem, że... jesteś częścią czegoś większego. Rodziny. Historii.

Zamilkłam. Patrzyłam na drzewo, którego gałęzie kołysał wiatr. W głowie wciąż miałam tamto pudełko.

– Myślisz, że mogę go nosić... z innych powodów?

– Możesz wszystko. Byleby to była twoja decyzja. Nie babci. Nie kościoła. Twoja.

Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz bez goryczy. Może symbole nie muszą dzielić. Może mogą łączyć.

Zosia, 19 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama